Witam wszystkie forumowiczki i forumowiczów. Przeczytałem gdzieś ( nie pamiętam na jakiej stronie ) ciekawostkę na temat powrotów kobiet, które odeszły od swoich partnerów, bo znudziły się nimi, bo poczuły się wypalone, bo zamarzyło im się przełamanie rutyny w ich życiu i uwierzyły w harlequina, czyli potocznie nazywając rzeczy po imieniu - odeszły, bo liczą, że spotkają księcia z bajki i z nim spędzą resztę życia. To, co mnie bardzo zaciekawiło w artykule, który przeczytałem, to to, że świeżo po "odejściu" nie ma szans na przemówienie im do rozsądku, nawet najbardziej logicznym i racjonalnym argumentowaniem, że odrzucają trwałe wartości, bo działają w tych kobietach emocje i hormony. Jedyne, co możemy ( my - mężczyźni ) zrobić, to czekać na rozwój wydarzeń, czyli albo się ich harlequin rozwali, bo okaże się, że książę to nie książę i też ma swoje wady, których w miłosnym amoku nie chciały zauważać i wtedy będą chciały wrócić do tego jednak najlepszego "byłego" partnera, albo pod wpływem emocji i zauroczenia popełnią "drugi błąd Pudziana" czyli pojawi się ciąża. W tym drugim przypadku z powodu niewystarczającego czasu poznawania partnera taki związek pozornie scementowany dzieckiem albo się rozpadnie, albo przejdzie w degrengoladę umysłową. Z góry zaznaczam, że to wszystko dotyczy kobiet, które decyzję o odejściu podjęły ze względu na swoją niedojrzałość emocjonalną. Powołując się dalej na artykuł i badania przeprowadzone w jego ramach - podobno ta faza harlequina trwa do 4 lat, czyli średnia wynosi 2 lata. I tu mam pytanie do Was kochani: czy ktoś z Was zauważył prawidłowość tej teorii? Czy czas, kiedy Wasze ex-partnerki chciały skruszone do Was wrócić zawiera się w tych ramach czasowych? Ja ze swojej strony mogę napisać, że ta średnia 2 lat potwierdza się w zdecydowanej i bardzo dużej większości wśród odejść partnerek od moich znajomych,. Ciekawią mnie Wasze spostrzeżenia.
Moja eks chciala wrocic po roku i 12 dniach.
W moim wypadku, znaczy się mojej ex, faza zauroczenia trwała za pierwszym razem osiem miesięcy, a za drugim trwa do teraz czyli jakieś pięć.
Piszesz, że mają wracać skruszone. Za pierwszym razem tego nie zauważyłem. Raczej było "poszukiwanie haków", aby sobie samopoczucie poprawić
Ja się nie wypowiem czy wracają bo mam za mały staż ale u mnie jest identycznie jak piszesz. Ten sam scenariusz. Chętnie bym poczytał ten artykuł.
5 2013-03-13 10:59:51 Ostatnio edytowany przez bags (2013-03-13 11:00:31)
to to, że świeżo po "odejściu" nie ma szans na przemówienie im do rozsądku, nawet najbardziej logicznym i racjonalnym argumentowaniem, że odrzucają trwałe wartości, bo działają w tych kobietach emocje i hormony.
Potwierdzam... doswiadczone osobiscie
Jedyne, co możemy ( my - mężczyźni ) zrobić, to czekać na rozwój wydarzeń, czyli albo się ich harlequin rozwali, bo okaże się, że książę to nie książę i też ma swoje wady, których w miłosnym amoku nie chciały zauważać i wtedy będą chciały wrócić do tego jednak najlepszego "byłego" partnera
No i tu sie pojawia taki pierwszy - dla Nas "doswiadczonych" smieszny - szkopol... "Ile mam czekac, co? Ile no?"
podobno ta faza harlequina trwa do 4 lat, czyli średnia wynosi 2 lata.
Przy porywach sredniej znajdzie sie nowy/a partner/ka a lecac po calosci 4 lat, to zawitaja na palcu nowe obraczki
Z góry zaznaczam, że to wszystko dotyczy kobiet, które decyzję o odejściu podjęły ze względu na swoją niedojrzałość emocjonalną.
No raczej
A tak z innej beczki nawiazujac i trzymajac sie tematu, to mi pozostalo jeszcze poczekac roczek do sredniej - o ile zaauroczenie pt nieodcieta pepowina tez jest brana pod uwage - lub 22 miesiace od zapoczatkowania "ery nowego ksiecia".
z powodu niewystarczającego czasu poznawania partnera taki związek pozornie scementowany dzieckiem albo się rozpadnie, albo przejdzie w degrengoladę umysłową.
Tu raczej badania nie sa potrzebne... to wiadomo na zdrowy chlopski rozum.
6 miesięcy teraz chyba szykuje się następna akcja
A ja Wam napisze tak,jak wyszla z domu zabierajac Swoje rzeczy,to drzwi nalezy zamknac na klucz niestety,po powrocie juz nie jest tak jak bylo wczesniej,jest gorzej,pozostaje zadra w pozostawionym polaczona z utrata zaufania.
Bags, właśnie w tym cały sęk, że mężczyzna, przed którym kobieta postawi ścianę powinien wytyczyć sobie pewien okres, którego się konsekwentnie trzyma. Te zabawne kobiety nas skreśliły i musimy sami zaczekać, czy one skreślą się same dla nas, czy może jednak nie. Konsekwencja w ustaleniu i trzymaniu terminu moim zdaniem jest też pewnego rodzaju terapią "na przetrzymanie" tego pierwszego bólu. Ja na przykład mojej daję czas do końca lipca 2014. Jeśli do tego czasu nie zmieni się nic w jej głowie, to odpuszczam temat i trudno, zaczynam układać swoje życie. Jeśli w trakcie tego czasu ona sama się skreśli, to przynajmniej będę wiedział, że ja dałem jej nie jedną szansę, a 730. Bo każdy dzień z tych dwóch lat traktuję jako daną jej szansę. Jedyne, co może ją skreślić w moich oczach zanim upłynie ten czas, to spuchnięcie brzucha, ale to będzie "drugi błąd Pudziana" - czyli błąd, po którym ta kobieta nie mając jeszcze tej świadomości będzie się za jakiś czas czołgać po glebie i rwać kudły z głowy za tym, co odrzuciła. Może tu jest moja naiwność, może zbytnia ufność w ludzi, a może po prostu echo wszystkich uczuć, którymi ją darzyłem. Wiadomo, że nic na siłę. To ona musi zanegować na amen wartości przysięgi małżeńskiej, którą wypowiadała patrząc mi w oczy trochę ponad 2 lata temu, świadomie wypowiedzianej, bo poprzedzonej 4 letnim okresem związku.
Bags, to co jeszcze każe mi nabrać dystansu do ich fazy koczkodana, to to, że fakt ślubu z jakimś delikwentem nie jest niczym permanentnym, bo przecież wielu z nas tego doświadczyło własnie z nimi i, o ironio, okazało się to nic niewarte dla nich i bez skrupułów zerwały ten sakrament
onslaught - może po pierwszym razie była w Tobie męska duma, która uniemożliwiła przeprowadzenie prawdziwie dogłębnej rozmowy mającej prowadzić do wyjasnienia przyczyn jej decyzji? Tak tylko myślę, nie musi to być prawda. To tylko moja luźna myśl.
mayk222 -zaufanie jest ciężko odbudować, ale jest to możliwe. Myślę, że przy odpowiednim wysiłku obustronnym i przy obustronnej chęci naprawy relacji po takim zajściu związek może nabrać zupełnie nowej wartości, znacznie głębszej i dojrzalszej. I może wejść na poziomy, o których wcześniej nie śniliśmy. Ale do tego potrzeba dojrzałości obu stron, aby nie kierować się urazą, gniewem i uporem. U kobiety musi być prawdziwa skrucha, a u mężczyzny prawdziwa chęć wybaczenia. Wtedy to na pewno zadziała i nie rozpadnie się ponownie.
9 2013-03-13 14:30:20 Ostatnio edytowany przez onslaught (2013-03-13 14:36:40)
onslaught - może po pierwszym razie była w Tobie męska duma, która uniemożliwiła przeprowadzenie prawdziwie dogłębnej rozmowy mającej prowadzić do wyjasnienia przyczyn jej decyzji? Tak tylko myślę, nie musi to być prawda. To tylko moja luźna myśl.
Wiesz... rozmowa została przeprowadzona. Po jakimś czasie jednak okazało się, że to co w jej trakcie usłyszałem
mijało się z prawdą, która niestety była bardziej prozaiczna. "Książę z bajki" przyciśnięty do muru przez moją ex
przyznał się, że nie ma zamiaru zostawić dla niej rodziny i dzieci oraz dobrze prosperującej firmy zarejestrowanej
na małżonkę. Tym samym perspektywa bycia singlem była tak przerażająca dla ex, że postanowiła wrócić do "szarej"
aczkolwiek pewnej rzeczywistości czyli do mnie
"Książę z bajki" przyciśnięty do muru przez moją ex
przyznał się, że nie ma zamiaru zostawić dla niej rodziny i dzieci oraz dobrze prosperującej firmy zarejestrowanej
na małżonkę.
Podłość ludzka nie ma granic Ale musiała się kobieta zdziwić po takim wyznaniu
A tak na serio, to chyba idealną szkołą życia dla Twojej kobiety byłoby wtedy zatrzaśnięcie przed jej nosem drzwi. Może to skłoniłoby ją do rozwoju...emocjonalnego oczywiście.
