Pamietam jakby to bylo wczoraj, gdy moi rodzice zaczeli oboje pracowac i pewnego dnia gdy wrocili z pacy zawolali mnie. Nie widzialam o co chodzi dopuki moj tata nie wyja z kieszonki malenkiego pieska. Bylam mozna powiedziec w szoku, zaczelam plakac ze szczescia. Od zawsze kochalam psy i sa one dla mnie czyms wiecej niz tylko zwierzatkiem. Opiekowalam sie nia odkad pojawila sie u nas, byla dla mnie oczkiem w glowie. Siedzac w szkole czekalam kiedy tylko wroce do niej do domu. Spedzalysmy caly czas razem. ona nie mogla usnac jezeli swoim cialem nie dotykala mojego, traktowala mnie jak matke. Im bardziej dorastala tym bardziej sie zzywalysmy. Nauczylam ja czlowieczenstwa ( tak mowil moj szfagier ) Gdy lezalam na lozku i zawolalam Sonia ona natychmiast przybiegala lub gdy udawalam ze placze i zaczynala mnie calowac, reagowala na slowo tuli tuli, zaczynajac sie przytulac. Nie pozwolila sie zblizac nikomu do mnie, wpychala sie mniedzy mnie a chlopaka gdy razem lezelismy. Gdy wracalam do domu to ona najbardzij sie cieszyla skaczac, sikajac z podnicenia i okropnie piszcac a na slowo chodz sie przywitac wskakiwala na krzeslo i zaczynala sie przytulac. Bylo jeszcze mase innych jej zachowan tak jak u czlowieka. Nie dopuszczalam mysli ze ona kiedys odejdzie. Gdy doroslam wyjechalam z kraju, ona zostala w domu z rodzicami, ich tez kochala nad zycie. W tamtym roku pojechalam na wakacje do domu, bylam tam misiac. ona akurat spodziewala sie szczeniaczkow. Na dwa dni przed moim wyjazdem oszczenila sie. Myslalam ze jest wszystko w porzadku bo normalnie do mnie przychodzila az nastepnego dnia gdy sie obudzilam i weszlam do kuchni wszyscy mieli lzy w oczach. Tata powiedzial :,,Beatka stalo sie cos zlego... Sonia nie zyje...Nogi mi sie ugiely, zaczelam plakac jak male dziecko, doslownie sie zachodzilam a co najgorsze w pudelku byl dwudniowy szczeniak. napoczatku nie moglam patrzec na niego bo myslalam ze to przez niego. Pochowalismy Sonie, ja plakalam przez reszte dnia.Byl problem z pieskiem ale nasza przyjaciolka sie nim zajela i naszczescie przezyl, bo to jedyne co zostalo mi po Soni. Gdy ponownie pojechalam do domu i zobaczylam tego psa, zaczelam plakac, ze to nie Sonia mnie przywitala. Do tej pory sni mi sie po nocach, gdy o niej pomysl zaczynam plakac. tak bardzo mi jej brakuje. czuje sie jakbym stracila najlepsza przyjaciolke. Nie moge sobie z tym poradzic. Czy ma ktos jakikolwiek pomysl? Dziekuje tym ktorzy zdecydowali sie to przeczytac.
Po prostu czas, trzeba to przeboleć. Wiadomo, że większość ludzi smuci się po stracie swoich pupili, ja też to przechodziłam gdy mój pies dostał raka, miał przerzuty...nie chciał jeść ani nie mógł stać...weterynarz stwierdził że trzeba go uśpić i mu ulżyć w cierpieniach. Nawet teraz już po tylu latach go wspominam i łza się w oku kręci...
