Witam,
Szukałem dosyć długo w internecie informacji i porad co z takim fantem zrobić. Natknąłem się na Waszym portalu na post o toksycznych teściach i nieodciętej pępowinie, podłączyłem się pod tamten temat, ale stwierdziłem, że zacząć swój nowy wątek na tym kobiecym portalu,
Postanowiłem do Was napisać, ponieważ mam podobny problem -jak autorka tamtego postu w odwrotnym układzie - z obecną żoną i teściową, o którym pisze Autorka jak również szanowne Internautki, borykające się z tą sytuacją w odwrotnym układzie.
Tak się składa, że ? niestety jeszcze ? jestem w takim małżeństwie od niespełna roku i gdyby nie fakt że jesteśmy 9 m-cy po ślubie konkordatowym dawno bym ten małżeński "grajdołek" roz****.
Przedstawię swój problem.
Poznaliśmy się prawie 3 lata temu, ja z miasta, ona ze wsi (w pełnym tego słowa znaczeniu - zabitej dechami).
Co prawda oboje jesteśmy niepełnosprawnymi osobami, nie mniej jednak ona ma 2 grupę z Zus-u z 500 zł rentą a ja dopiero w tym roku uzyskałem czy też wyrobiłem sobie również 2 gr. z pcpr, gdyż pomimo swojej niepełnosprawności pracuję i funkcjonuję jak normalny człowiek.
Przez cały ten czas naszej znajomości żona siedzi z teściową w "chałupie na dupie", nigdzie nie pracują obie bo żona ma rentę a teściowa jakieś tam grosze z gospodarki; do ślubu przyjeżdżałem (ponad 30 km) na randki co 4 dni bo tak sobie to ustaliliśmy z żoną by mieć czas dla siebie osobno, mojej pracy (z początku pracowałem po 24h) i dla związku.
I od samego początku aż do tej wiosny wszystko było jak w bajce.
Po pierwszym roku znajomości doszło do zaręczyn; potem przez cały rok wmawiała mi, że moja luba świata poza mną nie widzi, kocha jak nikogo innego dotąd, że jej poprzedni eks-partnerzy to mi mogą po zapałki do kiosku latać, wpierała mi z uporem maniaka, że mama trzyma za nas kciuki i dopinguje byśmy byli razem dążąc do małżeństwa. Po prostu miód i mleko lała na uszy, aż się czasem na wymioty zbierało.
Po zaręczynach zaczęła namawiać mnie na dziecko twierdząc, że ono nas do siebie bardziej zbliży, mama marzy o wnuczku(ach) swojej córusi jedynaczki i będzie nam razem lepiej jak w niebie.
I tak też ta ?sielankowa wizja wspólnego życia? wyglądała. Teściowa mnie akceptuje, żona poza mną świata nie widzi, co tam mogłem to na wsi wokół domu pomogłem, by nie wyjść na takiego co to po pracy ma wszystko w d... i tylko obiadek, ciepłe kapcie i przed tv po pracy.
Jak Teście i żona chcieli jechać do swojej rodzinki w odwiedziny to ja miałem najlepiej odrzutowcem przylecieć do domu bo oni beze mnie nie jadą a ja nie mam prawa się sprzeciwić czy mieć coś innego w planie.
Ale jak chciałem zabrać żonę ze sobą i pojechać w odwiedziny w swoje rodzinne strony, to zdaniem małżonki nie możemy jechać, bo nas nie stać ( a wszystko się tyczyło w jej mniemaniu o moją kasę)
Przez zimę z pomocą żony i teściowej wywalczyłem że pracuję po 12h (jak miałem w umowie) zamiast 24, by spędzać więcej czasu z żoną, wyrobiłem grupę inwalidzką i teraz zobaczyłem o co biega teściowej i żonie skoro tak chętnie pomagały w tych w/w sprawach. Zarabiałem 1200 zł, 200 zabierał kredyt, ponad 400 szło miesięcznie na dojazdy po ślubie do domu żony i ustaliłem z zoną ze 400 dam od siebie na życie bo trzeba mieć coś w zapasie na swoje potrzeby i w razie "w" naprawić auto. więc z czasem zaczęły podkręcać kurek i wyciągać łapę bym dawał więcej.
Każdy wie, że po pracy człowiek jest zmęczony, nazbierają mu się jakieś problemy w pracy, chciałby to zostawić za drzwiami po wyjściu z roboty i wypocząć w domu. Wracałem po godzinnej jeździe do domu ok 23, cosik zjeść, z żoną pogadać i już się robiła 1 w nocy. A na sam początek na powitanie od żony padało pytanie: jak tam w pracy kochanie??
Aż pewnego dnia teściowa z zoną się skumały bym wstawał o 7 i mówiąc po wiejsku "szedł w pole robić a one po 4-5h lekkiej pracy są jak przysłowiowa dętka (porobią od śniadania do obiadu i kaplica). W niedzielę nawet żarówki nie można wymienić bo gwint piszczy głośniej niż dzwony w kościele a jakikolwiek czas na swoje sprawy czy tez coś podłubać przy wozie bo się sypie to owszem ale najpierw zrobić wszystko na tip top wokół domu.