(...) A tak na serio, to chyba idealną szkołą życia dla Twojej kobiety byłoby wtedy zatrzaśnięcie przed jej nosem drzwi. Może to skłoniłoby ją do rozwoju...emocjonalnego oczywiście.
Niestety masz rację. Ja nie zatrzasnąłem przed nią drzwi, za co zostałem skarcony przez los kilka miesięcy później (szerzej możesz przeczytać
o tym w moim wątku). Mechanizm był ten sam - znowu inny "książę z bajki" zwyciężył "szarą rzeczywistość".
Jedyne, co może ją skreślić w moich oczach zanim upłynie ten czas, to spuchnięcie brzucha,
Czyli dopuszczasz mozliwosc, ze ona bedzie miala w tym czasie kochankow? jaki jest status waszej racji? separacja? co jesli bedzie chciala rozwodu?
Fevers napisał/a:Jedyne, co może ją skreślić w moich oczach zanim upłynie ten czas, to spuchnięcie brzucha,
Czyli dopuszczasz mozliwosc, ze ona bedzie miala w tym czasie kochankow? jaki jest status waszej racji? separacja? co jesli bedzie chciala rozwodu?
Nie, wyprowadziła się na początku sierpnia a we wrześniu złożyła pozew. Oczywiście co zabawne - bez orzekania o winie. Pierwszy odruch z mojej strony to odpowiedź sądowa, że ja chcę walczyć o uratowanie małżeństwa. To ją tak wkurzyło, że po pierwszej rozprawie poszło na noże i zaczęliśmy oboje walkę o orzeczenie wyłącznej winy. Pierwsza rozprawa była na początku grudnia, teraz kolejna będzie pod koniec marca, ale ja po ostatnim pismie procesowym z jej strony zrezygnowałem z orzekania o winie i zaproponowałem ugodę, bo tym pismem przekroczyła wszelkie granice moralne i etyczne. Posunęła się do wyśmiewania mojej choroby, o której nie chcę się rozpisywać ( ale chodzi o płuca ). Ta choroba objawiła się u mnie na rok przed naszym slubem, więc dobrze wiedziała za kogo wychodzi. Poza pewnymi niedogodnościami nie ma ona odzwierciedlenia w postaci jakichś ułomności itd. Ale od kilku lat biorę sterydy i do końca życia musze mieć regularne badania co jakiś czas. Na podstawie tylko tego argumentu dostałbym orzeczenie o jej winie, ale obecnie upadła w moich oczach tak nisko, że nie zależy mi na wywalczeniu tego. Nigdy bym się nie posunął do tego, aby jawnie szydzić z losu, który ją by dotknął. Może wystarczy, że napomknę, że pierwszą diagnozą jaką mi postawiono zanim potwierdzono ostateczną diagnozę był jeden z 3 nowotworów płuc. Ale mniejsza o to, chcę tylko pokazać perfidność z jej strony. Wracając do sedna - wiem, że będzie miała kolejnego lub kolejnych partnerów, bo jest na tyle ciekawą postacią, że nie umie żyć bez partnera. Dla mnie to niedojrzałość i niezaradność. Ma też pewien mechanizm, który zauważam dopiero po takim czasie rozłąki, który nazwałbym po imieniu - kure*two. Tak więc rozwód będzie tak czy siak. Dojrzałem przez ostatnie miesiące do tego, by dać go jej, bo wiem, że jeśli jej wyimaginowana bańka mydlana sama nie pęknie, to ja będę tylko i wyłącznie wzbudzał w niej gniew, bo przedłużaniem rozwodu uniemożliwiam jej zaliczenie kolejnego związku. A to nie ma sensu. Jeśli sama chce się pakować w kłopoty, to ja mogę jedynie kibicować, bo jestem przekonany, że ona przez te ponad pół roku rozłąki nie dała sobie kwarantanny na poukładanie w głowie, tylko zaczęła stroszyć pióra do kolejnego podboju. A skoro wyszła ze związku ze mna z problemami emocjonalnymi, to wejdzie z nimi w kolejną relację ( albo może raczej związek ) co zaowocować może "upadkiem harlequina". Potrzeba na to tylko czasu. Najgorsze jest to, że ludzie niedojrzali są nieobliczalni jak wariaci. Jeśli wystarczająco mocno uwierzy i będzie się przekonywać, że tym razem to jest to, to ciąża jest nieunikniona. Tylko dziewczyna jeszcze nie ma zielonego pojęcia, jaki walec przejedzie po niej gdy rózowe okulary spadną z jej nosa. Ale to już będzie wyłącznie jej zmartwienie. Ja przez te ponad pół roku codziennie myślałem, analizowałem swoje i nasze wspólne błędy i myślę, ze wyciągnąlem solidną naukę i dojrzałem. Dlatego dopóki we mnie nie przestanie grać tęsknota i uczucie do niej, to nie mam zamiaru na pocieszenie pakować się w związek, bo to samobójstwo i krzywda dla mojej potencjalnej partnerki. Czy potrafiłbym wybaczyć, że po mnie miała innych mężczyzn? to bardzo skomplikowane. Cięzko mi w tej chwili odpowiedzieć, bo jest masa czynników, które by wpłynęły na końcowy wynik. Ale myślę, że jeśli zaliczy naprawdę solidny upadek harlequina ( a taki może nastąpić, bo w kolejnym związku będzie pokładać ogromne nadzieje, że tym razem to jest to ), to w jej głowie pojawią się pewne procesy, które POWINNY wymusić jej rozwój. Ale co wtedy...to na razie daleka przyszłość, która do tego jest niepewna.
14 2013-03-13 17:43:55 Ostatnio edytowany przez bags (2013-03-13 17:52:13)
Fevers...
Czytam Ciebie i popieram za kazdym nie tyle zdaniem co slowem. Mam dziwne odczucia tzn zmieniajac tylko nazwe choroby, napisales moje przemyslenia "wylewane" juz tu na forum w watku swoim i fluffiego.
Nie wiem, czy Ty jakis plagiat mojego malzensko - sakramentalnego watku stosujesz czy co, ale jedno jest pewne, co do kwesti winnego rozwodu to mozemy sobie reke podac i wypic stakanczyka czystej ognistej na znak poparcia.
Rozwodu jeszcze co prawda nie zaczalem, choc mialem 3 wiadomosci, ze jz startuje z tym zamiarem i podobnie do Ciebie, ze albo przystane za porozumieniem albo zrobi mi wojne w temacie mojej "choroby".
NIe wiem jak wysoko sie cenisz, ale po takim wystartowaniu zony do "nowego ksiecia" nie dawalbym juz szans na powrot i nie wnikal czy jest spuchnieta w okolicach pasa. Wybrala lepsze zuycie, to niech spija z niego smietanke... my mozemy jedynie pokibicowac i "podziwiac".
Jak Ja "walec przejedzie i spadna rozowe olulary"podpisuje sie pod tym.
Fevers...
Czytam Ciebie i popieram za kazdym nie tyle zdaniem co slowem. Mam dziwne odczucia tzn zmieniajac tylko nazwe choroby, napisales moje przemyslenia "wylewane" juz tu na forum w watku swoim i fluffiego.
Nie wiem, czy Ty jakis plagiat mojego malzensk o - sakramentalnego watku stosujesz czy co, ale jedno jest pewne, co do kwesti winnego rozwodu to mozemy sobie reke podac i wypic stakanczyka czystej ognistej na znak poparcia.
Rozwodu jeszcze co prawda nie zaczalem, choc mialem 3 wiadomosci, ze jz startuje z tym zamiarem i podobnie do Ciebie, ze albo przystane za porozumieniem albo zrobi mi wojne w temacie mojej "choroby".
NIe wiem jak wysoko sie cenisz, ale po takim wystartowaniu zony do "nowego ksiecia" nie dawalbym juz szans na powrot i nie wnikal czy jest spuchnieta w okolicach pasa. Wybrala lepsze zuycie, to niech spija z niego smietanke... my mozemy jedynie pokibicowac i "podziwiac".
Widzisz Bags, siwy Pan wysoko w chmurach jest hedonistą i ma bardzo specyficzne poczucie humoru w pisaniu naszych scenariuszy życia Widząc jaki splot wydarzeń w moim życiu raczył utkać, to wcale bym się nie zdziwił, gdybyśmy kiedyś takiego kielona wychilili
Natomiast co do rozwodu...jesli mógłbym dać Ci jakąś radę jako młodszy i pewnie mniej doświadczony życiowo - daj jej rozwód bez orzekania i jak najszybciej. Dlaczego? Bo tym samym robisz sobie przysługę. Wiem, że to może stać w sprzeczności z uczuciami Twoimi do niej jesli takowe jeszcze masz. ja na ostatniej rozprawie w sądzie strzelę jej taką mowę, że jeśl;i nie w niedalekiej przyszłości, to po latach będzie jej bania się przegrzewała. Odniosę się wprost do tego, czym dla mnie była świadoma decyzja o zawarciu małżeństwa ( a nawet już pomijając sam węzeł małżeński - zdecydowałem się na związek z nią będąc w pełni świadomym, że to nie tylko chwile zauroczenia, ale też rutyna i chwile gorsze ), jakimi wartościami się kierowałem i jakim uczuciem ją darzyłem. Wiem, że teraz po niej to spłynie jak woda po kaczce, ale kiedyś może wróci do niej jak uderzenie młota kowalskiego. Jeśli czeka Cię rozwód, to szczerze Ci współczuję, bo to naprawdę trudny okres. Chyba, że jesteś na niego gotowy psychicznie.
