Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie... - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 9 ]

Temat: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Zawsze chciałam mieć dzieci, rodzinę, normalną, zdrową, szczęśliwą.
Ale poznałam niewłaściwego faceta. Był młodszy, nieodpowiedzialny, kłamał na każdym kroku, nawet w najbardziej błahych sprawach. Ale podobał mi się fizycznie, czułam się wyjątkowo gdy z nim szłam, uważałam, że stanowiliśmy ładną parę (wizualnie). Nie słuchałam go, na spotkaniach on zawsze plótł jakieś bzdury (przeważnie o grach komputerowych) a ja napawałam się tylko jego widokiem. Rzadko się spotykaliśmy. On zawsze szybko uciekał. Raz mnie zranił bardzo głęboko. Ale mu wybaczyłam. Niepotrzebnie, nie powinnam była wchodzić dwa razy do tej samej wody. Teraz to wiem. Teraz już wiem komu ufać a komu już nie.
Po roku takiej niby-znajomości poszliśmy do łóżka. I za drugim razem zaszłam w ciążę. Płakałam bo mimo że miałam 28 lat to nie chciałam mieć dziecka, na pewno nie z nim, nie w takiej kolejności. Planowałam nic mu o tym nie mówić. Ale ostatecznie mu powiedziałam (doszłam do wniosku, że nie mogę sama decydować, czy to dziecko będzie miało ojca czy nie). Każde dziecko zasługuje na to by mieć pełną rodzinę. Najpierw się wystraszył (nie poszedł ze mną do ginekologa), a potem zapragnął tego dziecka (ni z gruszki ni z pietruszki). Nie chciałam wychodzić za mąż, to nie są czasy, że kobieta samotna z dzieckiem jest w jakiś sposób napiętnowana. Ale on zaczął mi mówić, że mnie kocha, że się mną zaopiekuje, że będziemy mieli szczęśliwą rodzinę. Jakoś mu uwierzyłam, może w głębi duszy tego chciałam? Chociaż intuicja podpowiadała mi, że to nie jest ten właściwy facet dla mnie. Różniło nas wszystko, wiek, pochodzenie społeczne, wykształcenie, sposób bycia, zainteresowania, właściwie nic nie mieliśmy wspólnego, oprócz tego maluszka w moim łonie.
Wzięliśmy ślub kościelny (choć ja początkowo chciałam pomieszkać na próbę bez ślubu, ewentualnie przewidywałam ślub cywilny). Jego rodzinka (mamusia) obstawała przy kościelnym.
Mieliśmy huczne wesele. Tydzień po weselu on przyszedł pijany z pracy. Mieszkaliśmy u moich rodziców. Jego głównym zainteresowaniem było oglądanie TV. Ja będąc w ciąży chciałam odpoczywać popołudniami (chodziałam jeszcze do pracy),a wieczorami chciałam się poprzytulać. On wolał oglądać tv. Potem się wyprowadziliśmy do swojego mieszkania (moi rodzice kupili nam w prezencie ślubnym). On zaczął wychodzić z kolegami na piwo, na całe noce, a ja sama w ciąży w domu. Wyłączał telefon, nie mogłam się do niego dodzwonić, martwiłam się wtedy, że coś mu się stało. Mogłam stracić dziecko z tych nerwów. Wracał nad ranem i były kłótnie. Bo dla mnie to było niepojęte, że on woli kolegów niż przebywanie ze swoją żoną, która jest w ciąży i w każdej chwili może urodzić.