Z czasem nie wytrzymałem, nerwy puściły i zjechałem z łaciną z góry na dół cały ten ich "odgórnie ustalony system" życia na wsi. To się obie na mnie obraziły i jak teściowa się przypadkiem dowiedziała od córki, że moje schorzenie niedowładu spastycznego stopy (stopa końskoszpatowa leczona 2 krotnie operacyjnie), lekarze za komuny sklasyfikowali jako dziecięce porażenie mózgowe, choć jak się okazuje niewiele jedno z drugim ma wspólnego, gdyż komplikacje z tym związane i diagnozy lekarzy specjalistów nie dawały 100% gwarancji że to jest akurat MPD (wcześniej od samego początku znajomości z obecną żoną, teściowa się w ogóle tym zagadnieniem nie interesowała);
A skoro mpd no to zdaniem teściowej porażenie mózgowe facet ma i co za tym idzie jest pier..... bo nerwowy, agresywny i łaciny nie oszczędza. Więc trzeba faceta wyeliminować z rodziny i dawaj żonę nastawić przeciwko mnie.
Po kłótni zaproponowała mi żona z teściową, bym się "wyprowadził" na tydzień, wszystko sobie przemyślał i wrócił jak będzie już ze mną ok. A żona próbowała udawać ze nic się nie stało, bo jej mamusia jest dobra i wszystko żona ma od niej co chce i jakoś się dogadamy.
A ja twardo stoję przy swoim, że jadę bo auto wymaga poważnej naprawy, tu mam 15 km do najbliższego sklepu a w mieście 15 min spacerkiem, spakowałem co ważniejsze i "w długą". Posiedziałem 1,5 tygodnia, auto naprawiłem, temat wojny przemyślałem i poukładałem sobie wszystko i stwierdziłem że wracam się dogadać i jakoś temat wyprostować.
A tu zona i teściowa nie mają o czym gadać bo jestem szurnięty i z góry stwierdziły jednogłośnie, ze na nic to się moje przepraszanie, wyjaśnianie i całe moje gadanie zda.
Więc ja twardo stałem na spokojnie przy swoim, żonę uprosiłem by zechciała mnie wysłuchać i zacząłem się tłumaczyć jak ten zbity pies czemu tak się stało, że doszło do wojny.
I mówię że górę wzięły nerwy z pracy (wojna w pracy stoi o krok przed sądem pracy), że przez wojnę nie mam teraz życia w pracy, zmęczenie z zapier.. w pracy, jazda w nocy do domu, moje głupie przyzwyczajenia "wyniesione" z domu, ciągłe sprzeczki w domu z żoną i teściową o pierdoły i ich sterowanie mną. a to ubrać mam się tak jak one sobie tego życzą, ścięcie na jeżyka 12mm to były gotowe oczy wydłubać i poćwiartować, bo będą się wstydzić wśród ludzi ze mną pokazać itd., a poza tym ze wszyscy się zagalopowaliśmy i po ślubie nie było rozmowy we 3 jakie mają oczekiwania wobec mnie, nie przedstawili swojego stylu życia i zasad panujących u nich w domu bo wg mnie doszło do zderzenia 2 światów miejskiego i wiejskiego a ja z doskoku mam na pstryknięcie palcami wszystko wiedzieć i się znać.
A teściowa z żoną twardo, że moje tłumaczenia to dziecinada bo przyjeżdżałem co 4 dni i widziałem jak sie żyje na wsi, byliśmy ze sobą 2 lata do ślubu więc nie pier... zięciu takich farmazonów ze nie wiedziałeś na co się decydujesz. a poza tym masz mpd więc jesteś pier... i żadne tłumaczenia czy też wyjaśnienia do nas nie docierają. Spier... wszystko i teraz my się zastanowimy co dalej i być może do zobaczenia w sądzie na rozwodzie. a powołując się na wiadomości o toksycznej teściowej i trójkącie małżeńskim, żona stwierdziła że oczyściłem się jak łza ze wszystkiego. jednym słowem ktoś na nas pluje a one twierdzą zgodnie że deszcz pada.
Więc się zastanawiałem się potem długo nad tym, czym zawiniłem skoro nie dopuściłem się ciężkiego grzechu zdrady itp. względem ślubu kościelnego a za sprzeczkę, która jest praktycznie na porządku dziennym w małżeństwie już teściowa nastawiła zonę na rozwód bo jestem psychicznie chory poprzez powiązanie z MPD i niby to ukryłem przed ślubem. A tym bardziej że to jest rewelacyjny toksyczny przykład trójkąta małżeńskiego. Ślub z teściową ?gratis? by miał kto mieszać młodym w małżeństwie na starcie.
Wszelkie próby by jakoś dotrzeć do żony i uświadomić jej, że najwyższa pora odciąć pępowinę i zacząć układać życie razem we dwoje, a nie we troje; że to w końcu mi ślubowała przed ołtarzem, a nie mamie; że całe życie z mamusią za rączkę nie będzie chodzić; ze pora wreszcie dojrzeć i wziąć sprawy w swoje ręce niestety mówiąc potocznie ?spaliły na panewce?.
