Ostatnio poruszyliśmy z chłopakiem temat przyszłego wspólnego życia. Od paru miesięcy mieszkamy ze sobą, kochamy się bardzo, świetnie nam się układa. Jednak mój chłopak uznał, że nie chce się nigdy żenić. Dla niego to nie ma sensu, teraz konkubinat ma takie same prawa jak małżeństwo i ma rację, bo gdy załatwi się wszystkie formalności prawne nie trzeba brać ślubu, żeby czuć się bezpiecznie.
Jednak ja chcę czegoś jeszcze. Nie potrafię sobie wyobrazić życia nie będąc niczyją żoną. Dla mnie dopiero po ślubie można poczuć się rodziną, wcześniej jestem "obca". Nawet jeśli mam jakieś prawa jako stała partnerka, czuję się gorsza.
Nie mówię o tym, że chcę ślubu teraz. Jesteśmy w trakcie studiów i wszystko musi się poukładać. Ale mój chłopak ma świetną pracę, mieszkanie, samochód... i już teraz wiem, że mamy warunki, aby stać się rodziną. W końcu mieszkamy ze sobą i niby wszystko jest takie samo, jak w czasie małżeństwa... ale ja się czuję nie pewnie. Wydaje mi się, że bez ślubu to zupełnie co innego, że może mnie w każdej chwili wystawić za drzwi...
Nie lubię też mojego nazwiska, zwłaszcza, że mam bardzo trudny kontakt z ojcem. Kiedyś mówił mi, żebym nie zmieniała nazwiska po ślubie, ale jak myślę, że miałabym się całe życie nazywać tak, jak on, robi mi się niesamowicie przykro, nie chcę mieć z nim już nic wspólnego.
Mój partner twierdzi, że po ślubie wszystko się zmienia, ludziom przestaje na sobie zależeć (nie dostrzega idealnego małżeństwa swoich rodziców, którzy są 25 lat razem i są niemożliwie szczęśliwi) a ja czuję, że to jest brak zaufania wobec mnie i robi mi się strasznie smutno na myśl o tych słowach... Bo nie wyobrażam sobie, żeby ślub miał mnie zmienić w jakikolwiek sposób. To tylko symboliczne połączenie dwojga ludzi, deklaracja, że na zawsze będziemy razem, na dobre i na złe (już mi to mówił nie raz prosto w oczy, a teraz nie chce powiedzieć w dniu ślubu, oficjalnie?), założenie rodziny...
Chcę poczuć, że jestem tylko jego, a on tylko mój. Chciałabym być nazwana żoną w swoim życiu, bo uważam, że to piękne. A wychodzi na to, że to nigdy nie nastąpi...
Jeżeli on powiedział jednoznacznie i z pewnością "nigdy się nie ożenię", to musisz wybrać - albo zrezygnujesz z tego, czego TY chcesz (nie polecam), albo po prostu rozstaniecie się, bo jest mnóstwo facetów, którzy chcą mieć żonę.
Sprawa małżeństwa, to bardzo ważna kwestia. Jeżeli partnerzy różnią się w tych poglądach, to nie wróżę wielkiego szczęścia. Jedna strona będzie musiała zrezygnować z siebie, a to tylko zrodzi frustrację, złość i wyrzuty.
Nie chcę się z nim rozstawać. Jest moją drugą połówką, nigdy się nawet nie pokłóciliśmy porządnie, wszystko w życiu jest idealnie...oprócz tej jednej kwestii. I nie wiem czego on się boi, bo czuję, jakby mi w ogóle nie ufał, uważał, że skoro niektórzy się zmieniają, to nasz związek też się zmieni.
kropek - według mnie bez względu czy będziecie nosić obrączki czy nie i tak dużo się znieni z biegiem lat. Wy się będziecie zmieniać i nie pod wpływem obrączki ale nowych sytuacji, problemów, dzieci itd... Co do ślubu ja też zawsze chciałam być żoną i musiałam wreszcie trafić na takiego który był do tego gotowy i po 5 miesiącach się pobraliśmy, to było dla nas obojga naturalną koleją rzeczy, ślub, zmiana nazwiska, dziecko itd... Być może że na dzień dzisiejszy on tak myśli może to kwestia czasu , nawet nie braku zaufania do ciebie ale jego podejścia do życia - luźne związki są teraz w "modzie" może z czasem stwierdzi że już nie chce być "modny" tylko "żonaty" nie wiem ile on ma lat ale mężczyźni dużo później myślą o tzw. ustatkowaniu się czyli ślubie.