Zapisał się w tym czasie na studia zawodowe. Zapłacił wpisowe, poszedł ze dwa razy na zajęcia. Płaciłam co miesiąc raty, bo nie powiedział, że zrezygnował. Wychodził niby na wykłady, chodził dookoła bloku i wracał.
Urodziłam chłopca. Cudownego małego bobaska. Ale nie wiedziałam, że dziecko to tyle pracy. Byłam zmęczona, obolała, notorycznie niewyspana i mało atrakcyjna. Całe dnie spędzałam z dzieckiem. W nocy też ja do niego wstawałam. Karmiłam go i oczy same mi się zamykały. Mój mąż prawie wcale nie wstawał a ciągle mówił jaki to jest zmęczony. Ani mnie nie pomasował gdy bolał mnie kręgosłup, ani mnie nie wspierał, ani mnie nie zapewniał, że mnie kocha. Rodzice mi pomagali, bo inaczej bym poległa.
Gdy skończył się urlop macierzyński musiałam wrócić do pracy, mały miał 5 miesięcy. Mój mąż pracował w systemie 12 godzinnym (więcej był w domu niż w pracy). Miał się zajmować synem. Ale codziennie było to samo. Mały płakał jak wychodziłam, a mąż leżał na łóżku niewyspany (bo w nocy oglądał tv). Codziennie szłam do pracy z płaczem.
Kiedyś wrócił w nocy z libacji i naszła go ochota na sex. Zaszłam w drugą ciążę. Nie chciałam tego dziecka, bo widziałam, że on nie jest dobrym ojcem dla pierwszego. Potrafił dać mu klapsa (niemowlakowi) albo wyzywal go od najgorszych. Ale nie wyobrażałam sobie, żeby usunąć ciążę.
Tymczasem moi rodzice kupili duży dom. Zaproponowali nam, żebyśmy się tam z nimi wprowadzili, to nam pomogą przy dzieciach i będziemy mieli więcej przestrzeni niż w mieszkaniu w bloku.
Zgodziliśmy się. Przeprowadziliśmy się do nowego domu na miesiąc przed moim porodem.
Urodził się drugi syn. Śliczny jak z obrazka a przy tym zdrowy i kochany.
Mąż mnie szantażował, że jak nie kupię mu skutera, to odejdzie ode mnie. Ciągle się kłóciliśmy o byle co. Ciągle chodził wściekły (a to że dziecko płakało w nocy a on się nie wyspał, a to że coś tam, zawsze miał powód do niezadowolenia). Dziecko płakało przy nim, a on spał albo udawał, że śpi. Nie mogłam tego znieść. Moi rodzice też nie. Poza tym dopuszczał się przemocy wobec tego starszego syna (kto bije roczne dziecko???) Próbowałam z nim rozmawiać, próbowałam rozmawiać z jego rodzicami (ale oni są z innej bajki). Pewnego dnia mój ojciec go wyrzucił z domu. Bo nie mógł znieść, że on bije takie małe dziecko. A ja nie poszłam za nim. Oczywiście miał mi to za złe. Wszystko miał mi za złe. Zawsze za mało się angażowałam, nie słuchałam jego zdania, nie liczyłam się z jego zdaniem. On się czuł zaszczuty, nieszczęśliwy, niepotrzebny. Wrócił. Na trochę się zmieniło. Ale nie na długo. Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień. Ludzie chyba wcale się nie zmieniają. On na pewno nie. On jest wielkim graczem, mistrzem w oszukiwaniu i zwodzeniu.
Następnym razem sama go wyrzuciłam z domu. Nie mogłam już znieść jego lenistwa, jego bezczelności. Tym razem byliśmy w separacji prawie miesiąc. Zabrał wszystkie swoje rzeczy, chciał zabrać nawet łóżeczka dzieciom (bo to były jego rodziny). Domagał się zwrotu obrączki i pierścionka zaręczynowego. Byłam już pewna, że to koniec naszego małżeństwa. Groziłam nawet, że pozbawię go władzy rodzicielskiej.
