Nie obrażam się .
Po prostu czasem faktycznie wybucham ideą, której nierzadko paranoidalny wymiar ja sama tylko rozumiem. A, że znam siebie to się wycofałam .
Chodzi o to, że w tej książce najbardziej przemówiła do mnie hipokryzja systemu sprzedaży nikotyny.
1. Jako nastolatek zaczynasz palić bo: koledzy, bo ulubiony aktor, bo faszerowali Cie wizerunkiem "wyzwolonego, cool palacza". Skojarzenia psychologiczne zawsze były jednakie: papieros = siła, twardość, popularność.
2. Papierosy są w każdym sklepie, w każdym lokalu, w każdym kiosku - państwo na tym zarabia. Z każdą podwyżką coraz więcej.
3. Jednocześnie to samo państwo nakłania Cię, żebyś rzucił to badziewie, firmy farmaceutyczne produkują drogie (!) preparaty, które... halooooo - dostarczają Ci nadal nikotyny!! (WTF?!)
I stoisz przed billboardem z reklamą plastrów na rzucanie palenia, patrzysz na paczkę szlugów i mówisz:
- Kurcze... skoro cały kraj jest pełen palaczy... skoro Państwo legalnie zarabia na tym... to to nie może być przecież trucizna! Oznaczałoby to, że mój rząd świadomie mnie truje!
A w tym samym czasie likwidują popielniczki w zakładach pracy i wyganiają Cię z przystanków i lokali.
Płacisz krajowi za używkę, która Cię zabija i wyklucza z życia, bo coraz mniej miejsc jest dla Ciebie dozwolonych.
Idiotyzm, hipokryzja systemu i auto oszukiwanie, prawda?
Inna rzecz, która mnie uderzyła...
Dlaczego brak papierosa dla rzucającego Palacza oznacza bycie nieszczęśliwym?
Ludzie, którzy nigdy nie palili nie wydają się być nieszczęśliwi. To nie oni drepczą w miejscu czekać na przerwę na papierosa. To nie oni w połowie ciekawej rozmowy muszą wyjść, bo "czas zapalić".
To nie oni śmierdzą i nie oni tracą pieniądze... i tak dalej... i tak dalej...
I nie - nie atakuję, ani nie krzyczę na tych, którzy palą. Wbrew moim wybuchom ideowym - w życiu nie naskakuję na nikogo.
Wychodzę nawet z nimi czasem - rozmawiam i czerpie siłę z faktu, że to mnie nie dotyczy, że to nie za mną będzie się snuł ten zapach. Z wolności .