A byłabyś w stanie być z kimś, kto by ci powiedział, że absolutnie nie zgadza się na dzieci,a Ty byś bardzo chciała mieć chociaż jedno? Czy byłabyś w stanie zrezygnować z bycia matką tylko dlatego, ze partner tego chce i nie liczy się z tym czego TY chcesz?
W związku nie wolno się tak poświęcać.
Nie twierdzę, że już musisz od niego odejść. Może za kilka lat zmieni zdanie. Ale to nic pewnego i za np 10 lat stwierdzisz, że zmarnowałaś sobie życie, bo czekałaś na jego oświadczyny, a jemu nie było to w głowie, bo zapowiedział ci wyraźnie, ze tego nie chce.
Musisz z nim poważnie i spokojnie porozmawiać i zastanowić się w spokoju czego sama chcesz, czego oczekujesz, jaki chcesz mieć związek i czy on chce tego samego.
już rozmawialiśmy o dzieciach i chcemy kiedyś je mieć. Tylko właśnie, kiedy ja myślałam "kiedyś" chodziło mi o... zaręczyny, ślub, dziecko. A mój kochany pominął dwa etapy, jak się okazało.
Zawsze szanował moje decyzje, a ja jego i chyba to jest najgorsze. Nie chcę się zmuszać, nie chcę też, żeby on się zmuszał. Jakbyśmy się rozstali byłoby jeszcze gorzej niż bez tego ślubu, to prawda, ale jednak od niedawna zaczęłam częściej myśleć o tym ślubie, o tym, że chciałabym mieć bardzo skromny, z krótszą sukienką, a potem móc opowiadać wszystkim, że "mój mąż..."
A nagle parę dni temu on mi mówił, że nie chce.
Już kiedyś padł ten temat, nawet mówił o mnie paru osobom "moja przyszła żona". Już wtedy wiedziałam, że się nieco ślubu boi, ale nie zaprzeczał, że kiedyś tego zechce, jak będzie gotowy.
Kropek, powtarzam - nie wyjdzie nic z dobrego z tego, ze jedna ze stron musi zrezygnować z ważnych dla siebie rzeczy. Na dłuższą metę nie będzie się wam dobrze układać, będziesz robić mu wyrzuty. Ale ja mówię o sytuacji za długie lata. Póki co żyjcie razem. Może za jakiś czas dojrzeje do tego. Mój narzeczony chciał ślubu już w wieku 20 alt, ale inni dojrzewają do tej decyzji dopiero przed 40. Nie napisałaś ile Twój facet ma lat.
Jest dwa lata starszy, czyli ma 22. Może masz rację,że kobiety dojrzewają do tego szybciej... chociaż mi się wydawało, że jest dość dojrzały, nawet jak na swój wiek Nie ma co roztrząsać, porozmawiam z nim szczerze i na poważnie. Zdaję sobie w 100% sprawę, że jesteśmy młodzi i nie chcę brać ślubu, gdy oboje studiujemy. Po prostu taka deklaracja sprawiła mi bardzo dużo przykrości
Więc wystarczyło mu powiedzieć, że Ty myślisz o ślubie w przyszłości i nie podoba Ci się jego deklaracja, ale póki co nie oczekujesz oświadczyn.
Mam nadzieję, że taka poważna rozmowa chociaż trochę zmieni jego poglądy, bo nie chcę szukać innego, kiedy z tym jest mi dobrze. Wystarczy mi, że powie, że się zastanowi. W ogóle nie rozumiem, jak w wieku 22 lat można powiedzieć "nigdy w życiu"
Mój mąż dojrzał do małżeństwo gdy miał 29 lat, i stwierdził że nawet gdybyśmy się znali kilka lat wcześniej to i tak byśmy się nie pobrali bo on po prostu nie był na to gotowy. Czasem trzeba poczekać jesteście bardzo młodzi i wszystko w swoim czasie - myślę że na dzień dzisiejszy powinniście cieszyć się sobą , studiować, bawić i poi mału czas pokaże co z tego wyjdzie. Powodzenia
najzabawniejsze jest to, że teraz już się zachowujemy jak małżeństwo, więc by ślub nie zmienił kompletnie nic. Oprócz tego oczywiście, że ja byłabym jeszcze szczęśliwsza. Teraz już mamy podział obowiązków w domu, kto mniej pracuje (ja, niestety), ten więcej robi w domu, bo ma więcej czasu, wszystko zostało ustalone tak naturalnie i naprawdę tworzymy zgrany zespół. Ale może rzeczywiście tak będzie, że poczekamy, zobaczymy. Mam taką nadzieję Chciałabym tylko wziąć ślub zanim się dzieci pojawią, a dzieci planowaliśmy za około 2-3 lata...
