Kajuś i inne Dziewczyny macie rację aby starać się nie wspominać dobrych, dawnych momentów z byłym, zacząć myśleć o sobie. Ale jeśli to jest silniejsze ode mnie, jeśli nie mogę się skupić na niczym innym. Po pracy jeśli nie mam nic do załatwienia po pracy ( np. urzędowego ) to czym prędzej lecę do domu zaszyć się pod kołdrą. Powiecie, żeby wychodzić do ludzi. Po zakupy nie pójdę, nigdy nie lubiłam galerri handlowych, a pieniędzy nie chcę na głupoty wydawać, bo w moim stanie nie skupię na konkretnej rzeczy tylko będę bezmyślnie kupować to , co później uznam, ze nie było mi potrzebne. A zresztą wszędzie dosłownie wszędzie chodzą przytulone pary do siebie, jakiś wysyp czy co? Mdli mnie od patrzenia na nich. Na fitness, basen a z kim? Wszystkie koleżanki mają mężów, partnerów to zbytnio nie mają czasu, a jak wygospodarują dla mnie malutki skrawek czasu to i tak rozmawiają ( nieświadome ) o swoich mężczyznach, wtedy ja się wkurzam i nici z wypadu. Na kino, na kawkę lub lody w kafejce nie ma ochoty bo znowu same pary ( przerabiałam to ostatnio, chciałam sprawdzić Wasze teorie, żeby zacząć wychodzić do ludzi ). Najlepiej jest mi po kołdrą, na przemian drzemię, oglądam jakieś seriale ( teraz przynajmniej jestem na bieżąco, wiem kto z kim, kiedy i gdzie, a przedtem to nawet nie wiedziałam,ze taki serial istnieje ), przeczytałam już wszystko co było możliwe, zapisałam się do biblioteki, mądrości przeczytałam i co, gorzej jest z ich realizacją. Drażnią mnie ludzie, ( moi rodzice, rodzeństwo mają za swoje, bo jestem okropna, opryskliwa ). Apogeum mojego złego samopoczucia osiągnęłam kiedy zaczęłam otrzymywać życzenia świąteczne od różnych restauracji, zespołów muzycznych, kwiaciarni itp kiedy organizowałam swój ślub ( pewnie mają mnie w bazie klientów i odruchowo wysłali do wszystkich ). Wczoraj jadąc autobusem pomimo, ze starałam się ze wszystkich sił poleciały mi łzy i ludzie zaczęli mi się przyglądać. Ale miałam to w nosie. Próbowałam spoglądać na facetów mijanych na ulicy. Spróbuję czy jakiś spodoba mi się. Może i owszem jakiś tam mi się spodobał, ale łapałam się na tym, ze odruchowo spoglądałam na palec i tylko ironicznie się uśmiechałam do siebie, ze pewnie taki facet i miałby być sam, ma obrączkę. Jestem beznadziejna, całkowicie uzależniłam psychicznie się do byłego, być może uczepiłam się jego oczywiście też z miłości, ale też z tego, ze tak bardzo chciałam mieć męża i dzieci, tak bardzo pragnę mieć dziecko, To moje marzenie, największe pragnienie. I teraz nie ma eksa, nie ma nikogo, jestem sama, wróżka mi niejednoznacznie odpowiedziała, czy ktoś pojawi się w moim życiu. Do dupy ten rok 2010 i do dupy ten nowy rok 2011 ( a zwłaszcza magiczna data naszego, niebyłego ślubu ). Dzisiaj idąc do pracy rano, zastanawiałam się czy byłą dobrą narzeczoną. Jeśli licząc, ze miał we mnie oparcie duchowe, jeśli o coś prosił ( przynieś, podaj, wypierz, wyczyść, posprzątaj, pomyj ) to ja spełniałam, pomogłam mu w spłacie długu, kupowałam mu ubrania, seks miał kiedy tylko chciał, wszędzie gdzie chciał to chodziliśmy, miał swój wolny czas ( treningi, spotykanie się z kumplami ), czego mu zabroniłam to tylko imprez ( dyskotek ) osobno. Owszem czasami jak widziałam, ze jest brudno w pokoju, a on sobie siedzi przy kompie to wkurzałam się, ze nie posprzątał. Ale to były moje drobne fochy, więc jeśli licząc to wszystko to chyba nie byłam złą. Więc dlaczego mnie zostawił, co ja takiego zrobiłam, ze mnie nie chciał a flirtował sobie z dziewczynami poznanymi w necie. Jak ja mam zaufać nowemu ( jeśli takowy się zjawi ) facetowi. Nie umiem, nie potrafię. Minęły prawie 3 miesiące. Nie potrafię, nie umiem być sama. Ja już nie mam 20 lat, ze poznaje się w szkole, na studiach, na dyskotece itp. Ot moje całe żale.