Miniaturki i inne bazgroły - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Strony 1 2 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 1 do 65 z 103 ]

1

Temat: Miniaturki i inne bazgroły

Od jakiegoś czasu się zastanawiam, czy umieścić tu jakiś tekst, czy jednak sobie darować. W końcu się zdecydowałam, więc proszę przede wszystkim o krytykę (tylko nie zjedzcie mnie od razu), bo tylko ona może pomóc w pisaniu. Na początek jedna z miniaturek, bo na miano opowiadania to to jeszcze nie zasługuje.

-------------

"Próba"

- I ślubuję ci miłość, wierność i ucz?
Nagły huk przerwał słowa przysięgi. Twarze wszystkich zebranych w przyzamkowej kapliczce zwróciły się w stronę źródła dźwięku. Dębowe drzwi pozbawione podpór zawarły się pod całym swoim ciężarem, czyniąc  tak potężny hałas. Wnętrze kapliczki utonęło w półmroku, otulając szarością biegnącą główną nawą drobną postać. Udało jej się przebyć nie więcej niż trzydzieści kroków, kiedy straż otrząsnęła się z otępienia i złapała ją.
- Zabierać te brudne łapska! ? warknął intruz niskim, ale niewątpliwie kobiecym głosem, wzrokiem ciskając błyskawice.
Straż usłuchała; nie wiadomo, czy oceniwszy nikłe zagrożenie ze strony nieproszonego gościa, czy z obawy przed jego pałającym obliczem. Kobieta uczyniła kilka kroków w stronę pary młodej, jednak tu wyrozumiałość gwardii królewskiej się skończyła i zastąpiono jej drogę. Już ? już otwierała usta do ponownego krzyku, kiedy w kaplicy rozległ się głos pana młodego.
- Przyszłaś po jałmużnę? ? spytał zimno, nie odwracając głowy. ? Dajcie jej kilka brązowych i odprawcie ją ? tu skinął ręką na służbę.
Kobieta zatrzęsła się. W jej oczach malowało się oburzenie i upokorzenie, ale nie zaćmiły one woli walki. Mimo że czuła się poniżona, uniosła wysoko podbródek, schwyciła się pod boki i  tupnęła nogą dla dodania sobie odwagi. Jej niepokorna, dumna poza wyglądała wręcz groteskowo w połączeniu z łachmanami, jakie miała na sobie.
- Nie przyszłam po prośbie i dobrze o tym wiesz! Chcesz ją poślubić? Poślubić inną, kiedy kochasz mnie?! ? krzyknęła, nie potrafiąc zachować spokoju.
Kapliczkę wypełniły szepty. Nobliwi goście obrzucali kobietę zniesmaczonym wzrokiem. Cóż chciała osiągnąć? Mało to było intrygantek, chcących wyciągnąć pieniądze od wysoko postawionych ludzi? Wywołać skandal, zepsuć im opinię? Nikt nie przejął się słowami żebraczki.
- Zachowaj pomówienia dla innych uszu ? odparł obojętnie pan młody, nie zaszczycając kobiety ani spojrzeniem. ? Odejdź, wprawiasz narzeczoną moją w zakłopotanie.
- W zakłopotanie? Postradałeś zmysły?! A jak ja się czuję?! Nie zawiadomiłeś mnie nawet o tym, nic, ani słowa, po tym wszystkim? po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy?  Już nie pamiętasz?!
- Nie życzę sobie słuchać oszczerstw. Odejdź ? powtórzył pan młody wciąż wypranym z emocji głosem. Zebrani podziwiali go za to ? zawsze potrafił zachować się jak na potomka królewskiego rodu przystało.
- Taka klasa to nie tylko urodzenie ? szeptano. ? W takich okolicznościach zachować zimną krew? Dobrym będzie władcą.
Ponad szmer gości wzbił się głos kobiety:
- Odejdę. Odejdę i nigdy nie będę cię więcej nękać, wasza wysokość ? tytuł księcia wymówiła niemal z odrazą. ? Spójrz mi tylko w oczy, raz ostatni i wtedy powiedz, że wszystko, co rzekłam, to łgarstwo, że widzisz mnie pierwszy raz, a dziecko, które noszę w łonie, nie jest owocem Twojej skłonności do mnie ? powiedziała już spokojniej, ale wciąż z wysoko uniesioną głową.
Pan młody odwrócił się powoli, jakby wielki ciężar miał na plecach. Na moment zawiesił wzrok w przestrzeni, jak gdyby się wahał, po czym już pewnie spojrzał w oczy przybyłej. Kobieta pierwszy raz poczuła strach, ale nie odwróciła wzroku.
- Asjanie, błagam ? szepnęła, czując łzy napływające do oczu.
Ledwo dostrzegalny cień przebiegł przez twarz królewicza, ale jego oblicze pozostało niewzruszone.
- Nie znam cię. Zabierzcie ją ? powiedział, patrząc z pozornym chłodem na pojawiający się w oczach kobiety tępy ból. Ból, zawód i coś jeszcze? niedowierzanie. Osunęła się na kolana i zwiesiła głowę. Gwardziści podnieśli ją bez trudu.
- Wróćmy do ceremonii ? powiedział z przymusem pan młody, odwracając się w stronę ołtarza. Nie mógł patrzeć na wyrzut malujący się na twarzy wyprowadzanej. Czuł się jak morderca. Czekał na ponowny huk drzwi jak na zbawienie. Jeszcze tylko chwila?
- Żądam Sądu Bożego ? rozległ się ponownie teraz już cichszy, ale nadal wyraźny głos kobiety.
Wszyscy spojrzeli na nią jak na pomyloną. Ileż można zawracać głowę królewskiej parze? I tak byli wyjątkowo łaskawi, nie skazując jej na publiczną chłostę. Wieszczki głosiły, że karać sług w dzień zaślubin nie należy, gdyż dzieci zrodzone z takiego małżeństwa pomrą przed ukończeniem lat sześciu, ale potomstwo potomstwem, a takie zachowanie ukrócić należało.
- Żądam Sądu Bożego ? powtórzyła już pewniej. ? Świadectwo dam, że prawdę rzekłam i dziedzica królewskiego rodu w łonie noszę. Tak mi dopomóż Bóg ? zakończyła z mocą, chodź pełen wzruszenia głos drżał.


- Dyrdymały? ? syknął starszy, siwowłosy mężczyzna, siedząc u szczytu długiego stołu. ? Asjanie, nie spodziewałem się, że tak lekkomyślnie podejdziesz do tej sprawy. Nie tak cię wychowywaliśmy. Aletha na pewno oczekiwała od ciebie lepszych manier, synu.
- Przepraszam, ojcze ? odrzekł królewicz kompletnie bez skruchy. Bał się, że jeśli dopuści do siebie jakiekolwiek uczucia, to poczucie winy zapewne będzie jednym z bardziej widocznych, ale na pewno nie wobec rodzica.
- Wasza wysokość, narzeczony mój zapewne nie chciał ci uchybić lekceważącym tonem. Jest po prostu? zdenerwowany, że ceremonia ślubu musiała zostać przełożona ze względu na tę prostaczkę ? próbowała udobruchać przyszłego teścia Aletha.
Asjan wydał z siebie cichy jęk. Ojciec wziął go za potwierdzenie słów księżniczki i uśmiechnął się do niej łaskawie.
Ja jej dam prostaczkę, pomyślał wściekle królewicz. Więcej jest warta niż tysiąc takich jak ona, mimo że nawet głupich sztućców nie potrafi używać. Przynajmniej ma serce! Jest dzielna, odważna, kochana? Asjan potrząsnął głową, chcąc odgonić bolesne myśli. Zachowanie chłodnej, układnej obojętności wobec przyszłej małżonki przychodziło mu z coraz większym trudem. A to, że Aletha naprawdę wydawała się być do niego przywiązaną, wcale nie polepszało mu nastroju. Skrzywdził już jedną kobietę, musiał ranić drugą tylko dlatego, że nie wzbudzała w nim cieplejszych uczuć?
- Maniery, synu! ? upomniał surowo król po raz kolejny. ? Wzburzenie może być wytłumaczeniem uchybień w obejściu dla plebsu, nie dla potomka szlachetnego rodu.
Chędożyć szlachectwo, pomyślał mało subtelnie rzeczony syn, wiedząc, że ojciec ma rację. Sam podjął decyzję i mimo wahań zdawał sobie sprawę, że była ona jedynym słusznym rozwiązaniem. Nie miał prawa stawiać własnego szczęścia nad dobro poddanych. Tak go wychowano i mimo utyskiwań ojca naprawdę dużo nauki wyniósł z wykładów. Nie mógł skazać ludu na cierpienie głodu, by żyć z kochaną i kochającą go kobietą. Wiedział, że krzywdzi nie tylko siebie, ale i Kirę, jednak pojęcie mniejszego zła tłumaczono mu od piątego roku życia i nie mógł tak po prostu odciąć się od swoich korzeni. ?Nie zawiadomiłeś mnie o tym?, usłyszał w głowie głos Kiry. Zacisnął pięść. Nie chciał jej uprzedzać, nie mógł. Była zbyt odważna, nie pogodziłaby się z tym nigdy? A gdyby jej wytłumaczył? Wtedy w jej pamięci zostałby obraz królewicza ? bohatera, który wielbiłaby do końca życia? A on chciał jej szczęścia. Wiedział, że teraz cierpi, że czuje się wykorzystana, oszukana i chciał tego. Miała o nim zapomnieć jak najrychlej, znienawidzić go, znaleźć kogoś innego? godniejszego jej miłości? Godniejszego miana ojca jej dzieci. Wytrąciła go tym z równowagi. Dlaczego mu nie powiedziała, że jest przy nadziei? Zresztą? akurat on nie miał prawa nic jej zarzucać, nic. To on złamał wszystkie przysięgi i obietnice, on skazał ją na życie w nędzy za cenę dobrobytu poddanych. Razem z Alethą dostawał bliski sojusz z księstwem teścia, a po jego śmierci miał objąć je we władanie. Nie musieliby już sprowadzać zboża i owoców zza gór i płacić horrendalnie wysokiego cła. Księstwo zerwałoby dotychczasowe przymierza handlowe i związało się z ich królestwem pod każdym możliwym względem, ceny by spadły, a chłopi przestali cierpieć głód?
- Synu! ? podniesiony głos ojca wyrwał Asjana z zamyślenia. Tak bardzo starał się przekonać samego siebie, że dokonał właściwego wyboru, że całkowicie przestały docierać do niego słowa ojca. 
- Tak, ojcze. Wybacz, zamyśliłem się ? przeprosił, pokornie schylając głowę.
- Doprawdy, nie wiem co się z tobą dzieje, mój drogi. Mówiłem, że ślub odbędzie się wieczorem, po ordaliach. Tuszę, że gdy wszystko się zakończy pomyślnie, wróci mój syn godzien tronu...


- Niech rozpocznie się próba wody! ? zawołał Książę Tevan, ojciec Alethy. Przewodzenie ordaliom oddano mu jako gościowi honorowemu. Skinął ręką i straż jednym ruchem ściągnęła sukno z wozu, stojącego przy krawędzi mostu. Kira, nawet związana, tchnęła jakiąś wewnętrzną godnością i spokojem. Nie próbowała osłaniać swej nagości włosami; przeciwnie, dumnie unosiła głowę i patrzyła śmiało zebranym w oczy. Nie miała nic do ukrycia, była pewna swoich racji i ufała Bogu na tyle, że bez wahania zawierzyła mu swe życie.
Bogu albo wodzie, pomyślał ze złością Asjan, ale nie obawiał się zbytnio o jej życie. Na szczęście jednemu z jego sług udało się namówić Kirę na próbę wody, zamiast żelaza, co wg królewicza było dużo bezpieczniejsze. Był on na tyle wykształcony, że zdawał sobie sprawę z prostactwa tego przedsięwzięcia. Wiedział, że Bóg nie sprawi, że niewinny przejdzie nietkniętą stopą po rozpalonym żelazie. Wiedział również, że winna osoba nie zostanie wyrzucona na brzeg przez wodę, która nie będzie chciała przyjąć grzesznika. Sądził więc, że kiedy tylko Kira zacznie tonąć na znak swojej czystości, zostanie zwyczajowo wyciągnięta z wody przez straże. Nie można się sprzeciwiać wyrokom Boskim, pomyślał z przekąsem Asjan. Początkowo problemem było to, że lud mógłby uwierzyć jej słowom, ale ciemnej tłuszczy wystarczyło ogłosić, że racja po stronie królewicza, ale Bóg nie chce skazać na śmierć nawet dziecka poczętego w grzechu? czy jakieś inne dyrdymały, które przyjmą z pieśnią na ustach; później na wszelki wypadek posypią głowy popiołem, zarządzą post i pielgrzymki w jutowych workach. Asjan wzruszył ramionami ? nie pierwszy raz manipulowano wyrokami Bożymi.
Królewicz podniósł wzrok. Kira spoglądała prosto na niego jaśniejącymi oczami. Kochała go, wciąż go kochała i wybaczyłaby mu wszystko, gdyby tylko dał jej znak. Zmusił się, by patrzeć na nią obojętnie. Kobieta zagryzła wargi i na znak Tevana szarpnęła się w tył i spadła w odmęty.
Wszystko było dobrze. Asjan odmierzał w myślach czas. Zazwyczaj niewinność stwierdzano po około czterdziestu sekundach sądzonego pod wodą i nic nie wskazywało na to, żeby miało być inaczej. Kira, jak większość wieśniaków, czuła się jak ryba w wodzie i nie obawiałby się, gdyby przyszło jej tam siedzieć nawet dwa razy dłużej.
Nagle woda wzburzyła się i na powierzchni na moment ukazała się głowa Kiry. Jakimś cudem mimo związanych rąk i nóg udało jej się podpłynąć i zaczerpnąć powietrza.
Ale po co? Przecież naraża się tylko na wątpliwości, pomyślał Asjan z irytacją i niemałym przestrachem.
- Dzie? dziecko? - wydyszała Kira, walcząc zacięcie o oddech. ? Dziecko, bła?
Coś nie tak z dzieckiem? Pomyślał Asjan i chciał rzucić się gorączkowo na ratunek, jednak napotkał opór w postaci żelaznego uścisku ojca.
- Woda nie chce przyjąć nieczystej duszy tej oto kobiety ? zawyrokował Tenvan z zadowolonym uśmiechem. ? Sąd Boży zakończony, od wody odmaszerować!
Asjan szarpnął się ponownie. Nie mogli jej skazać na śmierć!
- Co robisz, głupcze ? syknął ojciec z niewzruszonym obliczem. ? Chcesz wszystko zaprzepaścić? Jeśli nawet teraz ją uratujesz, to Tenvan nie przepuści nikomu zagrażającemu spokojowi jego jedynej córki! Jej los jest przesądzony, niezależnie od tego, jak był ci? drogi.
W pierwszej chwili Asjan nawet nie zastanawiał się, skąd ojciec wie o Kirze. To było nieważne, wszystko było nieważne, trzeba było ją ratować, ją i jego dziecko! Żelazna siła króla sławiona była w pieśniach jednakże nie tylko przez grzeczność i królewicz, choć również mężny, musiał jej ulec. Widząc blade, nagie ciało ukochanej, niegdyś tak żywe, a teraz bezwładne w ramionach sług, nie mógł znieść tego, że sam żyje.
- Dlaczego ona? ? zdążył tylko pomyśleć, zanim zemdlał.


- I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską ?  ponownie składał przysięgę pan młody, ale tym razem nikt mu nie przerwał.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą ? wyrzekł kapłan wśród owacji. 
Asjan pochylił się i przykładnie musnął policzek Alethy chłodnymi ustami, a oczy jego pozostały puste, a twarz bez wyrazu.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Mi się akurat bardzo podobała twoja miniaturka, może oprócz zakończenia. Styl też mi się podoba. Oczekiwałaś krytyki, ale ja nie mam się czego przyczepić. smile

3

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję za miłe słowa smile. No to teraz dla odmiany na pewno będzie co krytykować, bo jeśli jeszcze z prozą jakoś sobie radzę, to z poezją raczej nie mam po drodze, a czasem też kusi, żeby coś naskrobać. Tak więc...

***

Opadną z drzew
Zszarzałe liście
Czasem rozwiane,

Zgarbi się świerk
W ostatnim tańcu
Niespodziewanie.

Deszczowe łzy
Spłyną strumieniem
W zmarszczek korycie

I uschnie cis,
W mglistej pościeli
Oddając życie.

Żywicza krew
Zdrewniałe ciało
Skończy przenikać,

Odejdzie znów
Umarłą zimą
Ich jesień życia.

4 Ostatnio edytowany przez Klaudyna59 (2013-04-13 14:52:32)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen , podoba mi się Twój wiersz, działa na wyobrażnię, więc pisz dalej a z przyjemnością będę czytała.
Przeczytałam też miniaturkę, dlaczego taki temat? kiedyś często opisywany, spróbuj napisać miniaturkę z dzisiejszych czasów.  Z ciekawością nie tylko ja przeczytam. Pozdrawiam.

5

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję za opinię smile. Coś współczesnego rzadko piszę, raczej na "zlecenie" znajomych, jak im do czegoś potrzebne, jak się zgodzą na publikację, to wrzucę. Wierszy na komputerze nie mam, zresztą i tak ich jest niewiele, bo jakoś tak średnio mi wychodzą - chyba że jakieś zabawne "przeróbki" na jakąś okazję. W każdym razie poszukam czegoś innego, a na razie znowu coś "niedzisiejszego".

--------

Bohater z przymusu


Zabrzmiał werbel. Orkiestra rozpoczęła marsz triumfalny. Mężczyzna stał i patrzył w dal niewidzącym wzrokiem. Tłum wiwatował. Okrzyki radości wybijały się ponad tętent kopyt żołnierskich koni. Mężczyzna nie poruszył się ani o cal. Muzyka ucichła. Generał rozpoczął przemowę na jego cześć. Mężczyzna zacisnął lewą dłoń przy pasku. Słowa sławiące jego męstwo ulatywały w przestrzeń. Skupione oblicze przypisywano wzruszeniu. Mężczyzna stał, a w oczach miał łzy.
***
- Major oczekuje ? usłyszałem po dwóch godzinach oczekiwania w ciasnym, dusznym korytarzyku. Chcąc mieć to jak najszybciej za sobą, wszedłem do Pokoju Rady, niemal depcząc po żołnierzu, który ze względu na okoliczności spełniał obowiązki major domusa. Zasalutowałem zgodnie z przepisami; pamiętałem, że major kocha się w żołnierskich obyczajach.
- Witaj, Manorze. Usiądź, proszę ? mężczyzna poważany na równi z generałami, a miłowany przez wojsko nieskończenie bardziej, wydawał się znużony. Cóż, nic dziwnego, pomyślałem, skoro ma na głowie tak wiele spraw. Nie mogłem jednak dociec, po co zostałem wezwany, skoro moja misja została ustalona na wiele tygodni wcześniej. Usiadłem więc tym chętniej i oczekiwałem w napięciu na jego słowa.
- Udasz się do Laenidy. Wyruszysz nazajutrz ? powiedział bez ogródek i spróbował zmusić się do uśmiechu.
- Do Laenidy? Nie mo? to znaczy? melduję, że nie zdążę dojechać do Assilium przed nowiem, majorze, a przecież? - Major uniósł dłoń, przerywając  moje nieporadne wyjaśnienia.  Zrozumiałem, że sprzeciw nie zda się na nic.
- Jesteś tam potrzebny. Główny plan wymagał, nazwijmy to, drobnych poprawek i twoja obecność w Laenidzie jest niezbędna ? powiedział z naciskiem.
- To dla mnie zaszczyt ? wymamrotałem, chcąc zyskać na czasie. ? Ale co będzie z Assilium? Nikt inny nie przekradnie się przez tyle wojsk! ? niemal krzyknąłem wiedziony nagłym impulsem i aż skuliłem się zdumiony własną odwagą i zarozumiałością.
- Livia przekazała nam wiadomość. Wojska opuszczają wschodnie równiny, zostanie tam jednak sporo maruderów i mniejszych oddziałów. Mógłbyś także natknąć się na podjazdy. To nie robota dla ciebie. Wyślemy dwie chorągwie, które dotrą do Assilium i wypełnią twoje zadanie ? wyjaśnił major, pocierając skronie.
Zagryzłem wargi. Oczekiwałem nagany, surowej nagany, a major zdawał się nawet nie zwracać uwagi na mój wybryk.
- Przepraszam, majorze ? mruknąłem. Skoro Livia, nałożnica księcia i jednocześnie nasz szpieg, donosiła o bezpieczeństwie ludzi w Assilium, nie było powodu do takiego zachowania. Zawstydził mnie mój brak wiary w przełożonego.
- Czy jesteś więc gotowy poprowadzić sprawę, która może przesądzić wojnę i wyrwać nas raz na zawsze spod jarzma nieprzyjaciela? ? spytał major w uniesieniu.
- Tak jest! ? zawołałem, prężąc muskuły.
- Pokaż mi więc, że jest w tobie wystarczająco dużo przekonania do naszej sprawy, bym mógł ci zawierzyć.