Ona dopiero miala 5 lat wiec mogla jeszcze zyc dluuuugo a odeszla nie wiadomo dlaczego. Wieczorem przed smiercia przyszla do nas i zachowywala sie tak jak zwykle i nikt sie niczego nie byl w stanie domyslec. Wiem ze moze czas leczy rany i ze dla innych to tylko pies a ja sie czuje jakbym stracila blika mi osobe, a wtedy to tak latwo nie mija
To zrozumiałe, że rozpaczasz po stracie swojego ukochanego zwierzaka. Traktowałaś go pewnie jak członka rodziny i byłaś z nim bardzo zżyta, więc trudno Ci się pogodzić z jego stratą. Na pocieszenie napiszę Ci, że ja też straciłam parę lat temu ukochanego psa, a miał dopiero 4 lata:( Potrąciło go auto, a najgorsze, że nie umarł (zdechł to takie brzydkie słowo) od razu, tylko się jeszcze biedak męczył przez parę minut. I ja na to wszystko patrzyłam i nie mogłam mu w żaden sposób pomóc, a jak już przyjechała pomoc to było za późno:( Bardzo to wtedy przeżyłam, do tego stopnia, że teraz już nie chcę mieć żadnego zwierzaka, bo wiem, że jak kiedyś odejdzie to będzie mi cholernie żal. Ale czas leczy rany i teraz mam po nim miłe wspomnienia, widocznie tak musiało być. Także głowa do góry, Soni już nie pomożesz swoim smuceniem się. Spróbuj się z tym pogodzić, zobaczysz, że za jakiś czas będzie ok:)
dziekuje za te slowa otuchy. Raczej juz nie zdecyduje sie na innego psa bo nie boje sie ze nie potrafilabym pokochac go tak jak Sonie, chociaz jej szczeniaczek jest naprawde kochany, slodziak po mamusi Mysle nawet o tatuazu z jej imieniem
Mój szwagier miał dwa psy, bardzo je kochał. Niestety, oba zachorowały i umarły jeden po drugim.
Szwagier się załamał. Tydzień nie spał. W końcu dostał od lekarza relanium, bo by zwariował.
Po roku się uspokoił, kupił nowe psy. Myślę, że potrzebujesz czasu.
od dziecka zawsze mialam psy, to cos co najbardziej kocham. Gdy zdechl jakis zawsze plakalam ale potem przechodzilo i mialam nastepnego. Niestety tym razem jest inaczej, nie moglabym myslec nawet o innym psie bo to tak jakbym o niej zapmniala. ona mnie kochala bezgranicznie ja ja tez i zadnego innego psa juz tak nie pokocham
Też niedawno straciłam ukochaną Sonię. Niestety wiek pieska liczy się inaczej niż człowieka. Nieraz straciłam pieska i zawsze jednakowo się cierpi ale wiem że jeśli jest taka możliwość , to należy mieć następnego , bo kocha się tak samo. A jeśli będzie pustka to będziesz płakać i cierpieć. Nie zastąpisz jednego - drugim, ale każdego obdarzysz miłoscią i on Ciebie również.
wasze komentarze sa naprawde madre i gdyby ktos inny byl na moim miejscu pewnie to samo bym mu doradzila tylko ze ja nadal czuje sie tak jakby ona zyla, w podswiadomosci mam wrazenie ze jak pojade do domu to ona tam bedzie i znowu ze szczescia sie posika, bedziemy razem spac:)
10 2014-02-08 19:28:49 Ostatnio edytowany przez Małpa69 (2014-02-08 19:29:10)
W sumie to nie wiem co Ci poradzić, przeżyłam śmierć kilku moich ukochanych zwierzątek, suni która była ze mną od momentu gdy się urodziłam, gdy ją usypialiśmy miała...20 lat, mojego chomika (może to kogoś śmieszyć) ale był kochany, spał mi w kieszeni od bluzy, gdy wracałam ze szkoły budził się i czekał przy drzwiczkach do klatki żeby się przywitać, a jak go ignorowałam to gryzł pręty, pewnego dnia gdy zajrzałam do chomika, siedział w rurze (takiej do zabawy) najpierw się nie przejęłam bo często tam spał, ale niestety okazało się że zgasł, miał...7 lat. Pamiętam też maleńkiego szczurka, kupiłam go w sklepie, niestety okazało się że miał infekcje z hodowli, jego stan bardzo się pogorszył o czwartej rano biegłam do zaprzyjaźnionej weterynarz, nosiłam go na rękach cały czas, spałam z nim bo powiedziała że jak będzie sam nie będzie mu się chciało walczyć, nie mogłam się nawet wysikać bo jak go na chwilę zostawiłam to piszczał i pełzł w moją stronę. Smutno mi gdy o nich myślę, teraz mam swojego psa, nie wyobrażam sobie żebym miała ją stracić, jestem z nią bardzo zżyta, nawet kiedy piszę tu na forum to ona śpi na moich kolanach...