kropko - czasem lepiej wszystkiego nie planować , może się okazać że pewnego dnia twój facet przyjdzie do domu jakby nigdy nic i wyciągnie pierścionek zaręczynowy - to będzie dużo przyjemniejsze niż gdyby ci powiedział pobieżemy się 22 kwietnia roku pańskiego........ Dlatego ciesz się życiem - ono pełne jest niespodzianek. Powodzenia
Kropeczko, doskonale rozumiem Twoje rozterki. Kobieta rozumie ślub jako pewnego rodzaju bazę, to naturalne i piękne. Zdaję sobie sprawę, że bardzo się kochacie, ale musisz koniecznie podjąć pewien krok w którąś stronę. Po pierwsze: chłopak ma 22 lata. To jeszcze za wcześnie na deklaracje i tego typu plany, zarówno dla Ciebie jak i jego . Może nie warto na razie aż tak się tym przejmować, z kolei... Ty chyba nie przestaniesz się tym przejmować (i w gruncie rzeczy Ci się nie dziwię, bo latka lecą, ty się angażujesz a on nic). Z Twoich postów wynika również, że nie pójdziesz na ewentualne ustępstwo... I wspieram Cię całą sobą żebyś walczyła o swoje. Obawiam się tylko, że ta przeszkoda stanowi straszną zadrę w obecnych relacjach z partnerem. Nie wiem czy dobrą radą byłoby powiedzieć Ci "porozmawiaj z nim", bo to go może tylko wystraszyć. Jeżeli chcesz działać w tym kierunku to musisz to zrobić sprytnie i tak aby on tego nie widział. Jak? Tego nie jestem w stanie Ci do końca powiedzieć, to się rozwiąże w czasie. Im bardziej będziesz mu pokazywała, że jesteś silna i samowystarczalna ale nie będziesz ukrywała, że marzy Ci się ślub, tym bardziej on będzie temu przychylny... Albo i nie... Tu wchodzi kwestia jego charakteru i inteligencji. Ponad to, pamiętaj, abyś czasem nie "przekombinowała" swojego związku. Mam tutaj na myśli, że zamiast cieszyć się tym co jest, będziesz wciąż, codziennie, budziła się z myślą, że ta szczęśliwa chwila nie nastąpi.
Mój poprzedni partner też nie chciał ślubu. Pamiętam, że strasznie się męczyłam z tego powodu... Starałam sobie wyobrazić nasze życie w konkubinacie i... Jakoś nie mogłam. Dla mnie równało się to z brakiem zaufania do drugiej osoby...
Atinasarz, ja nie wiem czy mówienie dziewczynie "może któregoś dnia podjedzie na białym rumaku" jest dobrym pocieszeniem. Fakt, chłopak jest młody ale... Najlepiej jak dwie osoby określają na samym początku jakie mają priorytety, wspólną drogę która gdzieś ich prowadzi, w gorszych i lepszych chwilach, w problemach i kłótniach, ale prowadzi do jakiegoś celu. Obecnie widzę coraz częsciej, że my, młodzi, lubimy bawić się w dom, a nie w dorosłość. Myślę, że posty a_normalniej powinny być warte Twojej uwagi Kropko.
Myślę, że za bardzo naciskasz na chłopaka. Małżeństwo to nie tylko podział obowiązków.
Teraz już mamy podział obowiązków w domu, kto mniej pracuje (ja, niestety), ten więcej robi w domu, bo ma więcej czasu, wszystko zostało ustalone tak naturalnie i naprawdę tworzymy zgrany zespół
Według mnie, to jest coś więcej. Jesteście ze sobą zbyt krótko.