Następnego dnia o świcie wyruszyłem na północny zachód na jednym z najlepszych koni majora. Jak przez mgłę przypominałem sobie obrazy z zeszłego wieczora. Moja opowieść o zwierzęcym okrucieństwie najeźdźców: matka powieszona za złamaną rękę? Bracia, którzy jeszcze nie umieli chodzić, potopieni jak szczenięta? Ojciec, uznany za zdrajcę Seolan, przybity do drzewa i spalony żywcem? Moja ukochana pobita, wielokrotnie zgwałcona i wyrzucona na kupę gnoju razem z innymi ciałami? A w tym wszystkim ja z moją siostrą, schowani w podwójnym dachu w szopie i mimo chęci niemogący odwrócić wzroku od bestialskich scen rozgrywających się pod nami. W tamtych chwilach nienawidziłem Aglayi. Gdyby nie strach o nią, zbiegłbym na dół i nawet gołymi rękami próbował odebrać życie choć jednemu Seolaninowi, nie dbając o siebie, jednak nie mogłem położyć na szali również jej życia. Później dziękowałem Bogu za rozsądek i przyrzekłem Aglayi, że nigdy nie spotka jej coś podobnego, póki żył będę.
Nikomu dotąd nieopowiadana historia poruszyła majora. Uścisnął moją głową i ucałował w czoło. Całą noc spędziliśmy na omawianiu zadania, które mnie czekało. Major nie kłamał. Było wielkie. Było największym przedsięwzięciem, na jakie w ostatnich stuleciach ktokolwiek się poważył. I rzeczywiście mogło zapewnić nam długo oczekiwane zwycięstwo.
Nic dziwnego więc, że po nieprzespanej nocy ledwo trzymałem się w siodle. Koń jednak bezbłędnie wymijał wszelkie wykroty i trzęsawiska. Po kilku godzinach galopu musiałem zwolnić i dać mu odpocząć. Nie miałem zmieniać wierzchowca po drodze, więc jeśliby padł, czekała mnie wielodniowa piesza wędrówka. W łagodnym stępie zdrzemnąłem się nieco, a kiedy odzyskałem jasność myślenia, popędziłem ogierka żwawym kłusem i zacząłem na nowo rozważać wszystkie aspekty mojej misji.
  Nie byłem dobrym żołnierzem. Sprawdzałem się za to świetnie we wszystkich misjach, które mogłem wykonywać sam. Przekradanie się przez główne siły wojsk nieprzyjaciela, szpiegowanie, tajemnicze morderstwa w zamkniętych od wewnątrz komnatach były moją specjalnością, natomiast w walnych bitwach radziłem sobie przeciętnie, żeby nie rzec ? źle. Oczywiście wiązało się to z tym, że przy towarzyszach z wojska nie mogłem brać udziału w typowych przechwałkach ? kto, kogo czy ilu zmiótł z tego świata, ale wystarczała świadomość, że bez mojego udziału nie doszłoby do wielu takich bitew, a jeśli nawet to w takich warunkach, że żaden z moich pobratymców nie uszedłby z życiem.
Było to tym łatwiejsze, że wśród Seolan nie wyróżniałem się niczym, gdyż mój ojciec należał do tej nacji. Kiedy poznał moją matkę, rodowitą Kidvankę, pojechał za nią na południe i tam się osiedlili. To dlatego go spalili, pomyślałem nagle w przypływie wściekłości i zacisnąłem dłoń na jednym z juków przytroczonych do siodła. Chłód metalowego flakonu uspokoił mnie. To wszystko miało się wkrótce skończyć, a Seolanie odpowiedzieć za swoje czyny. Śmiercią.
Po trzecim wschodzie słońca dotarłem do rzeki Navagr In. Do Leonidy miałem nie więcej niż pół dnia drogi w kierunku przeciwnym do jej nurtu. Byłem zdziwiony, że nie spotkałem żadnych Seolan, jednak uznałem, że droga ze wschodnich równin może zająć całej armii jeszcze kilka dni. Długie popasy żołnierskich koni opóźniały marsz, więc samotny jeździec, którym byłem, niewątpliwie bez trudu ich wyprzedził.
Rozsiodłałem wierzchowca i postanowiłem odpocząć. Do Leonidy miałem wjechać jako kupiec, toteż środek dnia był najodpowiedniejszą porą. Koń, z pokrytymi pianą bokami, dostojnie zszedł do wody i pił chciwie, a kiedy zaspokoił pragnienie, zaczął tarzać się w piachu. Zrzuciłem kaptur i przejrzałem się w wodzie. Marnym była zwierciadłem, ale jedynym, jakie posiadałem. Po ojcu odziedziczyłem kruczoczarne włosy i dość jasną cerę, co pozwalało mi bezpiecznie poruszać się wśród Seolan. Niestety, mimo peleryny z kapturem kilkudniowa jazda odznaczyła się na mojej twarzy opalenizną, podkreślającą kidvańskie rysy. Westchnąłem i z juków wyjąłem serwatkę. Godzinna drzemka w cieniu z serwatką na szyi i twarzy powinna pomóc. Ciekawe, czy chorągwie majora dotarły już do Assilium, rozmyślałem przed zaśnięciem. A co u Aglayi? Nie martwiłem się jednak, wiedziałem, że jest bezpieczna.

Rozprostowałem obolałe ciało i stwierdziłem, że spałem nieco dłużej, niż planowałem. W pośpiechu więc osiodłałem konia, zmyłem białą maź i narzuciłem na siebie przebranie kupieckie. Byłem gotowy.
Szaleńczy galop po pylistej drodze okrył wierzchowca kurzem na tyle, że nikt nie rozpoznałby w nim na pierwszy rzut oka konia czystej krwi. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Teraz mogłem spokojnie zmierzać w kierunku Leonidy. W kierunku mego przeznaczenia.
Mimowolnie przyglądałem się Navagr In. Szpiedzy donieśli, że studnie miasta nie są zasilane jej wodami, dlatego plan uległ zmianie. Ponownie nerwowo ścisnąłem metalowy flakon. Jego obecność działała na mnie uspokajająco ? to dzięki jego zawartości mieliśmy zwyciężyć Seolan. Początkowo jeden regiment miał udać się w taką podróż i wiele staj nad miastem zatruć całą wodę. Niemożliwe? Nie znałem się na alchemii, ale Rada owszem. Po sześciu latach nieustannych zmagań udało im się uzyskać odpowiednią recepturę eliksiru. Nie miałem pojęcia, jak. Ważne, że jego działanie miało być odczuwalne w wodzie przez wiele dni i że kilka kropel wystarczyło, by zgładzić dziesiątki mieszkańców. Gdzieś w podświadomości zahuczała mi myśl, że zginą niewinni: kobiety, dzieci? To dlatego major upewniał się, że mam w sobie wystarczająco dużo nienawiści do najeźdźców. Miałem. Seolanie nie byli niewinni. Żaden z nich nie był, pomyślałem, żeby upewnić samego siebie. Plan uległ zmianie. Zatrucie rzeki zabiłoby jedynie konie, co było uciążliwe, ale nie na tyle, by sprawa była warta zachodu. Trzeba było zatruć studnie. Trzy studnie na rynku miasta Seolan. I to było już moim zadaniem.
Do miasta dotarłem jakieś dwie godziny po górowaniu słońca. Nie miałem żadnych kłopotów z wejściem ? pokazałem straży błyskotki, a oni machnęli ręką, wpuścili mnie za bramy i nawet pokazali drogę prowadzącą na rynek. Podziękowałem i powlokłem się we wskazanym kierunku. To miała być ta arcytrudna misja? Dziecinnie łatwe. Trzy główne studnie na rynku. Trzy razy przysiąść na cembrowinie w takich odstępach czasu, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Trzy razy zaczerpnąć wody do dzbana i niepostrzeżenie wlać jedną trzecią flakonu do studni. Wstać, otrzepać się i dalej krzyczeć o najpiękniejszych świecidełkach, najniższych cenach i najsłodszych Seolankach. I już. Koniec. Zadanie wykonane.
Nagle moją uwagę przykuła kobieta w jaskrawo różowej sukni. Przepychała się przez tłum w moim kierunku. Już chciałem pokazać jej towar, kiedy rozpoznałem ją. Livia. Rozejrzała się szybko i szepnęła:
- Za mną!
Zaskoczony dałem się prowadzić, dla niepoznaki dalej prezentując błyskotki napotkanym kobietom. Coś w jej obecności niepokoiło mnie. Przysiedliśmy na ławce w bocznej uliczce.
- Pokaż, co tam masz ? powiedziała głośno, na użytek straży. ? Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś ? dodała szeptem. ? Takie poświęcenie, nie sądziłam?
- Poświęcenie?
- Nie bądź taki skromny. Wszyscy wiedzą, że jest tam twoja?
Nagle brakujący element układanki wskoczył na miejsce. Przerwałem jej gwałtownie:
- Co ty tu robisz?! Gdzie książę?! Jak dotarłaś tu tak szybko?!
Livia spojrzała na mnie zaskoczona.
- Książę jedzie z wojskiem na wschód, a ja?
W tej chwili przestałem jej słuchać. Zrozumiałem wszystko. Ukryłem twarz w dłoniach. Usłyszałem równe kroki strażników. Było mi wszystko jedno. Tłumaczenia kobiety, że wszystko w porządku, ledwo dolatywały do moich uszu. Wszystko do siebie pasowało. Livia odesłana do Leonidy. Książę jedzie z wojskiem na Assilium. Zostałem oszukany. Major nie wysłał żadnych chorągwi, by ostrzec ukrywające się Kidvanki; przeciwko całej potędze Seolan nie miało to żadnego sensu! To było moje zadanie, ale ja byłem tutaj! Ta podróż! To on poświęcił kilkaset kobiet i dzieci w imię większego dobra! Poświęcił wszystko, co miałem! Poświęcił moje przyrzeczenie! Poświęcił ją? Aglayę.
Byłem w amoku.  Odepchnąłem Livię i wskoczyłem na konia. Kątem oka ujrzałem, że straż biegnie w moim kierunku. Za dużo ich. Pognałem w stronę bramy, tratując po drodze stragany i przeskakując nad ławkami. Gdy dotarłem do bramy, zorientowałem się, że zgubiłem pogoń. Uspokoiłem konia, nie chcąc wzbudzać podejrzeń, gdy dobiegły mnie krzyki przekupki:
- Morderca! Zabił mi dziecko! Jego koń?!
- A kogo to obchodzi! ? warknąłem i rzuciłem się na straż. Nie przewidzieli, że jestem leworęczny i zaszli mnie od tej strony. Jeden ruch i sztylet znalazł się w mojej dłoni. Dwa ruchy i dwóch strażników padło do mych stóp. Wyjechałem szaleńczym cwałem z miasta i pognałem w drogę powrotną. Poczułem tępy ból w ręce. Wciąż ściskałem w dłoni sztylet. Światło zachodzącego słońca barwiło ostrze na czerwono bardziej niż krew. Zrozumiałem, że pozostało mi tylko jedno. Schowałem zakrwawione ostrze do pochwy. Zemsta.

- Gorączka mu spada ? usłyszałem nad głową. ? Do wieczora będzie przytomny.
Gdzie ja jestem? Uniosłem powieki i ujrzałem wnętrze jednej z kwater dla wojska. W kącie stał major i rozmawiał z uzdrowicielem. Major? usiłowałem coś sobie przypomnieć. Po chwili wydarzenia z ostatnich dni wróciły. Major! Chciałem podnieść się i krzyczeć, ale nie byłem w stanie unieść się na rękach.
- Co się stało? ? wyszeptałem tylko. 
- Koń wrócił sam. Znaleziono cię kilka staj od kwater. Trzy dni byłeś nieprzytomny.
- Trzy dni? czyli już po wszystkim? - głowa opadła mi na poduszkę.
- Czasami, chłopcze, trzeba dokonywać trudnych wyborów? - powiedział ze smutkiem.
Przymknąłem oczy. Ciało miałem słabe, ale umysł pracował. Wiedziałem, że nie jestem nic w stanie zrobić. Jeszcze.
- Wyborów, które dadzą nam stopień generała? ? spytałem, patrząc na odznakę, która pojawiła się na jego rękawie. Mężczyzna pokiwał ze smutkiem głową. Naprawdę żałował? Nieważne, doskonale nauczyłem się odrzucać niewygodne myśli.
- Postąpiłbym tak jak pan, generale ? powiedziałem, tłumiąc nienawiść w głosie.

***

Generał skończył przemowę. Słowa o poświęceniu, bohaterstwie rozpalały tłum. Mężczyzna nieznacznie podniósł lewą dłoń. Zachodzące słońce malowało ukryte ostrze na czerwono. Odcień, którego nigdy nie zapomni. Generał odwrócił się. Mężczyzna uniósł sztylet. Odbłysk purpury położył się plamą na policzku generała. Być może wiedział. Nie bronił się, patrzył. Orkiestra zagrała hymn Kidvanii. Mężczyzna rozluźnił uchwyt. Sztylet upadł z brzękiem na podwyższenie. Generał skinął powoli głową. Mężczyzna odwrócił się i odszedł. Po kamiennej twarzy spłynęła łza. Przypisywano ją wzruszeniu. Generał wiedział, że niesłusznie.

6

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Szpileczka napisał/a:

Mi się akurat bardzo podobała twoja miniaturka, może oprócz zakończenia.

A dlaczego zakończenie się nie podobało?
Moim zdaniem jest idealne. Tak zaczęło się tragiczne (bo takie będzie) życie bohatera, jak i tragicznie zakończyło się życie bohaterki.

7

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję za opinię smile.

Przy okazji znalazłam coś współczesnego, jak pisała Klaudyna59, więc jak wrócę do domu, to pewnie dodam :>.

8 Ostatnio edytowany przez Eileen (2013-04-17 10:59:36)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Świąteczne opowieści przy kominku


Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat,
Żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole.*


Nina z przyjemnością wciągnęła powietrze przesycone zapachem cynamonu i świerkowych igieł. Podciągnęła kolana pod brodę i zacisnęła palce na kubku wypełnionym herbatą z sokiem malinowym. Ogień wesoło trzaskający w kominku przyciągał jej wzrok, hipnotyzował i przywoływał wspomnienia wszystkich poprzednich świąt.
- Mamo, mogę już otworzyć prezenty? ? Adrian wyrwał Ninę z zamyślenia. Chłopiec od godziny klęczał na parapecie i przyciskał nos  do szyby, wypatrując poprzez sypiący gęsto śnieg pierwszej gwiazdki.
- Najpierw kolacja, kochanie. Tata kończy jeszcze kompot z suszu.
- Po co kompot, on śm? brzydko pachnie i nikt go nie lubi. No mamo? zobacz, może już skończył.
Nina westchnęła. A właśnie, że nie będę się denerwować, postanowiła któryś już raz tego dnia. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że po całym dniu w kuchni, nie bardzo miała ochotę tam wracać.
- Dobrze, synku ? odparła w końcu z całym spokojem, na jaki było ją stać.
- Nie mów do mnie jak do dziecka, mam sześć lat!
Do kuchni Nina weszła w idealnym momencie, żeby zobaczyć, jak Krzysiek podjada świąteczny piernik. Podeszła do niego cicho i trzepnęła go lekko ścierką w ramię.
- Nie ma łasuchowania! Poczekaj do kolacji.
- Oj, nikt nie zauważy, a ten twój pierniczek jest taki pyszny, że?
- Z tobą jak z dzieckiem ? roześmiała się Nina. ? Nic ci nie będzie, wytrzymasz. Kompot gotowy?
- Tak jest, pani generał! ? zasalutował jej mąż i porwał szybko następny kawałek ciasta. ? Możemy wyruszać na front!
Nina pokręciła bezradnie głową, chociaż musiała przyznać, że ją to rozbawiło.
- Adrian, Maciek, chodźcie, nakrywamy do stołu! ? krzyknęła do dzieci. Jak mogła się spodziewać, starszy syn pojawił się od razu, ale młodszy ani myślał odejść od okna. W końcu, przekupiony obietnicą pójścia na pasterkę z dorosłymi, łaskawie zaniósł sztućce do pokoju.
- Dobrze, wszystko już gotowe? To przebierzcie się, chłopcy ? zarządziła Nina, patrząc na swoją gromadkę. ? Tak, Krzysiek, ty też ? dodała, lustrując stan koszuli męża, na której piernik silnie zaznaczył swoją obecność.


I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu,
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj,
Wbrew tak zwanej ironii losu.*



- Krzysiek, widziałeś opłatek?
- Nie, ty przynosiłaś przecież.
Nina westchnęła i zaczęła przetrząsać szafki. Oczywiście, że ona przynosiła, bo oczywiście zawsze wszystko było na jej głowie. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
- W Wigilię? O tej porze? ? mruknęła zaniepokojona.
- Może sąsiedzi z życzeniami? - odparł niezbyt przekonany do swojego pomysłu Krzysiek.
- Tak, bo nie ma nic lepszego, niż chodzić z życzeniami w kilkustopniowym mrozie i szalejącej zamieci.
Krzysiek wzruszył tylko ramionami. Kiedy jego żona zaczynała ironizować, lepiej było się nie narażać.
- To ja poszukam tego opłatka ? powiedział szybko i wziął się do roboty.
Dzwonek zadzwonił po raz kolejny.
- Idę, idę ? zawołała Nina, kierując się w stronę drzwi wejściowych. Adrian od razu pobiegł za mamą.
- Mikołaj! ? krzyknął zduszonym głosem chłopiec na widok przybysza, mimo że starszy brat szybko uświadomił mu rolę rodziców w pojawianiu się prezentów pod choinką. Rzeczywiście, niespodziewany gość obsypany śniegiem wyglądał dość osobliwie i mógł dziecku kojarzyć się z Mikołajem.
- Adrian, uspokój się! ? rzuciła szybko Nina, jednak chłopiec nie mógł oderwać wzroku od mężczyzny stojącego w progu. Przyglądał się jego siwej brodzie i wąsom, a także lasce, którą starszy pan się podpierał.
- Dobry wieczór, czy w czymś możemy pomóc? ? spytała Nina po chwili niezręcznej ciszy.
- Dobry wieczór. Widzi pani, ja? jechałem do wnuczki, zepsuł się autobus i? - zaczął mężczyzna niepewnie. ? Nie chciałem sprawiać kłopotu, ale... drogi są nieprzejezdne?
- Chciałby pan skorzystać z telefonu? ? podpowiedziała Nina.
- Nie pamiętam numeru do wnuczki ? odparł ten, jakby zawstydzony. ? Właściwie to? a zresztą, przepraszam panią, nie powinienem zawracać pani głowy w taki dzień, pójdę już.
Adrian, widząc, że nic ciekawego się nie dzieje, poszedł dalej okupować parapet.
Starszy pan, odwracając się, zahaczył spojrzeniem o wigilijny stół i na jego twarzy odmalowała się tęsknota, jednak konsekwentnie zbierał się do wyjścia.
- Wesołych Świąt, dla pani i pani rodziny ? odezwał się jeszcze cicho. Nina jednak nie usłyszała. Zbierała się w sobie, żeby zadać jedno pytanie. Mogła poprosić Krzyśka, żeby odwiózł gdzieś tego staruszka, ale skoro drogi były nieprzejezdne?
- Proszę pana, niech pan zaczeka! Czy? czy nie zechciałby pan z nami zjeść kolacji? W końcu jest wigilia, a pan mówił, że?
Twarz staruszka rozjaśniła się.
- Jeżeli tylko nie będę sprawiał kłopotu ? odpowiedział nieśmiało. Nina machnęła ręką.
- Krzysiek, przyjdziesz na chwilkę? ? zawołała męża. ? Niech pan się rozbierze, proszę. Tu jest wieszak.
- Jestem, co się stało? O, dobry wieczór. Nina?
- Pan jechał do wnuczki, zepsuł się autobus. Podobno drogi są nieprzejezdne, więc zaprosiłam go na kolację. ? wyjaśniła Nina, czekając na reakcję męża. Z jakiegoś powodu było jej żal starszego pana i nie chciała, żeby ktokolwiek go uraził.
- Jasne, nie ma problemu. Zapraszamy ? odparł Krzysiek z uśmiechem. Nina odetchnęła z ulgą ? jak się okazało, przedwcześnie.
- Jak to nie ma problemu? A zapytać nas to już nie łaska? ? spytał Adrian, wydymając wargi. Stał w drzwiach razem z Maćkiem i przysłuchiwał się rozmowie.
Gdzie on się nauczył robić takie miny, przemknęło Ninie przez myśl.
- Synku, uspokój się ? upomniała go machinalnie.
- Nie mów do mnie ?synku? ? naburmuszył się Adrian jeszcze bardziej. ? A może my nie chcemy? Dwa do dwóch!
- E, Adrian. Mi nie przeszkadza, że pan z nami spędzi Wigilię. I tak zawsze zostawiamy jedno nakrycia dla niespodziewanego gościa ? rzucił Maciek.
- No to 3:1! ? krzyknął Adrian rozżalony, jak mu się wydawało, zdradą brata. ? Wolisz tego faceta ode mnie?
- Adrian! Do pokoju! ? rzucił Krzysiek. ? Niech pan się nim nie przejmuje ? dodał jeszcze przepraszająco do gościa.
- Wie pan, ja naprawdę nie chciałem przeszkadzać, nie myślałem, że ktoś tak to odbierze, po prostu? nie mam gdzie pójść, dopóki nie zaczną jeździć autobusy ? odparł cicho gość, zażenowany sytuacją, jaką stworzyło jego pojawienie się.
- Naprawdę, nie ma problemu. Adrian musi znaleźć sobie powód do marudzenia. Mały buntownik ? rzuciła Nina. ? Napije się pan herbaty? Na pewno pan przemarzł okropnie po drodze.
- A mnie się nawet nie spytasz, czy chcę herbaty, pewnie, bo po co, w końcu jestem tylko twoim dzieckiem ? prychnął Adrian.
- Bo ty nie lubisz herbaty ? odparła już zniecierpliwiona zachowaniem syna Nina.
- Kaja też na pewno nie będzie chciała tego gościa! Sama mówiłaś, że to rodzinne święta! ? wybuchnął w końcu Adrian. ? Kaja, chodź tu! Kaja, do nogi!
Labrador z radosnym szczekaniem wbiegł na korytarz. Zazwyczaj trzymali go na zewnątrz, jednak w taką pogodę nawet o tym nie pomyśleli.
- Kaja, Kajunia, bierz? pogoń go! ? krzyknął Adrian, reflektując się w ostatniej chwili. Za hasło ?Bierz go? mógłby nie dostać prezentów przez następne dziesięć lat i zdawał sobie z tego sprawę.
Kaja bezbłędnie zrozumiała o kogo chodzi, jednak treść polecenia musiała stanowić dla niej zagadkę. Rzuciła się w stronę gościa, stanęła na tylnych łapach, przednie opierając na jego piersi i próbowała polizać go po twarzy.
Przybysz roześmiał się po raz pierwszy.
- Dobry piesek ? rzucił i podrapał ją za uszami. Kaja szczeknęła krótko, usiadła przy jego nogach i zaczęła merdać ogonem.
Adrian wiedział, że już nic mu nie zostało. Chciał jakoś wyjść z tego z twarzą, ale pierwsze co przyszło mu na myśl ? wybiec z płaczem do pokoju ? nie przypadło do gustu jego dumie.
- Nawet pies mnie opuścił. Sam przeciwko światu ? jak zawsze, jak zawsze? - rzucił w końcu filozoficznie i wrócił do pokoju.
- Teraz już będzie spokój ? oznajmiła Nina. ? I przepraszam za to ? machnęła ręką w stronę psa - jeszcze jest młody i czasem wariuje.
- Mówisz o Kai czy Adrianie? ? spytał niewinnie Maciek. 
Tym razem roześmieli się wszyscy. 