Nie umiem Ci pomóc chyba tylko czas...ale przecież nigdy nie zapomina się tych których się kochało, może tylko trochę łatwiej pogodzić się z tym że już ich nie ma.
ja tez nie wyobrazalam sobie nawet jak to bedzie jak ona zdechnie, ciagle wmawialam sobie ze jest mloda i ze jeszcze dlugo pozyje a tu nagle... zaraz po smierci nie mialam nawet zbytnio czasu na rozpaczanie bo byl jej maly dwudniowy szczeniaczek. moi rodzice ciagle pracuja wiec nie mogli sie nic zajac bo takie malenstwo trzeba co pol godziny karmic. odrazu pojechalam z siostra do weterynarza i kupilysmy wszystko do karmienia, odzywki. Nasza przyjaciolka sie nim zajela przez tydzien ale mowila ze bylo ciezko bo to gorzej jak z niemowlakiem. potem znalazlam taka bardzo sympatyczna pania ktora prowadzi hotel dla pieskow i ona tez sie im bardzo dobrze zajela.codziennie ktos do niej dzwonil a ona opowiala jak Dyzio rosnie. kosztowalo nas to sporo pieniedzy ale wtedy nawet o tym nie pomyslalam, wiedzialam ze tym moge okazac milosc Soni bo zrobilam wszystko zeby uratowac jej mala czastke.
Bardzo wzruszający post; ja tez kocham zwierzęta i Twoja Reakcja jest normalna..
A przy okazji, wyobraz Sobie uczucia jedynej corki wpatrzonych w nia Rodzicow, Którzy nagle, bez zadnych faz przejściowych umierają tego samego dnia..
Nawiasem mowiac, to los nie tylko Marty Kaczynskiej... także mój.
Pozdr serdecznie;)
beata, rozumiem że nie mogłaś zająć się malutkim Soni bo musiałaś wyjechać , ale może będziesz mogła się nim zająć? Przyjaciół się nie zapomina, więc nie zapomnisz ale pogodzisz się ze śmiercią Soni, na to też trzeba czasu.
Zwierzęta nie zdychają, ale odchodzą tak jak i my.
małpa, niełatwo pogodzić się ze śmiercią naszych milusińskich, ale gdy pomyślisz ile dobrych uczuć od nich dostałaś , to nie zamieniłabyś ich na nic innego.
Nasze zwierzęta, powodują częściej uśmiech na naszych twarzach, radość i najlepsze uczucia, więc nie da się tak szybko pogodzić z ich odejściem, ale z czasem przestanie boleć.
Pozdrawiam Was serdecznie dziewczyny.
sonia, kaja, sunia... wszystkie suczki z mojego życia - wiem, że na chmurze machacie ogonami. ale jak odchodziłyście to było bardzo ciężko. jeszcze się zobaczymy, prawda?
tez mialam suczke Kaje, ogolnie mialam mase pieskow mysl ze tam gdzie odeszla jest jej dobrze i to moze sie kiedys zobaczymy mnie pociesza
Klaudio moge sobie tylko wyobrazic co przezylas i naprawde ci wspolczuje bo gdy mi rok temu zmarla babcia a w tym roku dziadek to bylo dla mnie ogromna tragedia a w porownaniu do twojej nie sadze, bo moi dziadkowie byli juz straszymi osobami. Wiem ze w takim wypadku moje oplakiwanie pieska moze wydac sie smieszne tylko ze ona byla moja najlepsza przyjaciolka. Gdy czasem plakalam z poduszke tylko ona przyszla do mnie i siedziala dopuki jej nie przytulilam, to ona na mnie czekala gdy wracalam do pustego domu, piszczala wtedy z radosci i nie przestala dopoki sie z nia przywitalam. Czasem ja przylapalam jak spala do polowy przykryta koldra z glowa na poduszce a lapkami na koldrze, wiec jak moglam traktowac ja jak zwyklego psa. Mam wiele z nia wspomnien. kiedys przypominalam sobie je z radoscia a teraz wywoluja u mnie smutek
Pamietam jeszcze jak przylapalam ja jak siedzila w kuchni na krzesle na dwoch lapkach a przednie miala polozone na stole:D
Mój piesek jeszcze żyję, ale swoje lata już ma,boje się co to będzie szczególnie ze moja mama bardzo z nim żyta.
to napewno bedzie dla niej bardzo przykre. Dla mnie milosc jaka ofiaruje nam pies jest o wiele cenniejsza od ludzkiej. Ludzie to podle i zaklamane istoty a zwierzeta kochaja szczerze i bezgranicznie
Witam.