Jak wysoko się cenię? Wysoko, ale jakoś nie potrafię skreslić mojej jeszcze zony na zawsze, chyba, że sama się skreśli, o czym już wspomniałem wczesniej. Mam też gdzieś głęboko w sercu nadzieję, że jej księciunio okaże się złym Iktornem z gumisiów i pozwoli jej zrozumieć, czym były nasze wspólnie spędzone lata, zwłaszcza w trudnych dla nas chwilach i co one nam dały jako małżeństwu. Dla mnie dały bardzo dużo. Dla niej...? Nie, chyba nie.
Delikatnie mowiac ja mam ciezki przypadek zwiazku malzenskiego, gdzie figuruja 3 osoby... ale ta trzecia nie jest dziecko.
Co do rozwodu, to znowu sie zgadzamy, choc wiekowo jestesmy prawie rowni. Dla mnie to jest smieszne, ze ktos kto przysiegal i obiecywal mi zlote gory przed oltarzem, teraz przez absurdalna sprawe, na ktora nie ma zadnych dowodow i potwierdzen bedzie chcial mnie zniszczyc.
Przerobilem ciezkiego kalibru toksyka, niedojrzalosc emocjonalna partnerki, zdrade emocjonalna i teraz fizyczna.
Zona sie odgrazala ze che rozwodu... wiec niech sie sama wyrywa przed szereg, choc juz po 2 miesacach widze, ze to byl raczej jej slomiany zapal z fajerwerkami pt grozba.
Ja mam teraz problemy z praca i nie w glowie mi bieganie po sadach.
Probowalem juz wszelkich metod i pomocy mediatora. moze sie osmieszylem w jej oczach ale w kwestii rozwodu niech idzie z Bogiem... krzyz na droge jak to mowia.
Jesli bedzie mi dane wyglosic mowe koncowa na temat upadku malzenstwa, wyglosze ja w oparciu o zdobyta wiedze, wiadomosci i fakty a jesli bedzie trzeba, to tym sposobem uzasadnie powody wniesienia pozwu o rozwod.
Poki co przyjalem postawe kibica pilkarskego przed tv: cieple kapcie, piwko pilot w reku i... wykaz sie kobieto.
Delikatnie mowiac ja mam ciezki przypadek zwiazku malzenskiego, gdzie figuruja 3 osoby... ale ta trzecia nie jest dziecko.
Co do rozwodu, to znowu sie zgadzamy, choc wiekowo jestesmy prawie rowni. Dla mnie to jest smieszne, ze ktos kto przysiegal i obiecywal mi zlote gory przed oltarzem, teraz przez absurdalna sprawe, na ktora nie ma zadnych dowodow i potwierdzen bedzie chcial mnie zniszczyc.
Przerobilem ciezkiego kalibru toksyka, niedojrzalosc emocjonalna partnerki, zdrade emocjonalna i teraz fizyczna.
Zona sie odgrazala ze che rozwodu... wiec niech sie sama wyrywa przed szereg, choc juz po 2 miesacach widze, ze to byl raczej jej slomiany zapal z fajerwerkami pt grozba.
Ja mam teraz problemy z praca i nie w glowie mi bieganie po sadach.
Probowalem juz wszelkich metod i pomocy mediatora. moze sie osmieszylem w jej oczach ale w kwestii rozwodu niech idzie z Bogiem... krzyz na droge jak to mowia.
Jesli bedzie mi dane wyglosic mowe koncowa na temat upadku malzenstwa, wyglosze ja w oparciu o zdobyta wiedze, wiadomosci i fakty a jesli bedzie trzeba, to tym sposobem uzasadnie powody wniesienia pozwu o rozwod.Poki co przyjalem postawe kibica pilkarskego przed tv: cieple kapcie, piwko pilot w reku i... wykaz sie kobieto.
No to powiem Ci szczerze, że wszystkie te cechy toksycznego związku ja też przerobiłem wzdłuż i wszerz:) Oczywiście chyba oprócz zdrady, ale tu nie chciałbym być zbyt naiwny Problemy z pracą u mnie były bezpośrednim efektem postawienia przez żonę przede mną ściany. Od długiego czasu staje na głowie, żeby z tego bagna się wygrzebać, ale nie jest łatwo. Jednak poddawać się nie mam zamiaru.
Nie powiedziałbym, że się ośmieszyłeś. Okazanie słabości i potrzeby pomocy to moim zdaniem siła. Ciekawy jestem, jaki u Ciebie będzie finalnie scenariusz
zauroczenie badz zwane zakochaniem trwa podobno do max 2 lat.fascynacja 2-ga osoba itd.i czesto w tym okresie pary sie rozchodza.kolejny etap kryzysu to po 5 latach.z tym czekaniem tez nie wiadomo.bo moze ona mysli ,ze ma sie na to zlewke bo sie nie stara o nia.i w koncu nie wiadomo bo jest niby stereotyp ,ale z 2-ej strony kazda kobieta jest inna.taka glupia gra-kto przetrzyma dluzej. ja chyba zrobilem blad bo latalem przez 1-szy tydzien mimo ,ze ona zerwala i ona w ogole sie nie czuje o nic winna. teoretycznie uzalanie sie nad soba i blaganie o powrot kazdy odradza.ale wtedy mozesz sobie zarzucic ,ze nie zrobiles wszystkiego ,aby ja odzyskac z mozliwych sposobow. no ,a teraz 2 tyg milczenia tyle ,ze moj zwiazek krotki stazem wiec marne szanse ,a mi po prostu zalezy na niej.wiec tak czekamy choc to moze byc tylko ludzenie sie.mozna by zalozyc post -poczekalnia-i bysmy wiedzieli czy w koncu ktos sie doczekal powrotu...
zauroczenie badz zwane zakochaniem trwa podobno do max 2 lat.fascynacja 2-ga osoba itd.i czesto w tym okresie pary sie rozchodza.kolejny etap kryzysu to po 5 latach.z tym czekaniem tez nie wiadomo.bo moze ona mysli ,ze ma sie na to zlewke bo sie nie stara o nia.i w koncu nie wiadomo bo jest niby stereotyp ,ale z 2-ej strony kazda kobieta jest inna.taka glupia gra-kto przetrzyma dluzej. ja chyba zrobilem blad bo latalem przez 1-szy tydzien mimo ,ze ona zerwala i ona w ogole sie nie czuje o nic winna. teoretycznie uzalanie sie nad soba i blaganie o powrot kazdy odradza.ale wtedy mozesz sobie zarzucic ,ze nie zrobiles wszystkiego ,aby ja odzyskac z mozliwych sposobow. no ,a teraz 2 tyg milczenia tyle ,ze moj zwiazek krotki stazem wiec marne szanse ,a mi po prostu zalezy na niej.wiec tak czekamy choc to moze byc tylko ludzenie sie.mozna by zalozyc post -poczekalnia-i bysmy wiedzieli czy w koncu ktos sie doczekal powrotu...
Ja popełnilem ten błąd, że latałem do niej prawie 4 miesiące...Szkoda, że nie znałem metody 34 kroków od razu po jej odejściu.
21 2013-03-13 20:51:36 Ostatnio edytowany przez woytek (2013-03-13 20:53:57)
Panowie! nie martwicie sie! ja tez mam podobna sytuacje, choc bez takiego udzialu toksycznej tesciowej jak w przypadku Bagsa. Ale moja zonka tez ma z mamusia bardzo dobre uklady i to nie tylko towarzyskie ale i finansowe, uwaza ze mamusia sobie bez niej nie poradzi, itd. Oczywiscie o wszsytko oskarza mnie, ale nie rozumie ze moje zachowanie wynikalo po czesci z jej zachowania (dzieki Bags ze mi to uswiadomiles). Mozna powiedziec ze od 3 miesieczy jest miedzy nami zle, od 7 tygodni nie mieszkamy razem, a od 2 wogole sie do siebie nie odzywamy. Oczywiscie od 3 miesiecy jest mowa ze ona chce sie rozwiesc, ciekawi mnie tylko jaki poda powod rozwodu. Wy macie jakis kontakt z waszymi "jeszcze zonami"?
Ech, trzeba isc Lige Mistrzow poogladac!
no wlasnie...szkoda.ja za swoja ex narzeczona latalem 7 miechow wiec nie peniaj bo po prawie 2 latach chciala wrocic.ale chyba jednak lepeij nie latac i 2-gi raz to zrobilem i teraz juz raczej po ptakach ,ale juz 3 nie bedzie chocby nie wiadomo co sie by nie dzialo.teraz wiem ze latanie tylko przedluza sprawe powrotu.w srodku skreca,ale na zewnatrz nie wolno tego pokazac.najlepiej usunac od razu kazdy mozliwy kontakt z nia,ale nie tak ,ze gdzies tam cos sie znajdzie jak by trzeba bylo napisac bo na pewno bedzie sie chcialo napisac jak zalezy.tlumaczac i sie ponizajac co tylko dziala na niekorzysc.heh,najlepiej jak by nasze ex zobaczyly co my sobie opracowujemy tu za mysterny plan
heh,najlepiej jak by nasze ex zobaczyly co my sobie opracowujemy tu za mysterny plan
Tym stwierdzeniem uczyniłeś mój dzień pięknym i radosnym
zauroczenie badz zwane zakochaniem trwa podobno do max 2 lat.fascynacja 2-ga osoba itd.i czesto w tym okresie pary sie rozchodza.kolejny etap kryzysu to po 5 latach.z tym czekaniem tez nie wiadomo.bo moze ona mysli ,ze ma sie na to zlewke bo sie nie stara o nia.i w koncu nie wiadomo bo jest niby stereotyp ,ale z 2-ej strony kazda kobieta jest inna.taka glupia gra-kto przetrzyma dluzej. ja chyba zrobilem blad bo latalem przez 1-szy tydzien mimo ,ze ona zerwala i ona w ogole sie nie czuje o nic winna. teoretycznie uzalanie sie nad soba i blaganie o powrot kazdy odradza.ale wtedy mozesz sobie zarzucic ,ze nie zrobiles wszystkiego ,aby ja odzyskac z mozliwych sposobow. no ,a teraz 2 tyg milczenia tyle ,ze moj zwiazek krotki stazem wiec marne szanse ,a mi po prostu zalezy na niej.wiec tak czekamy choc to moze byc tylko ludzenie sie.mozna by zalozyc post -poczekalnia-i bysmy wiedzieli czy w koncu ktos sie doczekal powrotu...