Daj nam wiarę, że to ma sens
Że nie trzeba żałować przyjaciół,
Że gdziekolwiek są - dobrze im jest,
Bo są z nami choć w innej postaci.*


Sama kolacja przebiegała bez zarzutu. Wszyscy złożyli sobie życzenia, a Adrian nawet zdobył się na rzucenie burkliwego ?wszystkiego najlepszego? do pana Stanisława (bo tak nazywał się gość). Nina z Krzyśkiem nie chcieli wypytywać go o szczegóły jego świątecznej wyprawy, jednak kiedy dzieci zaczęły rozpakowywać prezenty, a pan Stanisław rozgrzał się i najadł, sam postanowił zwierzyć się swoim gospodarzom.
- Wie pani, kiedy powiedziałem, że nie pamiętam numeru do wnuczki, to to nie była prawda. Ja go po prostu nie znam, nigdy nie znałem ? powiedział, jakby zdradzał im swoją największą tajemnicę.
Nina i Krzysiek spojrzeli na siebie, zaskoczeni, ale nie przerywali. Widzieli, że starszy pan, mimo że rozmawiał z nimi przy stole, cały czas był smutny i jakby nieobecny duchem. Jeżeli zwierzenie się ze swoich problemów miało mu pomóc, mogli tego posłuchać.
- Moja córka zerwała ze mną kontakt, kiedy po śmierci jej matki znalazłem drugą żonę. Była już dorosła, ale wciąż pamięć o matce była dla niej ważna. Próbowałem z nią rozmawiać i ją przekonać, ale nie chciała mnie słuchać. Wyprowadziła się, ponad dwadzieścia lat temu i nie wiem, co się z nią działo. Przysyłała mi jedynie kartki na święta, a raz informację o tym, że wyszła za mąż i urodziła córeczkę, Maję. Później nawet kartki się urwały. Nie wiedziałem, co mam zrobić, żeby odzyskać córkę, a  nie chciałem zostawić żony. W końcu, w tamtym roku, chciałem spróbować jeszcze raz. Jestem już stary i pragnąłem przed śmiercią pogodzić się z nią. Myślałem, że może w święta złagodnieje. Moja żona jednak zachorowała i nie mogła mi towarzyszyć, a ja z kolei nie mogłem jej zostawić samej w Boże Narodzenie. Postanowiłem poczekać rok, w końcu jestem stary, ale nie umierający. Teraz, na początku grudnia pojechaliśmy z żoną do sanatorium. Stamtąd prosto odwiozłem ją do jej siostrzenicy na święta, a sam wróciłem do domu ? pan Stanisław przerwał i przymknął oczy. Mimo że cały czas mówił spokojnie, wątek podjął dopiero po kilku minutach ciszy. ? Wśród poczty było zawiadomienie od męża mojej córki. O jej pogrzebie. Nie wiem nawet, co się stało? Nie mogłem pojechać, to? pogrzeb odbył się w połowie grudnia, nie wiedziałem? wtedy? - potrząsnął głową i dokończył drżącym głosem. ? Spóźniłem się. Spóźniłem się, a mój zięć i wnuczka są przekonani, że nie było mnie, bo nie wybaczyłem mojej córce.
Krzysiek i Nina siedzieli w milczeniu. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Właściwie nie było nic do powiedzenia w takiej sytuacji. Nina ukradkiem otarła oczy rękawem.
- Dlatego chciałem pojechać do wnuczki. W te święta, już bez zwlekania. Nie mogę popełnić tego samego błędu ? dokończył już pewnie ich gość i uśmiechnął się przepraszająco. ? Przykro mi, mam nadzieję, że mi państwo wybaczą tę smutną atmosferę. Chciałem tylko, żeby państwo znali prawdę, skoro byliście dla mnie tacy dobrzy.


I przekonaj, że tak ma być,
Że po głosach tych wciąż drży powietrze,
Że odeszli po to by żyć,
I tym razem będą żyć wiecznie.*


  Smutna atmosfera jednak nie trwała długo. Adrian ubrał hełm i plastikowym pistoletem ostrzeliwał wszystkich z bazy za fotelami.
- Bang, bang! Tato, oberwałeś! Schowajcie się do okopów! Bang! Maciek, urwało ci rękę! Bang, bang!
Po dziesięciu minutach znudziło mu się jednak strzelanie do ignorujących to dorosłych i skrzywiony wyczołgał się zza foteli.
- Jesteście żałośni. Nie przeżylibyście ani minuty na prawdziwej wojnie ? podsumował ich.
- O, a ja przeżyłem pięć lat wojny ? zauważył wesoło pan Stanisław.
Adrian spojrzał na niego nieufnie ? wciąż nie był zachwycony gościem.
- Pewnie uciekał pan przed Niemcami aż się kurzyło ? mruknął.  ? A karabinu pan nie nosił, bo uznał go pan za niepotrzebny? ten, no? balast.
- Cóż, rzeczywiście nie nosiłem karabinu. Kiedy zaczęła się wojna, miałem sześć lat, takie maluchy nie zostają żołnierzami.
- Sześciolatki wcale nie są maluchami ? obraził się Adrian, jednak po chwili ciekawość wzięła górę.
- Niemcy byli naprawdę tacy okropni?
Pan Stanisław zerknął na Ninę. To na pewno nie był dobry moment na opowiadanie o koszmarze wojny. Chociaż przecież zdarzały się i dobre chwile?
- Nie wszyscy, oczywiście. Niektórzy byli całkiem mili i przynosili nawet nam, dzieciom, cukierki. Tylko że ja mieszkałem na wsi, to w miastach było gorzej.
- A czy? - zaczął Adrian, ale Nina szybko mu przerwała.
- Maciek? Może zagrałbyś jakąś kolędę?
Chłopiec, wzruszając ramionami, spokojnie podszedł do pianina i zaczął tradycyjnie od ?Wśród nocnej ciszy?. Adrian po chwili, obrzucając gościa groźnym spojrzeniem, wdrapał się na kolana Niny i zwinął na nich jak kot. Po kilku następnych kolędach, przy których siedzieli w ciszy i każde myślało o swoich sprawach, Krzysiek wyszedł i wrócił z laptopem.
- Będziesz pracował w święta? ? skrzywiła się Nina.
- Muszę tylko czegoś poszukać, daj mi pół godzinki ? poprosił.
Kiedy Maciek zaczął ?Cichą noc?, Nina bezwiednie zaczęła nucić, a pan Stanisław z błogim uśmiechem i przymkniętymi oczami wpatrywał się w kominek.
  - O nie, wystarczy tego dobrego! ? zarządził energicznie Adrian, któremu nagle przeszła cała senność. ? Mamo, nudzi mi się!
Nina pogłaskała jedynie syna po główce. Ten automatycznie potargał włosy i zeskoczył z jej kolan.
- No przestań śpiewać. Zagrajmy w coś albo? no? poróbmy coś fajnego!
- Na przykład co? ? spytała zmęczonym głosem Nina.
- Powiedz Maćkowi, żeby się ze mną pobawił w wojnę.
- Maciuś, pobaw się z nim w wojnę.
- Mamo, nie chce mi się? - mruknął chłopiec zza pianina.
- Adrian, nie chce mu się.
- No, mamo! Przestań! Nie cierpię was! ? Adrian usiadł ostentacyjnie tyłem do mamy.
- Jutro się pobawicie, Adrian, zachowuj się, są święta.
- To co z tego. Już nigdy się do was nie odezwę ? oświadczył poważnie sześciolatek.
  ?Nigdy? Adriana trwało całe piętnaście minut, czyli do momentu, w którym Nina wkroczyła z piernikiem.
  - Kto chce ciasta? ? spytała wesoło.
  Na to hasło wszyscy się zerwali i wrócili do stołu, włączając Krzyśka, który właśnie kończył rozmawiać przez telefon w drugim pokoju.
- Ty nie dostaniesz, chyba że wyłączysz już laptop i nie zbliżysz się do telefonu do końca dnia ? nakazała surowo.
- Już skończyłem, spokojnie. A teraz nałóż mi największy kawałek piernika, jaki kiedykolwiek istniał ? Krzysiek uśmiechnął się rozbrajająco.
- Największy kawałek piernika to zjadłeś już w kuchni? - mruknęła Nina.
- Kobieto, puchu marny, mężczyźni potrzebują dużo pożywienia. Najlepiej piernika.
- Właśnie ? potwierdził poważnie Adrian, ustawiając się za ojcem. ? Amerykanie to udowodnili. 
Jedli w ciszy. W końcu Adrian nie wytrzymał i znowu oświadczył, że mu się nudzi.
- Mamo, chodźmy na łyżwy ? zaproponował, wiedząc, że i tak nie ma na to szans.
- Adrian, jest?
- Tak, wiem ? prychnął. ? Jest ciemno, zimno, pada śnieg i mamy wigilię.
Nina uśmiechnęła się lekko.
- Możesz pobawić się z Kają, ale w domu.
- Nie chce ? mruknął Adrian. ? To nudne. Wszystko jest nudne, ja chcę na łyżwy, nad jezioro.
Pan Stanisław uśmiechnął się.
- Kiedy byłem mały, też lubiłem jeździć na łyżwach, wiesz? Dopóki lód się nie załamał i nie wróciłem do domu cały mokry ? zachichotał. ? Ale była draka ? podsumował i uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- Wpadł pan do takiej zimnej wody? ? Adrian momentalnie zmienił zdanie co do jazdy na łyżwach, ale oczywiście nie przyznałby się do tego nawet na torturach.
- Tak. Mój wujek, mnie wyciągnął. Zdjął pasek od spodni i podał mi jeden koniec. Jakoś się udało. Pamiętam, że bałem się wrócić do domu i dostać lanie od ojca, więc zmusiłem wujka, żeby mnie zaprowadził do babci. Tam się wysuszyłem i dopiero poszedłem do siebie.
- Musiał być z pana niezły numer ? skomentował Adrian z zazdrością.
- Co pan jeszcze robił, jak był pan mały? ? spytał Maciek, przysiadając się do nich.
- Oj, wiele rzeczy, ale nie chcę zanudzać twoich rodziców ? powiedział pan Stanisław i mrugnął do chłopców. Tak naprawdę nie chciał młodszemu z nich podrzucać niekoniecznie mądrych pomysłów, co Nina zrozumiała w mig, ale kiwnęła uspokajająco głową, żeby kontynuował.
Takie anegdotki powinny odciągnąć go od jego kłopotów, przynajmniej na jakiś  czas, myślała.
- Hm? kiedyś chciałem uciec do Ameryki. Miałem ze czternaście lat i marzyłem o zostaniu Indianinem. Uciekłem więc z domu, żeby zaciągnąć się na statek, jak tylko dotrę nad morze. Chciałem tam iść piechotą, nawiasem mówiąc. Mieszkałem wtedy w takiej wsi pod Wałbrzychem, ale nie przerażało mnie to. Skończyło się tak, że doszedłem do drugiej wsi, w której mieszkał mój kolega i zatrzymałem się u niego na tydzień, po czym zrezygnowałem z zamorskich wypraw i wróciłem do domu. Najpierw mama wyściskała mnie z radości, a potem dostałem szlaban na wychodzenie z domu przez miesiąc.
- Nieźle ? skomentował Adrian z szeroko otwartymi oczami. ? Też bym uciekł do Ameryki, ale nad morze pojechałbym stopem ? dodał, prezentując swój pomysł.
- Nie gadaj bzdur ? mruknął Maciek. ? Chcielibyśmy coś jeszcze usłyszeć.
- Kiedy chodziłem do szkoły, tuż przy niej znajdował się domek woźnego i jego żony. Hodowali kury. Chodziliśmy z kolegami na dach i zrzucaliśmy je na ziemię przez cały rok, żeby sprawdzić, czy w końcu nauczą się latać. Co było dziwne, nikt nas nigdy nie złapał, mimo że robiliśmy to na przerwach.
  Adrian zaczął zwijać się ze śmiechu. Kiedy Maciek go szturchnął, wskoczył na kanapę, machając rękami i gdacząc.
- Ko ko ko, jestem kurą! Albo nie, kogutem, o! Ko ko ko!
Po czym zakręcił pupą i kontynuował:
- Ale mam fajny ogon, ko ko ko, kukuryku! Takiego koguta jak ja, to?
- To tylko na rosół ? dokończył Maciek ze złośliwym uśmiechem. ? Siadaj i słuchaj!
  Adrian naburmuszył się, ale usiadł na dywanie przy kominku i czekał na dalszy ciąg.
- Właściwie to ja już nie mam tak ciekawych historii do opowiadania, chłopcy.
- Oj, prosimy pana, jeszcze tylko jedna, prosimy - błagał Adrian, teatralnie padając na kolana i składając ręce jak do modlitwy.
Pan Stanisław roześmiał się i obrzucił spojrzeniem pozostałych. Nina, Krzysiek i Maciek słuchali wcześniej z zainteresowaniem, a teraz sami czekali na dalszy ciąg.
- Dobrze, ostatnia i raczej krótka, synuś ? odparł gość po chwili namysłu. Co dziwne, Adrian na ?synusia? ani się nie skrzywił.
? W klasach, w mojej szkole, zawsze przy tylnej ścianie stały szafy. Pewnego razu, przed przyjściem nauczyciela, wlazłem do jednej z nich, kucnąłem przy dziurce od klucza i kiedy czytał obecność, zaczynałem wyć, ale na tyle cicho, by nie ustalił od razu, skąd dochodzi ten dźwięk. Jak tylko zaczynał się rozglądać, milkłem, a jak wracał do listy, to słyszał znowu moje ?uuu?. W końcu oczywiście zorientował się, że siedzę w szafie, wyciągnął mnie z niej i odesłał do kąta na całą lekcję. Za taki ubaw jednak warto było? - zakończył z lekkim rozmarzeniem pan Stanisław, po czym na widok miny Niny dodał szybko ? To znaczy, wtedy tak mi się wydawało, teraz myślę, że to było wyjątkowo głupie.
  Jeszcze długo rozmawiali przy kominku, najpierw głośno, później przyciszonymi głosami, bo Adrian po całym dniu dokazywania zwinął się na kanapie razem z Kają i pochrapywał cichutko. W końcu trzeba było zbierać się na pasterkę. Krzysiek, z wyjątkowym żalem wyłączył telefon, jednak Nina była nieubłagana.
- Kto ma do ciebie dzwonić o północy? Poza tym po to wyłączasz, że jak zadzwoni, to w kościele nie będzie słychać ? rzuciła niecierpliwie i poszła do wyrwanego ze snu Adriana.
- Dalej chcesz iść z nami?
- Taak ? ziewnął potężnie chłopiec. ? Przecież wstaję.
- No to chodź, chodź, bo nie zdążymy ? popędziła go Nina.
Wbrew jej przewidywaniom wszyscy przed dwunastą byli wyszykowani i poszli spokojnie ? wyłączając Krzyśka zdenerwowanego brakiem telefonu ? na pasterkę.


A nadzieja znów wstąpi w nas,
Nieobecnych pojawią sie cienie,
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.*


  Po mszy wszyscy wracali zmęczeni do domu. Z przodu szli Krzysiek i Nina, ustalając, gdzie położyć gościa spać, a pan Stanisław i chłopcy zostali kilka kroków z tyłu. Maciek z Adrianem nie mogli się nasłuchać opowieści i najchętniej nie poszliby wcale spać, gdyby ich gość chciałby im opowiadać anegdotki do rana.
- Patrz, ktoś zaparkował pod naszym domem ? szepnęła Nina.
- Chyba nawet wiem kto ? odparł Krzysiek, nagle dumny z siebie i pociągnął żonę w stronę samochodu. Wysiadła z niego młoda, na oko dwudziestoletnia dziewczyna i podeszła do nich.
- Przepraszam, czy to pan dzwonił? ? spytała w mniemaniu Niny bardzo głupio, ale jej mąż tylko kiwnął głową.
- Ja? odsłuchałam później pana wiadomość, że znalazł pan firmę mojego ojca w Internecie i? i nasz numer. Ja rozumiem, że? że on podał panu nasze nazwisko, ale to i tak dość? niewiarygodne, ale? musiałam to sprawdzić, do tej pory widziałam go tylko na starych zdjęciach. Chciałam do pana zadzwonić z drogi, ale pan nie odbierał i? - dziewczyna plątała się w wyjaśnieniach.
W tym czasie doszedł do nich pan Stanisław z chłopcami. Dziewczyna odwróciła się i nagle zrozumienie ukazało się na jej twarzy, cała niepewność znikła. Podeszła do pana Stanisława pewnym krokiem i wyciągnęła rękę.
- Część, jestem Majka.


------
*Frag. "Kolędy dla nieobecnych".

9

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen fajnie oddałaś świąteczny nastrój, realistycznie, ale pisz dalej bo czytam z zaciekawieniem, pozdrawiam i na wierszyk zapraszam, też lubię je czytać w Twoim wykonaniu. big_smile

10

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję smile. No to wykopałam "dzieło" popełnione jakieś 2 lata temu, teraz bym sporo poprawiła, ale... nie lubię skończonych tekstów po długim czasie przerabiać.

-----------------
"Krokus"


- Niech już babcia opowie ? niecierpliwił się jasnowłosy chłopiec. Starsza kobieta, siedząc w fotelu, popatrzyła na niego czule. Sześcioletni Tadzik zawsze był w ruchu. Teraz też już nie mógł wytrzymać i ciągnął ją za spódnicę.
- Usiądziesz w końcu? ? spytała z niezadowoleniem Klementynka. Cicha, spokojna, o kilka lat starsza od brata, popatrzyła na babcię z powagą w swoich ciemnych oczach. ? Co się wtedy stało?
Babcia uśmiechnęła się do wnucząt i machinalnie sięgnęła dłonią ku medalionowi, wiszącemu na jej szyi.
- Ponad pół wieku temu, kiedy nad Austrią wisiała groźba powstania, podburzono chłopów przeciwko szlachcie. Nie wszyscy jednak dali się omotać kłamstwom?