W dniu 5 maja 2014 odszedł na zawsze mój najukochańszy psiak o imieniu Foxi przez trzy tygodnie od momentu kiedy zachorował prowadziłam nieustanną walkę o jego zdrowie.Codzienne wizyty u lekarza:kroplówki ,leki i masa zastrzyków nie przyniosły żadnego rezultatu,choć były momenty na początku choroby że czuł się lepiej i miałam nadzieję iż wraca do zdrowia,ale to była złudna nadzieja.Walczyłam o niego jak lwica o swoje dzieciąteczko.30 kwietnia jego stan znacznie się pogorszył ale ja pomimo sugestii lekarza o eutanazji walczyłam dalej.Ciągle wierzyłam że będzie dobrze.Nie dopuszczałam do siebie myśli,że mogę go stracić.Widziałam jego smutne oczka ,nie poradne ruchy,zmęczenie i ból(choć z bólu nie piszczał,ale ja czułam jego ból)Serce mi się pękało jak na to patrzyłam,ale walczyłam dalej.5 maj rano wzięłam Foxika na ręce bo sam już nie mógł chodzić od kilku dni i poszłam na kolejną wyznaczoną wizytę,szłam ale strasznie się bałam tak jak bym wiedziała co zaraz usłyszę ale dalej miałam nadzieję.Podczas wizyty usłyszałam słowa lekarza :Przykro mi ale wyczerpaliśmy już wszystkie możliwe środki leczenia,poprawy nie ma a on się tylko męczy co to za życie dla psiaka który nie może samodzielnie chodzić i ma tyle chorób że nic z tego nie będzie on cierpi może być tylko gorzej, nadszedł czas pozwolić mu odejść może nie koniecznie dziś że mogę to zrobić jutro ale zaoszczędzić mu dalszego cierpienia bo nikt nie jest w stanie przewidzieć jaka będzie miał śmierć spokojną czy też wszystko się może wydarzyć.To było jak grom z jasnego zdałam sobie sprawę że Przegrałam.Zabrałam mojego Aniołka do domu żeby spędzić z nim jeszcze trochę czasu i spokojnie się pożegnać. Szłam rycząc nie miłosiernie .Nie mogłam pogodzić się z przegraną.Całe popołudnie miotałam się z myślami,widziałam jak leży bez żadnego ruchu bez jakiejkolwiek reakcji na otoczenie nie chciał nawet pic, bo o jedzeniu to nawet nie wspomnę i jak z godziny na godzinę gaśnie w oczkach.Wczułam że odchodzi że ma dość choroby i cierpienia chce po prostu odpocząć i rozpocząć nowe życie za Tęczowym Mostem.Podjęłam najtrudniejszą decyzję w życiu decyzję o tzw dobrej śmierci nie chciałam żeby w ostatnich chwilach swojego ziemskiego życia cierpiał(bo nie byłam w stanie przewidzieć jak to się zakończy)dlatego wolałam mu tego zaoszczędzić.Wieczorem ok. godz.20 poszłam odprowadzić mojego Aniołka pod Tęczowy Most. Byłam przy nim do samego końca głaszcząc, całując i mówiąc do niego .Wiem że odszedł bez bólu i cierpienia,odszedł szybko bo był już bardzo słaby Byłam mu to winna za te wszystkie lata które był ze mną na dobre i na złe.To najukochańsza,najmądrzejsza i najwierniejsza,najpiękniejsza psinka.Był ze mną od szczeniaka prawie a może tylko prawie 12 lat. Bardzo go kocham i nie mogę przestać o nim myśleć.Był radością mojego życia. Na zawsze pozostanie w moim sercu i myślach. Serce mi krwawi z rozpaczy że już go nie ma ze mną, a teraz kiedy odszedł na zawsze pozostał mi tylko smutek,pustka,żal i rozpacz.Już nie zamerda mi ogonkiem,nie rzuci się na powitanie z miłością,nie zaszczeka,nie pójdzie ze mną na spacer,już nie spojrzę w jego mądre oczka, nie pogłaskam jego mądrej główki i nie usłyszę bicia jego serduszka,które choć tak małe i od dawna schorowane miało w sobie tyle miłości, ale kiedy znowu się spotkamy a na pewno to nastąpi wszystko będzie jak dawniej.SPIJ MÓJ KOCHANY ANIOŁKU.Mam nadzieję że tam gdzie teraz jesteś i czekasz na mnie jest Ci dobrze.Bo jesteś w raju.Nic Cię już nie boli i jesteś naprawdę szczęśliwy bo na takie właśnie życie zasługujesz.Na pewno masz wielu przyjaciół prawdziwych przyjaciół którzy będą tam z Tobą dopuki ja do ciebie nie dołączę.KOCHAM CIĘ MÓJ SKARBIE.