Niestety jakaś (ta głupia) część mnie zaczęła tęsknić za nim. To się chyba nazywa uzależnienie ofiary od kata. Nie mogę bez niego żyć. Najgorsze jest to, że mam pełną tego świadomość. Jestem wykształconą kobietą, pracuję zawodowo. Umiem nazwać swoje uczucia i emocje, ale nie zawsze umiem sobie z nimi poradzić. Byliśmy na terapii malżeńskiej (jeden raz). Mąż cały czas twierdził, że to mój ojciec jest źródłem naszych małżeńskich problemów. On ma obsesję na jego punkcie (mąż na punkcie mojego ojca). Jakby był koniec świata, to byłaby to wina mojego ojca (oczywiście zdaniem mojego męża). W rezultacie wyprowadziłam się z domu moich rodziców, wynajęliśmy mieszkanie i zamieszkaliśmy ze sobą ponownie. I to był chyba mój największy błąd. On uznał to jako akt mojego poddaństwa wobec niego. Nie przestaliśmy się kłócić. Tylko teraz on czuł się na tyle pewny siebie, że zaczął mi ubliżać od najgorszych, a nawet szarpać mnie. Nie ma w nim za grosz współczucia, empatii, przyjażni, opiekuńczości. Nic nie można mu powiedzieć, pożalić się, bo on wszystko wykorzystuje przeciwko mnie, najmroczniejsze sekrety jest gotów wyciągnąć na światło dzienne jeśli tylko przyniesie mu to jakąś korzyść. Jest skrajnym materialistą i egoistą.
Doszło już do tego, że groził mi, że mnie zabije. Już dwa razy był bliski tego. Po pierwszym razie wyraził jakąś skruchę, przeprosił a ja mu znów wybaczyłam (wiem, że źle zrobiłam). Ostatnim razem naćpał się czegoś i też mnie poszarpał. Bałam się go. Boję się, że trzeci raz może okazać się tragiczny w skutkach. Boję się siebie. Że znowu zgłupieję i mu wybaczę. Boję się, że to uzależnienie od niego jest silniejsze ode mnie. Ostatnim bowiem razem też już byłam pewna, że od niego odejdę, że się uwolnię. Ile tych ostatnich razów???? Byłam u adwokata. Muszę odczekać pół roku, żeby spełnione były przesłanki do wystąpienia o rozwód (trwały i zupełny rozkład pożycia małżeńskiego). On się domaga podziału majątku, widzenia się z dziećmi, a ja nie jestem w stanie decydować o tym wszystkim w tym momencie. Czuję się rozbita.
Chciałam opisać dla siebie tę smutną historię mojego małżeństwa. Jeśli ktoś chce się podzielić swoją, to zapraszam. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem jedyną kobietą w takim położeniu. Na szczęście mam rodzinę, która mnie wspiera, przyjaciół i znajomych, którzy mnie podnoszą na duchu i przede wszystkim dzieci, dla których jestem centrum ich wszechświata i chcę dać im wszystko co najlepsze a przede wszystkim ustrzec je przed wszelkimi nieszczęściami i smutkami.
Nie chcę żeby byli w przyszłości jak ich ojciec (chamski, prostacki, pozbawiony wyższych uczuć).
Muszę to skończyć, przerwać to pasmo udręk. Chcę to zrobić i mieć wreszcie święty spokój. Bez ciosania kołków na głowie. Mam dopiero 31 lat.

