Witam Was wszystkich. Chyba 3 tygodnie zastanawiałam się czy napisać tu jakiś post. Nie ukrywam, że miałam i mam ku temu powody. Pisząc to co zaraz przeczytacie, nie oczekuję rozwiązania sytuacji (która i tak już się rozwiązała) ale utwierdzenia w tym, że dobrze się stało. Obiektywnej oceny i może porady na przyszłość. Bo choć miłość ślepa to zawsze osoba pokrzywdzona doszukuje się problemów w sobie, w swoim postępowaniu obwiniając się o wszystko... a w moim przypadku broniąc jego.
Prawie 3 lata ze sobą. Ja rozpoczęłam znajomość, spotykanie się. Każdy wyjazd,inicjatywa ode mnie. W końcu uczucie się pojawiło, takie jakie powinno. Przywiązał mnie do swojej rodziny, z jego mamą bardzo ale to bardzo się zżyłam, pomieszkiwałam u niego, wspólne wakacje, nadzieje, plany i .... A kysz!
Owszem był człowiekiem... infantylnym, tak to dobre słowo. Poznając go miał 24 lata, skończył studia dzienne, nie pracował, pisał licencjat. Chyba rok go namawiałam aby szukał pracy. Później znalazł, potem znowu przerwa i potem znowu ją miał. Wtedy gdy był taki zapracowany potrafił zachowywać się jak naprawdę odpowiedzialny facet. Choć spotkania były krótkie to jednak bardzo uczuciowe.
Był to facet zabawny, prze zabawny! miły, sympatyczny, opiekuńczy, troskliwy. Ale... no właśnie...
Na początku naszego związku, gdy wychodziliśmy na imprezę a dajmy na to upił się, to bawił się w "berka". Tak, wiem co pomyślicie... ale dokładnie tak było, gdy chciałam z nim potańczyć, gdzieś pójść to on uciekał, dokładnie uciekał albo raczej biegał po klubie, jak dzieciak! bo uważał ,że za nim łażę. Potem już tak nie robił.
Ale to nic... jak widział kobiety seksownie ubrane na imprezę (troszkę kurewsko) to trzymając mnie za rękę perfidnie potrafił się odwrócić o 360 stopni. Następnie potrafił grać na kompie całą noc, kładł się o 8:00 rano a wstawał o 18:00. Byłam taką przypominajką, że ma zrobić to tamto, pójść tu i tam. Matkowałam mu. Choć gdy byłam u niego potrafil się mną zająć i poniańczyć, ale gdy zwracałam mu uwagę, że coś robi źle to obrażał się. Albo jeśli trułam mu dupsko za przeproszeniem, gadając o jednej rzeczy non stop (np. o pracy) to potrafił położyć się na łóżko, przykryć się poduszką i pójść spać. Gdy potrzebowałam pomocy, zawsze mówił "nie umiem, nie znam się na tych rzeczach". Choć czasem naprawdę był opiekuńczy. Zawsze przy swojej mamie mówił "patrz jaką mam fajna dziewczynę" i przytulał mnie. Robił nadzieję na przyszłość, choć wiedziałam , że trochę daleka droga, ale przecież brnęliśmy przez to razem.
Lubiał mieć spokój, więc jako osoba wyrozumiała, przez 4-5 dni się nie widzieliśmy, a na weekend przyjeżdżałam. Zachowywał się dziecinnie np. gestami, słowami. Troszkę był narcystyczny. Miałam czasem wrażenie, że jemu chodzi tylko o jedno, ale mimo wszystko czułam jego opiekę. Wspólne spędzanie czasu było naprawdę cudowne. Ale przejdźmy dalej.