Od paru miesięcy mieszkamy ze sobą, kochamy się bardzo, świetnie nam się układa.
Faceci nie dojrzewają szybko do takich decyzji. Musi się upewnić, przed podjęciem tak poważnego kroku. Narazie woli mówić, że nie planuje ślubu, aby potem nie było: "przecież obiecałeś." Ja jeszcze jakieś 2-3lata temu także rozmyślałam (podobnie zresztą jak Ty), jakby to fajnie było ślub, dom, dzieci, rodzina. Byłam w trzech związkach i żaden z nich na szczęście tak się nie skończył. Życie wszystko weryfikuje. Ostatni po roku związku zostawił mnie w trudnej sytuacji (ciężka choroba). Opowiadał mi jakby to fajnie było mieszkać razem, dzielić się smutkami i radością. Dobrze, że do tego nie doszło. Teraz jestem z kimś, kto wie przez co przeszłam, akceptuje wszystko co było i liczy się z tym jak może wyglądać moja przyszłość. Jestem pewna jego uczuć, ale nie planuję, nie zastanawiam się jak będzie wyglądał nasz dom, ile będziemy mieli dzieci, nie ustalam daty ślubu. Cieszę się tym co jest teraz. To jest jedyne, niepowtarzalne. Jesteśmy młodzi, studiujemy. Nigdy więcej nie będziemy mieli szansy wrócić do tego okresu naszego życia. Więc dlaczego już teraz zastanawiać się nad ślubem, dziećmi. To jest już kolejny etap życia człowieka. Nie ma sensu tego przyśpieszać, na wszystko przyjdzie czas. Faceci raczej nie lubią czuć presji w tego typu sprawach. Myślę, że jeżeli z takimi szczegółami planujesz Wasze życie, Twój chłopak może zacząć się wycofywać. Co nie znaczy, że faktycznie może nie chcieć ślubu nawet za 20 lat.
Tu muszę się zgodzić z Małgorzatką - kilka miesięcy to mało. Piszesz Kropku że świetnie się Wam układa - to cudownie, gratuluję Wam z całego serca - więc czego jeszcze więcej oczekujesz? Tego, że on zdeklaruje się, że za 2 lata uklęknie przed Tobą z pierścionkiem? Wydaje mi się, że takie rzeczy wychodzą same, w pewnym momencie jest myśl "to już czas" i bach.
Myślę też, że rzeczywiście naciskasz na niego. Potrzebujesz tej deklaracji o ślubie już teraz, zaraz? Mężczyźni uciekają od planowania takich spraw, bo nieco wolniej im się dojrzewa do poważnych decyzji.
Poza tym, jest takie powiedzenie - "nigdy nie mów nigdy"
A próbowałaś mu kiedyś wytłumaczyć, jakie są plusy życia w sformalizowanym związku? Może pogadaj z nim, ale tak luźno i ogólnie, i przedstaw mu argumenty. Moim zdaniem jest ich sporo - począwszy od banałów typu ulgi podatkowe czy inne nazwisko rodzica i dziecka i koniczność tłumaczenia tego w placówkach.
17 2010-10-29 11:05:02 Ostatnio edytowany przez kropek (2010-10-29 11:07:30)
ja nie naciskam, bo nawet bym nie potrafiła Jestem bardzo spokojną osobą, nie kłócę się i nie potrafię ot tak powiedzieć, że ma być jak chcę i koniec. Dlatego wiem, że muszę podejść do tego cierpliwie.
Rozmowa o ślubie (a raczej jego braku) wyszła z jego strony, tak samo, jak wszystkie rozmowy kiedy będzie czas na dziecko itd. Hm, wcale nie jesteśmy ze sobą tak bardzo krótko, skoro mieszkamy razem już 8 miesięcy, zdążyliśmy już się poznać "w zdrowiu i chorobie". A mnie jedynie przeszkadza taki upór, że mówi "nigdy" już teraz, a też mi się wydaje, że to trochę za wcześnie.
Rozmawiałam z nim o tym, że ludzie się niby zmieniają po ślubie i powiedział, że to niekoniecznie musi dotyczyć nas, oczywiście, ale on woli bez ślubu, bo wtedy pokazujemy wszystkim, że bardzo się kochamy i ufamy sobie. A mnie nie za bardzo obchodzi, co pokazujemy innym swoim związkiem, przecież on ma być tylko dla nas.