- Hajże na panów! ? rozlegało się zewsząd. Zgromadzeni w karczmie chłopi przekrzykiwali się nawzajem, okazując entuzjazm. Niezdrowe podniecenie ogarnęło wszystkich. Nagle ponad wrzawę wybił się tubalny głos:
- Miarkujta się, chłopy. Nie lza bez przygotowania ruszyć, przeto, karczmarzu, okowity dajcie, a wy rozumy swoje wysilta.
Widać było, że nie każdemu przypadła do gustu ta mowa, ale powszechnie wiedziano, że Jana należy słuchać. Stary był i świat znał jak nikt inny. Siedli więc przy długich, drewnianych ławach i zaczęli radzić. Co chwilę naradę przerywały okrzyki, że ?szklenice puste?, ale wprawiony Żyd nie miał problemu z napełnianiem dzbana.
- Pany obaczom, że i my komu do łba wleźli, co o naszom sprawę staranie zrobi. I te Bujakiewiczowe, Wilkowieckie i Śleszyńskie mordy jak kondle bendom skamleć nam pod nogami, jak się wojowanie zacznie.
- W-wilkowieckie? ? zająknął się nagle jeden z młodszych chłopów, który wcześniej brał czynny udział w okrzykach.
- A jużci, że oni! Jeszcze wczora mnie jaśnie wielmożny, tfu!, pan naprał batogiem po plecach, bom mu na córę w ogrodzie spozierał. A tej panience to ja spycjalnom pokutę zadam, długo bendzie klenczala przede mnom ? tu Maćko uśmiechnął się obleśnie i pociągnął solidnie prosto ze dzbana.
- Ale? ale pany som uzbrojone ? jeszcze raz odważył się odezwać młodzik.
- Cichajcie, Michałku, przecie tyś dziecię jeszcze. Broni nie ma? A piły, kosy, widły? Ino w rence i hajże na panów!
- Hajże na panów! ? odpowiedział Maćkowi chór głosów, tym razem uboższy o jednego Michałka.

- I co było dalej, babciu? ? Tadzik wdrapał się już na kolana starszej pani i wiercił się niemiłosiernie.
- Czy ten Michał poszedł z nimi? ? dopytywała się Klementynka z niepokojem. Babcia pogłaskała dziewczynkę po głowie i przytuliła mocno wnuka. Może to nie był najlepszy pomysł, żeby im teraz o tym opowiadać? Potrząsnęła głową. Za późno?
- Tej nocy, kiedy miały rozpocząć się walki, Michał?

?Michał szedł, a raczej wlókł się za innymi. W ręku trzymał piłę, która obijała mu się o nogi. Śleszyńskich wykończyli tak szybko, że wieść o buncie nie zdążyła się rozprzestrzenić, za to jemu udało się zostać bohaterem powstania. Wystarczyło, że potknął się na schodach i zatrzymał z piłą w brzuchu jednego z panów. Wiwatom na cześć ?imć Michasia ? pana piły? nie było końca, bo przecież to bardziej pomysłowe, niż zwykłe odcięcie głowy.
Dochodzili do dworu.
- Teraz to Wilkowieccy sobie potańcują! ? odezwało się z tłumu.
- Razem, chłopy! ? ryknął Maćko i zaśpiewał pełną piersią. Zaraz też dołączyła do niego reszta buntowników i pieśń poniosła się po wiejskiej drodze, zagrzewając ich do walki.

Już słoneczko zaszło
Za lasami w ciszy;
Puść noju do domu,
łokonomie łysy.


Po chwili tylko Michałek nie śpiewał. Wiedział, że trzeba bić szlachtę, bo szlachta ich chce bić (tak powiedział Jakub Szela i wszyscy mu uwierzyli), ale nie mógł pojąć, dlaczego ma bić panienkę od Wilkowieckich, która nikomu krzywdy nie robiła, a była taka ładna? taka jasna? taka dobra? W umyśle młodego chłopa jawiła się jako anioł skrzydlaty i wzbudzała w nim uczucia, których nawet nie potrafiłby nazwać. Zdawał sobie natomiast sprawę z jednego: nie może dopuścić, by panience stała się krzywda.
Na rozmyślania było jednak za późno; chłopi podpalili już stajnie i rzucili się pędem do dworu. Okrzyki motłochu przemieszały się z rżeniem przerażonych i poranionych koni. Szlachta zaskoczona stłoczyła się przy oknach, chcąc zobaczyć, co się dzieje, by w następnym momencie rozbiec się w popłochu po posiadłości. Mężczyźni zebrali się szybko i organizowali broń, kobiety lamentowały, dzieci krzyczały przestraszone nagłym wyrwaniem ze snu. Chłopi przystąpili do krwawego dzieła.
- Kto się w opiekę odda Panu swemu? - dobiegło buntowników z dworu. Przejął ich nagły dreszcz, ale wstydzili się do tego przyznać i tym gorliwiej ruszyli mordować.
Michał początkowo stał ogłupiały na dziedzińcu, ale pieśń religijna otrzeźwiła go. Okrążył budynek i wpadł do małego ogródka, w którym kilka razy w życiu udało mu się dojrzeć panienkę. Wybił okno i wślizgnął się do dworu. Musiał się spieszyć; usłyszał, jak chłopi wyważyli drzwi i powoli rozbiegali się po domu, siejąc śmierć i zniszczenie.
Udało mu się uniknąć spotkania i ze swoimi, i ze szlachtą, a w końcu wiedziony śpiewem odnalazł pokoik, w którym stłoczyły się kobiety. Gdy tylko wpadł tam, rozległ się wrzask. W pierwszej chwili nie wiedział, co robić, gdy jednak usłyszał tupot nóg na schodach gdzieś w pobliżu, porwał córkę Wilkowieckiego, wrzucił sobie na plecy jak worek kartofli i rozbiwszy następne okno, uciekł ze dworu.
Nie było czasu do stracenia. Michał wiedział, że gdy pan odkryje zniknięcie swojej jedynej córki, poruszy niebo i ziemię, by ich znaleźć; podobnie jak chłopi, kiedy zauważą jego zdradę. Na szczęście część koni biegała luzem, widocznie udało im się uwolnić z płonącej stajni. Złapał pierwszego ? lepszego, uspokoił, usadził na nim omdlewającą panienkę, wskoczył za nią i pognał konia do lasu.

- I co on babci zrobił? ? Tadzik już się nie wiercił. Siedział z otwartą buzią i chciwie łowił każde słowo.
- Nie przerywaj, bo się nigdy nie dowiesz ? mruknęła Klementynka, ale bez przekonania. Też chciała jak najszybciej poznać zakończenie historii.
- Michał zabrał mnie do małej jaskini w lesie i wytłumaczył, dlaczego mnie porwał. Na początku nie chciałam z nim rozmawiać, w końcu był chłopem, nie miał prawa nawet mnie dotknąć, ale w końcu zrozumiałam, że być może zawdzięczam mu nawet życie. Bałam się tylko o swoją rodzinę, ale nie mogłam nic zrobić. Było mi ciężko, nie byłam przyzwyczajona do takich warunków. Był luty, a Michał nie chciał?

?nie chciał zapalić ogniska, żeby nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Teraz panienka spała przytulona do konia, żeby się ogrzać, a on zastanawiał się, co dalej. Nie wiedział, kiedy to wszystko się skończy i będzie mógł odprowadzić panienkę do domu. Zresztą ? jakiego domu? Może ona nie miała już nawet gdzie wracać?
Niespodziewanie dobiegł go dziwny dźwięk. Michał poderwał się z miejsca i podszedł do wylotu pieczary. Wyjrzał ostrożnie i nasłuchiwał.
- Gonią nas ? mruknął do siebie.
- Co? ? panienka obudziła się z niespokojnego snu. ? Co to? ? spytała raz jeszcze, gdy i ona usłyszała hałas. ? To pewnie tatko! ? pisnęła radośnie i chciała pobiec w kierunku źródła dźwięku.
- Jaśnie panienka powinna zostać? może być, że ze dworu, ale jak chłopy? ? powiedział.
Oczekiwali w napięciu. Czuł się niezręcznie, będąc przy niej, jednak nie oddałby tego za nic. Głosy rosły w siłę, aż dało się rozróżnić pojedyncze słowa:

Jak noju nie puścisz,
To samni podziewa,
Ciebzie, łysy dziadzie,
Do pnia przyziójżewa!


- Krucafuks! ? zaklął Michał i spojrzał przepraszająco na panienkę. ? Chłopy idom.

- Wyszła babcia za niego? ? przerwał Tadzik.
- Głupiś! Nie wiesz, kto jest twoim dziadkiem? ? prychnęła Klementynka. ? Niech babcia dalej mówi.
Babcia uśmiechnęła się do wnuka wyrozumiale i kontynuowała:
- Gdy chłopi przeszli, zjechaliśmy z gór. Były tam takie piękne krokusy?

Michał zeskoczył z konia, zerwał i nieśmiało podał panience jeden kwiatek. Nie wiedziała, jak się zachować. Uznała, że w pewnych sytuacjach normalne stosunki nie obowiązują i z delikatnym uśmiechem wzięła go w białe dłonie.
Nagle usłyszeli tętent kopyt.
- Tatko! ? krzyknęła radośnie i tym razem się nie pomyliła.

- Co się stało z Michałem? ? spytała tym razem Klementynka, widząc, że babcia skończyła historię. Kobieta westchnęła. Tego pytania wolałaby uniknąć?
- Opowiedziałam ojcu, co się wydarzyło, a on wynagrodził go hojnie za uratowanie mi życia ? odparła po chwili zastanowienia. Klementynka uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Tatusiu, tutaj! ? zawołała raz jeszcze. Nagle przeraziła się. ? Nie! Niech tatuś nie?
- Zostaw moją córkę, chamie!
Huk wystrzału. Dym. Cichy jęk upadającego mężczyzny.
- ?.strzela? - dokończyła szeptem.

- Chodźmy stąd, babcia zasnęła ? powiedziała cicho Klementynka.
- Już ? mruknął Tadzik, jednak, zsuwając z kolan babci, zahaczył i zerwał jej medalion. Złota ozdoba spadła na podłogę tuż przy kominku i otworzyła się. Dzieci patrzyły jak zaczarowane, gdy wypadł z niej mały, zasuszony kwiatek i po chwili zajął się ogniem. Spojrzeli na siebie i już bez słowa wyszli z pokoju babci.

11

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen nie przestajesz mnie zadziwiać, przeczytałam i bardzo mi się podoba, pisalaś to 2 lata temu, to skąd u 19 -latki takie tematy i posługiwanie się w tej miniaturce staropolszczyzną? Brawo, pisz dalej, albo wyciągaj z szuflady przepastnej to co wcześniej napisałaś. Pozdrawiam.

12

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Staropolszczyzna, hm... big_smile To chyba za dużo powiedziane. Wypowiedzi bohaterów tworzyłam, mieszając to, co zapamiętałam z "Pana Tadeusza", "Chłopów" i... "Janosika" tongue, tak więc na pewno dużo można zarzucić, ale ważne, że przynajmniej jakiś klimat tworzy (mam nadzieję).
  Piosenka jest za to autentyczna i oczywiście nie przeze mnie napisana - znajomy akurat coś takiego na studiach miał i mi podrzucił.
Temat też nie jest moją zasługą, opowiadanie napisałam na konkurs na pewnym forum - stąd też niewielka ilość znaków, bo limit był.

Dziękuję za opinię, miło wiedzieć, że ktoś przeczytał smile.  Poszukam czegoś, chociaż zazwyczaj to siedziałam w fan fiction (na podst. Harry'ego Pottera) i wiecznie próbuję napisać porządną powieść, tak że opowiadanek za dużo nie mam, ale może to mnie zmotywuje do sprzątnięcia pokoju big_smile.

13

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Pisz bazgroły, miniaturki
napisz powieść swą  z polotem
a nagrody się doczekasz
ale potem , zawsze potem....

14

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Hm, no to kolejna miniatura. Napisane na prośbę znajomej, jako prezent na Dzień Nauczyciela dla wychowawczyni od grupy z zerówki, do której chodzi jej syn tongue.

----------------------------------------

- O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny ? zacytowała pani Joanna, wyglądając z rezygnacją przez niewielkie okno na strychu.
Od tygodnia padało. Kolejny dzień w domu kobieta postanowiła poświęcić na przeglądanie szpargałów gromadzonych przez wiele lat.
Może wezmę urlop na tydzień, pomyślała w przypływie palącej potrzeby odpoczynku, powszechnie nazywanej lenistwem. Będę spać do południa, godzinami leżeć w łóżku, czytać książki do późnej nocy i? Z błogich rozważań wyrwał ją trzask okiennicy.
- Znowu te zawiasy ? mruknęła, zamykając na siłę okno. Nie odkładając już pracy na później, przyklękła przy wielkim pudle stojącym w kącie. Zdmuchnęła grubą warstwę kurzu i pomiędzy jednym kichnięciem a drugim zaczęła przetrząsać jego zawartość. Szklany słonik z utrąconą trąbą, pozytywka w kształcie baletnicy, która nie dawała się już nakręcić, pakiet listów przewiązany wyblakłą wstążką i jakiś świstek papieru, niegdyś chyba zwinięty w rulon ? to wszystko miało trafić do kosza na śmieci. Cóż, w końcu ktoś to kiedyś musiał posprzątać, pomyślała, utwierdzając się w swojej decyzji, jednak machinalnie rozprostowała i wygładziła wyjętą przed chwilą kartkę. Postacie narysowane nieporadną rączką uśmiechały się do niej krzywymi ustami, a w niekształtnych szlaczkach pod spodem można było rozpoznać litery. Mimo szarugi za oknem spróbowała je rozszyfrować:
- Jaś? Filip? Kuba? Ania? - w miarę czytania stawały pani Joannie przed oczami kolejne dzieci, a kiedy doszła do ostatniego imienia, które zajmowało pół kartki, miała przed sobą już całą gromadkę.

***

- Maciek, jeszcze nie teraz ? mruknęła Natalka, szturchając delikatnie chłopca, który nerwowo grzebał w kieszeni. Maciek zarumienił się delikatnie, jednak nie mógł powstrzymać podekscytowania. 
- Jeszcze nie ma wszystkich ? dodała Nikola. ? Prezent damy później.
- Jaki prezent? Dla kogo prezent? ? zaczął wygłupiać się Adrian trochę zbyt głośno. Dziewczynki w popłochu to go uciszały, to zerkały przerażone w stronę wychowawczyni. Pani Joanna jednak taktownie ukryła uśmiech i udawała pogrążoną w lekturze.
- Uff? - odetchnął teatralnie chłopiec. ? Wcale nie wydało się, że mamy  jakiś  prezent dla  jakiegoś  kogoś ? dodał, pokazując język koleżankom.
Tu pani Joannie nie wystarczyło samokontroli i parsknęła śmiechem, szybko maskując go kaszlem. Dziewczynki spojrzały podejrzliwie, ale nic nie powiedziały. Wzruszyły tylko ramionami i popukały się po głowie, patrząc znacząco na kolegę.
- Baby? - mruknął Adrian. ? Wszystkie baby są takie sztywne ? wygłosił jeszcze tonem znawcy i pod karcącym spojrzeniem koleżanek wycofał się do Oliwiera pobawić klockami.

- O! Jest już Klaudia! ? pół godziny później krzyknęła z radością Nikola, nie mogąc powstrzymać emocji.
- W końcu ? odetchnęła z ulgą Eliza. ? Jakby nie przyszła, to? to? to nie wiem co!
- Ja też nie! ? potwierdził natychmiast Alan, wpatrzony w koleżankę.
- Zakochana para, Eliza i Alan! Zakochana para, Eliza i Alan! ? zaczął skandować pod nosem Adrian, za co oberwał od rzeczonych zakochanych tym, co mieli akurat pod ręką, czyli plastikową wyścigówką i lalką barbie chwilowo bez ręki.
- Hej, co wy tam wyprawiacie? ? spytała pani Joanna, nie mogąc dłużej udawać głuchej na wszystko, co się działo na sali.
- Nic, nic?
- To on!
- Ale o co chodzi? ? dobiegało ze wszystkich stron.
Pani Joanna uśmiechnęła się pod nosem i powiedziała tylko:
- Bądźcie grzeczni i ubierzcie się, idziemy do parku.
- Do parku? ? zawiedzione minki dzieci zwróciłyby uwagę wychowawczyni, gdyby już wcześniej nie przeczuwała, co się święci.
- No tak, do parku. Chcieliście ostatnio zbierać kasztany i żołędzie, żeby robić ludziki, no, szybciutko, szybciutko ? zarządziła, przyglądając się z ciekawością reakcji ? wszystkie dzieci skupiły się w przeciwległym kącie sali i dyskutowały o czymś zawzięcie przyciszonym głosem. W końcu widocznie doszły do jakiegoś porozumienia, bo już bez słowa wstali i poszli się ubrać. Oczywistym jednak było, że wyjście do parku nie jest im na rękę.

W parku oczywiście grzeczny nikt nie był, a jeżeli nawet, to wyjątki były bardzo dobrze schowane pomiędzy urwisami.
- Damian, Kacper, nie rzucajcie kasztanami! Amelka, siada się na ławce, nie na oparciu! Brian, co Ty wyprawiasz z tym koszem na śmieci?! ? rozlegał się co chwilę głos pani Joanny, który przeplatał się z okrzykami Oliwki: ?Jak mnie ochlapiesz tym błotem, to jesteś u pani i pójdziesz do kąta! No! Jesteś u pani! Proszę pani, on skacze po kałużach!? i skandowaniem Patryka ?A Wiki nie umie łazić po drzewach! Wiki nie umie łazić po drzewach!?.
- Co w nich dzisiaj wstąpiło? Nigdy się tak nie zachowywali ? zastanawiała się pani Joanna. 
Kiedy spadły pierwsze krople deszczu, a dzieci popatrzyły w niebo z nieumiejętnie skrywaną radością, pani Joanna zrozumiała przyczynę: chcieli szybko wrócić do zerówki ? nawet za karę. Uśmiechnęła się lekko, nie wiedziała, jak ważne dla nich były przygotowania do Dnia Nauczyciela.
- Pada? Mama mówi, że nie można chodzić po deszczu ? zaczął nieśmiało Kuba.
- No właśnie. Chyba niestety będziemy musieli wracać ? dodał przebiegle w swoim mniemaniu Jaś.
- Nie mów ?no właśnie?, bo ci nos? - odparł automatycznie Filip, po czym zreflektował się. ? To znaczy tak, trzeba wracać, prawda?
Pani Joanna znowu musiała włożyć wiele wysiłku w zachowanie powagi, ale kiedy przyznała rację chłopcom, jej głos brzmiał spokojnie i dzieci wciąż nic nie podejrzewały. Wymieniły tylko między sobą porozumiewawczo-triumfalne spojrzenia i grzecznie ustawiły się w pary.
- Załóżcie kaptury, bo zmokniecie ? zarządziła jeszcze wychowawczyni i szybkim krokiem wszyscy ruszyli w drogę powrotną.

Kiedy siedzieli już wysuszeni w sali, pani Joanna postanowiła dać im trochę czasu na przygotowania; zrobiła sobie herbatę i pozornie zagłębiła się w lekturze. Nie mogła jednak przestać rzucać ukradkowych spojrzeń dzieciom, które ? jak nigdy ? były cichutko jak myszki, jeśli nie liczyć gorączkowych, zduszonych okrzyków, które co jakiś czas dolatywały do jej uszu.
- Najpierw wierszyk! Potem śpiewamy!
- Ale panią do środka!
- A prezenty?
- Co ty z tymi prezentami?!
- Ja chcę pierwszy!
- Głupek! Dziewczynki najpierw!
- No właśnie!
- Nie mów ?no właśnie?, bo?
- Cicho!
- Idziemy już?
Wszystkie główki jak na komendę uniosły się i skierowały w stronę pani Joanny. Ta, jak gdyby nigdy nic, pochłaniała książkę i wyglądała, jakby nic innego nie robiła od dłuższego czasu.
- Dobra, idziemy! ? zakończono naradę i dzieci ruszyły w stronę biurka wychowawczyni. Nagle wszystkie zatrzymały się w rządku. Pani Joanna podniosła wzrok i zauważyła, że  wyparował z nich nagle cały animusz. Maciek stał i wpatrywał się w swoje buty, grzebiąc nerwowo ręką w kieszeni, Natalka niepewnie przestępowała z nogi na nogę, a Nikola z dziwnym uporem podziwiała widok za oknem.
- Bo tego? e? - nawet Adrianowi zabrakło słów. ? Chcieliśmy? no?
Pani Joanna uśmiechnęła się do nich ciepło, chcąc dodać im odwagi i odłożyła książkę.
- Tak? Co się stało?
- Bo, proszę pani, my? to znaczy? - Klaudia postanowiła ratować sytuację, ale ostatecznie też nie wiedziała, co powiedzieć.
Pani Joanna nie wiedziała, jak im pomóc z rozpoczęciem, nie zdradzając tego, że mniej więcej wie, co i dlaczego chcą zrobić ? w końcu szykowali niespodziankę.
- Hm? To może powiecie mi wszyscy razem? Na ?trzy ? cztery?? ? spytała w końcu. Dzieci energicznie pokiwały główkami.
- No to? trzy? czte? ry!
  Wiktoria z Elizą zaczęły wierszyk i stopniowo zaczęły się do nich dołączać inne dzieci:

?Rzekę pięknych kwiatów znamy,
Tulipanów, róż i bzów,
Dla nauczycieli mamy
Najpiękniejszy bukiet słów?

