Byliśmy razem 9 miesięcy, bardzo intensywnych, codziennie razem, wspólne spanie, zakupy, milion rzeczy robiliśmy razem, prowadziliśmy nawet naszą listę, w której zapisywaliśmy rzeczy, które robimy. Mnóstwo miejsc, mnóstwo szczęścia.
Jednak w tym wszystkim było kilka spraw nie dających mi spokoju. Pierwszą z nich była dla mnie trudna do zaakceptowania przeszłość - co rusz wychodziły nowe fakty i nie miałoby to dla mnie znaczenia, gdyby nie to, że czułam się gorzej z tą wiedzą, mając poczucie, że mnie traktuje gorzej niż wcześniej kogoś w pewnych sytuacjach. Dodatkowo w trakcie związku wyszło na jaw jego kłamstwa.
W związku z powyższym, strasznie emocjonalnie do tego podchodziłam, wypominałam, kłóciłam się. Niekiedy w tych kłótniach byłam bardzo agresywna z bezsilności, gdy nie odpowiadał. Mimo tego, Powtarzał mi, że chce iść ze mną do przodu, że wolałby być w sali tortur, żeby tylko było dobrze. Mówił, że jestem cudowna i mnie kocha.
O powodach kłótni napisalam w poście nr 5.
Podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu. Znaleźliśmy mieszkanie. W środę poszliśmy razem do pracy, wieczorem miał przyjechać do mnie. Po pracy spotkał się z bratem. Przestał się do mnie odzywać - tzn wyświetlił wiadomość i nie odpisał, przedtem przesyłał mi nawet zdjęcia z tego spotkania. Koło 22 napisałam do niego i zadzwoniłam, bo byliśmy umówieni.
Dostałam od niego po długim czasie wiadomość, że on jest u brata i żebyśmy nie psuli sobie życia. Wyłączył telefon.
W czwartek pojechałam rano do niego. Mówił, że mnie kocha, że mu zależy, ale musi jeszcze porozmawiać z bratem, że brat mu zalecił przerwę.
Znów miał wyłączony telefon... Nigdy się to nie zdarzało, nawet w najbardziej paskudnych kłótniach chciał mieć ze mną kontakt.
Nie byłam w stanie tego znieść [tym bardziej, że mieliśmy podpisywać umowę najmu] i w piątek pojechałam do niego pod pracę.
Załatwił mnie dosłownie w 5 minut. Powiedział, że brat kategorycznie powiedział, że nie możemy się spotykać. Na pytanie czy mnie kocha, powiedział, że nie możemy się spotykać. Zaproponowałam, że na spokojnie porozmawiamy w sobotę, bo i tak mieliśmy zarezerwowaną restaurację. Powiedział, że to nie ma sensu. Powiedział także ,że nie musi odbierać ode mnie swoich rzeczy. Był chłodny, oschły jakby nie miał wobec mnie żadnych uczuć. I zostawił mnie na środku chodnika.
Napisałam do niego wiadomość, czy to jego ostateczna decyzja, bez wyjaśnienia. Wczoraj napisal, że tak i mam o nim zapomnieć bo nie będziemy więcej razem.
Usunął mnie ze znajomych na Facebooku...
Szczerze mówiąc to dla mnie niezrozumiałe.
Uważam, że nie chodzi o kogoś innego, chyba, widzieliśmy się codziennie, całe weekendy też wspólne.