Zabrać żonę z okowów zaborczej mamusi to z pozoru byłby nie problem, tylko że żona bez mamusi świata nie widzi i jej samej nie zostawi.
Problem w tym wszystkim jest taki, że one obie nie widzą tego problemu toksycznego trójkąta i jestem już bezsilny, nie wiem w jaki sposób dotrzeć do żony i otworzyć jej zamydlone przez teściową a jej matkę oczy. Wielce są obie na mnie obrażone.
I doszło do tego, że teściowa nakręciła żonę przeciwko mnie do tego stopnia, że żona w tym ślepym amoku nie widzi innego rozwiązania jak tylko i wyłącznie rozwód bo po tym wszystkim co się stało, to ja jestem szurnięty delikatnie mówiąc.
Zdaniem żony ?domagam? się o niej by zerwała wszelkie kontakty spaliła mosty ze swoją mamą, bo teraz staliśmy się małżeństwem i życie we dwoje ma być ? z jej punktu widzenia w takiej formie.
Jak zaproponowałem byśmy we dwoje poszli na terapię małżeńską, to z całą stanowczością twierdzi, że ona nie ma po co iść bo mamusia jest cacy tylko ja mam nie po kolei w głowie.
Ręce opadają i nie wiem co robić a rozwód przez takie coś to jakaś paranoja.
Szkoda czasu i miejsca by się rozpisywać i rozwijać dalej ten wątek z początku mojego postu, ale mogę powiedzieć tyle, że do samego końca walczyłem o małżeństwo i żonę z klasą (drugie podejście ugodowe 26.05.br.) a w podziękowaniu za kwiaty dla teściowej z okazji dnia matki to mogłem je sobie włożyć w d... uznając że moje małżeństwo to nic innego jako toksyczny trójkąt. Z dalszych rozmów z żoną wywnioskowałem jedno, że jak dziecku (czytaj żonie) zabrałem jej łopatkę z piaskownicy- do umycia:) - to tym sposobem podpisałem na siebie wyrok śmierci. Za dosłownie pierdołę nic nie znaczącą dla istoty awantury nasza miłość i wszystko co się tyczyło małżeństwa w jej mniemaniu przestało istnieć, powołując się na stwierdzenie mamuni, że jestem... .
Żałuję z tego wszystkiego zmarnowanych 3 lat związku, że dałem się wmanipulować - zasłodzony i z zamydlonymi oczami przez żonę - w ślub kościelny. Słodziła mi przez praktycznie 3 lata - od samego początku związku - do tego stopnia, że bez diagnozy lekarskiej nabawiłem się najcięższego przypadku cukrzycy.
Ale za to Bogu dziękuję, że nie ma z tego związku dziecka i w porę się z tego otrząsnąłem - sznur na szyi coraz bardziej się zacieśniał ciągany przez żonę i teściową - i zwiałem z tego bagna.
Ratowałem małżeństwo zupełnie bez sensu. Dla idei ślubu kościelnego, która dla mnie tak wiele znaczy i w efekcie poszedłbym na dno jak Titanic.
Ochłonąłem po tym wszystkim, zastosowałem się do Waszych ? nie da się ukryć że na pierwszy rzut okiem cennych - wskazówek z tamtego postu, by się wyprowadzić całkiem od żony i teściowej i po tych 2 nieudanych podejściach ugodowych nie wracać,tylko czekać na ruch z Ich strony. A nuż żona przejrzy na oczy, dojdzie do jakiegoś spięcia na linii córka ? mama z powodu rozsypki jej małżeństwa i wróci z podkulonym ogonem do mnie, chcąc przeprosić się za wszystko.
Tylko sytuacja jest teraz mocno zakręcona.
Ja czekam na ich ruch, do sądu na razie nie startuję, bo nie widzę powodu by rozwalać małżeństwo za taką awanturę a skoro same się odgrażają rozwodem i cała wielka miłość żony do mnie zgasła, więc przyjąłem taktykę że czekam spokojnie na zaproszenie do sądu i pozew.
Naczytałem się sporo z neta o tej toksycznej tematyce nieodciętej pępowiny, zaliczyłem wizytę u psychologa ? skoro żona nie chce iść to sam poszedłem by się przekonać czy może faktycznie ze mną jest coś ?nie teges?, czy raczej z żoną... i ewidentnie wyszło na winę żony ? i tak jak szanowne Internautki z tego portalu zalecają, to owszem do żony mogę wrócić, ale nie do jej rodzinnego domu tylko własnego lokum. A tu się obawiam, że żona na taki układ nie pójdzie.
I teraz pozostaje pytanie co dalej robić??
Ja się odsunąłem w cień, milczę i czekam na rozwój wydarzeń, a druga strona również milczy i pewnie czeka, że znowu przyjdę się ?podlizywać? i przepraszać jak zbity pies za to co zwojowałem, by mieć ze mnie pożywkę i ubaw na zasadzie walczącego faceta z wiatrakami, które się rozsypały i nic już nie zostało (z małżeństwa i miłości zdaniem partnerki).