Hmm... ja mam mieszane odczucia. Obecnie twierdzę, że nie chcę ślubu. Wcale. Nigdy. Nie jestem do końca przekonana, ale na razie takie jest moje oficjalne stanowisko. Mój luby czasami mówi, że też nie chce, ale czasami wspomina, że może kiedyś chciałby być mężem.
Ale przecież może się nam odmienić?
Powinnaś z nim porozmawiać na spokojnie, powiedzieć, jak co czujesz, kiedy słyszysz takie słowa i tą drogą na pewno dojdziecie do kompromisu.
19 2010-10-29 20:40:07 Ostatnio edytowany przez falka (2010-10-29 20:41:48)
Rozmawiałam z nim o tym, że ludzie się niby zmieniają po ślubie i powiedział, że to niekoniecznie musi dotyczyć nas, oczywiście, ale on woli bez ślubu, bo wtedy pokazujemy wszystkim, że bardzo się kochamy i ufamy sobie. A mnie nie za bardzo obchodzi, co pokazujemy innym swoim związkiem, przecież on ma być tylko dla nas.
Tak się zastanawiam nad tymi "zmianami po ślubie" i wydaje mi się, że to ściema (tak ogólnospołecznie). Że tak naprawdę zwala się winę na ten stereotyp, a realnie tworzy się z niego przykrywkę dla własnego lenistwa. To jest oczywiste że będąc z kimś długo (mieszkając, prowadząc dom, wychowując dzieci itp.) przyzwyczajamy się do tej osoby i sytuacji. I dla mnie jasne (i po części usprawiedliwione) jest to, że często się nie chce - wynieść śmieci, przynieść kwiatka, ładnie ubrać itp. Ale bądźmy szczerzy wobec siebie i innych i przyznajmy wtedy, że nam się zwyczajnie nie chce - i nazwijmy rzecz po imieniu lenistwem, kiedy zachowuje się w ten sposó nasza druga połowa.
Co do mojej prywatnej opinii na temat małżeństwa - chyba nie potrzebuję ślubu i oficjalnego tytułu żony. Od półtora roku mieszkam z moim ukochanym, prowadzimy względnie wspólna kasę, obowiązkami dzielimy się w miarę możliwości a ja czuję, że radzę sobie z tym całym bałaganem nie gorzej niż niejedna utytułowana żoneczka
Poza tym za młoda jestem na śluby, razem z moim partnerem śmiejemy się, że jak dorośniemy to się pobierzemy A mi wystarczy świadomość, że on chce ze mną być, i ja tę obecność czuję na każdym kroku. Nie deklaracje, lecz czyny świadczą o sile miłości.
20 2010-11-14 14:00:13 Ostatnio edytowany przez graka (2010-11-14 18:45:54)
Witam , nie chcąc zakładać nowego wątku dołączę się do istniejącego.
Moja sytuacja wygląda w ten sposób , ze jesteśmy razem 7,5 roku. Oświadczyny miały miejsce ponad 2,5 roku temu.
Mieszkamy razem ponad 1 rok.
Ja po około 4 miesiącach wspólnego mieszkania zapragnęłam ślubu. W taki sposób mnie to złapało jak nigdy wcześniej. W czasie poprzednich lat żadne z nas jakby nie poruszało tego tematu bo wydawało się oczywistym ze ślub kiedyś nastąpi. Było super jak było. Ale cóż strzeliła mnie taka chęć ze byłam gotowa następnego dnia stanąć z nim na ślubnym kobiercu. Kilka razy w rozmowie przedstawiłam swoje chęci. I tu zaczął się "problem". Mój M nie podchwycił jakoś wielce tego tematu,a raz gdy w końcu nie wytrzymałam i krzyknęłam muz ze pewnie on nie chce itp, On wykrzyczał, ze nie. Od tego czasu coś we mnie pękło. Zawsze byłam z nim szczęśliwa, nigdy nie wątpiłam w Nas. Czułam się cudnie w tym związku. Później dowiedziałam się , ze nawet jego kolezanka z pracy tak mu tez jakoś zasugerowała, ze coś my za długo jesteśmy i do tego po oświadczynach a tu nic nie ma. Ze to pewnie nie to i sugerowała mu rozstanie . A ze jak to on stwierdził była osoba postronna to dało mu do myślenia.