Zobacz podobne tematy :

2 Ostatnio edytowany przez anjess83 (2011-09-08 13:30:09)

Odp: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Cześć
Z tego co piszesz to się nie skończy póki on Cię ostatecznie nie zostawi. Tak jak mój toksyczny chłopak mnie. Nie masz siły na rozstanie z nim skoro tyle razy wybaczałaś. On nadal z Wami mieszka? Z Tobą i dziećmi?

A tak na marginesie... Jak miał taką ochotę na seks to mógł prezerwatyw używać...

3

Odp: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Nie, tym razem dam radę i zostawię go ja. Będę miała satysfakcję. Już z nim nie mieszkamy.

4

Odp: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...
matka_polka31 napisał/a:

Nie, tym razem dam radę i zostawię go ja. Będę miała satysfakcję. Już z nim nie mieszkamy.

Szkoda że wpadki zaliczyłaś akurat z nim, mimo że dzieci na pewno kochasz i raczej nie żałujesz. Tyle, że na tą szarpaninę też pewnie odczują.

Skoro posunął się do rękoczynów to już nigdy nie będzie dobrze. Nie daj się, bo jak to on  w końcu ostatecznie zerwie nie Ty to będzie Ci z tym jeszcze gorzej. Żadnych powrotów.

5

Odp: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Ja nie uwazam by trudne było uzyskanie rozwodu a rozwisć chyba sie musisz. Krótki staż małżeństwa, mieszkanie kupine przez rodziców (wazne na kogo jest akt własnosci), mieszkaliście w domu rodziców ( on nie ma nic), wyjmowanie mieszkania -pracowałaś wiec miałaś wkład. Do podziału ewentualnie zakupione sprzety czy wspólny remont (koszty). Czy masz dowody na to , że używał wobec ciebie czy dzieci przemocy fiz??? bo nie wiem, czy zeznania twoich rodziców bedą dosć wiarygodne, ale warto spróbowac, masz dużo "kwitów" na niego wiec moze poszukaj rady innego adwokata, który przyspieszy rozwód, lub kontaktuj sie z mezem za pomocą pełnomocnika.

6 Ostatnio edytowany przez just (2011-09-10 14:03:22)

Odp: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

matka_polka31, pamiętaj że w życiu dostajesz to na co się godzisz. Jeżeli chcesz żyć ze swoim mężem w ten sposób to Twoja sprawa, ale pomyśl proszę o swoich dzieciach.
Pamiętaj, że tylko od Ciebie zalezy jak będzie wyglądało dalesze życie Twoje a przede wszystkim Twoich dzieci. Znajdź w sobie siłe aby nie dojrzewały one w domu przesyconym nienawiścią - mając za przykład zastraszoną matkę i ojca alkoholika. Taki uraz zostaje na całe życie.
Człowiek w życiu podejmuje dużo błędnych decyzji, ale nie muszą one decydować o losach Twojego dalszego życia.
Ewentualne problemy z uzyskaniem rozwodu nie powinny przysłonić ci celu. Problemy są po to aby je pokonywać.
Zyczę wytrwania w decyzjach, które podejmiesz (niezależnie jakie one będą).

7

Odp: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Przede wszystkim dziękuję za komentarze i słowa wsparcia. To dla mnie bardzo ważne.

Odeszłam, to jedyne co mogłam zrobić w takiej sytuacji. Zabrałam dzieci. Mieszkamy u rodziców. Moi rodzice bardzo mi pomagają. Starają się jak mogą, wspierają mnie. Opiekują się dziećmi. Ale widzę w ich oczach strach. Boją się moich decyzji. Boją się, że zdecyduję się do niego wrócić (do mojego kata i oprawcy). Ja też się tego boję. Dlatego wolałabym być już po rozwodzie. Po rozwodzie już na pewno bym do niego nie wróciła. A teraz jeszcze nachodzą mnie takie myśli.
Dobrze, że mam pracę, znajomych. Dobrze, że otaczający mnie ludzie utwierdzają mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, że nie było innego wyjścia, że postępuję właściwie.
W tym tygodniu mam spotkanie z terapeutą (psychologiem). Jako ofiara mam tendencję do obwiniania samej siebie. Muszę się tego pozbyć. Muszę być sobie sterem i okrętem. Muszę zadbać o dzieci.
On też się wyprowadził z naszego wspólnego wynajmowanego mieszkania. Zabrał swój ukochany komputer, kino domowe. Nie posprzątał nawet po sobie. ZABRAŁ DZIECIOM ŁÓŻECZKA. Szok. Własnym dzieciom zabrać łóżeczka. To tak jakby wyrwać dziecku jedzenie z ręki. Tatuś. Skąd się biorą tacy ludzie? Zabrał kawał mojego życia. Część mnie. Dzieciom wyrządził krzywdę, bo nie będą miały normalnego domu. Nie będą miały w domu ojca i matki. A matka choćby się starała jak nie wiem co, nigdy nie zastąpi im ojca.
Nie odwiedza dzieci. Nie widział ich cały tydzień. Nie daje mi żadnych pieniędzy na dzieci. Nie dał mi żadnych pieniędzy na zapłatę za mieszkanie. Nie interesuje go nic prócz jego interesu.
Strasznie ciężko mi w to wszystko uwierzyć. Jak ja mogłam wytrzymać żyjąc w ten sposób tyle lat? Na szczęście w porę się ocknęłam.
Ale nadal chce mi się płakać. Jak słyszę jakąś smutną piosenkę, albo piosenkę która mi się z nim kojarzy. Chce mi się wyć czasami. W samochodzie jak jadę do pracy to sobie płaczę. Żeby dzieci nie widziały.
Ale to wszystko jest ciężkie.

