Cześć,
napisałam tu już dwa wątki wiele miesięcy temu, chciałabym teraz poprosić o poradę odnośnie własnej osoby.
Jestem osobą po 30-stce, a doświadczenia z mężczyznami praktycznie żadne. Na studiach byłam trochę taką dzikuską, mieszkałam ze współlokatorkami, ale najczęściej zamykałam się we własnym pokoju. Gdy ciągnęły mnie na imprezę ja zazwyczaj odmawiałam, moją wymówką była nauka. Potem zamieszkałam sama i tak jest do dziś. Ta samotność wchodzi mi powoli w krew...
Od jakiegoś czasu dopiero czuję, jak życie ucieka mi między palcami. Jestem po dwóch relacjach, gdzie tylko ja się zaangażowałam. Pierwsza była dość naiwna, dziecinna (znajomość internetowa bez spotkania na żywo), druga bardziej realna. Rozmawialiśmy codziennie, były spotkania, on dzwonił, gadaliśmy godzinami, zwierzał mi się, radził. Ja byłam przy nim, wspierałam. Zakochałam się i bardzo zaangażowałam. Chciałam być przy nim, spotykać się codziennie, spędzać ze sobą czas. Mija prawie 1,5 roku od jego dystansowania się, "dla mojego dobra, by nie robić mi nadziei", a ja wciąż mam go w sercu.
Spotykam się z facetami z portali. Ale do żadnego nie poczułam czegoś takiego. Teraz poznałam faceta, któremu chciałam dać szansę, bo wydaje się dobry, ułożony, inteligentny. Powiedział mi ostatnio, że zaczyna się angażować, i zależy mu na mnie. A ja...? Mam ochotę uciec. Boję się. Bo ja nie czuję nic. Nie mam potrzeby kontaktu, spotkań. Mam ochotę wykrzyknąć, co ze mną jest nie tak, do cholery??
Jeśli chodzi o relacje towarzyskie, jestem przyjacielska. Może nie jakaś super towarzyska, ale żaden znajomy nie uważa mnie za gbura. Mimo, że czuję się introwertykiem, mam też potrzebę spotkań. Mimo wszystko kilka godzin wystarcza, bym potem znów uciekała do swojej samotni.
Gorzej jest z relacjami miłosnymi. Czuję, że obecny mężczyzna chce wejść do mojego życia, co zaburza mój spokój. On chce się widzieć codziennie, praktycznie kończę pracę, mam się widzieć z nim i wracam do siebie już tylko do spania. Czuję przytłoczenie, nie mam czasu dla siebie.
Zastanawiam się, że skoro mi to przeszkadza, to może ja nie chcę związku? Może chcę być sama? Ale potem myślę o tym mężczyźnie sprzed 1,5 roku i wiem, że z nim chciałabym spędzać każdą wolną chwilę. Tęskniłabym, wyczekiwałabym spotkań. Tak powinien wyglądać związek. Tego u mnie teraz nie ma. Jest obojętność.
Czuję się strasznie zagubiona. Jest mi bardzo smutno. Nie wiem o co chodzi. Czy to stan depresyjny? Potrafię przyjść do domu po pracy. Nigdzie nie wychodzić, bo mi się nie chce. Patrzeć się przed siebie. Czy blokuje mnie strach przed związkiem? Czy blokuje mnie tamten mężczyzna, uczucia wciąż nie wygasły?
Czy chodzi o inną sprawę. Mam niską samoocenę. I brakuje mi pewności siebie. W zasadzie nie pamiętam, czy byłam kiedyś przez kogoś kochana. Zawsze to JA goniłam, byłam dla innych, sprawiało mi to przyjemność. Zależało mi. Przez co popadałam w otchłań, bo nie dostawałam tego czego ja pragnę. Ale gdy obecny mężczyzna, zaczął mówić, że zależy mu, że jestem wartościową kobietą, że myśli o mnie, że go bardzo szybko otworzyłam, to ja się przeraziłam... Nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona... No i podstawowa sprawa, że ja nie czuję do niego nic.
Za dużo myślę, za dużo analizuję. Myślę o przyszłości. Myśląc o obecnym chłopaku zastanawiam się nad przyszłością, jak by to nam było razem, co mnie przeraża, bo przecież mało go znam. Kurde, bo przecież to nienormalne myśleć o przyszłości z nowym facetem! Nie potrafię żyć chwilą, wyluzować, co będzie to będzie. Czuję presję. Próbować, zbierać doświadczenie, które też myślę jest dla mnie bardzo ważne, bo dzięki niemu może nabiorę pewności siebie. Ja z mężczyzną sprzed 1,5 roku nie analizowałam. Stało się samo. Poznawałam go bez spiny na związek. Wyszło przypadkowo. Jak tego dokonać? Wiecie przecież że te portale to właśnie taka desperacja. Spotykasz się z myślą o przyszłym związku. Nienawidzę tego. A może właśnie powinnam się przestać zachowywać jak cnotka...? Bawić się, korzystać? A nóż coś wyniknie?
Nie jestem szczęśliwa. Wracam z pracy, zostaję do domu, w zasadzie marnuję czas. Wiem, że chcę coś zmienić, ale to bycie w domu tak mi się wyryło w głowie. To mój świat. Oszukuję się, że tak mi dobrze, ale nie jest. Nie potrafię rozbić tej bańki. To wszystko tak mnie przytłacza...
Wiem, że w głębi duszy nie chcę być sama. Chcę mieć rodzinę, dzieci. Ale chcę to poczuć... To co wtedy. Nie tą obecną obojętność. Byłam wtedy taka szczęśliwa. Miałam energię do działania.
Myślałam o psychologu ale nie jestem do nich przekonana... Boję się, że moje "problemy" nie będą zrozumiane, że będą zbagatelizowane, w głębi duszy wyśmiane. Poza tym otwarcie się przed taką obcą osobą mnie nie zachęca.
Czy macie jakieś rady, przemyślenia...?