To teraz po dłuuuugiej przerwie moja historia:)
Moja ostatnia praca to była dla mnie mordęga. Sama w sobie nie była taka zła, ale ja się do niej po prostu nie nadawałam. Kończyłam studia, miałam dużo wolnego czasu, na nadmiar pieniędzy nie narzekałam a oni mnie tam "koniecznie" potrzebowali.
Konsultant telefoniczny w dużej firmie medycznej. Podczas rozmowy zapewniali, że jest cudnie. Ponad 200 osób, nowi znajomi, wszyscy pomocni, każdy na "ty", dostaję swoje biurko i przez 8 godzin mogę spacerować po biurze w bikini, robiąc w międzyczasie pedicure.
Szkolenie było ok. Trenerzy pozytywni. Śmiech i relaks. Po pewnym czasie zaczęła się praca na serio. Telefony od rozwścieczonych pacjentów, których można podzielić na 3 grupy:
1) korposzczury - ubezpieczenie firmowe, mają czas tylko wtedy, kiedy im się to uwidzi ("no jak to, nie ma wizyt o 23? skandal!"),
2) indywidualni - "płacę 500 zł miesięcznie i mnie to nie obchodzi,że lekarz jest na urlopie, wyskoczyła mi krosta na nosie i chcę ją pokazać dziś, najlepiej o 17.30, bo wtedy mój syn ma zajęcia judo w okolicy"
3) ludzie normalni - tych było najmniej, ale jak się trafili, człowiekowi poprawiał się humor.
Minął pierwszy miesiąc, zaczął się drugi. Coraz większa niechęć do pracy. Ból brzucha wieczorem i nienawiść do budzika. Godzina 7 punkt, masz już być i z uśmiechem dać się poniżać: "Pani jest kretynką, jak to nie można...", "Nie obchodzi mnie to, masz mi to załatwić...", "Co to znaczy, że to wbrew przepisom? Proszę z przełożonym, pożegnasz się z pracą mała zdziro" - oto najlżejsze cytaty z codziennego dnia pracy. 5 minut pracy, około 10 telefonów. Czas dłużył się niemiłosiernie. 20-minutowa przerwa ledwo starczała na zrobienie siku i przegryzienie kanapki.
A z każdej strony dobre rady kierownika: masz być miła, masz szybko odbierać, masz krótko rozmawiać, masz promować stronę internetową, masz polecać kaszki o smaku tropikalnym, masz nie trzymać na holdzie, masz znać odpowiedź na każde pytanie, itd. Nie wiedząc, jak rozwiązać sporne kwestie, szłam do przełożonego. W odpowiedzi słyszałam zazwyczaj: to jest na portalu, spytaj kogoś obok, domyśl się, nie mam czasu bo układam pasjansa i tak w koło Macieju.
Kolega przeżył powódź - zalało mu dom, musiał przez kilka dni wypompowywać wodę i naprawiać zniszczenia. Po powrocie usłyszał - taaak? Przynieś zaświadczenie od strażaków, że to faktycznie miało miejsce (umowa zlecenie!).
Myślałam, że skoro tylu ludzi daje tam radę, dam i ja. Myliłam się. Może jestem zbyt głupia, może zbyt szybko rezygnuję? Ale wiedziałam, że za parę marnych złotych nie dam z siebie zrobić wycieraczki dla zamożnych Warszawiaków. Bez własnego ja, bez inicjatywy, bez rozumu - miałam mówić to, co chcieli usłyszeć. Miałam się uśmiechać, jak pluli mi w oczy. Odeszłam. Wcale nie żałuję!:)