Nauczyciel, lekarz, pielęgniarka... Wiele jest zawodów, które wybierać powinno się szczególnie starannie, ośmielę się nawet napisać, że powinno się mieć do nich powołanie. Często jednak to zwykły przypadek decyduje o naszym życiu zawodowym. Czasem są to rodzice, którzy dokonali za nas tego wyboru, czasem brak skonkretyzowanych planów w wieku, gdy już decyduje się o przyszłym życiu, a czasem coś jeszcze innego. I wszystko jest w porządku, o ile pracę można z czasem polubić i zaczyna sprawiać satysfakcję. Zły wybór bywa jednak dotkliwy i bolesny - praca jest przecież częścią naszego życia, składową, która stanowi o naszym zadowoleniu.
Szczerze przyznam, że kiedy stanęłam przed wyborem szkoły średniej, jeszcze nie bardzo wiedziałam, co chciałabym robić w przyszłości. Tata widział we mnie prawnika, ewentualnie jakiegoś specjalistę w dziedzinie administracji. Moja wrodzona niezależność i przekora nie pozwalały na zaakceptowanie narzuconych wyborów (dziś nie wiem czy miałam rację, podobno byłby ze mnie dobry prawnik, sama zresztą widzę w sobie pewne zacięcie w tym kierunku) i razem z przyjaciółką zdawałyśmy do technikum odzieżowego. W rezultacie nauczyłam się naprawdę dobrze szyć, ale nie widziałam się w tym zawodzie. Ukończyłam zatem studium pedagogiczne, potem były zupełnie od tego oderwane studia wyższe, a pracuję w bankowości. Taki ze mnie człowiek renesansu .
Odkąd sięgam pamięcią, w dzieciństwie zawzięcie szyłam lalkom ciuszki i uwielbiałam bawić się w szkołę, oczywiście zawsze w charakterze nauczycielki . Szkoły wybierałam więc chyba zgodnie z wrodzonym zacięciem, ale później poszłam całkiem inną drogą. Czy słusznie? Nie jestem do końca przekonana. Mało tego, często dochodzę do wniosku, że lepiej realizowałabym się jako projektantka odzieży, prawnik albo psycholog. Generalnie coś nadal wywołuje pewnego rodzaju niedosyt.
A jak jest u Was? Czy zawód, który wykonujecie jest Waszym powołaniem, czy jednak dokonany został zupełnym przypadkiem? Czy żałowaliście kiedyś, że nie poszliście inną drogą?