Ostatni wers powiedzieli już wszyscy razem, po czym zaśpiewali głośno ?100 lat?, nie robiąc żadnych przerw pomiędzy wierszem, a piosenką. Chłopcy już poczuli się pewniej i ewidentnie próbowali przekrzyczeć dziewczynki, a Adrian dodatkowo udawał, że szaleje z gitarą po scenie. Pani Joanna, mimo wzruszenia, patrzyła z uśmiechem na swoich podopiecznych.
- Och, dziękuję, kochani jesteście ? powiedziała ciepło. ? A z jakiej to okazji?
- Dzisiaj jest Dzień Nauczyciela ? krzyknęły dzieci chórkiem, zniesmaczone lekko ignorancją wychowawczyni, ale i ucieszone niespodzianką, jaką przygotowały.
- No tak ? odpowiedziała pani Joanna. ? Kompletnie zapomniałam.
Damian pokręcił głową z niedowierzaniem, a kilka dziewczynek uśmiechnęło się pobłażliwie. Adrian chciał skwitować pamięć wychowawczyni swoim koronnym tekstem ?Ach, te baby?, ale w porę zreflektował się, że to jednak nie wypada.
W końcu nadeszła pora prezentów i dzieci ustawiły się w kolejce. Dziewczynki wręczały pani kwiatki (w założeniach mieli robić to chłopcy, ale kilkoro zarzekało się, że kwiaty są ?dziewczyńskie? i nie zamierzali zhańbić się tak niewdzięczną dla nich rolą), a każdy z chłopców przyniósł co innego. Pani Joanna ściskała ich po kolei i całowała, a oni grzecznie, przynajmniej jak na siebie, stali w kolejce przy biurku.
- Wszystkiego najlepszego ? powiedział Maciek, kiedy nadeszła jego kolej i zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu prezentu. Nagle zbladł nieznacznie.
- Chyba? chyba został w kieszeni kurtki ? mruknął zawstydzony. ? Zaraz przyniosę ? dodał i pobiegł szybko do szatni. Po chwili wrócił z małym pudełeczkiem i dość niewyraźną miną.
- Proszę ? powiedział lekko wystraszony, nie robiąc żadnego gestu w celu przekazania pudełeczka.
- Dziękuję ? odparła pani Joanna i wyciągnęła delikatnie rękę. ? Coś się stało? ? spytała jeszcze, przyglądając się uważnie smutnej twarzy chłopca, który zaciskał ręce na pudełeczku.
- Bojakrzucaliśmykasztanamitojadostałemwkurtkęisięzbiło ? powiedział Maciek szybko i niewyraźnie, jakby to było jedno słowo.
- Pokaż, kochanie - pani Joanna wyjęła dziecku z dłoni pudełeczko i otworzyła. Była w nim śliczna, szklana foczka, która powinna mieć piłeczkę na pyszczku ? teraz piłeczka latała luzem w opakowaniu.
- Oj, to nic nie szkodzi! Teraz foczka będzie mogła się bawić tą piłeczką ? próbowała pocieszyć chłopca wychowawczyni. ? Dziękuję, jest śliczna.
Maciek jednak nie wyglądał na przekonanego i mruczał coś o zepsutym prezencie. 
- Maciuś, nie jest zepsuty ? uspokoiła go pani Joanna i pogłaskała delikatnie po głowie. ? Ty jak dostaniesz piłkę, to chcesz w nią grać, a nie nosić na głowie, prawda?
Żart nie do końca przekonał Maćka, ale kiwnął z wdzięcznością głową i poszedł porysować. Dalsze rozdawanie prezentów obyło się już bez podobnych ?tragedii?, jeśli nie liczyć Kacpra, który również zabrał swój prezent do parku i czekoladowe ciastko niezbyt dobrze zniosło deszcz i przytulanie się do drzewa. Kiedy jednak pani Joanna demonstracyjnie po skończonych życzeniach zjadła je, zachwycając się smakiem, Kacper już spokojnie oblizał paluszki z czekolady, której trochę wyciekło przez opakowanie i z czystym sumieniem poszedł grać w chińczyka.
Pani Joanna jeszcze raz wszystkim podziękowała i z pewną czułością przyglądała się podopiecznym. Potrafią być kochani, pomyślała i uśmiechnęła się lekko.
Nagle obok stolika, przy którym siedział Maciek zrobiło się zbiegowisko. Wychowawczyni przyjrzała się im uważniej, ale widząc, że nic się nie dzieje, postanowiła tylko dalej obserwować rozwój sytuacji. Okazało się jednak, że nie ma po co, gdyż po chwili rozeszli się wszyscy spokojnie i tylko co jakiś czas zerkali w stronę Maćka z oczekiwaniem. Pani Joanna myślała, że to kolejna dziwna zabawa dzieciaków, bo już rodzice zaczęli odbierać pociechy z zerówki i po prostu o tym zapomniała. Kiedy przyszli rodzice Maćka, ten wstał jeszcze, podbiegł do pani Joanny i przytulił się do niej.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! ? krzyknął i uśmiechnął się szeroko, po czym wybiegł, machając jej na pożegnanie.
Pewnie to o to chodziło, pomyślała, przypominając sobie zbiegowisko przy stoliku. Chciał jeszcze raz złożyć życzenia, bo uznał, że prezent mu nie wyszedł? Oj, kochani są, kochani?

Kiedy pani Joanna wróciła do domu, uśmiech jej nie opuszczał. Nawet codzienne czynności takie jak sprzątanie, gotowanie czy zakupy nie przegnały jej dobrego humoru. Z tego wszystkiego postanowiła upiec ciasto i zanieść dzieciom następnego dnia do zerówki w podziękowaniu za piękny Dzień Nauczyciela. Wracając ze sklepu, dostrzegła na placu zabaw Amelkę z Anią. Pomachała im wesoło, a dziewczynki podbiegły do niej i spytały:
- Proszę pani, i jak?
- Dzień Nauczyciela? Piękny, naprawdę ? upewniła je, uśmiechając się z radością.
- Nie, nie to. Jak laurka?
- Laurka? ? zastanowiła się pani Joanna. Ona nie dostała chyba żadnej laurki? - Laurka, a tak? piękna, dziewczynki ? odparła niepewnie na wszelki wypadek. Amelka i Ania uśmiechnęły się z ulgą.
- To dobrze! Do widzenia ? powiedziały jeszcze i wróciły do zabawy.
Jaka laurka? One jej nie dały chyba żadnej laurki,  rozmyślała w drodze powrotnej pani Joanna.
Wieczorem, kiedy już upiekła ciasto i zwinęła się w kłębek na fotelu, żeby poczytać, zadzwonił telefon.
- Kto to o tej porze? ? mruknęła i ruszyła do torebki poszukać komórki. Znalazła ją w bocznej kieszonce razem z jakimiś papierami. Zmęczona wytłumaczyła idealnie sympatycznej pani, że nie życzy sobie nowego telefonu, laptopa i 360 minut gratis przy przejściu do sieci, z której owa pani dzwoniła i zainteresowała się papierami, które były wciśnięte do torebki.
Z coraz większym uśmiechem wpatrywała się w kartkę. Rysunek przedstawiał dość nieforemne postacie, dokładniej dziewiętnaście małych postaci i jedną dużą obrysowaną serduszkiem. Z drugiej strony połowę kartki zajmował podpis Maćka, a połowę podpisy pozostałych osób z grupy: ?Klaudia?, ?Adrian?, ?Eliza??

***

- O, jeszcze tutaj? Amelka? Damian? i, tak, Alan? - pani Joannie w końcu udało się przeczytać całość. Bezwiednie pogłaskała laurkę. Musiała tu zginąć przy przeprowadzce, pomyślała jeszcze, wspominając dzień, w którym dostała tę kartkę. W końcu podniosła się. Nogi jej zdrętwiały od długiego kucania przy pudle. Nagle zdumiona podeszła do okna. Nie padało. Po tygodniu deszcz ustał i na niebie widniała piękna tęcza. Pani Joanna uśmiechnęła się lekko. Odeszła jej ochota na urlop. Przyciskając do siebie laurkę, zeszła spokojnie na dół.

15

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen miło się czyta to opowiadanie , ale poproszę o tytuł. Piszesz tematycznie, nastrojowo i nie brakuje Ci pomysłów, gratuluję. Kiedyś pisała tutaj miła babeczka ale niestety zaczęła drukowac i już tutaj nie pisze, a szkoda bo też pewnie byście się poznały. Ale i Tobie życzę tej samej drogi po której ona poszła, mimo że żal byłoby gdybyś tutaj nie pisała, ale jak się gdzieś drukuje to jest prawo wyłączności.

16

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

To ostatnie akurat tytułu nie ma, tak jak mówiłam - prezent dla znajomej... na prezent i ona już tam miała całą wizję, pewnie tytuł był związany z Dniem Nauczyciela, w każdym razie ja nie nadawałam.

A z tym drukowaniem, to się zastanawiam - znaczy, wiem, że zależy od umowy, bo nie wszystkie są na wyłączność (ale te bez sponsorowania wydania przez autora tak), ale... jak jest w przypadku książek, które NAJPIERW były publikowane na forach/blogach? Kiedyś czytałam książkę "Dziewczyna, której jedno w głowie" - autorka chyba najpierw pisała to na blogu, a później zostało wydane, czyli się da. Z jednej strony mniejsza szansa, bo zawsze pytają, czy wcześniej coś było publikowane, ale z 2. strony, jeśli widać wielkie zainteresowanie danym materiałem, to się można pokusić chyba.
Zastanawiam się czysto teoretycznie, jak to wpływa na wydawców, bo jednak jak się pisze, to komentarze w trakcie są motywujące, a przydałyby się czasem jakieś od innych osób - poza mamą big_smile.

Na razie dodatkowo zamierzam spisać wszystkie... "wyczyny" mojego dziadka jako małego chłopca, tylko muszę od niego więcej opowieści, bo jak czasem słucham, co wyprawiał, to gorzej niż w książkach o Mikołajku. Z tym że na początek nie zamierzam szukać wydawcy, tylko wydać na własny koszt w 10-20 egzemplarzach - i dla dziadka na prezent na urodziny. Także jak już będę mieć listę do opisywania, to założę drugi temat i lektura będzie na pewno hm... wesoła i o zdecydowanie mniej podniosłym nastroju, niż niektóre tutaj.

17

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Już nie mogę się doczekać na opisane przez Ciebie  wyczyny Twojego  dziadka. A co do wydania na własny koszt w tak małej ilości egzemplarzy , to najpierw dowiedz się o koszt, bo wiem że jest znaczny. Napiszę Ci póżniej na e-maila w tym temacie. Miłego poniedziałku.

18 Ostatnio edytowany przez Eileen (2013-04-22 09:39:16)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Z tego, co przeglądałam, to jakieś 10. egzemplarzy od kilkuset zł, tak że niemało, ale też nie szukałam na razie zbyt intensywnie. Może jak się przyłożę, to znajdę coś, co nie pochłonie 90% moich funduszy na utrzymanie tongue. Na maila czekam niecierpliwie smile. I Tobie również udanego poniedziałku smile.

19

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen, poczta była już u Ciebie, odpisz na e-maila. big_smile

20

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Odpisałam big_smile.

Kolejna miniatura, napisana na potrzeby lekcji o tolerancji w zerówce z poprzedniej miniaturki tongue.

--------
"O tym, jak czarne włosy podbiły serca urwisów"


- Tak, pani dyrektor. Rozumiem.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że nie będzie z tym żadnych kłopotów.
Pani Joanna starała się zdusić niejasne uczucie niepokoju i dzielnie przywoływała uśmiech.
- Na pewno nie, to dobre dzieciaki ? odparła po chwili wahania.

- Murzynek Bambo w Afryce mieszka,
Czarną ma skórę ten nasz koleżka.
Uczy się pilnie przez całe ranki
Ze swej murzyńskiej pierwszej czytanki? - czytała pani Joanna, uważnie obserwując reakcję dzieci. Cóż, nie musiała czekać zbyt długo.
- Nie dość, że czarna skóra, to jeszcze kujon ? teatralnym szeptem skomentował pierwsze wersy wiersza Adrian. ? Boże, widzisz i nie grzmisz ? dodał jeszcze, przypominając sobie zasłyszane gdzieś zdanie.
- Proszę o ciszę ? upomniała go dość łagodnie nauczycielka, nakazując sobie spokój. Nie chciała, żeby ten temat kojarzył się dzieciom z zakazem zabawy czy staniem w kącie. Kiedy ostatnie śmiechy umilkły, kontynuowała:
- A gdy do domu ze szkoły wraca,
Psoci, figluje ? to jego praca.
Aż mama krzyczy: ?Bambo, łobuzie!?
A Bambo czarną nadyma buzię.
- Mama się na nim poznała ? mruknął Damian, nie mogąc się powstrzymać.
- Pewnie była Polką. Nawet na pewno. Taka intele? inteli? inteligencka! ? triumfalnie zakończył swoją wypowiedź Filip.
- Chyba inteligentna ? machinalnie poprawiła go Oliwia.
- Chłopcy! Jak wam nie wstyd? Czy nie uważacie, że? - pani Joanna gwałtownie wciągnęła powietrze i przerwała swoją wypowiedź. To jeszcze nie był moment na dyskusje. ? Nieważne. Czy możemy dalej, czy ktoś ma jeszcze jakieś konstruktywne uwagi do przekazania?
Dziewczynki gorliwie pokiwały główkami.
- Dalej, dalej, niech pani czyta.
- Mama powiada: ?Napij się mleka?,
A on na drzewo mamie ucieka?
- Bambo wskakuje na bambus! Ha ha ha! Bambo i bambus, łapiecie? Ha ha! ? roześmiał się Adrian z jakże zabawnej gry słów. Pani Joanna spojrzała tylko na niego surowo i czytała dalej.
- Mama powiada: ?Chodź do kąpieli?,
A on się boi, że się wybieli.
- Fuj ? szepnęła tym razem Natalka do Klaudii. Ta gorliwie pokiwała głową.
- Lecz mama kocha swojego synka,
Bo dobry chłopak z tego Murzynka ? czytała już lekko podniesionym głosem nauczycielka.
- Jak to mówią, serce nie sługa ? skomentował z poważną miną Adrian.
- Albo jednak była Murzynką ? odparł Filip, po czym oboje wybuchli radosnym śmiechem.
- Szkoda, że Bambo, czarny, wesoły,
Nie chodzi razem z nami do szkoły ? dokończyła pani Joanna, ciesząc się, że ma to już za sobą.
- Taak, rzeczywiście szkoda ? mruknął Damian.
- Wszyscy ubolewamy ? Adrian nie mógł być gorszy.
- Naprawdę, dzieci, nie wstyd wam? ? spytała pani Joanna zrezygnowanym tonem. Spodziewała się kłopotów, ale zdecydowanie nie takich komentarzy. Wyglądała na załamaną.
Chłopcy, widząc rozczarowanie nauczycielki, rzeczywiście trochę się zawstydzili, ale że musieli trzymać fason, to tylko wzruszyli ramionami. Filip zaczął podziwiać widok za oknem, Adrian z nienaturalną intensywnością studiował zacieki na suficie, a Damian nie śmiał podnieść wzroku z podłogi. W końcu pani Joanna była fajna i nawet nie postawiła ich do kąta, na co z pewnością zasłużyli.
Może ona jest chora, zastanawiał się Adrian. Po pełnym zgrozy spojrzeniu wychowawczyni i wyjaśnieniu, że nic jej nie jest, zorientował się, że myślał na głos. No, teraz to już na pewno nie popatrzy na nauczycielkę. Już zawsze, ale to zawsze będzie patrzył w górę. 
Pani Joanna westchnęła ciężko. Nie była już pewna, czy rozpoczęcie tematu wierszem Tuwima było najlepszym wyjściem. Chciała ich jakoś z tym oswoić przez postać sympatycznego, małego Murzynka, ale oczywiście coś musiało pójść nie tak.
- Hm? - zaczęła elokwentnie, starając się ustalić następne posunięcie. ? Czy możecie mi powiedzieć dlaczego z taką niechęcią podeszliście do Bambo? Przecież to tylko dziecko, takie jak wy.
Adrian uznał, że ?zawsze? to jednak bardzo długi okres i odparł:
- No ja bym tam umiał znaleźć przynajmniej jedną różnicę. Każdy, kto zna kolory, raczej ją zauważy ? ostatnie zdanie powiedział z naciskiem.
Kilkoro dzieci parsknęło śmiechem.
- Adrian, proszę cię?
Chłopiec przewrócił oczami ? nie mógł stracić reputacji, ale łagodne upomnienia pani Joanny wprawiały go w zdumienie i powodowały lekki niepokój. Dlaczego nie krzyknęła albo nie wpisała mu uwagi?
- Czy doczekam się poważniejszych odpowiedzi? ? wróciła do tematu nauczycielka.
- Ja tam nic nie mam do Bambo ? powiedziała Nikola.
Pani Joanna obdarzyła ją najpiękniejszym uśmiechem, który jednak szybko zbladł, kiedy usłyszała dalszy ciąg.
- Miałam kiedyś psa, jamniczka, który nazywał się Bambo. Był fajny. Później zdechł i zakopaliśmy go w ogródku babci. Zrobiliśmy mu nawet trumnę z pudełka do?
- Wystarczy ? pani Joanna przerwała jej słabym głosem, jednak za późno.
Brian już udawał psa, wypełniając komendy Jasia typu ?siad?, ?waruj?, ?leżeć?, a Alan i Patryk śpiewali ?Gdy był mały to znalazłam go w ogródku?. Kiedy Brian zaczął warczeć na Oliwiera po haśle ?bierz go?, pani Joanna ukryła twarz w dłoniach.
- Powiedziałam: wystarczy.
Brian, niepocieszony, darował sobie demonstrację siusiania z przepisowo uniesioną nogą, a Jaś przerwał poszukiwania czegoś do aportowania.
- Dobry piesek ? szepnął jeszcze i usiadł grzecznie.
Skoro prośba o rozmowę nie skutkowała, trzeba było spróbować podstępem.
- Nawet dzieci w żłobku czy przedszkolu potrafią być poważniejsze od was. Myślałam, że jesteście już dojrzali i możemy porozmawiać na poważne tematy, jak dorośli, ale chyba się pomyliłam?
Chórek oburzonych głosów był tym, na co pani Joanna czekała i nie zawiodła się.
- Nie jesteśmy jak w przedszkolu!
- Uczymy się i jesteśmy prawie dorośli!
- E tam, prawie? Całkiem dorośli, tylko? tylko mamy mniej lat?
- Ale wiemy już dużo!
- I potrafimy rozmawiać poważnie!
- No jasne!
- Sama pani zobaczy!
Pani Joanna sprawnie ukryła uśmiech zwycięzcy i postanowiła umocnić ich w nowym przekonaniu.
- No nie wiem? przed chwilą zachowywaliście się jak? - ale nie dali jej dokończyć.
- Phi! To było przed chwilą! Teraz jest teraz!
- To były żarty!
- Dorośli też czasem żartują!
- Mój kuzyn jest dorosły, ma piętnaście lat i opowiada mnóstwo kawałów!
- A moja mama lubi komedie!
- Dobrze, już dobrze ? przerwała licytację pani Joanna. ? Pamiętajcie, że trzeba jeszcze wiedzieć, kiedy można pożartować, a kiedy nie. Skoro jednak twierdzicie, że jesteście dorośli? - tu obrzuciła szybkim spojrzeniem podopiecznych, którzy gorliwie pokiwali głowami ? to chyba możemy porozmawiać, prawda?
- Tak! ? propozycja została jednogłośnie przyjęta.
Ciekawe, czemu tego nie uczyli na pedagogice, pomyślała nagle nauczycielka i już z lekkim uśmiechem błądzącym na twarzy wróciła do przerwanego wątku.
- Więc wróćmy do Bambo. Co wiecie o Murzynach? 
Ku zaskoczeniu wszystkich pierwszy odezwał się Maciek.
- Ja nie wiem, czy to o to chodzi, ale mój kuzyn, ten, co opowiada dużo kawałów, mówił taki jeden i ja go nie zrozumiałem. To było tak:
Czym się różni?
Kolejnym zaskoczeniem był fakt, że zanim pani Joanna zdążyła zareagować, Maćkowi przerwał Damian:
- Mieliśmy rozmawiać poważnie, a nie o dowcipach!
- Właśnie. Nie bądź dzieckiem ? dodał surowo Adrian, który teraz siedział prosto i z uroczystą miną wpatrywał się w nauczycielkę.
Pani Joanna z ulgą przywitała zmieszanie Maćka. Wiedziała, że nie zrobił tego specjalnie, jednak zapoznanie grupy z takimi kawałami nie leżało w jej planach.
- Maciuś, może innym razem, dobrze? ? powiedziała tylko, żeby nie było mu przykro. ? Dowcipy nie powinny być źródłem wiedzy ? a przynajmniej nie takie, dodała w myślach.
- Nie polubiliście Bambo?
Przedłużającą się ciszę przerwał w końcu Alan.
- To nie tak, że nie lubimy. No, przynajmniej ja. Po prostu? to było zabawne.
- Zabawnie śmiać się z kogoś? A gdyby było odwrotnie? Nie chciałbyś, żeby śmiali się z Ciebie, prawda? Zwłaszcza z czegoś, na co nie ma się wpływu ? jak na to, skąd się pochodzi i kim się jest, i zwłaszcza z czegoś, co nie jest wcale powodem do śmiechu ? bo co jest zabawnego w ciemnej skórze?
Alan spuścił głowę i siedział w milczeniu.
- To nie chodzi o to, ze zabawne, tylko takie? no? inne ? odpowiedziała nieśmiało Eliza, ostrożnie dobierając słowa.
- To czy inność jest powodem do śmiechu? ? pani Joanna bardzo starała się nie brzmieć jak podczas mowy oskarżycielskiej i jak na razie dobrze jej to wychodziło. Pytania zadawała spokojnie, łagodnym tonem; w tej rozmowie miała być partnerem, nie mentorem.
- Chyba nie? Ale no? nie wiem, jak to powiedzieć. To sprawia, że chce się coś zrobić. Że trzeba coś zrobić.
Pani Joanna nie zrozumiała kompletnie nic, ale widocznie odczucia Elizy podzielała Ania, która pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Ja wiem. To jak z płatkami do mleka ? powiedziała z prostotą.
- Płatkami do mleka? ? podejrzliwie spytała nauczycielka. Pozostali też nie wydawali się usatysfakcjonowani odpowiedzią.
- No tak. Ja na przykład zawsze jem te same płatki czekoladowe z mlekiem na śniadanie. W niedzielę mama dała mi takie z miodem. Nie były lepsze ani gorsze, też mi smakowały, ale były? inne. I wtedy właśnie jakby musiałam coś zrobić, bo to zauważyłam. Powiedziałam, że te są dobre, ale wolę te stare, przyzwyczaiłam się i? i? no jakoś tak.
Pani Joanna w końcu zrozumiała, a przynajmniej tak jej się wydawało. Musiała przyznać, że porównanie było trafne, co nie zmieniało faktu, że zupełnie ją rozbroiło.
- Wiem, co masz na myśli. To, że inność wymaga od was jakiejś reakcji, tak?
Dzieci zgodnie pokiwały głowami. Adrian jednak zaczynał już szukać wzroku Damiana lub Filipa, co oznaczało, że zabawa w dorosłego go znudziła i mają coraz mniej czasu na spokojną dyskusję.
- Ale czy taka reakcja musi być negatywna? To, że wolałaś hm? stare płatki, nie oznacza, że musisz wyrzucić całe opakowanie nowych, prawda?
- No nie, mama powiedziała, że tamtych nie było i musimy jeść te i nie marudzić. Teraz już się do nich przyzwyczaiłam i lubię je tak samo. Chociaż dalej widzę różnicę.
Pani Joanna musiała się uśmiechnąć. Ania idealnie zmierzała tam, gdzie życzyła sobie nauczycielka.
- A co, jeśli nie polubiłbym nowych płatków? ? spytał Adrian zaczepnie.
Cóż, zbyt pięknie być nie mogło.
- Wróćmy może do Bambo. Nie musicie lubić Bambo, tak samo jak nie musicie lubić innych dzieci, które są białe. Wystarczy, że je będziecie tolerowali, rozumiecie?
- Nie do końca. To znaczy, że mamy je lubić, czy nie? ? spytał Damian.
- To w gruncie rzeczy bez znaczenia. Powinniście to po prostu akceptować. Chodzi o to, żeby nie uzależniać sympatii bądź jej braku od koloru skóry czy innych rzeczy niezależnych od nas samych, tylko od charakteru. Zobacz, lubisz swoich kolegów, ale nie za to, że są biali, prawda?
- No? Chyba nie. Na przykład Adriana i Filipa lubię, bo są śmieszni i fajnie się razem wygłupiamy.
Adrianowi więcej zachęty nie trzeba było. Zaczął skakać po klasie i udawać małpę.
- Uga ? buga! ? krzyczał, bijąc się pięściami w klatkę piersiową. ? Jestem goryl z dżungli! Uga-buga! Zjem was wszystkich, biali ludzie! Uga! Uga!
Pani Joanna miała dość. A była już tak blisko?
- Adrian, do kąta. Powiem ci, kiedy wyjdziesz. I dostaniesz uwagę za zakłócanie zajęć, proszę przynieść jutro podpisaną przez rodziców.
- Świetnie. Przez jakichś Murzynów będę miał karę ? mruknął.   
- Nie przez Murzynów, tylko przez własne zachowanie. I bez dyskusji, proszę ? wiedziała, że ma coraz mniej czasu. W sumie nie wyszło tak źle ? większość wydawała się przynajmniej neutralna, częściowo dzięki porównaniu Ani, a częściowo dzięki jej wyjaśnieniom.
- Proszę pani, czy ja mogę zadać pytanie jeszcze? ? spytał Maciek.
- Ale nie o dowcip? ? Filip nie mógł sobie tego darować.
- Bo skąd my mamy wiedzieć, jak to jest z tym wszystkim, skoro żeby się przyzwyczaić, trzeba mieć czas. A ja ostatni raz widziałem Murzyna na wakacjach w supermarkecie, jak z mamą robiliśmy zakupy. 
Teraz wóz albo przewóz, pomyślała pani Joanna niekoniecznie wesoło.
- Wiem, że potrzeba czasu, ale właśnie dlatego o tym rozmawiamy. Od przyszłego tygodnia do waszej grupy będzie chodzić nowa koleżanka i? - głosy pełne podekscytowania uniemożliwiły jej dokończenie zdania.
- Murzynka? Taka z Afryki?
- Mieszkała w szałasie? 
- Umie mówić po polsku?
- Czemu jest w Polsce?
- Może była głodna, w Afryce podobno nie ma jedzenia.
- Bambo miał mleko!
- To dziewczyna, więc będzie Bambina!
Co było dziwne, Adrian milczał. Brak reakcji z jego strony jakoś nie uspokoił nauczycielki.
- Spokój, proszę. Nie, ona nie jest z Afryki. Nadine pochodzi z Bułgarii. Ma ciemniejszą skórę niż wy, ale nie jest Murzynką. Mówi po polsku bardzo dobrze, mieszka tutaj od urodzenia, przeprowadza się do nas z Warszawy. To tyle, co powinniście o niej wiedzieć, myślę, że na pozostałe pytania odpowie wam sama, jeżeli tylko będziecie odpowiednio ją traktować.
- Bułgaria ? szepnęła Wiktoria. ? Tam musi być fajnie?
Kilkoro dzieci kiwnęło głowami na znak zgody. Na pewno opowie im jakieś fantastyczne historie!
- Mam więc nadzieję, że nie przyniesiecie szkole wstydu i będziecie dla niej mili.
Teraz już wszystkie główki oprócz jednej pokiwały energicznie.
- Ja na pewno nie będę dla niej miły ? powiedział cicho Adrian.
Pani Joanna westchnęła.
- A możesz podać powód, dla którego już wiesz, że nie polubisz kogoś, kogo nawet nie widziałeś?
- Mam przez nią karę ? chłopiec wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.
- Och, nie zachowuj się jak dziecko? - spróbowała poprzedniej metody nauczycielka, jednak tym razem nie zadziałało.
- Ale ja jestem dzieckiem ? uśmiechnął się przebiegle Adrian. ? Dorośli nie stoją w kącie i nie dostają uwag.
Mogłam się tego spodziewać, pomyślała pani Joanna, ale nie mogła darować mu słusznej kary i tym próbować kupić jego jeśli nie sympatię, to chociaż uprzejmość dla nowej koleżanki. Cóż, ostatecznie wszyscy inni są ciekawi Nadine i może go przekonają, próbowała przekonać samą siebie. Czuła jednak, że jeśli ktoś zostanie przekonany do ?zmiany stron?, to to nie będzie Adrian.

