witam, mam pytanie - jak na razie takie ogólne;) - czy któraś z Was odwiedzała dzieci w domu dziecka.... na obecną chwilę jestem sama, mam dużo wolnego czasu (tzn w weekend) - zastanawiam się czy to dobry pomysł? poświęcać czas sierotkom....zastanawiam się nad sobą samą - czy udźwignę ten "ciężar" samotnych spragnionych miłości dzieciątek....czy to nie jest w obecnej chwili moja słabość...bo trzeba podejść do tej sprawy odpowiedzialnie!....może podzielicie się ze swoimi doświadczeniami, bądź wyrazicie zdanie na ten temat......:)
Ja bym się głęboko zastanowiła nad tym pierwszym razem . Byłam w domu dziecka do dziś pamiętam te smutne oczy wpatrzone .Ja po tym nie mogłam długo dojść do siebie ,jestem osoba wrażliwą na ludzką krzywdę a co mówić dopiero o dzieciach.Tam była rywalizacja między nimi któro ma usiąść na kolanach ,serce pęka jak ludzie są nieodpowiedzialni .Ja miałam ochote tych rodziców wysterylizować,aby kolejne dzieciaki nie kołysały się w łóżeczkach. Tego widoku nie da się zapomnieć .
Soniu jakie masz doświadczenie w opiece nad dziećmi?
tak mam siostrzeńca 2 letniego:) słodki, uwielbiam go:) a on mnie
generalnie dzieci mnie lubią:) pamiętam w szpitalu jak zdarzyło się mi bywać jako pacjentka na oddziale, dzieci się ode mnie nie odklejały:) było to miłe...ale te dzieci miały rodziców:); nawet jedna złośliwa pacjentka (bo chyba nie inaczej) powiedziała mi że nie będę miała swoich bo mnie dzieci lubią......
ale wracając do wątku:), właśnie się zastanawiam czy to nie egoizm z mojej strony....też jestem wrażliwa....ale obecnie sama - nie mam partnera....a co będzie jak się znajdzie (choć wątpię => nie wiem ale w moim życiu zawsze chciałam adoptować dziecko....ale jako singielka....hm, może być ciężko.....może teraz się to nasiliło...stąd piszę na tym forum.....bo na pewno tego czego nie chcę ..... to skrzywdzić któregokolwiek dzieciątka które by mi było dane spotkać!!
SONIU przyznam że troche mnie rozbawiłaś tymi odwiedzinami "sierotek".Wyobraź sobie że nie wszystkie dzieci tam będące to takie sierotki.Te dzieci nauczone są samodzielności i naprawde potrafia sobie radzic w życiu.Oczywiście wiele z nich przezylo bardzo dużo jak na swoj wiek i naprawde są pokrzywdzone,są tak rożne starszne historie że trudno się o tym slucha a co mowic zeby przeżyc cos takiego.Moglabym jeszcze co nie co napisac ale niekoniecznie samych pozytywow.
Pozdrawiam
Soniu ja też chciałam kiedys pomagac w domu dziecka,wybrałam sie tam na rozmowe,ale pani dyrektor mnie jakoś zbyła,twierdząc że nie potrzebują teraz pomocy,bo pomagają im dzieci ze szkoły,a że ja jestem taka że jak nie wyganiają drzwiami,to jakos przez okno nie umiem sie pchac,i sobie dałam spokój,a że zawsze mnie ciągnęło do pomocy ludziom,totez wybrałam sie do MOPR-u i tam przyjęli mnie z otwartymi rękoma.I choc bardzo kocham dzieci,i kiedys myślałam o adopcji,ale raz nie wiem czy samotnym osobom jest taka możliwosc,a dwa czy dałabym radę. Tobie życzę powodzenia:):):)
"sierotki" tak się mi napisało, domyślam się że są tam różne dzieciątka:)
ale poważnie przemyślę sprawę.....POWAŻNIE:)
SONIU zapytam jeśli można a jaka bylaby Twoja rola w takich wizytach,czy ty myslisz o pracy tam czy po prostu o wsparciu tych dzieciaków?Pytam bo nie do końca rozumiem
Pozdrawiam
Soniu myśle, że to dobry pomysł, nie obawiaj się niczego, zawsze możesz porozmawiać z wychowawczyniami.
