Mieszkam za granicą z mężem i roczną córcią. Przez ponad połowę doby jestem z nią sama w domu. Miałam znajomych, typ klubowicza, którzy - gdy zaszłam w ciążę - zaczęli patrzec na mnie jak na trędowatą, nie nadawałam się już do rozbawionego towarzystwa. Mój mąż to taki nieco lekkoduch, zawsze był malo odpowiedzialny, mial wybujałe poczucie wolności, ale póki ja sama byłam niezależna i zajęta pracą, nie było to aż tak dla mnie dotkliwe.
Ciążą była zaskoczeniem, dużo czasu spędzałam sama w domu, bo musiałam leżeć, duży stres, poczucie osamotnienia, pokrzywdzenia... ale myślałam wtedy, że przezyję, wytrzymam, pojawi się dziecko, będę zajęta, szcześliwa, już nie sama. No i pojawiło się.
Córeczka jest dzieckiem bardzo zywym. Juz teraz ma dość mocny charakter. Jest też typem mocno marudzącym i wymuszającym. Szybko się nudzi, wymaga 110% uwagi, źle śpi w nocy. Oczywiście, byłam z nią u lekarzy wszelakich, bo się zastanawiałam, czy dziecko może być tak marudne i niezadowolone bez powodu. Cóż... tylko kilka przykładów z jej standardowych zachowań:
- potrafi nie jeść nic poza mlekiem tygodniami, cokolwiek dostanie do buzi, do rączki - pluje tym i rozmazuje
- potrafi jęczeć cały dzień, literalnie - godzina po godzinie
- przy przewijaniu wrzeszczy do zaniesienia się, nie leży nawet 20 s, na stojąco przebrać się nie pozwoli, ucieka, krzyczy.. wszystko w kupie, sikach, ja po pachy umazana w kremie...
- wpada w histerię, gdy nie da się jej czegoś, co akurat chce. Nie pomaga noszenie, zabawianie, zajmowanie, odwracanie uwagi, tulenie, mówienie, wyciszanie... ściekły ryk, przeradzający się w charczenie, pisk, kończący się wymiotami. Rekord: 2h37minut.
- w sklepie momentalnie zaczyna ryczeć, więc zakupy robię biegiem i nieodmiennie na sygnale
Zbierając to do kupy, dodając fakt, że ciągle z nią jestem sama, nie mam póki co opcji, by iść do pracy (przekalkulowaliśmy i ze względów finansowych niania odpada, żłobki w UK są drogie i trzeba czekać na miejsce). Przyjaciół mam w kraju, owszem - rozmawiamy dużo, ale to nie to samo, co wspólne wyj,ście dla odmóżdżenia i odmiany. Sąsiedzi się skarżą, że żyć się nie da, bo mała strasznie halasuje w dzień, a w nocy budzi się z płaczem. To pogłębia mój stres i często gniew na nią, że znów ryczy, znów ich obudzi, znów będę wysluchiwać, znów bedę nosić, aż padnę i ona padnie...
Ja się cała trzęsę... często kończę dzień z bólem żołądka. Rano przyklejam uśmiech na twarz i wstaję, zaciskając zęby, bo wiem, ze czeka mnie kolejny dzień zmaganz nią. Wściekam się o 200% szybciej niż kiedyś. Podnoszę na nią głos, ryknę, krzyknę, ze złością włożę ją do łóżeczka, gdy już nie wyrabiam... i za każdym razem, gdy nie wytrzymuję, czuję się coraz gorzej. STRASZNIE. Wiem, że mam prawo do gniewu, ale wiem też, że ona jest zbyt malutka, by zrozumieć jak bardzo mnie dręczy swoim zachowaniem. Rodzina? Owszem, rozmawiamy, wspierają jak umieją, mówią, że mi współczują, muszę być silna, ale ciągle dodają, że ja też taka byłam. Cóż... mnie nie wychowywali samodzielnie, a ja... praktyczine jestem sama. Cokolwiek się dzieje - zdana na siebie. Mąż dużo pracuje, po pracy - jak się dowiedziałam od wspólnych znajomych - nie wraca do domu, tylko siedzi, idzie na piwo, a mnie potem mówi, że był cięzki dzień, były nadgodziny, musiał poogarniać sporo przed wyjściem.. kłócimy się non stop, nie przytulamy, mam do niego żal. Nie pomaga, nie sprząta po sobie, zostawia mnie często samą, stawia przed faktem dokonanym, jest niesłowny, spóźnialski, wbija szpile i ciągle poucza na temat bycia dobrym rodzice, choć tak naprawdę skąd ma wiedzieć, co to w ogóle znaczy? Często są awantury, często zdarza się, że słów mi nie starcza, czymś w niego rzucę, nawet go popchnę, uderzę w twarz... długo nie reagował, wręcz ignorował, co tylko mnie podkręcało,w koncu mi oddał w twarz, czy popchnął.. to tylko wzmogło mój żal, złosć, rozczarowanie życiem, macierzynstwem, małżeństwem... jestem załamana.
Codziennie mocno sie staram, codziennie wymyślam 10001 sposobów na opanowywanie złości, szczególnie, gdy mała jest bardzo denerwująca. Wiem, że nie powinna żyć na polu walki, staram się jak mogę, ale do wyboru mam akceptowanie stanu rzeczy, albo walkę - czy z nią, czy z meżem o jakieś swoje prawa... no i kolejność była właśnie taka: najpierw ona, potem ta frustracja i złość, bo im była starsza, tym trudniejsza, tym bardziej wymagająca, mąż tym bardziej nieobecny, ja coraz bardziej sama...
Jak widzicie, tendencja spadkowa... w sensie - moje życie leci na łeb, na szyję, stan depresyjny się pogłębia. Czytam, ćwiczę, oglądam filmy, gotuję, bo lubię, ale mam na to prawie zero czasu. Nawet teraz piszę z ni,ą praktycznie siedzącą mi na głowie, marudzącą, bijącą mnie po twarzy. A kiedyś pracowalam, miałam dobrze płatną pracę, którą straciłam wraz z wyjazdem do UK. Dużo podróżowałam, jestem kreatywna, mam duży potencjał, co teraz mnie jakby dobija... bo NIC nie jestem w stanie zrobić ponadto, co robię... jak widze moje koleżanki, ktore mają dzieci w podobnym wieku i są w stanie zalożyć własną firmę... szlag mnie tarfia. Bo ja nawet nie mogę sama wyjść do wc. Chcę być dobra mamą. Ona rośnie, coraz więcej rozumie, zapamiętuje... nie chcę, by pamiętala potwora. Ale już nie wiem, skąd mam brać siły na taką codzienność