W poniedziałek rano wszyscy siedzieli jak na szpilkach ? poza Adrianem. Chłopiec siedział spokojnie i rysował, jakby się wydawało, zapamiętale. W końcu pani dyrektor poprosiła na moment panią Joannę, a kiedy ta wróciła po pięciu minutach, nie była sama. Obok niej z nieśmiałym uśmiechem stała przestępująca z nogi na nogę drobna dziewczynka. Miała łagodne rysy twarzy, duże, brązowe oczy okolone ciemnymi rzęsami i długie, czarne włosy zaplecione w dwa grube warkocze. W białej sukience, która jeszcze podkreślała jej ciemną cerę, wyglądała delikatnie i niewinnie. Była niezaprzeczalnie śliczna.
Pani Joanna wzięła głęboki wdech.
- Dzieci, to jest Nadine ? przedstawiła grupie nową koleżankę, która zarumieniła się uroczo i spoglądała niepewnie po nieznanych jej twarzach. 
- Cześć ? odezwało się ze wszystkich stron. Nadine uśmiechnęła się lekko.
- Cześć ? odparła z dziwnym akcentem.
Zapadła niezręczna cisza. Pani Joanna nie mogła nie zauważyć błysku zainteresowania w oczach Adriana, kiedy w końcu postanowił zaszczycić nową koleżankę spojrzeniem. Przez kilka sekund taksował ją pełnym zaskoczenia wzrokiem, po czym nagle zerwał się z krzesła i niemal pobiegł w jej stronę.
Pani Joanna zbladła.
- Adrian! ? zdążyła tylko krzyknąć pełna najgorszych przeczuć, zanim chłopiec ?dopadł? do dziewczynki.
-  Siema, Nadine. Masz fantastyczne włosy, wiesz?  ? wypalił bez zastanowienia.
Dziewczynka zachichotała nieco zawstydzona. Adrian jednak nie przejmował się publicznością ani zmieszaniem koleżanki.
- Mogę do Ciebie mówić ?Nad?? ? spytał głośno i obdarzył ją czarującym uśmiechem sześciolatka.
- E? tak ? Nadine zamrugała kilka razy i również się uśmiechnęła. Tak żywiołowe powitanie trochę ją oszołomiło, ale i wyraźnie ucieszyło. Chłopca wciąż jednak rozpierała energia.
- Fajnie. Ja jestem Adrian ? powiedział, dalej uśmiechając się szeroko ? No więc, Nad, lubisz drożdżówki z jagodami? Mama spakowała mi na śniadanie, chcesz pół?

21 Ostatnio edytowany przez Klaudyna59 (2013-04-24 14:18:49)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen, umiesz budować napięcie i pobudzić ciekawość czytającego, ale mam nadzieję że nie będzie długiej przerwy ażeby ciekawość nie przygasła, pozdrawiam big_smile

22

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

No właśnie ostatnio coś weny brak, a jedyne co wygrzebałam, to wiersz sprzed kilku lat. Znaczy się, czasy kiedy byłam zawsze "zakochana nieodwołalnie, nieodwracalnie i do końca życia", a jakieś sporadycznie popełniane utwory pisane były emocjami, a nie głową, co niekoniecznie dobrze robiło ich stronie technicznej. No ale jak już pisałam, nie lubię nic poprawiać po dłuższym czasie, więc niech będzie jakie jest - czyli, teraz na chłodno, zdecydowanie niedopracowane pod względem hm... budowy. Dobra, koniec usprawiedliwiania się big_smile.

------

?Ćma?

Znasz już początek i koniec też znasz
Wiesz, co się stanie, przeżyłaś nie raz
Całą tę pętlę, cały ten cykl drgań,
Lecz to wciąż mało, chociaż pragniesz zmian.

Balans na linie beznadziei trwa:
Widzisz jasny promień, ale sięgasz dna.
Wierzysz w zbawienie, poświęcenia trud,
Wchłonięta bez litości w chory świat złud.

Pełna nadziei, że nie sparzysz się,
Zaczynasz od nowa, znów gubiąc sens.
Kolejny koniec i kolejny start,
Wszystko tak samo ? tylko cierpki smak

Z każdym powrotem dławi mocniej cię,
Lecz spuścisz zasłonę na wszystko, co złe.
On cię odurza, pcha w szaleństwa tan,
A ty wciąż przy nim, nie chcesz liczyć ran.

Ach, nieszczęsna ćmo! On twój ognia żar,
Twój płomień świecy, twój gorący czar.
Wolałaś iluzją prawdę życia kryć -
Spłoniesz doszczętnie, nie zostanie nic.

23

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Długo mnie tu nie było, ale postanowiłam częściej bywać, jeśli czas pozwoli tongue. Tak więc na początek kolejna miniaturka.

-------------------------------
"Adelka"

- Babciu, a skąd ty właściwie znasz dziadka? - spytał Klaus, oblizując łyżkę z masy do andruta. ? Przecież ty jesteś z Polski, a dziadziuś jest Niemcem.
Babcia, zawsze spokojna i pełna ciepła, odwróciła się znad kuchenki i zachichotała złośliwie.

***

- Ile razy mam ci powtarzać? Nie wyjdę za ciebie, choćby nie wiem co! ? Adela była wściekła i właśnie dawała  temu upust, wrzeszcząc ile sił w płucach. - Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że możesz mnie zmusić?!  Nie zmienię zdania, nawet jeśli poprosisz mnie o to jeszcze sto razy!
Hans przyglądał się kobiecie niemal z desperacją.
- Ale, Adelko kochana, posłuchaj, musisz mnie poślubić? Znaczy, to ja muszę poślubić ciebie.
Kochana Adelka jedynie prychnęła na takie dictum i odrzuciła kaskadę miedzianych loków.
-  Chyba się nie zrozumieliśmy ? syknęła doprowadzona do ostateczności. ? Ja nic nie muszę. I nie? wyjdę? za? Ciebie? za mąż!
- Zastanów się jeszcze, proszę ? Hans powiedział cicho, zwieszając głowę.
- Nie no? mam dość? - Adela usiadła na schodach przy ganku i zaśmiała się histerycznie.
Czy on naprawdę nie mógł zrozumieć? Musiał niszczyć tę wspaniałą, chociaż nietypową przyjaźń? W czasie wojny rzadko się zdarzała taka nić porozumienia między Polakami, a niemieckimi żołnierzami. Na wsiach częściej niż w miastach, ale mimo wszystko nie było to powszechne? a teraz on postanowił to wszystko zepsuć! Może jeśli wytłumaczyłaby mu to jeszcze raz spokojnie?
- Hans ? po chwili milczenia Adela odezwała się cicho, unosząc głowę ku niemu. ? Naprawdę, bardzo sobie cenię naszą znajomość, ale nie mogę zostać twoją żoną. Ja cię nie kocham. Przykro mi ? westchnęła.
Hans zaczął nerwowo dreptać w miejscu. Nic nie mówił, tylko na przemian zaciskał dłonie w pięści i potrząsał głową.
- Adelo, a czy? czy ty jesteś pewna, że nigdy nie mogłabyś mnie pokochać? ? spytał w końcu pełnym napięcia głosem.
Młoda kobieta przyjrzała się mu. Był wysoki, dobrze zbudowany, o ciemnych włosach i oczach ? zdecydowanie przystojny, chociaż nieco zbyt delikatny.
Adela wzruszyła ramionami, podniosła się i skierowała do domu. Przed wejściem odwróciła się jeszcze na moment.
- Nie wiem ? odpowiedziała szczerze i chcąc złagodzić przykre słowa, dodała półżartem ? Dlatego nie bierz na razie przepustki na ślub - mrugnęła do niego z udawaną wesołością i weszła do środka, jednak zanim zamknęła drzwi, dobiegł ją pełen rozpaczy krzyk Hansa. 
- Adela! Ale ja ją właśnie wziąłem! 
Dziewczyna zamarła.
- Powtórz to ? powiedziała zimno.
- Wziąłem przepustkę na ślub. Jeżeli go nie wezmę, to uznają to za dezercję i?
- Wiem, co ci grozi! ? przerwała mu z wściekłością. ? Czyś ty zwariował?! Ty? ty baranie, czy z tobą naprawdę jest coś nie tak?!
Adela w furii doskoczyła do Hansa i zaczęła go okładać drobnymi piąstkami.
- Jesteś chory psychicznie! Nienawidzę cię! Ty?
Hans objął mocno Adelę i niemal siłą zaciągnął na ławkę.
- Spokojnie, kochana, tylko spokojnie?
- Spokojnie?! Mam być spokojna?! Ty zakało ludzkości, ty Niemcu przeklęty, ty okropna kreaturo!  Przecież ja teraz naprawdę muszę wyjść za ciebie, bo inaczej cię rozstrzelają!
Adela zaczęła się wyrywać, pokazując swój słynny już temperament.
- Nie dotykaj mnie! Jak tylko to załatwimy, to unieważnię to małżeństwo, zobaczysz! Ty przebrzydłe stworzenie, ty? ty? Niech cię piekło pochłonie? - Adela nie wytrzymała i rozszlochała się.
Hans tylko tulił ją do siebie i szeptał uspokajające słowa.

***

- Babciu, mieszaj, przypala się! ? Klaus wyrwał babcię z zadumy. Kobieta potrząsnęła głową i zmniejszyła ogień  pod kolejną porcją masy do andruta.
- To jak było z tym waszym poznaniem się?
- Powiedzmy, że uratowałam dziadkowi życie ? odparła babcia z błyskiem w oku.
- Ach, czyli tak to się teraz nazywa ? zakpił dziadek, stojąc na progu i przysłuchując się rozmowie.   
Adela ze śmiechem rzuciła w niego ścierką.

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen wiersz "Ćma" niezwykle mi się podoba. To jeden z najciekawszych i najlepszych wierszy na jakie natknąłem się w globalnej sieci. Wyrazy uznania!

25

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję bardzo, miło to czytać smile.

---------------------------------
A tu mi się coś "wykuło", w sumie nie wiem nawet, dlaczego.

"Dziecko"

W mundurze szarym
Z uśmiechem jasnym
Wędrował w gdzieś w nieznane

Z pieśnią na ustach
I z karabinem
Dziecko opuszcza mamę

Już nie płacz, proszę
Powtarzał wciąż jej
Lecz ona nie słuchała

Dzisiaj dorosłe
Wczorajsze dziecko
A matka taka sama

Mamo, ja wrócę
Obiecał szczerze
I znów będziemy razem

I wrócił, owszem,
Na rękach innych,
Odarty śmiercią z marzeń.

26

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Dziękuję bardzo, miło to czytać smile.

---------------------------------
A tu mi się coś "wykuło", w sumie nie wiem nawet, dlaczego.

"Dziecko"

W mundurze szarym
Z uśmiechem jasnym
Wędrował w gdzieś w nieznane

Z pieśnią na ustach
I z karabinem
Dziecko opuszcza mamę

Już nie płacz, proszę
Powtarzał wciąż jej
Lecz ona nie słuchała

Dzisiaj dorosłe
Wczorajsze dziecko
A matka taka sama

Mamo, ja wrócę
Obiecał szczerze
I znów będziemy razem

I wrócił, owszem,
Na rękach innych,
Odarty śmiercią z marzeń.

Wzruszyłam się...http://s18.rimg.info/e39450899e0f2c8023ea26ab83e884cd.gif

27

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dobrze się Ciebie czyta smile
I wiersze i opowiadania naprawdę dobre.

Powodzenia w dalszej pracy smile
Pozdrawiam

28

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję bardzo smile

29 Ostatnio edytowany przez Summerka (2013-10-13 06:30:53)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Poczytałam szybciutko trzy  miniaturki. Starannie i dokładnie  napisane.

O sztylecie była poruszająca i taka prawdziwa.

Takie niesforne dzieciaki w przedszkolu pewnie coraz częściej się zdarzają:)

Eilleen pisz proszę częściej...