8

Odp: Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Czy jest jeszcze co ratować?

Mój mąż przez cały miesiąc naszej separacji obrażał mnie, obsypywał obelgami, upokarzał, dręczył psychicznie. Nie widywaliśmy się, pisał tylko smsy i dzwonił. Dzieci nie widział wcale. Niby ja mu utrudniam kontakt. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia w tym temacie.
Zapraszałam go, żeby spotkał się z dziećmi. Zapraszałam nawet jego rodziców, żeby przyjechali do wnuków. Ale oni swoje - że nie. Żebym przywiozła dzieci do nich, albo na neutralny grunt (zaraz, to chyba do Szwajcarii powinnam ich zawieźć). Nie ugięłam się. Też potrafię być uparta. W końcu jestem Koziorożcem.
A od ostatniego czwartku zmienił opcję. Już mi nie dokucza. Przeprosił mnie. Chce się umówić i porozmawiać o naszym małżeństwie. Pyta się mnie, czy walczymy o naszą rodzinę, czy się poddajemy. A ja się pytam, czy jest jeszcze o co walczyć?
Czy jeszcze coś do niego czuję? Czu jestem w stanie mu wybaczyć? Czy jestem w stanie zapomnieć te smsy pełne nienawiści? Czy mogę być z nim jak żona z mężem? Nie wiem, po prostu potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć, przetrawić.
Nie wiem, jaka jest geneza zmiany jego nastawienia. Czego on chce, czego oczekuje? Że jedno - przepraszam - zmieni nasze relacje? A może nie ma się gdzie podziać, bo rodzice powiedzieli mu, żeby się wyprowadził, a on nie ma środków na wynajem. On jest wielkim graczem, oszustem, podstępnym wężem. Muszę być czujna, muszę uważać, żeby nie popełnić błędu, który będzie mnie zbyt dużo kosztował.
Czy można wskrzesić coś, co już nie istnieje? Nie ma nas. Nie ma zaufania między nami. Staliśmy się wrogami dla siebie walczącymi zaciekle ze sobą. Rana za ranę. Ból za ból. Nie przebieraliśmy w słowach. Czy można o tym zapomnieć? Czy można to wybaczyć?
Poza tym boję się, że ta jego rzekoma zmiana jest zmianą krótkotrwałą.
Na jakiś czas. A potem znów będzie to samo. Czy ludzie się zmieniają? Nie wierzę że aż tak.
On proponuje terapię małżeńską. Czy taka terapia zmieni jego nastawienie do mnie i do dzieci? Takie wartości wynosi się z domu.
Ile razy można dawać komuś szansę? Ja już dawałam wiele razy i zawsze się okazywało, że źle robiłam, bo on nie był tego wart. To chyba mówi samo za siebie. To chyba jest odpowiedź na moje wątpliwości. ON SIĘ NIE ZMIENI.

Posty [ 9 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » Co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie...

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024