Co do okresu dwóch pierwszych lat to faktycznie coś jest na rzeczy. W moim przypadku stało się to trochę wcześniej bo po około 1,5 roku. Nagle stałem się jak to ładnie określono
"bezbarwny" a moje miejsce zajął "książę z bajki", o którym wspominałem powyżej. Mój czar niestety prysł. Też starałem się (nie musiałem latać, bo ona mieszkała dalej u mnie) ją
odzyskać przez pół roku. W nagrodę dowiedziałem się, że ona i jej "książę" podziwiają, że tak o nią walczę. Do momentu kiedy "książę" określił się co do ewentualnego rozwodu
ze swoją żoną Co do metody 34 kroków to wydaje mi się, że raczej traktować ją należy jako zbiór wskazówek a nie reguł, bo niestety każdy przypadek jest inny. A motyw
"poczekalni" godny poparcia mi się wydaje
Wszystko się zgadza, a faza totalnego zauroczenia 2 lata - ale u mnie dotyczyło to partnera
to z tymi 2 latami to nie ja wymyslilem lecz jest zbadane przez psychologow. pozniej,przyzwyczajenie, albo sie jest ze soba albo kleka.i moze to stac sie wczescniej tak jak jeden przypadek po poltora roku.a to ,ze odeszla do ineego i razem podziwiali.chore,a wiesz co jest najgorsze.ze Twoje proby byly dla nich tematem do rozmow bo tak by moze nie mieli o czym rozmawiac a tak pomagales podtrzymac ich barwne zycie.jakkolwie zauwazylem na swoich zwiazkach,ze czy ja odszedlem dla kogos,czy ode mnie odeszla dla kogos...to zwiazki zbudowane na czyims nieszczesciu i w wszystkich tych przypadkach ,ktore znam po sobie zaden nie przetrwal.podobno zla karma zawsze wraca,chociaz nie zycze nikomu zle.odkad czytam na tym forum wszystkie historie to ja nie widze sensu ,aby w ogole sie z kims wiazac.bo milosc to piekne uczucie ,ale dramat ,ktory sie przezywa po,masakra.codziennie sie bije z myslami i sie nie skupiam na pracy.tak strasznie to potrafi owladnac umysl.a zawsze bylem wesolym usmiech, jajcarzem spiewajacym pod prysznicem.polecam film Testosteron.po rozpadzie zwiazku rozsmieszyl mnie.scena jak ojciec przed synem gra odchodzaca zone.badz pijany koles dzwoniacy z budki ,albo ten rockman jak wracal samochodem. smialem sie z siebie
Woytek...
Cusik mi sie kumo widzi, ze tez bedziesz potrzebowal tak jak ja czasu albo checi ponad wlasne sily, by dokopac sie do ukrytych wskazowek w zachowaniu zony, tesciowej i swoim zwiazku.
Bo jesli doszukales sie pokrewienstwa miedzy Naszymi historiami, to w wolnym czasie skup sie na tych elementach ukladanki:
- Twoja zona to "efekt ksero" jej matki (jesli znasz cos z opowiesci zony na Jej temat, to juz tu wiele spraw sie pokryje),
- poczytaj i przeanalizuj to co mowi o relacjach "trojkata" Zorro u mnie w watku w odniesieniu do Was,
- poczytaj z uwaga watek polcany Tobie "tesciowie..."
efekty Ciebie samego zaskocza...
geniu napisał/a:heh,najlepiej jak by nasze ex zobaczyly co my sobie opracowujemy tu za mysterny plan
Tym stwierdzeniem uczyniłeś mój dzień pięknym i radosnym
Krecic, necic, rozkrecac, skrecac, rozkminiac, szufladkowac i dumac...
kazdy facet ma zapedy na majsterkowicza tak wiec czy to tylko w domu, ogrodzie czy przy aucie ma majsterkowac?
Co do metody 34 kroków to wydaje mi się, że raczej traktować ją należy jako zbiór wskazówek a nie reguł, bo niestety każdy przypadek jest inny.
i tu trafiles w samo sedno sprawy, bo ta lista wskazowek jest stworzona przez psychologow z gornej polki w tym swiatku specjalistow. A jak wiadomo psycholog na terapii nie daje formulek regul czy zasad do zastosowania a daje wskazowki...
jedno mnie zastanawia, - co skłania facetów do czekania rok lub więcej na to, aż panienka się wybawi, błąd zrozumie i łaskawie raczy sobie o "byłym" przypomnieć, bo gdzieś indziej nie wyszło... odeszłaś to - Vaya con dios... a nie za rezerwowe koło ratunkowe robić... bez gwarancji, że znowu nie usłyszy się - jednak to nie jest to mój misiu...
jedno mnie zastanawia, - co skłania facetów do czekania rok lub więcej na to, aż panienka się wybawi, błąd zrozumie i łaskawie raczy sobie o "byłym" przypomnieć (...)
Myślę, że to takie, staromodne i niepraktyczne coś, jak miłość
gen napisał/a:jedno mnie zastanawia, - co skłania facetów do czekania rok lub więcej na to, aż panienka się wybawi, błąd zrozumie i łaskawie raczy sobie o "byłym" przypomnieć (...)
Myślę, że to takie, staromodne i niepraktyczne coś, jak miłość
raczej głupota i brak instynktu samozachowawczego, rozumiem, parę miesięcy, ale rok lub dwa?, to często dłużej niż sam związek trwał... bez sensu... czytałem gdzieś, że miłość najlepiej wychodzi kiedy dwoje chce... inaczej to jest samoumartwienie...
onslaught napisał/a:gen napisał/a:jedno mnie zastanawia, - co skłania facetów do czekania rok lub więcej na to, aż panienka się wybawi, błąd zrozumie i łaskawie raczy sobie o "byłym" przypomnieć (...)
Myślę, że to takie, staromodne i niepraktyczne coś, jak miłość
raczej głupota i brak instynktu samozachowawczego, rozumiem, parę miesięcy, ale rok lub dwa?, to często dłużej niż sam związek trwał... bez sensu... czytałem gdzieś, że miłość najlepiej wychodzi kiedy dwoje chce... inaczej to jest samoumartwienie...
Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
gen napisał/a:onslaught napisał/a:Myślę, że to takie, staromodne i niepraktyczne coś, jak miłość
raczej głupota i brak instynktu samozachowawczego, rozumiem, parę miesięcy, ale rok lub dwa?, to często dłużej niż sam związek trwał... bez sensu... czytałem gdzieś, że miłość najlepiej wychodzi kiedy dwoje chce... inaczej to jest samoumartwienie...
Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
POLEJCIE MU!!!!!
Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
Dobrze prawicie Mości Panie!
34 2013-03-13 22:44:55 Ostatnio edytowany przez bags (2013-03-13 22:45:51)
onslaught napisał/a:gen napisał/a:jedno mnie zastanawia, - co skłania facetów do czekania rok lub więcej na to, aż panienka się wybawi, błąd zrozumie i łaskawie raczy sobie o "byłym" przypomnieć (...)
Myślę, że to takie, staromodne i niepraktyczne coś, jak miłość
raczej głupota i brak instynktu samozachowawczego, rozumiem, parę miesięcy, ale rok lub dwa?, to często dłużej niż sam związek trwał... bez sensu... czytałem gdzieś, że miłość najlepiej wychodzi kiedy dwoje chce... inaczej to jest samoumartwienie...
Gen...
a kto tu mowi o czekaniu? My dalismy wolna reke partnerkom w drodze do szczescia w ramionach innego, nowszego modelu. Tu sie nikt nie skupial na zemscie z tego tytulu.
To ze latwo im poszlo odejsc od Nas, to nie znaczy, ze bedzie im rownie latwo wrocic. Bo a noz sie moze okazac, ze My ze smutku i zgryzoty w tym czekaniu na nawrocenie sie Naszych lubych... nabylismy" nowszy model partnerki., w ramach "rekompensaty" za te meki i bole.
Im sie wydaje, ze wciskaja pauze jak na filmie ale niestety, zycie - przynajmniej dla Nas - toczy sie dalej i jestesmy zdrowsi o te "przereklamowane" motylki, bo jesli nawet je zdobedziemy, to w sposob naturalny a nie wymuszony.
Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
kwintesencja klasy meskosci w zwiazku
35 2013-03-13 23:00:36 Ostatnio edytowany przez Fevers (2013-03-13 23:05:18)
Fevers napisał/a:Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
kwintesencja klasy meskosci w zwiazku
Dziękuję za uznanie Tobie, Onslaught i Woytkowi
36 2013-03-14 08:13:24 Ostatnio edytowany przez raki (2013-03-14 08:13:53)
Fevers
Nie mam pojęcia po co czekasz na żonę. Chyba tylko hy ją upokorzyć, bo miłości tu nie widzę żadnej. Urazoną dumę, ambicję, coś bliskiego nienawiści, chęć zemsty - i nadzieję oraz życzenie żonie tego, co najgorsze.
Przy takim Twoim do niej stosunku o przyszłości tu żadnej mowic nie można.