Pozdrawiam

30

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Summerko, dziękuję za opinię smile

Kolejne o dzieciach z zerówki - na prezent znajomej dla nowej wychowawczyni na zak. roku. Napisana niżej piosenka jest moją przeróbką znalezionej w internecie przeróbki ;>. Uprzedzam, że napisane trochę na siłę, więc raczej nie powala, ale chwilowo nie mogę znaleźć nic innego w otchłani twardego dysku tongue.
------------------------------------------------

Przerażone okrzyki i łzy w oczach dziewczynek zdecydowanie nie były tym, czego pani Ewa oczekiwała.
- Sami na to zapracowaliście ? dodała niepewnie, zbita z tropu reakcją grupy. Spodziewała się raczej dzikiego wrzasku, marudzenia czy błagań, a nie idealnej ciszy, która zapadła po kilku zduszonych ?ochach?.
- Wyjście na lody zamiast tradycyjnego zakończenia miało być nagrodą ? ciągnęła jeszcze, chcąc upewnić samą siebie w słuszności decyzji. ? Wy na nią nie zasłużyliście, jak widać. Wyskakiwanie z okien? Powariowaliście? Przecież komuś mogło się coś stać!
Spuszczone główki podopiecznych były jedyną odpowiedzią. Pani Ewa przygryzła wargę, jednak postanowiła nie zmieniać zdania. Przez ostatni tydzień byli nieznośni  i ostrzegała ich przecież wielokrotnie.
- Jutro chcę widzieć wszystkich na apelu.
  Dzieci zajęły się sobą. Zamiast bawić się i dokazywać, siedziały spokojnie, nie rozmawiając. W końcu Oliwia wstała i machnęła ręką na resztę.
- Nie możemy tego tak zostawić! ? dobiegło panią Ewę. Uniosła głowę z zainteresowaniem; mimo że dzieci rozmawiały przyciszonymi głosami, to jednak niektóre zdania dolatywały do jej uszu.
- I niby co? Zawleczemy ją tam? Przecież to bez sensu!
- A gdyby tak?
- Trzeba ją namówić!
- Nie posłucha?
- To może komuś innemu się uda?
- Wiem! ? krzyknął nagle Alan i rozejrzał się w popłochu. Pani Ewa natychmiast udała wybitne zainteresowanie książką i z zapałem przerzucała strony.
- Nie słyszała ? uspokoił Filip. ? Czyta.
Adrian podniósł się z miejsca i zaczął jak gdyby nigdy nic spacerować po klasie.
-  Jasne. Czyta. ? prychnął po powrocie do grupy. ? Zawsze się czyta książki, trzymając je do góry nogami. Żeby szpiegować, trzeba mieć predy? Prespo?
- Predyspozycje ? podpowiedziała machinalnie pani Ewa.
- Aha! ? krzyknął triumfalnie Jaś.
Dzieci spojrzały podejrzliwie na nauczycielkę. Pani Ewa zarumieniła się lekko i tym razem skupiła na szklance z herbatą.
- Musimy być cicho, jak wiecie, ściany mają uszy ? powiedział Adrian z naciskiem. Szepty trwały aż do odebrania dzieci przez rodziców.

- Dzień dobry, jest Zuzia? ? pani Ewa usłyszała chrapliwy głos przez domofon.
- Yy? a kto mówi?
Kaszel i zdanie wypowiedziane dziewczęcym głosem ?Ty głupku, mówiłam, że przesadzasz?, było jedyną odpowiedzią.
- Ania?
- Tu nie ma żadnej Ani ? odpowiedział tym razem ?gruby? głos.
- Uspokój się! ? było natomiast zdecydowanie wypowiedziane przez Elizę.
- Cicho! Trzeba udawać dorosłego, dorosłych się słucha? Dawaj, Ma? Mmm? mości panie!
- Adrian? Jesteś z Ma? mmm? mości Maćkiem? ? nie mogła darować sobie pani Ewa. Cała sytuacja zaczęła ją bawić. Co oni znowu wymyślili?
- Nie wiem, o czym pani mówi ? Maciek niemalże ryknął. ? My tu? Ja tu?
- Och, odsuń się! Dzień dobry pani, tu Amelka, czy jest Zuzia?
- Tak, a czy? coś się stało?
- Nie? Alan tylko e? hm? chciał? pomyślał, że? chciał nam ją przedstawić!
- Dobrze, poczekajcie chwilę. Zuzia! Alan przyszedł. Zejdziesz?

Pani Ewa nie mogła powstrzymać ciekawości i wyszła na balkon. Okazało się, że prawie cała grupa się zjawiła i teraz, żywo gestykulując, tłumaczyli coś Zuzi. Ta tylko co jakiś kiwała głową.
Co oni znowu kombinują? Skaranie boskie z nimi, pomyślała pani Ewa, jednak uśmiechała się pod nosem. Może jednak zabrać ich na te lody jutro?
Nagle Zuzia zerwała się z ławki i pobiegła do domu. Po chwili zabrzmiał domofon.
- Mamo, zawołasz Sarę?
- Hm, a co wy tam właściwie robicie?
- Ee? bawimy się w dom. Sara ma być mamą. Zawołasz ją?
- Tak, jasne. Mamą. I co jeszcze? ? mruknęła pani Ewa, ale przeczuwała, że prędzej czy później wszystko się wyjaśni. ? Sara! Zuzia cię woła!
- Co ona znowu chce?
- Pobawić się w dom ? odparła pani Ewa z błyskiem w oku.
- Na głowę upadła?
- Sara!
- No dobrze, daj ją ? dziewczynka podeszła do telefonu. - Co chcesz? Nie chce mi się? Ale? No co? No dobra, a co ja będę z tego miała?  Zapomnij... Trzy paczki gum do żucia, wyrzucasz śmiecie przez miesiąc i ścielisz mi łóżko do końca wakacji? To nie? Dobra, 2 tygodnie, ale jeszcze odkurzasz? No, zaraz będę.
Pani Ewa przysłuchiwała się z zainteresowaniem. Jakoś nie miała ochoty interweniować, sama się sobie dziwiła, że aż tak ją to interesuje. Biznesowymi relacjami swoich córek może się zająć później.
- Mamo, idę e? pobawić się w ten dom. Wrócę niedługo.

Pani Ewa znów wyszła na balkon. Teraz cała gromadka była skupiona wokół przemawiającej Sary. W końcu starsza z sióstr zapisała coś sobie na karteczce i przysiadła na ławce.
A może by tak wyjść? na zakupy?
Pani Ewa nie zastanawiała się długo. Złapała torebkę i zeszła na dół. Podeszła do dzieci, oczywiście wyłącznie po to, żeby zostawić im klucz.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Sara, idę do sklepu, zaraz wrócę, ale w razie czego weź klucze.
- Mhm.
- Za moich czasów inaczej bawiło się w dom ? dodała jeszcze pani Ewa z ironicznym uśmieszkiem.
- Bo my właściwie? tak się zastanawiałyśmy, czy jutro jednak?
- Jeżeli macie namówić mnie na wyjście na lody, to nic z tego. Przykro mi, ale już uzgodniłam z panią dyrektor, że będziemy na apelu.
Dzieci spuściły główki.
- Nie, mamo. Co mnie obchodzą ich lody ? prychnęła Sara. ? Jak coś chcą, to niech sobie załatwiają, zresztą? nie lubię ich, denerwują cię w pracy, a potem za byle głupstwo musimy z Zuzią zmywać naczynia czy coś. Chciałyśmy, żebyś nas zabrała jutro na ognisko, skoro odpadły ci lody z nimi.
- Zdrajcy ? szepnął Brian.
- Raczej zdrajczynie ? dodał lekceważąco Adrian. Ten nie mógł pokazać, że coś go zabolało.
Zuzia patrzyła w ziemię ze łzami w oczach. Sara objęła ją.
- Wyluzuj, mała, ja mam gdzieś zdanie sześciolatka. Ty też powinnaś.
Zuzia jednak stała dalej osowiała.
- Pojedziemy na ognisko, będzie fajnie. Co, mamo?
Pani Ewa nie wiedziała, co robić. Sama miała ochotę zabrać jutro gdzieś swoje córki, ale ich zachowanie nie zasługiwało na nagrodę. Robić nadzieję dzieciakom? Zresztą? to pewnie Sara była prowodyrem wszystkiego.
- Porozmawiamy w domu ? rzuciła w końcu pani Ewa.
- No to, Zuza, wracamy ? Sara pociągnęła siostrę za sobą. Dzieci zaczęły rozchodzić się do domów.

Po powrocie pani Ewa była już spokojniejsza. Usiadła przy stole i poprosiła córki do siebie. Te, niezwykle zgodnie, usiadły razem. Pani Ewa westchnęła ciężko.
- Musiałyście spytać przy dzieciakach? Nie było wam głupio?
- Nam? ? Sara sugestywnie uniosła brew.
Gdzie ona się tego nauczyła, zastanawiała się mimowolnie pani Ewa.
- Właśnie, nam? ? powtórzyła Zuzia.
- Od kiedy zaczęłaś być ich wychowawczynią, wracasz zdenerwowana do domu, bo jeden rozwalił obraz, drugi wytargał za włosy koleżankę, trzeci zalał łazienkę, a czwarty to? nie wiadomo co. Myślałyśmy, że jak się zaczną wakacje, to w końcu znajdziesz dla nas czas, a oni tu jeszcze przyłażą, żeby cię na lody ciągać. Płaci ci ktoś za to? No sorry?
- Sara! Przecież ty też często po zakończeniu wychodzisz z klasą gdzieś? Zuzia to samo!
- Tak. Tylko my się w szkole zachowujemy normalnie?
- I nie? nie? nachodzimy nikogo w domu! ? dodała przejęta Zuzia. Sara spojrzała na nią łaskawie.
- Zuzia, ale przecież lubisz Alana?
- Tak, no? lubię. Tylko lubię, jak przychodzi, żeby się ze mną bawić, a nie, jak coś ode mnie chce! Ja?
- Mamo, dobrze, no rozumiemy cię ? przerwała siostrze Sara. ? Po prostu? wkurzyłyśmy się, bo liczyłyśmy, że nas gdzieś zabierzesz, a tu oni przychodzą i zmuszają Zuzię, żeby cię namówiła na jakieś lody, no wiesz co? Aż musiała mnie o pomoc prosić ? prychnęła Sara.
Pani Ewa zastanowiła się. Rzeczywiście, może ostatnio miała dla nich mniej czasu, ale czy to usprawiedliwia ich zachowanie? Cóż, przynajmniej są zgodne i się nie kłócą? Pomijając to, że za pomoc Sary Zuzia miała płacić.
- A co z tym odkurzaniem, sprzątaniem?
- Ja? e? tak się tylko drażniłam ? mruknęła Sara, patrząc w stół.
- Dobrze. Pojedziemy na ognisko, pod warunkiem, że zwolnisz Zuzię z tych wszystkich zajęć.
- Jasne ? prychnęła Sara, przewracając oczami. Zuzia uśmiechnęła się lekko.
- No to ustalone. Zaraz wam zrobię kolację, a jutro, jak wrócę ze szkoły, idziemy  na ognisko.

Przy jedzeniu panował względny spokój, tylko Sara namiętnie pisała sms-y.
- Możesz przestać bawić się tym telefonem?
- Chwila, mamuś. Jeszcze tylko coś muszę wysłać.
-  Długi ten sms?
- Oj, muszę coś napisać, poza tym jem przecież.
Pani Ewa machnęła ręką.


Następnego dnia na apelu pojawiła się cała grupa, tak, jak prosiła pani Ewa. Siedzieli trochę naburmuszeni, bo jako jedyni nie mieli swojej części artystycznej, jednak przez jeden dzień nie było jak jej przygotować. Zresztą, wszystko ustalono z panią dyrektor i w końcu nikt nie miał o to pretensji.
Pani Ewa dostrzegła swoje córki. Skierowała się w ich stronę. Czyżby już wróciły z zakończenia?
- Ty pójdziesz, dasz radę. Ja cię wytłumaczę. No, leć!
Pani Ewa usłyszała ciche rozkazy Sary. Zuzia z niewyraźną miną odwróciła się na pięcie i podeszła do stojących rodziców.
- Co mi wytłumaczysz, gdzie Zuzia pójdzie?
Sara uśmiechnęła się złośliwie.
- Zakochała się chyba w Alanie i chciała, żebym go zaprosiła do nas. Powiedziałam, że sama sobie poradzi.
- Żebyś ty się przypadkiem nie zakochała ? rzuciła pani Ewa z powątpiewaniem, ale Zuzia rzeczywiście podeszła do Alana i jego mamy.
- Sama widzisz ? odparła Sara z triumfem. ? A w ogóle to przyszłyśmy po ciebie, żeby ci nie przyszło siedzieć tu za długo albo żeby cię nikt na lody nie wyciągnął.
-  Sara, obiecałam wam, że od razu po?
- Wiem, wiem, ale? strzeżonego Pan Bóg strzeże, prawda?
Pani Ewa pokręciła bezradnie głową.

- Nawet kwiatów ci nie dali, a ty chciałaś ich na lody zabierać ? prychała Sara, kiedy szły już na ognisko.
- Przecież dostałam bukiet?
- Taki jak wszyscy!
- Sara, rodzice pewnie ustalili, że nikt nic więcej nie kupuje, żeby żadne z dzieci nie przejęło się, gdyby jako jedyne nic nie dało. Uspokój się w końcu.
- Ta, jasne.
Pani Ewa uśmiechnęła się. Były na miejscu. Zawsze robiły ognisko na pewnej polanie. Dookoła było wystarczająco dużo drzew, żeby w razie upału móc schronić się w cieniu, a i drewna nie brakowało.
- To ty, mamuś, usiądź tu sobie, a my przygotujemy ognisko ? oznajmiła Sara.
Pani Ewa wyciągnęła się z przyjemnością na kocu i przymknęła oczy. Słyszała tylko jak dziewczynki biegają na wszystkie strony.
- Dobra, chyba wystarczy ? mruknęła Sara.
Pani Ewa otworzyła oczy i przyjrzała się ich dziełu. Przed nią piętrzył się ogromny stos drewna.
- Co wy, samolotom znaki chcecie dawać? Przecież to się przez rok nie spali ? zażartowała.
- Możemy się pobawić w Robinsona ? odparła Sara, wzruszając ramionami. ? Przynajmniej nie zabraknie. Jeszcze po kijki na kiełbaski skoczymy.
- A idźcie ? pani Ewa machnęła ręką. W końcu mogła odpocząć, a one niech się wyszaleją.

- Teraz! ? pani Ewa nagle usłyszała ciche polecenie Sary i poderwała się z miejsca. Z każdej strony, spomiędzy drzew wybiegały dzieci, powoli zacieśniając półokrąg przed nią.  Na znak dany przez Sarę, zaczęły:
- Kto dla pani szlaczki tworzył,
Z liści złotych bukiet złożył,
Kto, no właśnie, kto?
Kto nawkuwał się literek,
Pisał równy rząd cyferek,
Kto, no właśnie, kto?

Tak bardzo się starałem, by pani spytała mnie,
Nad zeszytem tak cierpiałem, czemu pani znowu mówi ?źle??

Kto pani laurki znosił,
Za wszystkie błędy przeprosił,
Kto, no właśnie, kto?
Kto serduszko z plasteliny
Lepił przez bite godziny,
Kto, no właśnie, kto?

Tak bardzo się starałem, by pani spytała mnie,
Nad zeszytem tak cierpiałem, czemu pani znowu mówi ?źle??

Ja wciąż o chodziarstwie śniłem,
Bo z panią spacery miłe,
Ja, tak, tylko ja?
A dzisiaj rozstać się trzeba,
Więc przychylić pani nieba,
My, tak chcemy my?

Pani Ewa słuchała ze wzruszeniem piosenki. Posłała Sarze spojrzenie pod tytułem ?OdpowieszMiWDomuZaToŻeMnieNieUprzedziłaś?, ale ta nie przejęła się, a jedynie pokazała jej język. Upomnieć pani Ewa jej za to nie zdążyła; ściskająca ją grupa dzieci skutecznie to uniemożliwiła.

31

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Zdrada

Przenika na wskroś,
Rozciera na proch,
Prowadzi do szaleństwa.
Rozdziera cię wpół,
I rzuca na bruk
Odziera z człowieczeństwa.
Przejmuje twe ?ja?,
Do biegu wciąż gna,
Lecz nie ma mety, celu.
Popycha cię w głąb,
Z nim idziesz na dno
Jak wcześniej bardzo wielu.
Przerywasz to wciąż,
Lecz złudny ten los,
Bo nie masz szansy cienia.
Nie wyrwiesz się już,
Nie złapiesz dziś tchu,
Zostanie ból istnienia.

32 Ostatnio edytowany przez Eileen (2013-12-27 15:41:17)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Przekonanie

Nie pytali, czy warto
Opuszczając swe domy
I żegnając rodzinę,
Gdy wybiły dzwony.

Nie pytali, czy warto,
Gdy w mundurach szarych
Młodzi chłopcy szli z jasnym
Uśmiechem wśród starych.

Nie pytali, czy warto,
Gdy przez oka mgnienie
Dzieci musiały dorosnąć,
W żołnierzy się zmienić.

Nie pytali, czy warto,
Szli całą gromadą,
Za "Legionami"
I za polską flagą.

Nie pytali, czy warto,
Poświęcali się nieraz,
Butelka benzyny... Droga...
"Czuwaj!" i do nieba...

Nie pytali, czy warto,
Nie pytali - wiedzieli.
Szli z pieśnią na ustach,
Umierając - milczeli...

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Przepiękny, patriotyczny wiersz. Wielkie brawa!

34

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję. (:
__________________

Feniks

spojrzałeś
i rysa mała

podszedłeś
powoli pękała

skorupa
dotąd tak szczelna

uścisk
tak jakby zelżał

w piersiach
choć ciągle bez ruchu

zaczęło
coś żądać posłuchu

twój uśmiech
i lecą okruchy

odgonił
przeszłości złe duchy

ta pewność
że wszystko się zmienia

zabiło
serce z kamienia

35 Ostatnio edytowany przez Summerka (2014-01-04 06:57:35)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Dziękuję. (:
__________________

Feniks

spojrzałeś
i rysa mała

podszedłeś
powoli pękała

skorupa
dotąd tak szczelna

uścisk
tak jakby zelżał

w piersiach
choć ciągle bez ruchu

zaczęło
coś żądać posłuchu

twój uśmiech
i lecą okruchy

odgonił
przeszłości złe duchy

ta pewność
że wszystko się zmienia

zabiło
serce z kamienia

Podoba mi się ten sposób widzenia i  pointa oczywiście. Tak się zastanowiłam nad jej sensem, bo można ją  rozumieć zupełnie jak obraz,  namalowany w taki osobliwy sposób, że kiedy  spogląda się z dwóch różnych stron, to dostrzega z każdej strony coś nowego.

Pozdrawiam!

36

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję smile.

Teraz coś dla internetowych maniaków. big_smile
_______________________________________

Real

Zbrodnia to niesłychana
Kiedy Nołlajfa mama
Internet dziecku odcina -
Wtedy zaczyna się spina.

Pryszczaty Nołlajf omdlewa,
A matka jego tak śpiewa:
"Przerwij, syneczku, expienie
Aż sieci skończę "mulenie",
Aż sieci skończę "mulenie",
Tak długo koniec z expieniem!"

Zdołała go jednak ocucić,
A on jak krzesłem nie rzuci...!
Ponieważ w tej sytuacji
Nikt nie opisze frustracji,
Która Nołlajfa ogarnie -
Bez expa zginie on marnie!

Lecz na nic tu krzyki i żale,
On ekwipunku już wcale
Nie włoży przez czas bardzo długi,
Więc łzy się polały jak strugi.
Nie przerwie to jednak katuszy,
Nic matki nie może już wzruszyć,

Lecz Nołlajf, choć był pryszczaty,
W mądrość ładował staty
(Skille mu lepiej wbijało -
W duelach kox jakich mało).
Teraz też ruszył swą głową
I wpadł na ideę nową. 

Po co z matką zabiegi,
Jak można iść do kolegi!
Wstał więc dość ociężale,
Przyjrzał z namysłem powale,
Przyjrzał się ścianom, podłodze
I strapił się, biedny, wnet srodze.

Prawie tu dostał migreny,
Bo jak iść na kumpla tereny,
Gdy teleportów brak wszędzie -
Oj, co to będzie, co będzie...
Nie poddał się jednak do reszty,
Zaliczał trudniejsze już questy!

"Cóż to za dziwna mapa?
Czyż nie znam virtual świata,
A Google jak własnej kieszeni?
Ech, w expie nie można się lenić!
Level must be completed,
Lecz co, jeśli time jest limited?"

I nagle Nołlajf zobaczył
Światełko czy odbłysk też raczej
I skoczył szybko za okno!
Koniec tej misji okropnej!
No, tylko jeszcze dwa złote
Dał pijakowi pod płotem.

"Masz za teleport gold dwieście,
Załatwię coś tylko na mieście
I oddam Ci resztę całą,
Nie jestem gildii zakałą!"
Pijak popatrzył zdumiony,
A #Nołlajf tak zawstydzony

Bał się o ludzi opinie -
Ze złymi w erpegach się ginie,
Więc dzwoni do gildii lidera,
Lecz cóż, ten nie odbiera.
Dzwoni raz drugi i trzeci
I nagle "wiązanka" leci:

"Stary, zbieraj tyłek w troki!
Nie pamiętasz?! Dzisiaj smoki!"
"ProEloWojuRazDwaDwaTrzy,
Ja problem mam, jak się patrzy.
Pożycz, pliska, trochę szmalu"
"Zwariowałeś? Ja w realu?!"

Nołlajf wykrzywił się na te słowa,
Teraz trzeba zacząć od nowa,
Teraz trzeba przejść do konkretów:
Iść do kolegi, do internetów.
Kręcił się, biedny, pół dnia po mieście,
Aż, gdzie jest problem, zrozumiał wreszcie.