Widzę że post był napisany 3 lata temu, ale znam ten ból, to cierpienie,nadzieje.
Wczoraj wieczorem odeszła Moja Najukochańsza Psina Scarlett, miała niewydolność trzustki. Kiedy się dowiedzieliśmy to ne wiedziałam co robić dalej.
Leki nie pomagały, aż do września. Lekarze znaleźli steryd, karmę, leki i wszystko było dobrze, aż do przed wczoraj. Zaczęły się biegunki,
torsję, podsikiwanie. Pojechałam z nią wczoraj do lecznicy i decyzja zapadła, że kroplówa, okey, dobra, myśleliśmy, że w pojutrze wróci do normy,
będzie dalej szaleć. Ale niestety wczoraj każdy był u siebie. Scarlett u siebie w kojcu, zasnęła i się nie obudziła. Nie wiedziałam co mam robić dziś o 10 byłam umówiona z lekarzem na nadlsze badania, a tu d.pa. Cały czas płaczę, myślę o nie, już w nocy mi się śniła. Ale wiem,że po prostu tam jest jej lepiej, nie cierpi jak tutaj w domu. Nie było żadnego ratunku . Muszę się pozbierać, bo nie będę wiecznie płakała po stracie Scarlett.
Wiadomo zostanie w sercu,wspomnienia, zdjęcia są wszędzie <3
Na pewno to znasz, jak było z kupnem, zabraniem z hodowli/schoroniska pieska/suczki/szczeniaka? Chcę wiedzieć, bo nie chce być sama.
Nie będzie kto mi wskakiwał na łóżko, czekał na jedzenie, pluszakami nie będzie się bawiła. Chce mieć jakby 'zastępczego' sunię <3 Miałam od razu nowego pieska?
Witam.
W dniu 5 maja 2014 odszedł na zawsze mój najukochańszy psiak o imieniu Foxi przez trzy tygodnie od momentu kiedy zachorował prowadziłam nieustanną walkę o jego zdrowie.Codzienne wizyty u lekarza:kroplówki ,leki i masa zastrzyków nie przyniosły żadnego rezultatu,choć były momenty na początku choroby że czuł się lepiej i miałam nadzieję iż wraca do zdrowia,ale to była złudna nadzieja.Walczyłam o niego jak lwica o swoje dzieciąteczko.30 kwietnia jego stan znacznie się pogorszył ale ja pomimo sugestii lekarza o eutanazji walczyłam dalej.Ciągle wierzyłam że będzie dobrze.Nie dopuszczałam do siebie myśli,że mogę go stracić.Widziałam jego smutne oczka ,nie poradne ruchy,zmęczenie i ból(choć z bólu nie piszczał,ale ja czułam jego ból)Serce mi się pękało jak na to patrzyłam,ale walczyłam dalej.5 maj rano wzięłam Foxika na ręce bo sam już nie mógł chodzić od kilku dni i poszłam na kolejną wyznaczoną wizytę,szłam ale strasznie się bałam tak jak bym wiedziała co zaraz usłyszę ale dalej miałam nadzieję.Podczas wizyty usłyszałam słowa lekarza :Przykro mi ale wyczerpaliśmy już wszystkie możliwe środki leczenia,poprawy nie ma a on się tylko męczy co to za życie dla psiaka który nie może samodzielnie chodzić i ma tyle chorób że nic z tego nie będzie on cierpi może być tylko gorzej, nadszedł czas pozwolić mu odejść może nie koniecznie dziś że mogę to zrobić jutro ale zaoszczędzić mu dalszego cierpienia bo nikt nie jest w stanie przewidzieć jaka będzie miał śmierć spokojną czy też wszystko się może wydarzyć.To było jak grom z jasnego zdałam sobie sprawę że Przegrałam.Zabrałam mojego Aniołka do domu żeby spędzić z nim jeszcze trochę czasu i spokojnie się