Cześć,
Byłam w dwuletnim związku z chłopakiem, z czego rok mieszkaliśmy razem. Był to związek dość niestabilny, ex porzucał mnie w przeszłości z różnych powodów, zawsze przepraszałam go, latałam za nim, w niektórych kłótniach naprawdę zawiniłam, w innych, również kończących się rozpadem, przepraszałam go za coś, za co to on powinien mnie przeprosić. Pomiędzy tymi porzuceniami, było nam naprawdę dobrze. Postanowiłam z nim zamieszkać. Po roku również mnie zostawił, przyczyniła się do tego również jego mama.
Po całej tej sytuacji, umówiłam się z Panią psycholog, która postawiła hipotezę, że mój ex jest narcyzem. Część cech się zgadzało: brak empatii, zrozumienia, nadwrażliwość, obrażanie się i tworzenie dystansu, marzenia o osiągnięciu wielkich sukcesów, nie potrafił przyznawać się do błędów, nie przepraszał, zawsze uważał, że ma rację, nie widział w sobie żadnych wad, twierdził, że mam wielkie szczęście, że na niego trafiłam, że mam z nim tak dobrze, wypominał rzeczy sprzed 2 lat, by zrobić z siebie ofiarę. Natomiast pewne rzeczy mi się nie zgadzały z charakterystyką narcyza: był opanowany, raczej nie był manipulantem, chyba, że w momentach tego porzucania, nie był kłamcą i krętaczem, nie był furiatem, był troskliwy np gdy byłam chora, myślał o mnie, a już w szczególności o swojej mamie, która była dla niego bóstwem itp.
Po tym jak mnie porzucił totalnie się załamałam. Nie jadłam, nie spałam, codziennie płakałam. Wpadałam w bardzo dziwny stan potężnego lęku, nie mogłam złapać tchu, waliło mi serce, kładłam się na podłodze i po prostu wyłam, wyłam do sufitu. Jedyne o czym w tamtym momencie marzyłam to zamknąć oczy i zniknąć z tego świata. Przestałam dbać o siebie, po prostu egzystowałam. Jeszcze nigdy w życiu nie przeżyłam nic bardziej strasznego. Poszłam do psychiatry, wzięłam leki i czuję się bardziej wyciszona, ale w dalszym ciągu to tak cholernie boli.
Nie spodziewałam się końca związku, to było dla mnie totalnym zaskoczeniem. Szukaliśmy działki, mieliśmy brać kredyt, mieliśmy plany. Mówił, że kocha, że nie wyobraża sobie życia beze mnie. Byłam mu wierna, oddana, wspierałam go całym sercem, robiłam głupie niespodzianki na poprawę humoru, gdy miał problem, potrafiliśmy przegadać całą noc, mieliśmy wspólną pasję. Nie byłam oczywiście święta, oboje popełnialiśmy błędy w związku.
Po tym wszystkim nie potrafię się podnieść. Minęło 5 tygodni, 2 dni po wizycie u psychiatry. Nie wiem jak odbudować swoje życie. Nie mamy kontaktu od momentu rozstania, po prostu wyrzucił mnie ze swojego życia, na początku pogrążyłam się tylko i próbowałam do niego dzwonić, ale chyba tylko się ośmieszyłam bo nie odebrał. Usunęłam jego nr, usunęłam go z facebooka, usunęłam wszystkie zdjęcia i przedmioty, które mogłbyby mi się z nim kojarzyć, nie słucham piosenek o miłości. Wiem, że to po prostu koniec. Ale ciągle o nim śnię. Głównym motywem moich snów jest powrót i porzucenie mnie.
Najgorsze jest dla mnie to, że ja wcale nie chciałam tego rozstania, szanuję to, że być może nie był z jakichś powodów ze mną szczęśliwy. Szanuję jego decyzję. Ale boję się, że już nigdy kogoś takiego nie spotkam. Szanowałam go za szczerość - ufałam mu w 100%, w przeciwieństwie do moich poprzednich partnerów, nigdy mnie nie oszukał, nie zatajał niczego. I boję się, że z tego powodu ja nigdy o nim nie zapomnę i nie ułożę sobie życia.
Wiem, że w takich sytuacjach ważne jest wyjście do ludzi. Ale ja niestety nie mam do kogo. Moje przyjaciółki porozjeżdżały się po świecie, mamy kontakt jedynie internetowy. Nie mam z kim wyjść na spacer kawę, czuję się potwornie samotna.
Czy byłyście w takiej sytuacji? Co Wam pomogło? Ile czasu potrzebowałyście na dojście do siebie? Czy jest jeszcze szansa na to, że mogę być szczęśliwa?