Ja bardzo czekam aż moja coreczka odrośnie i chce zacząć chodzić do hospicjum,
bardzo lubie starsze osoby, też chce zrobić coś dla siebie, wypełnić pustkę co nie oznacza egoizmu.
Sonia777,
rozumiem Twoje współczucie dla dzieci, które z różnych powodów nie mogły pozostać pod opieką swoich rodziców (bo większość podopiecznych domów dziecka ich ma, nie są sierotami), pokłady czułości i troski. Pamiętaj jednak, że to nie Twoje potrzeby są tutaj najważniejsze. Każda forma pomocy powinna być głęboko przemyślana pod kątem jej potrzebujących, a nie darczyńców.
Współpraca z domem dziecka jest możliwa, a w wielu miejscach bardzo potrzebna. Niezbędne jest jednak podstawowe przygotowanie - znajomość sytuacji poszczególnych dzieci, ich charakterystycznych trudności, zaburzeń, metod wychowawczych wdrażanych przez opiekunów.
Nie mając podobnych doświadczeń, trudno też uniknąć sytuacji zbytniego zbliżenia się z jednym lub kilkorgiem dzieci. Niemal każda osoba rozpoczynająca taką pracę tworzy w nowej grupie swojego ulubieńca, którego traktuje wyjątkowo, ma do niego słabość, pozwala sobie na czułą bliskość, dotyk, zwierzenia, faworyzuje go. Status "rodziny zaprzyjaźnionej", która wspiera jednego z wychowanków swoją obecnością, pomocą jest wartościowe dla dziecka, które uczy się reguł funkcjonowania w zdrowej rodzinie. Wymaga jednak odpowiedzialności, regularności i podjęcia decyzji długoterminowej. "Rozkochanie w sobie" dziecka (które, jak niczego innego potrzebuje pewności, stałości, stabilnego dorosłego) i zrezygnowanie z odwiedzin po kilku tygodniach, ze względu na prywatne obowiązki, może wiele skompikować.
Jeśli wciąż myślisz o swoim pomyśle poważnie - gratuluję Ci trudnej, odważnej decyzji. Zastanów się, co chciałabym, mogłabyś robić. Z dziećmi w jakim wieku masz najlepszy kontakt i doświadczenie. Ile czasu tygodniowo mogłabyć poświęcić wolontariatowi w domu dziecka. Czy jesteś w stanie zadeklarować stałą pomoc przez dłuższy okres. Z taką refleksją warto udać się do wychowawców i psychologów ośrodka w Twoim mieście i zapytać, jakie są ich rzeczywiste potrzeby.
dziękuje za Wasze odpowiedzi....
tak... właśnie dlatego zalogowałam się i zapytałam na tym forum o moja sprawę:)
jaki byłby mój charakter.... chciałabym przebywac z tymi dziećmi, odwiedzać je....
jednak moje wątpliwości polegają na tym - że moge nie być wytrwała w tym postanowieniu, uświadamiam sobie że mam do czynienia z małymi istotkami spranionymi miłości, ciagłej opieki a przede wszystkim dziećmi które potrzebują poczucia bezpieczeństwa..... a co będzie jak nagle nie będe mogła do nich przychodzić....obawiam się że moge je zawieść na całego....... dlatego wioem że jak postanowię i podejme taką decyzję muszę byc konsekwentna......
przede wszystkim musisz przemyslec czy mozesz zaangazowac sie na stale, bo jesli po paru miesiacach ci sie odwidzi to mozesz skrzywdzic dzieci ktore na tobie beda polegac.
