Właściwie, jak się ją zwalcza? Jak pomóc bliskiej osobie, która bez porządnego kopniaka boi się zrobić cokolwiek?
Mogę podać na przykładzie. Mój (aktualnie eks, ale mam nadzieję, że wrócimy do siebie) facet w LO uczył się świetnie, tak jak ja. Później poszliśmy na dwie różne uczelnie i tu pierwsza potyczka, nie zdał roku. Spróbował drugi raz i przeszedł, dzięki moim wielkim zachętom by się uczył. Na drugim roku zdawał połowę przedmiotów, by na 3cim utknąć totalnie. Próbował, chociaż... tak naprawdę ja tego nie widziałam. Uczył się 1-2 dni przed egzaminem i oblewał. W końcu doszło do tego, że przez rok czekał na sesję nie robiąc ze sobą nic. Niby szukał pracy, bo to złe, to słabe, później - to głupie, na co im list motywacyjny, powinno wystarczyć samo CV... Zaczął mnie obwiniać za to, że nie jestem wystarczającym wsparciem. Tu możliwe, że to zwykłe poczucie winy, ale mogę przyznać mu rację. Byłam zmęczona tym jak bardzo muszę go do wszystkiego pchać, prosić, robić zamiast niego. Dodatkowo jeszcze zwaliła się na mnie presja jak najszybszego napisania inżynierki i odrodzicielska, że to facet nie dla mnie i nieudacznik. Może, ale zależało mi i nadal zależy na nim.
Zaczęłam mówić mu, że jest zupełnie niedostosowany do dorosłego życia, że potrzebuje pomocy psychologa. Będą w LO wyobrażaliśmy sobie, że jeszcze na studiach zajdę w ciążę. Bardzo oboje chcieliśmy mieć dzieci, niekoniecznie małżeństwo - ja jakoś nie jestem przekonana do tej "instytucji". Oczywiście porażki przyprowadziły kompleksy, jakby tego było mało, na studiach zaczął odkładać w przyszłość dzieci, ważne decyzje.
Ostatnio wraz z krytyką i obojętnością względem mnie pojawiły się wyrzuty, że nie ma wpływu nad swoim życiem. Chciał reperować meble w domu, zmieniać szafki (nie kupić, tylko piłką zrobić na przykład węższe), porozwieszać więcej półek. I winna byłam ja, że go hamuję (niektóre pomysły naprawdę wydawały mi się po prostu kiepskie), chociaż w końcu uległam mówiąc, że dobrze, jeżeli od tego chce zacząć się zmieniać to droga wolna. Nie zmieniło się nic. Dopiero po zerwaniu powiedział mi, że był po materiały, ale "wiedział, że i tak nikt nie doceni".
I dni mijały, on nic, tylko całe dnie przed kompem. Moja gorycz się przelała i zerwałam. Miałam nadzieję, że może to go obudzi, że po pierwszym wstrząsie wizja, że będziemy razem (o czym go zapewniłam, że poczekam, że musi się zmienić) da mu motywację, że udowodni. Wiem, że mnie kocha(ł?). I teraz jestem pewna, że ja go też. Nie taką lekką idealną miłością, ale wypracowaną, heh, "wykutą w znoju i pocie".
I boję się, że on nie da sobie rady i się zatrzyma. Bardzo, naprawdę z całego serca pragnę by on znalazł siłę się zmienić byśmy mogli być już razem. Nie wiem, chciałam postąpić pedagogicznie. Pokazać "rozpuszczonemu dziecku", że musi się nauczyć dbać o siebie. I coraz bardziej jestem pewna, że źle się do tego zabrałam.