Ten rok zaczął się tragicznie, ciężka sesja, utrata pracy, operacja ojca za granicą oraz rzucenie przez chłopaka. Gdy mój ojciec miał operację, musiałam jechać do niego aby się nim zaopiekować. Prosiłam byłego aby pojechał. Na początku mówił "a czy będę ci tam niezbędny?". Jako zdrowa dziewczyna chciałam aby pojechał, moi rodzice z resztą nie chcieli mnie samej puścić bo nigdy nic nie wiadomo. Po "przespaniu" się z tym stwierdził, że nie może być samolubem i pojechaliśmy. Przez pierwszy tydzień był nietoperzem, szedł spać o 17:00. Nie lubiał jeździć z nami na zakupy, bo ze względu na zdrowie ojca chodziliśmy powoli. Do momentu zakupów miał humor, po ... już nie. Miał złość w oczach. Nie lubiał jak mój tata się pytał "a może kupimy to?" a on do mnie z tyłu "jak będę coś chciał to sobie sam kupię". Ale to nic. Kłóciliśmy się o bzdury jak każdy. W końcu powiedział "my nigdy nie zamieszkamy, jak będziemy tak się kłócić" i się zaczęło... długa rozmowa na temat związku, ja musiałam mu tłumaczyć na czym to polega, że trzeba sie dotrzeć itd. że może nie czuje się swojo itd. Drugi tydzień za granicą u tatka w miarę okej, podróże itd. ale... no właśnie było mnóstwo fochów o bzdury... w końcu 2 dni przed wyjazdem powiedziałam dla żartu "pewnie się cieszysz że jedziemy na 2 dni" i coś tam powiedział, nawet nie pamiętam. Ale jak mu powiedziałam, że jak wrócimy i odpoczniemy troszkę parę dni od siebie a w piątek przyjadę. To on "nie wiem co będę robił w piątek" i czułam jak się zawala grunt pod nogami. Bo na każdy weekend jeździłam. I potem oczywiście rozstanie. Nie będę już pisała jak do tego doszło. Z góry chodzi o to, że widziałam, że chciał mnie prowokować do kłótni, żebym zaczęła ten temat i się chyba udało. Jego powody?
nie myślę o przyszłości, nawet o swojej nie myślę, to nie jest to, nie czuję tego co kiedyś (nie powiedział że nie kocha). Potem mówił że boi się związku i przyszłości, że nie pasujemy do siebie. Wtedy mnie oświeciło, że to Piotruś Pan. Wendy zachciała pewnego kroku wprzód, nie żadnych deklaracji, ale przynajmniej usłyszenia chęci, że chce.
Szok dla wszystkich, dla rodziny. Próbowałam 4 razy to ratować i dałam spokój. Na początku czułam żal, gorycz, było mi go szkoda (był taki pogubiony), rodzina namawiała go aby to naprawił, że jest jakiś niepoważny, też była zszokowana tym faktem. Teraz jest złość za bezsensowne argumenty i stracone lata na budowanie czegoś co nie ma sensu...
Ma 27 lat siedzi w domu i gra. Nie wiem czy szuka pracy czy pisze mgr. rodzina się o niego martwi. Tak uważam, że jest maminsynkiem. Jego mama chce teraz mu pokazać i ukarać, bo wszystko wszystko łatwo mu przychodziło. Ale gdzieś tam nadal jestem ciekawa co u niego, czy będzie miał dziewczynę, a jeśli tak to kiedy, jaką, ile? Wiem to bezsensowne pytania nic już nie znaczące. Ale mimo wszystko chcę waszej opinii, co o tym sądzicie. Też mam wady, ale uważam że należy o problemach rozmawiać i akceptować. Jak ktoś się rozstaje podaje jeden konkretny powód, a tu widzę bezsensowne argumenty, szukanie dziury w całym. Przecież niedawno był inny. Napewno nie ma nikogo. Wiem to napewno. Czyżby faktycznie bał sie usamodzielnienia? dorosłego życia?
Bardzo przepraszam, jeśli post jest za długi. Chcę od was usłyszeć i utwierdzić się w tym, że faktycznie to nie miało sensu i nie powinnam wracać do tego. Serce nie sługa, i wiem że nadal jeszcze nie zdjęłam klapek z oczu. Może ta historia jest podobna do którejś z waszej?
Dziękuję za wszelkie rady i opinie. Proszę o wyrozumiałość. To mój pierwszy post:)
Ten związek uważam za dobry mimo wszystko i zabawny, pełny swobody (bez krępacji, bez zdrad) i szczerości. Niepotrzebnie go bronię?