Ale tego dnia coś pękło. Jakbym dostała czymś po głowie, Bolało serce ( nawet fizycznie). Nie mogłam dojść do siebie. Nawet podjęłam rozmowę o rozstaniu. I wtedy on się przestraszył. Zmienił się , powiedział, ze żałuje, ze był durniem ze tak myślał. Że to ja jestem ta Jedyna. Nikogo innego nie chce i jest gotowy na ślub.
Pewnie ktoś pomyśli czego ona chce. Ale jest taka sytuacja, ze gdy we mnie cos wtedy pękło, dało mi to do myślenia , zraziłam się strasznie do ślubu. Jestem osobą wrażliwą i słowa bardzo dlugo tkwią w mej pamięci. Na początku gdy słyszałam ze ktoś tam bierze ślub to wyć mi sie chciało (n nierzadko to były śluby po 2-3 latach znajomości) . Teraz jestem na etapie ze sie otrzasnełam. Nie robią na mnie aż takiego wrażenia śluby innych, ale nie wyleczyłam sie z blokady na temat swego ślubu. Wiem ze chciał mi się ponownie oświadczyć , ale dałam mu do zrozumienia ze nie dojrzałam po tym wszystkim , i to nie czas.
Boję się tego , ze tak mnie zranił tymi słowami ze się nie odblokuje. Ogólnie to przykro mi jest. Bo często pary są ze soba i postanawiają pewnego dnia sie pobrać. A u nas takie nie wiadomo co. Wiem ze to miłość mego życia i ja jego też. Ale żyć tak bez wiedzy o jutrze ( tak z dnia na dzień ) mi nie bardzo odpowiada. Dodam , ze nie mogło być argumentem do nie brania ślubu " jeszcze się czegoś dorobimy itp" Bo oboje mamy swoje mieszkania, samochody oraz stała pracę.
I czasem sobie myślę, kurcze ludzie nie maja gdzie mieszkać a marzą by się pobrać i to robią.
Przepraszam ze taki długi watek, jak ktoś dotarł do końca , to dziękuje,
Proszę także o wypowiedz osób , które są w długich związkach i pojawiał się temat ślubu, i któraś ze stron nie chciała , jak to zmieniło związek i do czego doprowadziło w konsekwencji.
Pozdrawiam
Dodam na marginesie , ze na moją chęć ślubu przełożyła się sytuacja taka, iż mój tato podupadł na zdrowiu i chciałam aby był obecny na moim ślubie. Niestety po ok 2 miesiącach po tych rozmowach o ślubie tato mój zmarł.
Witaj,doskonale Cię rozumiem.Każda z nas pragnie mieć męża,nie chce żyć w konkubinacie.Teraz podobno tak modnie.Znam kilka par które żyją w wolnym związku.Ja osobiście nie czułabym się pewnie i coś w tym jest.Moi znajomi mieszkali z sobą prawie 9 lat.W grudniu pobrali się kilka miesięcy po ślubie,podobno zaczęło się psuć.Radzę zastanowić się nad tym,czy warto żyć na tzw.karte rowerową?
Ja nie jestem zwolenniczką wolnych związków. Możecie powiedzieć, ze jestem stara i to dlatego. Może to i prawda, bo z powodu długiego juz zycia, wiele widziałam. Wolny związek to wedlug mnie związek "na probę", w którym ludzie nie określają się do końca, nie zobowiązują się i nie wykluczają tego, że byc może "za rogiem czeka ktoś inny, lepszy..." Czy kobieta może w takiej sytuacji czuc się bezpieczna? Nie sądzę.
Rok temu rozpadł się wolny związek mojej córki. Byli ze sobą 5 lat i przez te lata nic o partnerze córki nie wiedziałam. Nie poznałam jego rodziny, nie wiedziałam kim jest i skąd jest. Oczywiście znałam imię, nazwisko i zawód. Jego rodzina tyle samo wiedziała o mojej córce. Młodzi zyli oderwani od wszelkich więzi rodzinnych. On nie chciał się wiązać, unikał zobowiązań. Chciał dziecka, ale nie chciał ślubu. Skończyło się tak, że córka go zostawiła.
