Witajcie
Mam na imię Piotr, liczę sobie 28 lat. W skutek pewnych zawirowań zdrowotnych i czasu w związku z tym straconego, ciągle studiuję, choć podjąłem pracę.
Jestem normalnym mężczyzną. Odnoszę sukcesy na wielu polach, od pół roku jestem zaręczony. Z narzeczoną układa mi się dobrze, jeśli nie bardzo dobrze. Jest uczucie, zaufanie, wzajemna motywacja, szacunek.
Z wyglądu jestem, jak przeciętny Kowalski. Całe życie ćwiczę, więc sylwetka jest dobra, ale nie jestem też playboyem z okładek czasopism. Normalny facet.
Studia i praca - najkrócej opisać je można stwierdzeniem "robię to co lubię i lubię to co robię". Skłamałbym jednak, gdybym napisał że nie przysparza mi wielu powodów do stresu.
Powiecie, że jestem zadufany w sobie - ale wiele osób mnie lubi, a wszyscy szanują. Bo widzą we mnie kogoś, nie leszcza.
Mam jednak problem, z którym od dawna wygrać nie potrafię.
Alkohol był u mnie w domu od zawsze. Pierwsze przygody z nim związane przeżyłem pod koniec szkoły podstawowej. Im później - tym więcej. Alkoholu nadużywa mój ojciec. Obrazek zasypiającego go w fotelu przestał być czymś dziwnym. Zabawne, obaj odnosimy większe lub mniejsze sukcesy i obaj dzielimy ten sam problem...
Bywało tak, że kiedy ojciec spał, "korzystałem" z jego butelki. I nie chodzi o przerzucanie winy na niego: mam w końcu swój rozum. Chodzi raczej o to, że widząc jak on odnosi kolejne triumfy, a wieczorem relaksuje się przy butelce - uznałem że nie ma w tym nic złego.
Zacząłem pić. Oczywiście bardzo długo nie widziałem w tym nic dziwnego: mały "strzał" przed snem na odprężenie to przecież normalka. Czasem był to jeden strzał, czasem połówka wódki.
Pieniądze? Niestety, nie przelewa się, a i wypadałoby czasem wyjść gdzieś z obecną już narzeczoną... Ale na alkohol zawsze się znajdywało. W najgorszym wypadku kupowałem najtańsze: piwo, 'setkę', likier - i mieszało. Liczył się efekt, a nie środki.
"Alkoholik nigdy nie przyzna się do nadużywania" - siedziało to w tyle mojej głowy. Ale przecież ja jestem normalnym facetem, piję bo mam ochotę, a nie dlatego że jestem uzależniony. I tak wmawiałem sobie przez kilka lat. Bzdura.
Któregoś wieczora powiedziałem sobie STOP. Jeszcze chwila i wysiądzie mi wątroba. Miałem dość budzenia się na kacu. Nie wspominając o stresie związanym z pójściem do szkoły, później na studia.
Jaki jest cel tego tematu? Uczciwie powiedziałem sam sobie: pijesz za dużo i sam nie dasz rady.
Ale żadne siły nie zaciągną mnie do terapeutów, czy kółek alkoholowych. Strach, brak czasu i pieniędzy. Dlatego zakładam ten wątek, stanowiący moją anonimową spowiedź. Będę go odświeżał rozmawiając z Wami, odpowiadając na Wasze pytania, pisząc czy udaje mi się osiągnąć cel. Być może uda mi się kogoś zainspirować.
Zaczynajmy!