Jesienni w Krakowie
Zostawmy w sobie odrobinę dziecka
na chwilę kiedy dłoń w dłoni pobiegnie
gubiąc rozsądek na schodach, w zaułkach
znaczonych ledwie nikłą smugą światła
jak na obrazach głośnego artysty, którego
imię z szacunkiem wymawiają ramy.
Dłonie łagodzić będą szorstkość murów,
zmyślnie odwracając kruchość przepowiedni,
może nawet blues wyszeleszczą lub ciepły
oddech koniecznie na karku w miejscu
gdzie myśli splątane są w supeł.
Cisza będzie smakować jak drobina magii
w kącikach warg upięta albo w drżeniu kolan
unosząca centymetr szczęścia liściem brzozy
albo gołębim piórkiem na schodach Szerokiej.
Potem... nie będzie już żadnego potem
tylko noc się rozwinie nagim prześcieradłem.