37 2013-03-14 08:22:21 Ostatnio edytowany przez onslaught (2013-03-14 08:38:49)
a to ,ze odeszla do ineego i razem podziwiali.chore,a wiesz co jest najgorsze.ze Twoje proby byly dla nich tematem do rozmow bo tak by moze nie mieli o czym rozmawiac a tak pomagales podtrzymac ich barwne zycie.
Wiesz, w sumie to przypuszczam, że on tylko mówił. Ona nie ma swoich zainteresowań - teraz widzę, że czerpie je od partnera, którym jest
zainteresowana. "Księciem z bajki" była tak zafascynowana, że zaczęła nagle interesować się tym co on, choć wcześniej przez te 1,5 roku
nie było mowy, że jest fanką np. "sportów ekstremalnych", a tu nagle ...bach! Ona jest od tego specjalistą i na treningi chodzi.. oczywiście
z nim.
Moja eks chciala wrocic po roku i 12 dniach.
Pisze, bo mam podobny dylemat, otóż rozstałam się z facetem który był moją jedyną, prawdziwą miłoscią, tak kochać można tylko raz. Minęło 10 miesięcy od tego czasu, ja w między czasie poznałam kogoś, chcąc zwyczajnie zapomnieć o tym co było.
Nie powiem, bo jest w porządku wobec mnie, szanuje i często wyznaje miłośc, tylko ja już nie potrafię z siebie wykrzesać tego
ognia, który towarzyszył mi w poprzednim związku. Kilka dni temu mój były odezwał się do mnie poprosił o spotkanie, po czym wyznał że nadal mnie kocha, że nie doceniał tego co stracił i chciałby abyśmy na nowo spróbowali, dali sabie jeszcze szansę.
Mam pytanie do Ciebie Mayk, czy Ty dałeś drugą szansę tej kobiecie? czy też zamknąłeś ten rozdział raz na zawsze.
To byla by 8 szansa,nie dalem Jej tym razem,mam godnosc i charakter.Pomimo ze tkwi we mnie do dzis w pewnym stopniu,to drzwi do mnie sa zaryglowane.
40 2013-03-14 13:46:19 Ostatnio edytowany przez Fevers (2013-03-14 13:48:57)
Fevers
Nie mam pojęcia po co czekasz na żonę. Chyba tylko hy ją upokorzyć, bo miłości tu nie widzę żadnej. Urazoną dumę, ambicję, coś bliskiego nienawiści, chęć zemsty - i nadzieję oraz życzenie żonie tego, co najgorsze.Przy takim Twoim do niej stosunku o przyszłości tu żadnej mowic nie można.
Mylisz się i to bardzo. Piszesz, że kieruję się chęcią upokorzenia jej, moją zranioną dumą, ambicją, chęcią zemsty. Chęć dokopania a danie jej możliwości by sama na swoich błędach wyciągnęła wnioski to zasadnicza różnica. Na jakiej podstawie stwierdzasz, że nie ma w tym miłości? W moim sercu nie siedzisz i nie wiesz co czuję. To, że na forum nie dzielę się moją sferą emocjonalną w zakresie miłości w sposób ostentacyjny, nie oznacza, że jej nie ma. A nawet powiem więcej - gdybym nie kierował się miłością, to nie patrzyłbym z nadzieją w przyszłość, czekając na minięcie tych 2 lat, tylko powiedziałbym sobie "do widzenia" i rozdział byłby zamknięty. Jak zapewne zauważyłaś - napisałem wcześniej, że tylko jedno może ją definitywnie skreślić w moich oczach, czyli ciąża z kimś innym. W pozostałych przypadkach podtrzymuję ciągle chęć uzdrowienia i naprawy naszej relacji. Jeśli dla Ciebie to nie jest jednoznaczna oznaka uczucia do kobiety, to moje pisanie Cię nie przekona. Nie widzę więc zasadności Twojej nadinterpretacji. Zresztą, wszystkie te przywary o których raczyłaś wspomnieć stałyby w sprzeczności z faktem, że wziąłem z nią ślub z powodu prawdziwie głębokiego uczucia. Wiem, że łatwo jest wydać opinię na podstawie wypisanych kilku zdań, nie mając absolutnie żadnego pojęcia o całym tle emocjonalno-uczuciowo-sytuacyjnym, które toczyło się i toczy poza ramami forum, w tak zwanym życiu codziennym.
Ale to poczytaj jak i co o niej piszesz. Do tego w jaki sposób. Rozumiem, że jesteś zraniony. Ale mnie się to po prostu nie podoba. Może stwierdzenie, że "miłości nie ma" jest zbyt daleko idące. Choć miłość to nie emocje.
A może te dwa lata powinieneś dać po prostu sobie, przestać skupiać się i analizować ten związek i ją (bo to robisz - czyta się to w Twoich postach) i zobaczyć co się dzieje, co jest w Tobie po tym wszystkim, co czujesz do siebie, do niej, do życia.
42 2013-03-14 15:37:16 Ostatnio edytowany przez bags (2013-03-14 15:38:51)
Chyba tylko hy ją upokorzyć, bo miłości tu nie widzę żadnej. Urazoną dumę, ambicję, coś bliskiego nienawiści, chęć zemsty - i nadzieję oraz życzenie żonie tego, co najgorsze.
Przy takim Twoim do niej stosunku o przyszłości tu żadnej mowic nie można.
Do czego raki pijesz??? Bo znajac poniekad problem Feversa z mojej wlasnej autopsji, to nieznajomosc tematu sie u Ciebie klania zarowno Jego osoby, co zagadnienia, ktore On porusza od poczatku watku.
Bo tu sprawa jest banalnie prosta... Fevers broni swojej gosnosci od strony zdrowotnej a nie msci na zonie, bo powodow do zemsty - o ile tak to mozna nazwac - to szuka Ona za to ze odeszla od Niego z powodu Jej motylkow.
Bez urazy dla nikogo, ale brala faceta z calym zapleczem inwentarza slubujac przytym milosc az po grob ale niestety... mieli sie zestarzec wspolnie lecz Fevers nie sadzil ze to az tak szybko nastapi.
Czytałam jego historię i bazuję jedynie na tym, co zostało napisane na forum, jak my wszyscy. I nie potrafię zrozumieć jesto stosunku do żony opisanego w tym wątku z tym czekaniem. To mi się nie klei, co więcej nie podoba.
gen napisał/a:onslaught napisał/a:Myślę, że to takie, staromodne i niepraktyczne coś, jak miłość
raczej głupota i brak instynktu samozachowawczego, rozumiem, parę miesięcy, ale rok lub dwa?, to często dłużej niż sam związek trwał... bez sensu... czytałem gdzieś, że miłość najlepiej wychodzi kiedy dwoje chce... inaczej to jest samoumartwienie...
Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
może będziesz uprzejmy wskazać, gdzie się chociażby zająknąłem o długoletnim małżeństwie??? Chodziło mnie o to, że często faceci/kobiety czekają dłużej, niż sam związek trwał - to gdzie tu sens???, rok związku, dwa czekania?, a niby na co???, aż się druga strona wybawi i o nas sobie przypomni???, nawet żebrak ma więcej godności... i ołtarz małżeński, to znowu nie taka świętość, wystarczy tematy na forum poczytać... często zakładają je Ci po powrotach cudnych i wspaniałych - do czasu... pewnie, wyjątki bywają, ale ile???
45 2013-03-14 17:19:32 Ostatnio edytowany przez Fevers (2013-03-14 17:21:32)
Fevers napisał/a:gen napisał/a:raczej głupota i brak instynktu samozachowawczego, rozumiem, parę miesięcy, ale rok lub dwa?, to często dłużej niż sam związek trwał... bez sensu... czytałem gdzieś, że miłość najlepiej wychodzi kiedy dwoje chce... inaczej to jest samoumartwienie...
Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
może będziesz uprzejmy wskazać, gdzie się chociażby zająknąłem o długoletnim małżeństwie??? Chodziło mnie o to, że często faceci/kobiety czekają dłużej, niż sam związek trwał - to gdzie tu sens???, rok związku, dwa czekania?, a niby na co???, aż się druga strona wybawi i o nas sobie przypomni???, nawet żebrak ma więcej godności... i ołtarz małżeński, to znowu nie taka świętość, wystarczy tematy na forum poczytać... często zakładają je Ci po powrotach cudnych i wspaniałych - do czasu... pewnie, wyjątki bywają, ale ile???
Gen, jaki jest sens rozważać w jakim celu kobieta/mężczyzna czeka na swojego ex'a? Wystarczy, że ktoś taką decyzję podjął, bo jego uczucia tak mu podpowiadają. Nie Ty byłeś w związkach o których wspominasz, nie Ty doświadczałeś emocji i uczuć w nich zawartych, więc daj sobie spokój z takimi pararozważaniami. Czy ołtarz małżeński to nie taka świętość? Dla faceta na pewno nie. Dla mężczyzny to istota trwania w małżeństwie, trwania przy boku kobiety za którą sam sobie narzucił moralną odpowiedzialność dbania o nią, nie zważając na trudności, choroby, chwile ciężkie. Łatwo jest być ze sobą, kiedy jest dobrze. Ale kiedy jest źle...tak, wtedy okazuje się kto ma honor, godność i zasady moralne. Rozumiesz co chcę przez to powiedzieć? To, że jest masa ludzi, którzy traktują przysięgę małżeńską jak umowę o dzieło, to mnie nie dziwi. Natomiast ja z takimi ludźmi nie chciałbym nawet muchy w kiblu ubić, bo dla mnie to są oportuniści, hedoniści, niedojrzali emocjonalnie ludzie i potworni egoiści którzy w chwili kryzysu zawijają mandżur i uciekają od odpowiedzialności. To, że coraz częściej ludzie się rozwodzą dowodzi dwóch rzeczy - że coraz więcej niedojrzałych krąży po ulicach oraz to, że media kreują w tych lekko pustych głowach wizerunek zachodniego ładu, gdzie na porządku dziennym są rozwody. Obym nie doczekał czasów, kiedy w Polsce zapanuje pogląd jak w USA, że człowiek bez przynajmniej jednego rozwodu jest dziwny.