pożegnać. Szłam rycząc nie miłosiernie .Nie mogłam pogodzić się z przegraną.Całe popołudnie miotałam się z myślami,widziałam jak leży bez żadnego ruchu bez jakiejkolwiek reakcji na otoczenie nie chciał nawet pic, bo o jedzeniu to nawet nie wspomnę i jak z godziny na godzinę gaśnie w oczkach.Wczułam że odchodzi że ma dość choroby i cierpienia chce po prostu odpocząć i rozpocząć nowe życie za Tęczowym Mostem.Podjęłam najtrudniejszą decyzję w życiu decyzję o tzw dobrej śmierci nie chciałam żeby w ostatnich chwilach swojego ziemskiego życia cierpiał(bo nie byłam w stanie przewidzieć jak to się zakończy)dlatego wolałam mu tego zaoszczędzić.Wieczorem ok. godz.20 poszłam odprowadzić mojego Aniołka pod Tęczowy Most. Byłam przy nim do samego końca głaszcząc, całując i mówiąc do niego .Wiem że odszedł bez bólu i cierpienia,odszedł szybko bo był już bardzo słaby Byłam mu to winna za te wszystkie lata które był ze mną na dobre i na złe.To najukochańsza,najmądrzejsza i najwierniejsza,najpiękniejsza psinka.Był ze mną od szczeniaka prawie a może tylko prawie 12 lat. Bardzo go kocham i nie mogę przestać o nim myśleć.Był radością mojego życia. Na zawsze pozostanie w moim sercu i myślach. Serce mi krwawi z rozpaczy że już go nie ma ze mną, a teraz kiedy odszedł na zawsze pozostał mi tylko smutek,pustka,żal i rozpacz.Już nie zamerda mi ogonkiem,nie rzuci się na powitanie z miłością,nie zaszczeka,nie pójdzie ze mną na spacer,już nie spojrzę w jego mądre oczka, nie pogłaskam jego mądrej główki i nie usłyszę bicia jego serduszka,które choć tak małe i od dawna schorowane miało w sobie tyle miłości, ale kiedy znowu się spotkamy a na pewno to nastąpi wszystko będzie jak dawniej.SPIJ MÓJ KOCHANY ANIOŁKU.Mam nadzieję że tam gdzie teraz jesteś i czekasz na mnie jest Ci dobrze.Bo jesteś w raju.Nic Cię już nie boli i jesteś naprawdę szczęśliwy bo na takie właśnie życie zasługujesz.Na pewno masz wielu przyjaciół prawdziwych przyjaciół którzy będą tam z Tobą dopuki ja do ciebie nie dołączę.KOCHAM CIĘ MÓJ SKARBIE.
To normalne że przeżywasz stratę ukochanego zwierzątka. To wielki dar, bo nie każdy umie obdarzyć takim uczuciem druga istotę. Może to też znak, że trzeba zająć się tym maluszkiem, albo innym zwierzęciem w potrzebie.
ja panicznie boję się tego,że mojego psa też to czeka.. jest ze mną połowę mojego życia. Ma 14 lat... za każdym razem gdy wracam do domu rodzinnego,pierwsze co robię to go szukam.
Jestem bardzo zżyta z moim psem,od zawsze śpimy razem,rozmawiamy. Uratowałam go biorąc go z ulicy. Wiem,że będę to koontynuować, gdy go kiedyś zabraknie,pomogę kolejnemu psu.Świata na lepszy nie zmienię,ale zmienię świat dla tego jednego psa.
Polecam,wejdź na psygarnij na fb, tam dużo piesków szuka chociażby domu tymczasowego, bądź pomyśl o uratowaniu psa,który jest w ciężkiej sytuacji. Np: spędził wiele lat w schronisku,bądź tego,który marźnie w nocy. Poczujesz ,że robisz coś dobrego dla psów.
Swojemu już zycia nie wrócisz,ale możesz uratować innego pieska