Byłam z facetem rok. Kilka dni temu z nim zerwałam i, borykając się z wątpliwościami czy na pewno dobrze zrobiłam, napisałam do siebie list ;p który zawiera zestawienie zalet i wad mojego ex.
Czy uważacie, że dobrze zrobiłam, czy może też, że przejęłam się nieistotnymi błahostkami, które nie mają tak naprawdę znaczenia dla dobra związku? Czy taki mężczyzna ma szanse na ?wyrobienie się?, a związek na przetrwanie?
Treść: (przepraszam, że taka długa i nieskładna)
Zalety (kolejność przypadkowa, pisałam co mi do głowy wpadło ;p):
Jest inteligentny, miły, kulturalny, wykształcony, ma hobby (piłka nożna, karty), zainteresowania, czuły, kochany, towarzyski, ma wielu kumpli opiekuje się mną jak nikt inny, oddany, wspiera mnie, romantyczny, opanowany w sytuacjach społecznych, odpowiedzialny, przystojny, elokwentny, sprząta, lubi porządek, mamy podobne poczucie humoru, jest mądry i oczytany, ma dar opowiadania, nie wstydzimy się przed sobą swojej fizjologii ;p, martwi się o mnie, dba, gdy jestem chora, przeziębiona, chce się nauczyć gotować , stara się jak cholera, szanuje swoją rodzinę, mogę się przy nim czuć emocjonalnie i psychicznie bezpiecznie, tzn. wiem, że mnie nie zdradzi, nie wyzwie, nie pije, jest wielkim przeciwnikiem palenia, szanuje mnie i moje ciało, bardzo mu na mnie zależy, kocha mnie bardzo.
Wady:
Nic mu się nie chce w sprawach zawodowych, nie planuje, na niczym mu nie zależy poza mną, bo reszta ?i tak się ułoży?, jest trochę ciapowaty, w sensie fizycznym nie mogę się przy nim czuć bezpiecznie, chociaż jest silniejszy ode mnie (ale przecież w Polsce nie każdy lata z nożem i nie musi mnie bronić przed napastnikami na każdym kroku ;p ), jest za bardzo wrażliwy, niektóre rzeczy za bardzo wyolbrzymia i przeżywa, czasami głupio gra zamiast porozmawiać, dramatyzuje, zbyt duży wpływ ma na niego matka, jest do niej zbyt przywiązany, nadal z nią mieszka (ma 25 lat), boję się że tak zostanie, o poważnych rzeczach nie chce rozmawiać, wychodzi w trakcie rozmowy, szczególnie jeśli chodzi o jego plany na przyszłość, nie istnieje pojęcie ?nasze plany?, jest zakompleksiony, co negatywnie wpływa na jego postrzeganie siebie i nie pozwala mu dostrzec jego dobrych cech, których ma o wiele więcej, nie pomagają słowa (szczere!!!) dowartościowania, przez co czuję, że nie mam na niego wpływu i czuję się bezsilna, nic nieznacząca. Ciągłe gadki jaki to on beznadziejny, że po ojcu ma same złe cechy, że jest niezaradny i żałosny itp. doprowadzają mnie do szału, bo przecież niekoniecznie tak musi być, a on jakby biernie poddaje się losowi, myśli, że jest tak uwarunkowany po ojcu i koniec. Nie lubię jak się faceci nad sobą rozczulają, facet musi sam wiedzieć czego chce i do tego SAM dążyć, a nie być ciągle popychanym przez kobietę, która ma masę swoich zajęć, myśli że romantyzmem (kwiaty, kino, spacery) odwróci moją uwagę od poważnych rozmów, a ja nie lubię za dużego romantyzmu, przytłacza mnie to! Jest hipochondrykiem, wszystko go boli, a to paluszek, a to główka. Nie możemy porozmawiać ?zawodowo?, bo nasze kierunki studiów i zainteresowania zawodowe (on: prawo, ja: medycyna) się różnią i boję się, że nie odnajdziemy wspólnego celu w życiu poza rodziną, domem, co na dłuższą metę chyba nie jest dobre.?
Ja sama jestem kobietą, która wie, czego chce, potrzebuję dużo wolności i samotności do spełniania swoich planów, a on znów wymaga ciągłej uwagi i czułości, jak dziecko. Nie lubię popychać na siłę, a jeszcze bardziej obserwować jak ktoś się marnuje, bo mu się ?nie chce?, mimo że ma predyspozycje i możliwości. Zbyt duży romantyzm mnie przytłacza, wolę normalnie porozmawiać o problemach, emocjach (co bardziej zbliża ludzi) niż zachwycać się sztuczną romantyczną otoczką, co na dłuższą metę mdli i nic nie daje, poza deklaracją, że mu zależy, co jest już oczywiste po tylu jego zapewnieniach. Dla mnie lepszym wyrażeniem tego, że mu zależy byłoby przejęcie się w końcu jego własnym życiem i wzięcie się w garść, bo mi bardzo zależy na tym, żeby spełnił się na każdej płaszczyźnie życiowej i kiedyś nie żałował, że zmarnował możliwości. Nie chcę nigdzie pchać go na siłę (nigdy nie robiłam nic na siłę, nie inicjowałam rozmów o tym zbyt często, po prostu niekiedy delikatnie namawiałam), chcę, żeby zachciało mu się w końcu CHCIEĆ (jakkolwiek głupio to brzmi) i żebym nie była jego jedynym celem w życiu, o czym wielokrotnie mówił (już widzę jak większość z Was puka się w czoło, bo przecież prawie każda kobieta marzy o tym, żeby być księżniczką dla swojego faceta i żeby poświęcał on jej jak najwięcej czasu i uwagi. No właśnie ? prawie każda.) Chcę, żeby się rozwijał. Dla siebie, dla nas. Czy wymagam zbyt wiele? Czy może miłość nie na tym polega? Może powinnam akceptować cokolwiek będzie robił, nawet, jeśli będzie to nicnierobienie?
Dziękuję za cierpliwość i proszę o odpowiedzi.