Raki, popieram w całej rozciągłości wypowiedź Bagsa. Te dwa lata o których wspominamy daję sobie na wyklarowanie mojej sytuacji życiowej na dojście do ładu ze swoją psychiką, ale przede wszystkim stawiam na coś, co dla mnie jest bardzo istotne - na rozwój, właśnie poprzez analizę związku, moich błędów, jej błędów oraz naszych wspólnie popełnionych błędów. Wiesz dlaczego? Bo gdybym tego nie robił, to stałbym w miejscu emocjonalnie. A ja chcę zrozumieć mechanizmy i procesy, które doprowadziły do rozpadu naszego małżeństwa, żeby lepiej poznać kobiecą psychikę, być bardziej świadomy swojej psychiki i by w przyszłości być lepszym partnerem. Nie musisz pochwalać mojej postawy, bo to forum ludzi mających swoje zdanie. Ale to, że nie rozumiesz moich pobudek nie powinno przemawiać za tym, by je negować. Może Ci się całość nie kleić, bo nie jesteś mną i nie jesteś w moim położeniu. Nie wiem, co więcej mogę napisać w tej materii.
gen napisał/a:Fevers napisał/a:Gdybyśmy kierowali się instynktem, to bylibyśmy tylko samcami, a nie mężczyznami. Jedno od drugiego odróżnia to, że ten drugi zna wartość fundamentów położonych na ołtarzu małżeńskim, gdy węzeł był zawiązany świadomie, a nie z powodu na przykład wpadki i potrafi walczyć w imię wyższego dobra, a nie tylko swojego komfortu , samozadowolenia i szczęścia
może będziesz uprzejmy wskazać, gdzie się chociażby zająknąłem o długoletnim małżeństwie??? Chodziło mnie o to, że często faceci/kobiety czekają dłużej, niż sam związek trwał - to gdzie tu sens???, rok związku, dwa czekania?, a niby na co???, aż się druga strona wybawi i o nas sobie przypomni???, nawet żebrak ma więcej godności... i ołtarz małżeński, to znowu nie taka świętość, wystarczy tematy na forum poczytać... często zakładają je Ci po powrotach cudnych i wspaniałych - do czasu... pewnie, wyjątki bywają, ale ile???
Gen, jaki jest sens rozważać w jakim celu kobieta/mężczyzna czeka na swojego ex'a? Wystarczy, że ktoś taką decyzję podjął, bo jego uczucia tak mu podpowiadają. Nie Ty byłeś w związkach o których wspominasz, nie Ty doświadczałeś emocji i uczuć w nich zawartych, więc daj sobie spokój z takimi pararozważaniami. Czy ołtarz małżeński to nie taka świętość? Dla faceta na pewno nie. Dla mężczyzny to istota trwania w małżeństwie, trwania przy boku kobiety za którą sam sobie narzucił moralną odpowiedzialność dbania o nią, nie zważając na trudności, choroby, chwile ciężkie. Łatwo jest być ze sobą, kiedy jest dobrze. Ale kiedy jest źle...tak, wtedy okazuje się kto ma honor, godność i zasady moralne. Rozumiesz co chcę przez to powiedzieć? To, że jest masa ludzi, którzy traktują przysięgę małżeńską jak umowę o dzieło, to mnie nie dziwi. Natomiast ja z takimi ludźmi nie chciałbym nawet muchy w kiblu ubić, bo dla mnie to są oportuniści, hedoniści, niedojrzali emocjonalnie ludzie i potworni egoiści którzy w chwili kryzysu zawijają mandżur i uciekają od odpowiedzialności. To, że coraz częściej ludzie się rozwodzą dowodzi dwóch rzeczy - że coraz więcej niedojrzałych krąży po ulicach oraz to, że media kreują w tych lekko pustych głowach wizerunek zachodniego ładu, gdzie na porządku dziennym są rozwodu. Obym nie doczekał czasów, kiedy w Polsce zapanuje pogląd jak w USA, że człowiek bez przynajmniej jednego rozwodu jest dziwny.
Raki, popieram w całej rozciągłości wypowiedź Bagsa. Te dwa lata o których wspominamy daję sobie na wyklarowanie mojej sytuacji życiowej na dojście do ładu ze swoją psychiką, ale przede wszystkim stawiam na coś, co dla mnie jest bardzo istotne - na rozwój, właśnie poprzez analizę związku, moich błędów, jej błędów oraz naszych wspólnie popełnionych błędów. Wiesz dlaczego? Bo gdybym tego nie robił, to stałbym w miejscu emocjonalnie. A ja chcę zrozumieć mechanizmy i procesy, które doprowadziły do rozpadu naszego małżeństwa, żeby lepiej poznać kobiecą psychikę, być bardziej świadomy swojej psychiki i by w przyszłości być lepszym partnerem. Nie musisz pochwalać mojej postawy, bo to forum ludzi mających swoje zdanie. Ale to, że nie rozumiesz moich pobudek nie powinno przemawiać za tym, by je negować. Może Ci się całość nie kleić, bo nie jesteś mną i nie jesteś w moim położeniu. Nie wiem, co więcej mogę napisać w tej materii.
to skoro jesteśmy przy temacie, - ile lat jesteś w szczęśliwym związku???
Fevers napisał/a:gen napisał/a:może będziesz uprzejmy wskazać, gdzie się chociażby zająknąłem o długoletnim małżeństwie??? Chodziło mnie o to, że często faceci/kobiety czekają dłużej, niż sam związek trwał - to gdzie tu sens???, rok związku, dwa czekania?, a niby na co???, aż się druga strona wybawi i o nas sobie przypomni???, nawet żebrak ma więcej godności... i ołtarz małżeński, to znowu nie taka świętość, wystarczy tematy na forum poczytać... często zakładają je Ci po powrotach cudnych i wspaniałych - do czasu... pewnie, wyjątki bywają, ale ile???
Gen, jaki jest sens rozważać w jakim celu kobieta/mężczyzna czeka na swojego ex'a? Wystarczy, że ktoś taką decyzję podjął, bo jego uczucia tak mu podpowiadają. Nie Ty byłeś w związkach o których wspominasz, nie Ty doświadczałeś emocji i uczuć w nich zawartych, więc daj sobie spokój z takimi pararozważaniami. Czy ołtarz małżeński to nie taka świętość? Dla faceta na pewno nie. Dla mężczyzny to istota trwania w małżeństwie, trwania przy boku kobiety za którą sam sobie narzucił moralną odpowiedzialność dbania o nią, nie zważając na trudności, choroby, chwile ciężkie. Łatwo jest być ze sobą, kiedy jest dobrze. Ale kiedy jest źle...tak, wtedy okazuje się kto ma honor, godność i zasady moralne. Rozumiesz co chcę przez to powiedzieć? To, że jest masa ludzi, którzy traktują przysięgę małżeńską jak umowę o dzieło, to mnie nie dziwi. Natomiast ja z takimi ludźmi nie chciałbym nawet muchy w kiblu ubić, bo dla mnie to są oportuniści, hedoniści, niedojrzali emocjonalnie ludzie i potworni egoiści którzy w chwili kryzysu zawijają mandżur i uciekają od odpowiedzialności. To, że coraz częściej ludzie się rozwodzą dowodzi dwóch rzeczy - że coraz więcej niedojrzałych krąży po ulicach oraz to, że media kreują w tych lekko pustych głowach wizerunek zachodniego ładu, gdzie na porządku dziennym są rozwodu. Obym nie doczekał czasów, kiedy w Polsce zapanuje pogląd jak w USA, że człowiek bez przynajmniej jednego rozwodu jest dziwny.
Raki, popieram w całej rozciągłości wypowiedź Bagsa. Te dwa lata o których wspominamy daję sobie na wyklarowanie mojej sytuacji życiowej na dojście do ładu ze swoją psychiką, ale przede wszystkim stawiam na coś, co dla mnie jest bardzo istotne - na rozwój, właśnie poprzez analizę związku, moich błędów, jej błędów oraz naszych wspólnie popełnionych błędów. Wiesz dlaczego? Bo gdybym tego nie robił, to stałbym w miejscu emocjonalnie. A ja chcę zrozumieć mechanizmy i procesy, które doprowadziły do rozpadu naszego małżeństwa, żeby lepiej poznać kobiecą psychikę, być bardziej świadomy swojej psychiki i by w przyszłości być lepszym partnerem. Nie musisz pochwalać mojej postawy, bo to forum ludzi mających swoje zdanie. Ale to, że nie rozumiesz moich pobudek nie powinno przemawiać za tym, by je negować. Może Ci się całość nie kleić, bo nie jesteś mną i nie jesteś w moim położeniu. Nie wiem, co więcej mogę napisać w tej materii.
to skoro jesteśmy przy temacie, - ile lat jesteś w szczęśliwym związku???
Przypominam, że już nie jestem. Natomiast całość trwała 6 lat.
znaczy - trwała??? - to nie mamy o czym gadać... fakt, masz lat ile masz... i o starości prawisz??, a może to tylko Twoje marzenia...
znaczy - trwała??? - to nie mamy o czym gadać... fakt, masz lat ile masz... i o starości prawisz??, a może to tylko Twoje marzenia...