Hmm. chcialabym cos o tym napisac..
Sieroty? Nie bardzo podoba mi sie to slowo..
Mysle ze jesli wybierzesz odpowiednia grupe wiekowa to ten pomysl jest dobry..
Ja do dzis mam kontakt z tymi wolontariuszami ktorzy nas odwiedzali..
Tylko uwazaj zeby nie byly do b.male dzieci one szybko sie przyzwyczajaja..
Pamietam jak nie ktore rezygnowaly..Musisz byc przygotowana na to co tam zastaniesz..
Nie mowie tylko o tesknoscie za miloscia ale problemach jakie czasem maja..
Cieszylabym sie gdybym Cie poznala w tamtym czasie..
tylko pamietaj by zachowac pewien dystans..jesli sie juz zdecydujesz..
Ja przezylam tam troche czasu...i wiem cos o tym..
14 2011-04-05 18:44:05 Ostatnio edytowany przez JustynaPiatkowska (2011-04-05 18:45:18)
Sonia777,
świetnie, że masz świadomość możliwych trudności.
Nie przyjmując perspektywy długoterminowej, wybrać można inne formy pomocy dzieciom. Możesz np pomóc przy organizowaniu festynu w swoim mieście. Wiosną często odbywają się tego typu imprezy na świeżym powietrzu. Jako wolontariuszka możesz poświęcić weekend na zabawy na placu zabaw, malowanie dziecięcych buziek itp. Możesz też zorganizować wśród znajomych, rodziny i w pracy zbiórkę maskotek i słodyczy i umówić się z wybranym domem dziecka na ich dostarczenie z okazji Świąt Wielkanocnych lub Dnia Dziecka. Dobrym pomysłem jest też skontaktowanie się ze świetlicą przy szkole lub ośrodku pomocy, nawet taką, która zajmuje się dziećmi o większych potrzebach, np z rodzin ubogich, przemocowych. W tego typu organizacji czasu ("Będę spotykała się z Wami na co drugich Waszych zajęciach przez miesiąc") zasady są jasne i odejście nie będzie dla maluchów tak bolesne. Możesz też umówić się na tylko jedno spotkanie - "lekcję", związaną z Twoją pracą lub zainteresowaniami, które chciałabyć przedstawić. Istnieją również organizacje charytatywne jak Dr. Clown (wizyty w szpitalach, a oddziałach dziecięcych w strojach clownów), które zrzeszają ludzi takich, jak Ty.
Dobre chęci są niezbędnym początkiem, a możliwości ich spożytkowania nieograniczone. Życzę powodzenia!
W szkole średniej, z racji kierunku (pedagogika), miałam możliwość popołudniami odwiedzać dzieci w domu dziecka i pomagać im w nauce. Nigdy nie zdecydowałam się natomiast na odwiedziny w domu małego dziecka, bo czułam, że emocjonalnie nie dam rady, tak bardzo będzie mi ich szkoda - malutkich, samotnych, zalęknionych.
Choć od tamtego czasu minęło wiele lat, do dziś doskonale pamiętam odczucia jakie mi wówczas towarzyszyły. Pomagałam kilku dziewczynkom w wieku ok. 11-12 lat. Dzieci pozornie pewne siebie, chwilami aroganckie, przy odrobinie okazanego im zainteresowania, ciepła, przyjacielskiego podejścia, tuliły się jak małe kotki, dosłownie szukały każdego pretekstu, żeby choć mimochodem dotknąć ręki czy po prostu się przytulić. Czasem siadałam z nimi na łóżku i rozmawiałyśmy o wszystkim, czasem przy stoliku na świetlicy odrabiałyśmy lekcje, ale zawsze te kontakty kończyły się długimi pożegnaniami.