I nagle padł jak gromem rażony...
#Nołlajf tak bardzo osamotniony
#Kumpli brak taki #Nieuszanowanko
#WOW #WOW #WOW #WOW #Nołlajfie chlipanko
Potem mu wszystko zatarła frustracja
Widział jak przez mgłę... TAKA SYTUACJA...

Obraz przed oczami tylko się zaciemniał...
Co pamiętał jeszcze? WODA, no i ZIEMIA...
WODA i POWIETRZE, i lekarza mina,
Który powtarzał w kółko, że HEMOGLOBINA...

Przeżył Nołlajf, lecz tydzień w szpitalu
Dał mu nauczkę, jakich dzisiaj mało.
Bo choć mrok niepamięci tamten dzień spowija,
Wie, że Net uzależnia, lecz real zabija.

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Jak dla mnie genialne! Wielkie brawa!!

38 Ostatnio edytowany przez Klaudyna59 (2014-02-25 23:38:29)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Przekonanie

Nie pytali, czy warto
Opuszczając swe domy
I żegnając rodzinę,
Gdy wybiły dzwony.

Nie pytali, czy warto,
Gdy w mundurach szarych
Młodzi chłopcy szli z jasnym
Uśmiechem wśród starych.

Nie pytali, czy warto,
Gdy przez oka mgnienie
Dzieci musiały dorosnąć,
W żołnierzy się zmienić.

Nie pytali, czy warto,
Szli całą gromadą,
Za "Legionami"
I za polską flagą.

Nie pytali, czy warto,
Poświęcali się nieraz,
Butelka benzyny... Droga...
"Czuwaj!" i do nieba...

Nie pytali, czy warto,
Nie pytali - wiedzieli.
Szli z pieśnią na ustach,
Umierając - milczeli...

Brawo Eileen za ten wiersz, oddaje całą prawdę . Serdecznie pozdrawiam. big_smile

39

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dziękuję bardzo. smile Nie wiedziałam, że ktoś tu jeszcze zagląda. tongue Coś ostatnio nie mam weny. ._.

40

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Kiedy Eileen była mała,
Nieszczęśliwie go kochała,
Grafomanię uprawiała. tongue

A na poważnie - nie mam nic nowego, a przydałoby się odświeżyć, więc wstawiam, co mam.

***

Czy wszystko albo nic?
A jeśli tylko nic albo pół?
A może tylko - albo ćwierć i to od czasu do czasu?
Ryzykujesz? Walczysz?
- A, skądże znowu! ? zakrzykną idealiści.
- Gdzie godność, duma, szacunek?
A powiedzcie mi, drodzy (cholerni) idealiści,
Ile litrów godności w skrycie wylewanych łzach się mieści?
Jak wiele dumy zawierają tęskne westchnienia?
Czy widząc tę jedną jedyną twarz w poszarzałym niebie,
Czujemy do siebie więcej szacunku?
Jakże zazdrośnie strzeżecie odpowiedzi,
Przygryzając wargi i spoglądając na zegarek.
Ja jednak pozostanę przy swojej połowie.
Przy nędznej ćwierci.
Ba! Zniosę i 1/8, jeśli będzie trzeba.
I wciąż będę czekać na tę szansę?
Tę, która pozwoli mi w końcu wybrać wszystko.
Wszystko.
A teraz wszystkim niech i ta 1/8 będzie.
Niech skradzione dwie godziny w dusznym samochodzie na parkingu dadzą mi siłę na miesiąc.
Niech kilka minut rozmowy równa się całodziennej obecności.
Niech przypadkowe spotkanie, przelotne spojrzenie i nieliczne wiadomości zastąpią mi ?zawsze?.
Bo tylko tak mogę kiedyś to ?zawsze? zdobyć. Tylko tak.

41 Ostatnio edytowany przez Eileen (2014-06-10 11:56:47)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

króciutko
__________

Okulista

Powinna być mu wdzięczna. Wyleczył ją. Znalazł lekarstwo na starą i powszechnie uważaną za nieuleczalną chorobę.
Zapadła na nią nagle. Coś związanego z oczami, jakby zaćma czy śnieżna ślepota. Niestety, nie zdiagnozowano jej odpowiednio szybko i pojawiły się komplikacje. On długo prowadził badania, jednak jej stan się pogarszał. Zaburzenia percepcji, przewlekły stan manii, bezsenność i sensacje żołądkowe.
W końcu niespodziewanie ją wyleczył. Wszystkie objawy zniknęły jak ręką odjął. Odchodząc do innej, zabrał różowe okulary.

42

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Znowu grafomania, czyli efekt koleżanki i jej "ej, napisz mi coś o wampirze". No, to napisałam.

"Łabędzi śpiew"

Purpura i biel,
Rozkosze i ból,
Światło z mrokiem złączone.
W przedziwnym tańcu,
W gorączce pragnień
Dwa ciała razem splecione.

Marmur z miękkością,
Życie ze śmiercią
Igrają w nierównej walce.
Krople na skórze,
A krew na wargach,
We włosy wplecione palce.

Ciepło i chłód,
Siła i słabość
W dotyku zatracenia.
Muśnięcie warg,
Kolejna z ran,
Tak blisko już spełnienia...

Skała i jedwab,
Pustka i krew,
I tylko jej serca bicie.
Zmysłów szaleństwo,
Zbliżenie ust,
Okrzyk wyrwany skrycie.

Chłód zamiast ciepła,
Zamglony wzrok
I opadają ręce.
Łabędzim śpiewem
Zanika puls... 
Łączy ich coraz więcej.

43

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Czyżby koleżanka miała na imię Bella? wink

44

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Uchowaj Boże big_smile Natomiast gusta... no cóż, jak widać. tongue

króciutko znowu.
_____________________________

Dopóki śmierć nas nie rozłączy?

Związek z nim powoli ją wyniszczał, ale nie potrafiła odejść. Jak nikt inny uspokajał ją, pomagał w trudnych chwilach, koił skołatane nerwy. Zawsze był przy niej. Nie zadawał niewygodnych pytań, wspierał, pojawiał się na każde zawołanie. Gdy czasami musiała się bez niego obejść, tęskniła za jego dotykiem, smakiem, pamiętała jego zapach w najdrobniejszych szczegółach.
Mimo wszystko wiedziała, że to się źle dla niej skończy. Poświęcała mu zbyt wiele czasu, nie potrafiła bez niego normalnie funkcjonować, była mu oddana całą sobą. Zatraciła się. On wiedział, że jest jej bezwzględnie potrzebny, że wybaczy mu dosłownie wszystko. Wpędzał ją w chorobę, a ona dalej trwała przy nim. Jak zawsze wierna, pełna miłości. Poddała się jeszcze przed walką. Wiedziała, że nie poradzi sobie bez niego.
Ostatecznie oddział onkologii obiegła wiadomość, że kolejna pacjentka przegrała z rakiem płuc. Nałogu nie opuściła aż do śmierci. Umarła z miłości.

45

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Niedopracowane balladopodobne coś.



Psa nie najlepszy przyjaciel

Założył mu smycz i obrożę.
Kolejny zwyczajny spacer?
Psi ogon z radości wciąż skacze:
Pobawią się razem na dworze!

Długa wędrówka po lesie,
Pan taki dobry, kochany,
Dochodzą do jakiejś polany,
Wesołe szczekanie się niesie.

Jaki zakątek uroczy!
Czy pan rzuci piłeczkę?
Pobiegałby za nią troszeczkę...
Lecz pan zamyślony w dal kroczy.

"Stój!" chce zawołać - nie umie,
Więc tylko za panem biegnie,
Szarpnięcie, pod drzewem legnie
I patrzy na smycz w zadumie.

Smycz przywiązana do drzewa,
A pan gdzieś w oddali już znika.
Na pewno szuka patyka,
By pies mógł za nim pobiegać!

Pies czeka na pana z radością,
Bo ufa mu jak nikomu.
Na pewno poszedł do domu
I wróci do niego z kością!

Lecz jak go nie było, tak nie ma.
Czyżby się zgubił po drodze?
Pies teraz zmartwił się srodze;
Powoli zaczęło się ściemniać...

Na pewno pan przyjdzie rano,
Zobaczy, jak pies był dzielny,
Chrupek da talerz pełny
I wszystko będzie tak samo.

Nazajutrz pan nie przychodzi;
Gorąco, głód i pragnienie,
Lecz psa nie opuszcza marzenie,
Jak pan mu to wynagrodzi.

Kolejny dzień i coś słychać,
Pies szczeka głośno z radości,
Merda, choć bolą go kości,
Lecz dźwięk w oddali zanika.

Tymczasem zmierzch przyniósł burzę.
Och, teraz pan się pojawi!
Wie, jak pies się boi błyskawic,
Nie każe czekać mu dłużej!

Burza po nocy minęła,
Ze strachu pies wył do rana,
Lecz dalej nie widać pana,
Więc nagle obawa go zdjęła.

Może to rodzaj kary
Za nasiusianie na leżak,
Za podjadanie z talerza,
Za pogryzione kotary?

Ach, to się panu udało,
Teraz tu wróci, wybaczy,
Na koniec zawoła też raczej:
"Chodźmy do domu, mój mały!",

Lecz pana wciąż nie było,
Pies coraz słabszy się staje,
Upał spokoju nie daje,
Och! Z panem dobrze się żyło...

Ostatkiem sił szuka cienia,
Wciąż wiernie na pana czeka,
Opada powoli powieka...
Pies we śnie chce szukać wytchnienia.

I nagle usłyszał rozmowę.
Jeszcze raz machnął ogonem...
Jeszcze się zwrócił w tę stronę...
A oczy się stały matowe...

46 Ostatnio edytowany przez Summerka (2014-08-07 05:42:23)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eilleen! Bardzo ładna ballada! Przypomina mi wiersze   angielskich "poetów jezior".

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eileen wyrazy szacunku i uznania za psią balladę. Niewłaściwie napisałem- za całokształt Twojej twórczości.

48 Ostatnio edytowany przez Klaudyna59 (2014-08-07 22:12:54)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Niedopracowane balladopodobne coś.



Psa nie najlepszy przyjaciel

Założył mu smycz i obrożę.
Kolejny zwyczajny spacer?
Psi ogon z radości wciąż skacze:
Pobawią się razem na dworze!

Długa wędrówka po lesie,
Pan taki dobry, kochany,
Dochodzą do jakiejś polany,
Wesołe szczekanie się niesie.

Jaki zakątek uroczy!
Czy pan rzuci piłeczkę?
Pobiegałby za nią troszeczkę...
Lecz pan zamyślony w dal kroczy.

"Stój!" chce zawołać - nie umie,
Więc tylko za panem biegnie,
Szarpnięcie, pod drzewem legnie
I patrzy na smycz w zadumie.

Smycz przywiązana do drzewa,
A pan gdzieś w oddali już znika.
Na pewno szuka patyka,
By pies mógł za nim pobiegać!

Pies czeka na pana z radością,
Bo ufa mu jak nikomu.
Na pewno poszedł do domu
I wróci do niego z kością!

Lecz jak go nie było, tak nie ma.
Czyżby się zgubił po drodze?
Pies teraz zmartwił się srodze;
Powoli zaczęło się ściemniać...

Na pewno pan przyjdzie rano,
Zobaczy, jak pies był dzielny,
Chrupek da talerz pełny
I wszystko będzie tak samo.

Nazajutrz pan nie przychodzi;
Gorąco, głód i pragnienie,
Lecz psa nie opuszcza marzenie,
Jak pan mu to wynagrodzi.

Kolejny dzień i coś słychać,
Pies szczeka głośno z radości,
Merda, choć bolą go kości,
Lecz dźwięk w oddali zanika.

Tymczasem zmierzch przyniósł burzę.
Och, teraz pan się pojawi!
Wie, jak pies się boi błyskawic,
Nie każe czekać mu dłużej!

Burza po nocy minęła,
Ze strachu pies wył do rana,
Lecz dalej nie widać pana,
Więc nagle obawa go zdjęła.

Może to rodzaj kary
Za nasiusianie na leżak,
Za podjadanie z talerza,
Za pogryzione kotary?

Ach, to się panu udało,
Teraz tu wróci, wybaczy,
Na koniec zawoła też raczej:
"Chodźmy do domu, mój mały!",

Lecz pana wciąż nie było,
Pies coraz słabszy się staje,
Upał spokoju nie daje,
Och! Z panem dobrze się żyło...

Ostatkiem sił szuka cienia,
Wciąż wiernie na pana czeka,
Opada powoli powieka...
Pies we śnie chce szukać wytchnienia.

I nagle usłyszał rozmowę.
Jeszcze raz machnął ogonem...
Jeszcze się zwrócił w tę stronę...
A oczy się stały matowe...

Jak prawdziwie odzwierciedliłaś psią tragedię, zawiedzioną miłość do pana, niestety każdego lata znajdujemy psiaki przywiązane w lesie do drzewa albo wyrzucone na drogach z samochodu. Straszne . Pozdrawiam Cię Eileen. Dziękuję że napisałaś tę balladę.

49 Ostatnio edytowany przez Eileen (2014-08-20 14:26:37)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dzię-ku-ję! big_smile No to trochę grafomańskiego bełkotu. big_smile


Inni

mówią
przyjaźń jest piękna
przyjaciel to skarb
przyjaźń przetrwa wszystko

ciekawe

a jeśli
przyjaźń to przekleństwo
przyjaciółka brzmi jak obraza
przyjaźń powoli zabija

tak
mam inne zdanie

głupia
mówią
stracisz go
(czy można stracić coś czego się nie ma
wątpliwe)
lecz nie przestają
związki są nietrwałe
małżeństwa się rozpadają
przyjaźń jest wieczna

milczę
że oddałabym tę wieczność za muśnięcie ust
że to piękno jest niczym wobec dotyku dłoni
że zamiast tego wszystkiego jego twarz o poranku
nie mówię

nie rozumieją
nie chcą
nie wiedzą

on też nie.

50

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Limeryczek. :3

Pewnemu mężczyznie z Wolsztyna
Marzyła się jedna dziewczyna,
Lecz cały ten związek
Zniszczyły pieniądze,
Bo premium z e-darling on ni miał.

51

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Limeryczek. :3

Pewnemu mężczyznie z Wolsztyna
Marzyła się jedna dziewczyna,
Lecz cały ten związek
Zniszczyły pieniądze,
Bo premium z e-darling on ni miał.

Uśmiałam się big_smile Eileen, dobrze piszesz, choć lepiej Cię widzę w prozie (sama piszę, skończyłam "sztukę pisania polskiego" zwaną filologią big_smile). Z tych wszystkich utworów wyłania się bardzo fajna osoba big_smile. Tak trzymaj.

52

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Dzięki. big_smile Wiem, że proza lepiej mi wychodzi, wiersze (albo raczej "wiersze" big_smile) piszę tylko "tak o", w każdym razie nie mam złudzeń, Szymborską drugą nie będę. ^^

53

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Dzięki. big_smile Wiem, że proza lepiej mi wychodzi, wiersze (albo raczej "wiersze" big_smile) piszę tylko "tak o", w każdym razie nie mam złudzeń, Szymborską drugą nie będę. ^^

Grunt to się rozwijać big_smile I pisarsko i jakkolwiek inaczej big_smile

54

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Na szczaw

Szlachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Gdy pomieszkujesz
W tym polskim kraju,
Gdzie dzieciom w maju
Gdy głodne srodze
Jeść szczaw przy drodze
Rząd nakazuje
I to dyktuje
Wiedzą, rozsądkiem,
Nowym porządkiem,
Bo jak brak chleba,
To tu potrzeba
Nowych pomysłów,
Niech więc od zmysłów
Nikt nie odchodzi,
Bo się nie godzi,
Gdy porad pora
Jest profesora
Niesiołowskiego,
Mędrca wielkiego,
Co głód na świecie
Rozwiązał, wiecie,
Jednym stwierdzeniem:
Szczaw wybawieniem!


To już było, ale nie tutaj, a że nie mam nic nowego... :3

55 Ostatnio edytowany przez Eileen (2014-11-03 20:39:29)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Wyrachowanie

Jak do ptaszka zbliża się człowiek,
Tak ja do Ciebie podchodzę pomału,
By zbyt znaczącym przymknięciem powiek
Nie spłoszyć więzi, co się nawiązała.

Uśmiechy także rozdzielam niechętnie
I gestów zbyt śmiałych nie czynię wcale,
Bo każde stworzenie, gdy się przelęknie,
Ufność i spokój może stracić trwale.

Opieką otaczam Cię zza kotary,
Jestem wciąż obok, lecz przezroczysta.
Nie mą nagrodą donośne fanfary,
Lecz ciche słowa i Ty - tak blisko.

I tylko w lustro z ironią spoglądam,
Bo tam jedynie jestem ja, prawdziwa,
A ta spokojna, a ta łagodna,
To środek do celu, nic więcej... Wybacz.

56 Ostatnio edytowany przez Summerka (2014-11-07 08:11:40)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Eillen  "Limeryczek" bardzo mi się podoba.  A ten ostatni wiersz ma swój urok. Jednak bardziej by mi pasowało, gdyby podmiotem lirycznym był on, a nie ona. A jeśli to ona,  to niech do diaska zaszeleści jakimiś sukniami czy zgubi chusteczkę:)

57

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Summerka, właściwie to na początku miało być coś w tym stylu i bez ostatniej zwrotki. Pierwszą napisałam na wakacjach, a potem nie dokończyłam. Parę dni temu znalazłam to w zeszycie i jakoś tak mi ewoluował sens, w sumie trochę na siłę dopisane. tongue

58

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Zakończenie wyszło całkiem balladowe:) Raczej przedostatnia zwrotka wydaje mi się do przemyślenia. Zrozumiałam, że miał być kontrast:  spokój - dzikość. Ha, ha, ale analizy drobiazgowej dokonałam. Musisz mi wybaczyć:) Lubię ballady romantyczne i już.

59

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Ależ proszę, to dla mnie zaszczyt, że się tak drobiazgowo wgłębiłaś w ten tekst. big_smile

60

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Ależ proszę, to dla mnie zaszczyt, że się tak drobiazgowo wgłębiłaś w ten tekst. big_smile

Eillen:);D

61 Ostatnio edytowany przez Eileen (2014-11-28 22:08:08)

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Stare. hmm
---------


W Ministerstwie Edukacji
Wciąż dochodzi do frustracji,
Bo na system źli rodzice
Szkoły poddają krytyce.

Mówi nam tata Michała:
- Dziś historia to jest chała!
Żąda babsztyl pomylony
Dat unii Litwy/Korony,
No a wtedy, wszakże wiecie,
Miśka nie było na świecie!

Doda swoje mama Kasi:
- Mi też tam nie wszystko pasi.
Córcia czasem zrobi byka,
Ale to matematyka!
Widział kto, Boże jedyny,
Uczyć algebry dziewczyny?!

Wtrącił inny pan trzy grosze:
- Mieszają wszystko po trosze!
Plastyk dziecko mi ukarał,
Bo nie znało Renoira.
Jednak Krzysio mój maluśki
Ma angielski, nie francuski!

Ministrowie się starali,
Wiele projektów oddali,
Wynik z tego? Wszyscy chórem:
Każdy głupi zda maturę!

62

Odp: Miniaturki i inne bazgroły
Eileen napisał/a:

Dzię-ku-ję! big_smile No to trochę grafomańskiego bełkotu. big_smile


Inni

mówią
przyjaźń jest piękna
przyjaciel to skarb
przyjaźń przetrwa wszystko

ciekawe

a jeśli
przyjaźń to przekleństwo
przyjaciółka brzmi jak obraza
przyjaźń powoli zabija

tak
mam inne zdanie

głupia
mówią
stracisz go
(czy można stracić coś czego się nie ma
wątpliwe)
lecz nie przestają
związki są nietrwałe
małżeństwa się rozpadają
przyjaźń jest wieczna

milczę
że oddałabym tę wieczność za muśnięcie ust
że to piękno jest niczym wobec dotyku dłoni
że zamiast tego wszystkiego jego twarz o poranku
nie mówię

nie rozumieją
nie chcą
nie wiedzą

on też nie.

Dobitny, coś we mnie drgnęło nutą tęsknoty i zrozumienia.

63

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Miło mi, że się podoba, zwłaszcza, że takich wierszy to ja kompletnie nie umiem pisać. Tzn. tych takich emocjonalnych. tongue Zawsze wydają mi się jakieś kiczowate i oklepane. tongue

64

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

Ty się, Eileen, nie zajmuj pierdółkami na 20 słów, tylko weź się za dokończenie swojej powieści fantasy tongue Bo Shaera juz chyba umarła z tęsknoty za Tobą tongue

Wierszyk ułożony podczas czekania aż sie wanna napełni to nie jest szczyt Twoich mozliwości tongue

65

Odp: Miniaturki i inne bazgroły

E e e, sorry, nie podczas kąpieli, tylko podczas wyjścia na fajkę (albo dwie) na ławkę podczas wakacji, wypraszam sobie. big_smile big_smile

Shaera mi zdechła, fakt. Ale się wezmę za nią, dzięki za "kopa". xd

Posty [ 1 do 65 z 103 ]

Strony 1 2 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024