Przepraszam Cię Gen, ale nie jestem w stanie pojąć logiki Twojego wywodu...
gen napisał/a:znaczy - trwała??? - to nie mamy o czym gadać... fakt, masz lat ile masz... i o starości prawisz??, a może to tylko Twoje marzenia...
Przepraszam Cię Gen, ale nie jestem w stanie pojąć logiki Twojego wywodu...
ależ to proste Kolego - trochę goryczą, taką krzywdą osobistą Twoje wpisy trącą - zdarza się, w sumie, to zrozumiałe - dystans się Tobie zgubił, miarkę swojej krzywdy zbyt często przykładasz... nic osobistego... i tyle...
Fevers napisał/a:gen napisał/a:znaczy - trwała??? - to nie mamy o czym gadać... fakt, masz lat ile masz... i o starości prawisz??, a może to tylko Twoje marzenia...
Przepraszam Cię Gen, ale nie jestem w stanie pojąć logiki Twojego wywodu...
ależ to proste Kolego - trochę goryczą, taką krzywdą osobistą Twoje wpisy trącą - zdarza się, w sumie, to zrozumiałe - dystans się Tobie zgubił, miarkę swojej krzywdy zbyt często przykładasz... nic osobistego... i tyle...
A na jakiej to podstawie stwierdzasz, że brakuje mi dystansu?
gen napisał/a:Fevers napisał/a:Przepraszam Cię Gen, ale nie jestem w stanie pojąć logiki Twojego wywodu...
ależ to proste Kolego - trochę goryczą, taką krzywdą osobistą Twoje wpisy trącą - zdarza się, w sumie, to zrozumiałe - dystans się Tobie zgubił, miarkę swojej krzywdy zbyt często przykładasz... nic osobistego... i tyle...
A na jakiej to podstawie stwierdzasz, że brakuje mi dystansu?
z całym szacunkiem, ale nie jesteś bohaterem tego wpisu...
Fevers napisał/a:gen napisał/a:ależ to proste Kolego - trochę goryczą, taką krzywdą osobistą Twoje wpisy trącą - zdarza się, w sumie, to zrozumiałe - dystans się Tobie zgubił, miarkę swojej krzywdy zbyt często przykładasz... nic osobistego... i tyle...
A na jakiej to podstawie stwierdzasz, że brakuje mi dystansu?
z całym szacunkiem, ale nie jesteś bohaterem tego wpisu...
Nie zależy mi na tym tytule. Zadałem Tobie to pytanie, by na podstawie odpowiedzi dać Ci precyzyjną odpowiedź. Widzę jednak, że zamiast konstruktywnej dyskusji wolisz kluczyć między wątkami pobocznymi a nie sednem sprawy. Ponadto zauważyłem, że w innych tematach masz tendencję negacji dla samej negacji. Jeśli chcesz zrozumieć sens mojego postępowania, to w taki sposób go nie poznasz.
gen napisał/a:Fevers napisał/a:A na jakiej to podstawie stwierdzasz, że brakuje mi dystansu?
z całym szacunkiem, ale nie jesteś bohaterem tego wpisu...
Nie zależy mi na tym tytule. Zadałem Tobie to pytanie, by na podstawie odpowiedzi dać Ci precyzyjną odpowiedź. Widzę jednak, że zamiast konstruktywnej dyskusji wolisz kluczyć między wątkami pobocznymi a nie sednem sprawy. Ponadto zauważyłem, że w innych tematach masz tendencję negacji dla samej negacji. Jeśli chcesz zrozumieć sens mojego postępowania, to w taki sposób go nie poznasz.
Amen
Bardzo ciekawy temat do dyskusji Ciekawa jestem czy to działa w dwie strony
Bardzo ciekawy temat do dyskusji Ciekawa jestem czy to działa w dwie strony
Zapewne tez dziala... kobiety tez czekaja na olsnienie i nawrocenie sie partnera.
57 2013-03-14 19:57:49 Ostatnio edytowany przez hera.1 (2013-03-14 19:58:28)
cytryna napisał/a:Bardzo ciekawy temat do dyskusji Ciekawa jestem czy to działa w dwie strony
Zapewne tez dziala... kobiety tez czekaja na olsnienie i nawrocenie sie partnera.
Jednak wnioskując z obserwacji, kobiety cześciej i chetniej wracaja ,albo czekaja jak przysłowiowe Penelopy.. To jest pewnie tez uwarunkowane tym ,ze kobietom trudniej znależć faceta.. Panowie maja łatwiejsze zadanie i nie wracają poniewaz szybko sie pocieszaja w ramionach jak nie jednej to drugiej.. Oczywiście sa wyjatki ...
...a może wracają częściej, bo są bardziej emocjonalne i kierują się uczuciami . Powroty były, są i będą, jednak nie zawsze są szczęśliwe. Co ma być to będzie. Wszystko dzieje się po coś...
59 2013-03-14 20:32:43 Ostatnio edytowany przez Fevers (2013-03-14 20:33:36)
...a może wracają częściej, bo są bardziej emocjonalne i kierują się uczuciami . Powroty były, są i będą, jednak nie zawsze są szczęśliwe. Co ma być to będzie. Wszystko dzieje się po coś...
Moim zdaniem powroty nie zawsze są szczęśliwe, bo złe emocje nagromadzone w trakcie okresu pomiędzy "być" a "wrócić" znajdują często ujście w postaci wyrzutów w kierunku partnera, który wrócił. Takie pokazanie satysfakcji ze strony osoby, do której powrócono. Ale właśnie chyba nad umiejętnością okiełznania swojego poczucia krzywdy trzeba w podobnych sytuacjach pracować i nie należy zamykać się na chęć odbudowy zaufania. Znam przypadki, w których konsekwencją powrotu był ponowny rozpad, ale znam też sytuacje, w których po ponownym zejściu związek wszedł na zupełnie inny, niemal idealny poziom relacji. Tylko, że w tym drugim przypadku praca obu partnerów nad uzdrowieniem związku była naprawdę ogromna.
Moim zdaniem powroty nie zawsze są szczęśliwe, bo złe emocje nagromadzone w trakcie okresu pomiędzy "być" a "wrócić" znajdują często ujście w postaci wyrzutów w kierunku partnera, który wrócił. Takie pokazanie satysfakcji ze strony osoby, do której powrócono. Ale właśnie chyba nad umiejętnością okiełznania swojego poczucia krzywdy trzeba w podobnych sytuacjach pracować i nie należy zamykać się na chęć odbudowy zaufania.
Czasem sytuacja jest jednak odwrotna. Wracający (niezależnie od motywów jego powrotu) czuje się na tyle mocny psychicznie,
że to on zaczyna dominować w związku - w końcu to on był łaskaw wrócić.. Stawia warunki. Ten który czekał jest tak szczęśliwy
z powrotu partnera, że przyjmie je, choćby nie wiadomo jak były upokarzające.
Fevers napisał/a:Moim zdaniem powroty nie zawsze są szczęśliwe, bo złe emocje nagromadzone w trakcie okresu pomiędzy "być" a "wrócić" znajdują często ujście w postaci wyrzutów w kierunku partnera, który wrócił. Takie pokazanie satysfakcji ze strony osoby, do której powrócono. Ale właśnie chyba nad umiejętnością okiełznania swojego poczucia krzywdy trzeba w podobnych sytuacjach pracować i nie należy zamykać się na chęć odbudowy zaufania.
Czasem sytuacja jest jednak odwrotna. Wracający (niezależnie od motywów jego powrotu) czuje się na tyle mocny psychicznie,
że to on zaczyna dominować w związku - w końcu to on był łaskaw wrócić.. Stawia warunki. Ten który czekał jest tak szczęśliwy
z powrotu partnera, że przyjmie je, choćby nie wiadomo jak były upokarzające.
Aaaaa...tu się zgadzam całkowicie! Ale w takim przypadku powrót jest z góry skazany na klęskę, tylko z dużo większym prawdopodobieństwem, że tym razem to osoba porzucona porzuci nie wytrzymując presji i dominacji
Nie mam doswiadczenia w powrotach , ale sadze ze bez przepracowania w sobie powodow, przez ktore doszlo do rozstania nie ma praktycznie szans na normalnosc w zwiazku po powrocie.
Tu sie trzeba wykazac dojrzala inteligencja adekwatna do wieku i dojrzaloscia emocjonalna.
Fundamentalna sprawa jest umiejetnosc rozmowy w takiej powrotnej sytuacji i zachowanie nie tyle dystansu co delikatnosci, jesli powodem calego galimatiasu byla zdrada.
Nie wiem jak to sie wszystko potoczy w moim przypadku, ale ja mam za bardzo wbity nie tyle noz w sece, co przyslowiowy kij w mrowisko przez 2 praktycznie najblizsze mi osoby, do ktorych mialem zaufanie. A je jak wiadomo buduje sie dlugo a mozna zniszczyc w kilka sekund. Odbudowac ponownie? Pytanie zagadka z pewnoscia dla wielu osob.
Nie mam doswiadczenia w powrotach , ale sadze ze bez przepracowania w sobie powodow, przez ktore doszlo do rozstania nie ma praktycznie szans na normalnosc w zwiazku po powrocie.
Zgadzam się w pełni z Tobą. Ale często nie dopuszcza się do tego poprzez wbijanie klina klinem, czyli kolejny związek na pocieszenie i przytłumienie żalu. To już chyba lepiej zachlewać się gorzałą przy lustrze, bo w ten sposób przynajmniej nie skrzywdzi się "pocieszycielki", która może wiązać duże plany wchodząc w związek z "pocieszanym".
Fundamentalna sprawa jest umiejetnosc rozmowy w takiej powrotnej sytuacji i zachowanie nie tyle dystansu co delikatnosci, jesli powodem calego galimatiasu byla zdrada.