Pamiętam taką sytuację, kiedy jednej z dziewczynek spodobał się mój srebrny pierścionek, był to jednak prezent od mojej mamy i nie było opcji, żebym mogła go jej podarować. Widziałam, że była bardzo zawiedziona, więc obiecałam, że przy następnej wizycie przyniosę jej inny. Ten dom dziecka był bogaty, miał długą listę darczyńców, dochodziło do tego, że kiedy kolejny zakład pracy przed świętami obdarowywał je paczkami, dzieciakom już nawet nie chciało się po nie schodzić (dla mnie było to wówczas kompletnie niezrozumiałe), ale ten jeden obiecany i podarowany z serca pierścionek, dla tej dziewczynki był niczym relikwia, nieważne jaki, że inny od poprzednio wybranego, ważne, że był, więc radośnie biegała i pokazywała wszystkim podopiecznym, krzycząc, że dostała go od... przyjaciółki od serca .
Z moich ówczesnych obserwacji wynika, że te często pozornie wrogie, nieufne i obce dzieci potrzebują prawdziwego oparcia, wówczas swoją wdzięczność potrafią okazać w niesamowity sposób, wyrażając ją całym sobą. Gdybym dziś miała powtórzyć to doświadczenie, zrobiłabym to bez wahania, bo naprawdę bardzo wiele mi dało - nauczyło pomagać innym wyłącznie po to, aby zobaczyć w ich oczach radość, doceniać to co mam ja sama, a przede wszystkim odrobinę rozumieć ten "inny" świat.
Witajcie. Miałam okazję pracować kilka razy jako wolontariusz w pewnym domu dziecka na Śląsku. W mojej grupie znajdowały się dzieci 4-11 lat. Dzieciaki miały nienajgorsze warunki, dużo zabawek i ubrań. Niestety zauważyłam, iż opiekunowie grupy całkowicie nie wywiązywali się ze swoich obowiązków, tzn.: brak opieki nad nieletnimi, nie zwracano uwagi na ich niewłaściwe zachowania (byłam w szoku gdy 5letnia dziewczynka zaczęła wyzywać koleżankę, gdy ta zabrała jej lalkę-gdzie nauczyła się takiego słownictwa?!). Z wszystkich tych wizyt pamiętam jeden wielki chaos. Opiekunowie w ogóle nie potrafili zapanować nad podopiecznymi. Sprawiali wrażenie jakby wszystko to byłoby im obojętne. Większość personelu siedziała w swoim kantorku pijąc kawę, oglądając tv. Wypalenie zawodowe? Na to wygląda. Dzieci rzucały się na nas, wieszały na szyji, nogach, nie chcąc wypuścić gdy musieliśmy już wracać do domów. W te kilka dni strasznie się do nas przywiązały. Moim zdaniem w takich placówkach powinno być więcej kontroli. Spotkałam się z sytuacją, kiedy 6letnia dziewczynka powiedziała mi na ucho, że inna groziła jej "laniem" gdy tylko wolontariusze wyjdą. Myślę, że dzieci są tam wyuczone zachowań, na przypadek wizyty ludzi z zewnątrz. Powiedziano im, czego nie mogą przy nas robić, żeby nie dostać kary. Aż boję się pomyśleć, co dzieje się tam w normalne dni gdy dzieci zostają same. Problemów jest od groma, zastraszanie dzieci przez starszych, bijatyki. Te dzieci nie nauczą się niczego w takich placówkach, a większość z nich ma duże szanse na zostanie w przyszłości kryminalistami. Nie przesadzam, musielibyście zobaczyć na własne oczy niektóre sytuacje. Nie polecam osobom ze słabą psychiką pracy w takich ośrodkach. Pamiętam jak jechałyśmy z koleżankami na pierwszą wizytę, bardzo roześmiane, gdy wracałyśmy przez całą drogę żadna z nas nie odezwała się ani słowem. Tak nie musi się dziać, dlaczego nikt nic z tym nie robi? Myślę, że przedstawiciele naszego rządu powinni odwiedzać takie miejsca, moźe wtedy otworzyliby oczy. Pozdrawiam