Postaram się możliwie jasno, chociaż nie wiem, czy wyjdzie, bo myśli ciśnie się tysiąc, a nie wiem, czy potrafię...
Mam 49 lat. Przez prawie 15 lat żyłem w nieformalnym związku z blisko 12 lat młodszą partnerką. Przeprowadziła się do mojego miasta z tzw. drugiego końca kraju, gdzie mieszka cała jej rodzina. Ja byłem już wtedy po rozwodzie (nie miałem z żoną dzieci).
Moja partnerka chce odejść, ponieważ - jak twierdzi, "dusi się w naszym związku" i "nic już do mnie nie czuje", nie kocha mnie. Oświadczyła, że chce się wyprowadzić w swoje rodzinne strony (czyli zamieszkać blisko 600km od naszego aktualnego miejsca zamieszkania) i zabrać ze sobą naszą córeczkę. W bliżej mi nieznany sposób (chyba Internet) odnowiła starą znajomość z mężczyzną "z jej stron" (znała go na studiach, ale rzekomo wtedy tylko byli znajomymi) i obecnie jest na etapie wymiany z nim telefonów, smsów, kontaktu przez FB i chyba raz przynajmniej się z nim spotkała (on do niej tutaj przyjechał).
W pierwszych kilku latach, do momentu urodzenia się córeczki, było świetnie. Fenomenalny, częsty seks, wspólne zainteresowania, itd. Potem sytuacja zaczęła się zmieniać. Kupiliśmy mieszkanie, częściowo z moich środków, częściowo za kredyt w CHF. Urodziła się córka, frank skoczył, więc musiałem więcej pracować, nie było żadnego wsparcia ze strony dziadków (z moimi rodzicami mieliśmy konflikt, a po śmierci ojca matka zerwała wszelkie relacje nawet ze mną). Musiałem też przez kilka lat pracować na płatną opiekunkę, kiedy moja partnerka wróciła do pracy. U niej pojawiła się w pewnym momencie depresja, zaczęła się leczyć, a ja, chociaż pozornie rozumiałem problem, chyba go lekceważyłem. Zaczęła sypiać z córką w jednym pokoju, ja w drugim. Po kilku latach nasze życie seksualne właściwie zniknęło, a jej problemy z depresją i moje zdrowotne (nadciśnieniowe i, niestety, nowotworowe - usunięto mi tarczycę z rakiem, na razie jest ok 2 lata po operacji) też nie sprzyjały.. Na co dzień niby było ok, ale często się kłóciliśmy, o rzeczy w sumie chyba tego niewarte. Jest bardzo uparta, ja też mam ciężki charakter. Do tego zawsze (nie do końca słusznie) uważała, że nie lubię jej rodziny, a jej mama z kolei za mną nigdy nie przepadała.
Innym jej zarzutem wobec mnie jest to, że jestem cholerykiem - często bez powodu wybuchałem (z powodu drobnostek - np. pękniętej sznurówki, potrafiłem głośno zakląć, itp.). Jadąc samochodem, gwałtownie reagowałem (krzyki, wulgaryzmy) na łamanie przepisów. Zarzuca mi, że zaniedbywałem dziecko, ją, itd. Ma trochę racji, ale często po prostu pracowałem, mając kredyt w CHF na karku. Zaproponowałem terapię - odmówiła, twierdząc, że jest za późno i chce odejść. Ostatnio stała sie wobec mnie bardzo nieprzyjemna, więc nie rozmawiamy poza rzeczami koniecznymi. Ona chce po prostu sprzedać mieszkanie, podzielić pieniądze, zabrać dziecko i wyjechać prawie 600km stąd. Ja jej nie interesuje.
Córka jest w tej chwili w szoku. Właśnie się zorientowała, co się dzieje. Ma 10 lat, ale jest bardzo inteligentna i sporo rozumie. Ogólnie kocha matkę, która zawsze o nią dbała (tu niczego jej nie można zarzucić), ale - przynajmniej teraz - jest na etapie rozpaczy i całkowitej niechęci do mamy. Jak się to potocznie określa, jest bardzo za mną. Od jakiegoś czasu śpimy z córką razem w pokoju - na jej prośbę (matka śpi w innym), spędzamy cały mój wolny czas razem. Płacze i niemal nieustannie mi mówi, że chce być ze mną, że tu jest jej dom, etc. Od urodzenia, naturalnie, mieszka w naszym wciąż jeszcze wspólnym mieszkaniu i tu chodzi do szkoły, tu ma koleżanki, zajęcia pozalekcyjne, itd.
Moja partnerka od wielu lat, jak wspomniałem, leczy się na depresję. Regularnie odwiedza psychiatrę i bierze leki. Jej linia postawy, że tak powiem, wobec mnie w tej chwili to: "to wszystko wina twojego charakteru, zachowania, sposobu bycia". Twierdzi, że ja jestem ponurym człowiekiem, który nie potrafi mieć normalnych relacji z ludźmi, itp. Mówi, że kiedy córka była mała, to w ogóle się nią nie zajmowałem, etc. Ja uważam, że prawda była nieco inna - byłem często zajęty zarabianiem na nasze życie. Tak czy owak, z córką łączy mnie bardzo silna więź, córka mnie uwielbia i to okazuje. Wokół mojej partnerki są koleżanki z problemami w związkach albo po rozwodzie...
Obiecałem, że się zmienię i próbuję. Już nawet - bo tak to wygląda - nie dla niej, ale dla siebie i córki. Ale co dalej? Mam się już z tym wszystkim pogodzić? Jak podejść do dziecka, które ona chce zabrać w "inny świat", a które nie chce stąd wyjeżdżac i powtarza, że chce mieskać z tatą...? Zacząłem chodzić do 2 psychologów - kobiety i mężczyzny, naprzemiennie. Chciałem poznać dwa punkty widzenia. Mam totalny chaos w głowie..:(