Witajcie,
Zdecydowałam się na założenie konta ponieważ muszę się wyżalić.. Liczę, że mi pomożecie. Od razu przechodzę do rzeczy:
Byłam w związku przez 3,5 roku. Przez cały ten okres czułam, że jestem kochana przez TŻ. On był moim pierwszym poważnym chłopakiem, ja jego pierwsza poważną dziewczyną. Zawsze gdy potrzebowałam pomocy, czy wysłuchania zawsze był przy mnie. Pół roku temu oświadczył mi się, jak to mówił żebym się nie rozmyśliła. Ślubu póki co nie planowaliśmy ze względu głównie na koszty oraz na fakt że TŻ na codzień pracował w innym mieście oddalonym o ok 400km ode mnie. Jednak w dłuższej perspektywie czasu miał podjąć pracę u mnie w mieście (które jest też jego rodzinnym miastem). W weekendy gdy tylko była możliwość przyjeżdżał do mnie i do swojej rodziny. Prawie przez cały nasz związek byliśmy parą na odległość, jednak ja to tolerowałam, wiedziałam że kiedyś się to zmieni. Ja studiowałam, więc nie miałam kiedy tęsknić. Między nami bywały drobne kłótnie, jak to w każdym związku. Teraz jak na to patrzę to wszystkie kłótnie rozpoczynałam ja. Gdy mi coś nie pasowało lubiłam się fochować. Często nie mówiłam mu wprost o co mi chodzi, chciałam żeby się domyślał. Jednak zawsze to on pierwszy wyciągał rękę, mimo że nie zawsze był winny. Później mu mówiłam, że gdyby nie on to związek już dawno by się rozpadł. Przez ostatnie 2 lata związku on nie usłyszał ode mnie ani razu słowa "Kocham Cię". Mimo że czasami wiedziałam że powinnam to powiedzieć coś mnie blokowało. TŻ wyznawał mi miłość, a ja mu odpowiadałam że nie liczą się słowa a czyny. W taki sposób mu tłumaczyłam dlaczego nie słyszy tego ode mnie. W ostatnim czasie miałam sporo nerwów, sporo ważnych spraw. Doszło do tego, że zaczęło mnie w TŻ denerwować wszystko. Cokolwiek by nie zrobił zawsze mówiłam, że robi to źle. W ogóle go nie chwaliłam, nie dziękowałam za pomoc, nie doceniałam tego że pokonuje tyle km żeby mnie zobaczyć. Twierdziłam, że to mi się należy. Dodatkowo jego oświadczyny uświadczyły mnie w przekonaniu, że w sumie to nie muszę zmieniać nic w swoim postępowaniu, bo on to toleruje. Doprawdy jak na to patrzę to nie odnosiłam się do niego z szacunkiem na jaki zasłużył.
Miesiąc temu nadszedł mój kolejny foch. Nie dawałamu mu przez tydzień znaku życia, mimo że on był 400km ode mnie i nic nie mógł zrobić. Wiedziałam, że się martwi o mnie. Olewałam to. W końcu nadszedł dzień gdy bez zapowiedzi przyjechał do mnie do domu i spakował wszystkie swoje rzeczy. Nie chciał ze mną rozmawiać... Jednak nie przejęłam się tym. Stwierdziłam, że i tak do mnie wyciągnie rękę, bo mnie przecież kocha (nie raz mi to przecież udowodnił). Po 2 tygodniach naszej ciszy poczułam, że zaczyna to trwać już za długo. Zadzwoniłam, poczułam się winna.. Początkowo odrzucał połączenia. W końcu odebrał.. Nie bardzo chciał słuchać moich tłumaczeń, jednak koniec rozmowy wydał mi się już milszy bo zapytał co u mnie i poprosił bym się do niego odezwała jeszcze tego samego dnia. Przez kolejne dni, próby normalnych rozmów się nie udawały. Był szorstki, odpowiadał półsłówkami lub wcale. To nie był już mój TŻ. W końcu udało mi się go wybłagać o spotkanie. Powiedziałam mu wówczas że żałuję swojego postępowania, że wiem że byłam podła i że chce to wszystko naprawić. Usłyszał ode mnie że go kocham. On odparł, że daje mi szansę i możemy zostać.... znajomymi... Powiedział, że mnie nie kocha, ale żebym wiedziała że on nikogo sobie nie znalazł - jest sam. Na moje stwierdzenie, że to niemożliwe ze mnie nie kocha bo nie można ot tak kogoś przestać kochać, a wiem w 1000% że mnie kochał. Powiedział, że ja w nim zabiłam tą miłość i że mi tego nie wybaczy, ponieważ on tak bardzo się starał i skoczyłby za mną w ogień, a ja na wszystko odpowiadałam mu fochami. Jeszcze tego samego dnia już jako znajomi wybraliśmy się na spacer i pizze. Później odwiózł mnie do domu. Nie pozwolił się dotknąć ani razu. Próby normalnej rozmowy na gg w kolejnych dniach, gdy był w innym mieście nie udawały się. W weekend poprosiłam o kolejne spotkanie tym razem u mnie w domu. Zgodził się. Przyjechał. Podczas spotkania prawie doszło miedzy nami do zbliżenia, jednak on się wycofał. Powiedział, że bardzo go pociągam, jednak nie czuje już do mnie miłości, a on nie chce mnie wykorzystać i nie chce mi robić nadziei, bo z tego nic już może nie wyjść. Jednak powiedział, że jeżeli udało mi się zabić w nim tak wielką miłość to może będę w stanie go znowu w sobie rozkochać. Powiedział, że mam u niego szansę taką samą jak każda inna dziewczyna..
Proszę Was co Wy o tym myślicie? Można przestać kochać kogoś tak na pstrykniecie palców. On tłumaczy, że długo grzebałam w bombie aż w końcu wybuchła. Pół roku temu mi się oświadczył i mówił, że tego chciał i liczył, że przez to się zmienię (jednak o tym mi nie powiedział, że liczy na jakąś moją zmianę). Czy możliwe jest zakochanie się drugi raz w tej samej osobie? A może trzeba dać mu czas bo teraz on sam nie wie co do mnie czuje. Ja doceniłam go dopiero gdy go straciłam...