Tak, o ile nie jest to delikatność ruskiego sapera Ale co w przypadku, gdy powodem odejścia była nie zdrada a niedojrzałość odchodzącej mającej przekonanie, że wspólne życie powinno być idyllą bez kłótni, problemów itd? Wiesz, rozmowa z taką osobą to może być jak wstrząsanie słoikiem pełnym nitrogliceryny Nigdy nie wiesz kiedy wybuchnie. Z jednej strony można by było pomyśleć, żeby najpierw dać trochę czasu na okrzepnięcie po powrocie i dopiero po jakimś czasie siąść i przegadać, ale z drugiej strony takie czekanie może doprowadzić do ponownej, a przez to przyśpieszonej rutyny i przekonania tej powróconej, że wróciła do czegoś, co się nie zmieniło. Bądź tu mądry, bo tak źle i tak niedobrze...
Nie wiem jak to sie wszystko potoczy w moim przypadku, ale ja mam za bardzo wbity nie tyle noz w sece, co przyslowiowy kij w mrowisko przez 2 praktycznie najblizsze mi osoby, do ktorych mialem zaufanie. A je jak wiadomo buduje sie dlugo a mozna zniszczyc w kilka sekund. Odbudowac ponownie? Pytanie zagadka z pewnoscia dla wielu osob.
Jesli nie masz noża w sercu, to pewnie nie została u Ciebie jeszcze przekroczona granica za którą jest terra incognita . Tak mi się wydaje Czy warto odbudować zaufanie ponownie? Tu raczej bym ufał intuicji aniżeli chłodnorozsądkowej kalkulacji w tabeli zysków i strat. Generalnie to trzymam kciuki, by u Ciebie się to wyprostowało, o ile Ty sam tego chcesz, bo wiesz jak to bywa z niedźwiedzimi przysługami...
Fevers cysterny wodki bym z Toba pil, bo na "plagiat" mojego problemu mi to nie wyglada.
A po tym co piszesz i formie w jakiej prowadzisz z dysputy z innymi forumowiczami widze, ze jestes daaleko z przodu forumowego "peletonu" w tej zwiazkowej materii.
U mnie noz jest jednak wbity i rozrajbowany do oporu a wszystko jest praktycznie w watku "toksyczny trojkat z tesciowa" i od ok 400 str. watku fluffiego "mam 36 lat i rozwod"
Z jednej strony toksyczna patologia ze zdrada na koniec w wydaniu niemalze teatralnym a z drugiej tematyka "choroby" i caly wic jest w tym, ze nie byle jakiej, bo - zdaniem wszechwiedzacej wyroczni i malzonki - psychicznej. I co najciekawsze... wokol niej sie wszystko kreci, bo partnerka i jej "plecy" sa krystalicznie "czyste".
Jesli moja jz sie otrzasnie z tego fantastycznego amoku prawdy w jakim ona egzystuje, to happy endem dla mnie bedzie raczej uscisk jej dloni i wreczenie pozwu rozwodowego. Takiej recydywy nie chcialbym powtarzac ani tym bardziej komus zyczyc.
65 2013-03-15 00:17:48 Ostatnio edytowany przez Fevers (2013-03-15 00:21:06)
Fevers cysterny wodki bym z Toba pil, bo na "plagiat" mojego problemu mi to nie wyglada.
A po tym co piszesz i formie w jakiej prowadzisz z dysputy z innymi forumowiczami widze, ze jestes daaleko z przodu forumowego "peletonu" w tej zwiazkowej materii.U mnie noz jest jednak wbity i rozrajbowany do oporu a wszystko jest praktycznie w watku "toksyczny trojkat z tesciowa" i od ok 400 str. watku fluffiego "mam 36 lat i rozwod"
Z jednej strony toksyczna patologia ze zdrada na koniec w wydaniu niemalze teatralnym a z drugiej tematyka "choroby" i caly wic jest w tym, ze nie byle jakiej, bo - zdaniem wszechwiedzacej wyroczni i malzonki - psychicznej. I co najciekawsze... wokol niej sie wszystko kreci, bo partnerka i jej "plecy" sa krystalicznie "czyste".
Jesli moja jz sie otrzasnie z tego fantastycznego amoku prawdy w jakim ona egzystuje, to happy endem dla mnie bedzie raczej uscisk jej dloni i wreczenie pozwu rozwodowego. Takiej recydywy nie chcialbym powtarzac ani tym bardziej komus zyczyc.
Stanowczo dementuję kwestię plagiatu To niestety ( a może w przyszłości okaże się, że "na szczęście" ) moje doświadczenie życiowe, które zebrałem w przeciągu ostatnich miesięcy. Zbieżność mojej z Twoją sytuacją rodzinną jest czysto przypadkowa, ale bardzo ciekawa Skoro na tym polu pojawiły się duże analogie, to może rzeczywiście kiedyś tą cysternę osuszymy, bo nie wiem, czy traktować to jak drogę losu czy też jako zbieg okoliczności Co do słów pochwały, które napisałeś - dziękuję, jest mi bardzo miło, że tak mnie oceniasz.
Jak tylko czas mi pozwoli, to dokładnie przeczytam Twój wątek. Fascynuje mnie, kiedy kobiety, które jeszcze do niedawna walczyłaby za nas jak lwice, robią zwrot o 180 stopni i używają każdej metody, aby poczuć się lepiej. Nie ruszałoby mnie to raczej, gdyby nie mały detal - przykro się robi patrząc na osobę, którą uważaliśmy za mądrą, z silnym kręgosłupem moralnym, pełną godności ( którą wtedy ukierunkowywała na gloryfikację związku ) uświadamiamy sobie, że obecnie znajduje się ona na przeciwnym biegunie. Nie wiem jak Ciebie, jednak patrząc na Twoje wypowiedzi i emocje jakie za nimi stoją śmiem twierdzić że także, ale mnie naprawdę boli widok staczania się w rynsztok emocjonalny partnerki. Żal za gardło ściska nie dlatego, że zanegowała wszystko związane z moją osobą, ale dlatego, że może kiedyś się to wszystko zwrócić przeciwko niej, a ja mogę nie móc jej wtedy pomóc, wesprzeć, być i pocieszać. A wbrew wcześniejszym sugestiom użytkowników - bardzo mi zależy na tym, by nie cierpiała w przyszłości. Szkoła życia - szkołą życia, ale krzywdy jej nie życzę. Rozpisałem się trochę, ale chciałem skupić się na tej sugestii choroby psychicznej, którą obciążyła Cię Twoja dama. Tu pewnie Cię zaskoczę kolejną zbieżnością - moja mi napisała, że mam schizofrenię Podobno powiedział to jej psycholog, który ( co zabawne ) nie miał ze mną nigdy kontaktu Więc wiesz jak bardzo poważnie trzeba traktować te banialuki Kiedyś może by mnie to zabolało, ale dziś nie, bo jestem niemal pewny, że to efekt "małpiego gaju" czyli przesławnych motylków w brzuchu Oczywiście wobec innego ... mężczyzny? Albo faceta Nasze szacowne kryształowe niczym węgierski wazon matrony nie dopuszczą do siebie myśli, że to nie ich wyłączne, nie nasze wyłączne czyli Twoje i moje, a nasze wspólne winy grają tu pierwsze skrzypce Tak ,tak, nasze wspólne, przejęzyczenia nie było Nasze wspólne, ponieważ naszą winą było to, że pozwoliliśmy sobie na samozadowolenie, że skoro jest dobrze w naszych związkach, to zawsze tak musi być A jednak nie. I za to nam życie wystawiło rachunek. Oczywiście świadomość tego dotarła do mnie po wielu tygodniach myślenia i analizowania, ale teraz wiem, gdzie leżała moja wina i moje błędy. Być może Twoje są bardzo podobne:) Do zdrady lub odejścia często kobietę pcha nie tyle impuls, co długotrwały proces przemyśleń i odczuwania, podczas którego wytwarza w sobie poczucie krzywdy. Oczywiście sama w tym się napędza, bo inaczej nie mogłaby dokonać "przewału" aby na koniec jeszcze nas obciążać odpowiedzialnością za to stwierdzeniami takimi jak "bo Ty myślałeś że masz mnie na własność", "bo Ty nie komplementowałeś mnie już jak dawniej" oraz masa innych fraz równie zabawnych co nie mających przełożenia na realne przyczyny. To zasłona dymna, by użyć każdego możliwego środka na wybielenie siebie, aby poczucie winy i wyrzuty sumienia nie zagryzły ich. Przy odrobinie cierpliwości jako kibice, może będziemy świadkami jak te kłamstwa obrócą się same przeciwko nim. Wtedy może właśnie być ten magiczny moment zwany "powrotem" Ale to czas pokaże Rozumiem Cię doskonale, że zakładasz możliwość wręczenia kwitu swojej lubej za jakiś czas, bo jednak, jak sam piszesz, to już recydywa, a Ty nie jesteś cierpiętnikiem, by to znosić wbrew swojej woli. Zresztą w imię czego? Jeśli sam nie czujesz potrzeby...nie tyle wybaczenia co sensu bądź chęci naprawy relacji, to moim zdaniem rozwód to jedyne rozwiązanie, przy którym zachowana zostanie godność i honor Twoja i Twojej kobiety. Oczywiście jeśli nie będziecie walczyć o orzekanie winy, bo to bagno, w którym nie ma zwycięzców, a wygrany i tak kończy na kolanach, bo posunął się do zdeptania godności partnera ( wtedy już ex-partnera ) poprzez wyciąganie brudów potrzebnych do udowodnienia winy. To tyle na razie z moich przemyśleń