Od lat starałam się, żeby do tego nie doszło, ale niestety czuję, że przegrywam i nie widzę już innego wyjścia, muszę o tym napisać.
Mam 22 lata, ojca pracującego od 20 lat za granicą i mamę alkoholiczkę. Aktualnie studiuję ? od dwóch miesięcy dość blisko domu, więc jestem tu bardzo często. Tata przyjeżdża okazjonalnie do domu, nigdy nie miałam z nim dobrego kontaktu, właściwie prawie żadnego. Jest typem ojca tyrana, nigdy nie usłyszałam od niego ani jednego dobrego słowa, chociażby: cieszę się, że tak dobrze ukończyłaś studia, brawo, gratulacje, nie mówiąc o słowach wyrażających miłość. Usłyszałam za to wiele razy, że jestem nieudacznikiem, że do niczego się nie nadaję i że nie mam nic w głowie (np. za podjęcie decyzji o wyborze miejsca studiowania nie po jego myśli, ale najczęściej po prostu z powodu źle postawionej szklanki czy w ogóle dlatego, że oddycham). Kiedy przyjeżdża wszyscy chodzą na paluszkach.
To prawda, że w wieku dorastania sprawiałam pewne problemy (alkohol, papierosy), ale myślę, że to dość naturalne, zwłaszcza gdy sytuacje takie są próbą zwrócenia na siebie uwagi? oraz kiedy dom nie jest przyjazny i bezpieczny (alkohol, brak ojca, awantury, zdrady, w tym także na moich oczach, przemoc psychiczna na porządku dziennym itp.).
Natomiast później kiedy ten okres już minął czyli mniej więcej od 17 roku życia nie sprawiałam już żadnych problemów. Zawsze bardzo dobrze się uczyłam, słuchałam mamy, pomagałam jej w domu, lubiłam zajmować się młodszym bratem, a że wyprowadziliśmy się na wieś, miałam na to mnóstwo czasu (nie było autobusów a mamie szkoda jest pieniędzy na benzynę, więc pomału moje kontakty ze znajomymi delikatnie mówiąc się rozluźniły).
Jedynym problemem w relacjach z matką (poza jej piciem) jest to, że jest najbardziej skąpą osobą jaką znam. Każda prośba o chipsy, batona, tusz do rzęs czy nowe spodnie była i nadal jest jak wojna. Nie podrzuci mnie 5 km do miasta, bo szkoda jej na benzynę (za swoimi potrzebami sama może jeździć kilka razy dziennie). Nie przyjedzie też po mnie a niestety na taksówki stać mnie tylko okazjonalnie. Wiem, że ktoś może pomyśleć weź się do roboty, idź do pracy, zamiast użalać się nad sobą. Z tym, że tu nie chodzi tak naprawdę o pieniądze (kiedy tylko mogłam pracowałam, odłożyłam trochę pieniędzy i jeśli czegoś potrzebuje korzystam z nich, aktualnie mieszkam w nowym miejscu i szukam pracy). Od dawna czuje, że rodzina jest dla mnie najważniejsza, że potrzebuje kogoś bliskiego, oparcia, wsparcia, pomocy. Zawsze chciałam, żeby była nim mama, zawsze jej potrzebowałam i kiedy walczę o to, żeby mi coś kupiła czy pożyczyła mi samochód tak naprawdę walczę, żeby w końcu pokazała mi, że jestem dla niej ważna... Mam swoje życie, ucze się, mam hobby, które jest dla mnie wszystkim, pracowałam i mam zamiar robić to nadal, jednak rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu. Zawsze kiedy nie ma mnie w domu tęsknie i wracam jak boomerang. Bo tak naprawdę, kiedy mama nie pije to świetnie się dogadujemy, bywała moją najlepszą przyjaciółką? dopóki nie poprosiłam, żeby mnie podwiozła do miasta, żeby nie kupiła chipsów na wieczór albo żeby nie przyjechała po mnie na PKP (wybieranie się na dziesięciokilometrowe spacery z walizką to kiepska perspektywa)? Wiem, że ktoś mógłby pomyśleć, że to tylko spodnie, albo tylko batonik albo tylko antyperspirant. Niestety kiedy przeżywa się to przez wiele lat na każdym kroku, codziennie ze wszystkim, w każdym miejscu staje się to nie do zniesienia. Tym bardziej że ja nigdy matce niczego nie żałowałam... Dodam jeszcze, że moim rodzicom bardzo dobrze się powodzi, niczego im nie brakuje a mama sama sobie niczego nie żałuje? a mi swoje zachowanie zawsze tłumaczy brakiem pieniędzy, czego nie będę nawet komentować.
Od kilku miesięcy tkwię pomiędzy walką o relacje z matką a pomiędzy decyzją o ostatecznej wyprowadzce i urwaniu kontaktów, przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie stanę na nogi i nie dojdę do siebie. Zawsze kiedy kolejny raz się zdenerwuje, kiedy kolejny raz matka mnie rani, kiedy kolejny raz spędzam wieczór samotnie w domu z braku możliwości dojazdu (jedyna droga to droga nieoświetlona przy lesie, czasami chodzę, ale po kilku razach pod rząd mam dość i nie jestem w stanie tego zrobić, najzwyczajniej w świecie się boję ? kiedy idę po ciemku nie widać nic i wchodzę w krzaki, drzewa, a kiedy mam latarkę i widać ten straszny las to boje się jeszcze bardziej) podejmuje decyzje, że jadę do swojego wynajmowanego mieszkania i zaczynam żyć na własny rachunek, nie wracając tu więcej. Niestety za parę dni mi przechodzi, zazwyczaj już drugiego dnia i myślę o tym jak ważny jest dom, jak fajnie byłoby mieć gdzie wracać, że powinnam pomagać mamie, bratu, jak ważni są dla mnie. Jestem tu więc z powrotem i wszystko zaczyna się od nowa? Przy okazji ostatniej wizyty już na samym początku usłyszałam od matki, że szkoda, że teraz mieszkam tak blisko i nie można się mnie pozbyć?
Nie wiem czy ktoś zrozumie mój problem, czy może ktoś miał podobnie, czy ktoś rozumie co znaczy codzienne życie z taką osobą.. ale mam nadzieję.
Pewnie powinnam całkowicie uniezależnić się od ich pieniędzy i nie prosić się o nic, nawet będąc w domu, sama sobie wszystko kupować od a do z i jeździć taksówkami bądź kupić i utrzymywać swój własny samochód, jednak nie jestem w stanie zrozumieć takiej sytuacji i nie byłabym w stanie dbać o relacje z mamą...więc może jednak przestać o nią walczyć?