Ślub jest rytuałem, to prawda. Ale rytuały są wszędzie, w pierwotnych społecznościach także i do czegoś są potrzebne. W przypadku ślubu, moim zdaniem jest to PUBLICZNE oświadczenie, że oto nie jesteśmy już wolni, że znaleźliśmy swoją drugą połowę i wypadamy z obiegu na rynku matrymonialnym, przestajemy szukać. Zakladamy obrączkę na palec, która mówi, że nie jesteśmy do wzięcia. Same symbole. Za małżeństwem stoi rodzina, różne więzi, zależności. Za wolnym związkiem nie stoi nic. Mogliśmy pomóc naszej córce w kupnie mieszkania w mieście, w którym mieszkała ze swoim partnerem, ale nie zrobiliśmy tego nie wierząc w ten związek i w to, że miejsce, w którym jest, jest portem docelowym. Jak widać, nie mylilismy się. Dziś córka jest zupełnie gdzie indziej. Poszło raz, dwa. Spakowała walizkę i wyszła z mieszkania byłego partnera z wolnego związku na paluszkach. Żeby nie było wątpliwości, ucieszyła mnie ta decyzja.
Z małżeństwa nie da sie tak wyjść, bo są różne przeszkody prawne i rodzinne. Małżeństwo nie jest anonimowe, podlega społecznej kontroli. Pewnie, że zadna społeczna komisja nie zagląda pod kołdrę, ale ludzie patrzą. "O, żonaty, a jechał z jakąś babą autem", albo "w domu żona i dzieci, a ten łobuz na dyskotece". Ocena jest wyraźna. O wolnych ludzi z wolnych związków nikt się nie martwi, bo nie było deklaracji. Ja martwiłam się o córkę, ale nie o jej związek. Syn jest żonaty i gdy coś się dzieje w jego małżeństwie to martwię się o syna i synową.
Kim był dla mnie partner córki? Nie wiem, bo ani zięciem, ani kimś obcym. Najbliżej mi do określenia "kandydat na narzeczonego", a to jeszcze bardzo daleko do jakiejś więzi rodzinnej.
A czlowiek jest istotą społeczną i potrzebuje więzi. Mężczyźni w wolnych związkach więzi nie potrzebują. Nie mówię o 22-latkach, bo to jeszcze niezbyt dojrzali chłopcy, ale o dorosłych mężczyznach w wolnych związkach. Mają to, czego potrzebują, wikt, opierunek i przede wszystkim SEKS na wyciągnięcie ręki, bez żadnych zabiegów i zobowiązań. Spełnienie męskich marzeń! A kobiety w ogromnej większości chcą ŚLUBU, który zobowiązuje do wierności, stałości i odpowiedzialności. Nic w tym dziwnego, bo kobiety rodzą i wychowują dzieci, a trudno zachować spokój, gdy ma się świadomość niechęci partnera do zobowiązań. Przecież w każdej chwili może wyjść i nie wrócić, przeciez jest wolny!!! Kogo to będzie obchodzić, ślubu z nią nie brał.
Na jakimś forum czytałam wypowiedź faceta, który żył 8 lat w wolnym związku i nikt, nawet on nie traktował tego poważnie. Pisał, że nie miał szacunku do swojej kobiety dlatego że była łatwo dostępna i godziła się na wszystko czego chciał bez stawiania mu warunków. Zostawił ją, bo poznał inną (znamienne, że szukał), która była wymagająca i nie taka chętna jak poprzednia. Z tą oczywiście się ożenił. Bo jak mówią słowa piosenki "nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go"! Mężczyźni tacy są, potrzebują zdobywać, a to co łatwo przychodzi, szybko ich nudzi.
Ja mówię dziewczynom, żeby nie były takie szybkie w decyzjach o wspólnym mieszkaniu z chłopakiem, bo to wcale nie działa na ich korzyść, wręcz przeciwnie. Dziewczyny myślą, że są wyzwolone i nowoczesne, a tak naprawdę robią to co facetom pasuje, nie im. Pełno tu na forum wpisów nieszczęśliwych dziewczyn, że są w wolnym związku, mają dziecko, a on robi co chce, bawi się, imprezuje itp, a one bez pracy, bez pieniędzy, zależne od niego. Dla niego to wolny związek, ale czy dla niej też?