K.82 napisał/a:Magdziunka... osoby, które były w związkach przez tak długi czas muszą swoje odchorować, szczególnie gdy naprawdę kochały. Jesteś jeszcze młoda i spokojnie ułożysz sobie życie... a partner, którego masz... oby to nie była odskocznia, tzw. klin! Tego Ci właśnie życzę ))
Wiem co to znaczy strach przed samotnością... ja też swego czasu miałem tego typu lęki... ale to minie... ciężko stwierdzić kiedy... u każdego ten proces przebiega inaczej....
tak na wstępie to moje pierwsze cytowanie, więc jak coś nie wyjdzie, to z góry przepraszam;)
Noo..a tak odnośnie tego co napisałeś K.82, bo widzę że jesteś bardziej doświadczony przez życie niż ja (czytałam Twoją historię) "Leczę" się z miłości już pół roku i ani widu ani słychu, że coś odchodzi albo odejdzie Ta sytuacja jest dla mnie bardzo męcząca. Pisałam o niej, w domyśle mojej sytuacji już w innym wątku, zatem nie będę powielać. Napiszę tak pokrótce - byłam w związku 7 lat. Rozstaliśmy się, że tak to ujmę za obupulną zgodą, z tymże ja chciałam Jego powrotu, robiłam dosłownie wszystko żeby wrócił. Wszystkie desperackie kroki - listy, smsy i tak dalej. Nie wrócił. I nie wróci. Kiedyś w odpowiedzi na mojego smsa, napisał że nie może wejść drugi raz do tej rzeki, bo coś tam, że jego zdaniem to się nie uda, bla bla bla. No właśnie, jak napisał tak też zrobił - i jak już pisać metaforycznie, wybrał inną, nową, świeżą rzekę. Choć ja uważam, że wejście drugi raz w związek "składający się z tych samych osób" wcale nie musi oznaczać klęski. Wręcz przeciwnie - jeśli obie osoby do tego dojrzeją, zobaczą swoje błędy i postanowią, że tak to ujmę poprawę, wtedy mają szansę stworzyć coś zupełnie innego, a nawet i lepszego, bo będą bogatsi w doświadczenia. Ja do tego dojrzałam, wiem co robiłam źle, widzę swoje błędy i wiem, że jeśli on by wykazał taką samą inicjatywę i chęć jak ja - to by się udało. Ale się nie uda, bo on nie chce. No..to takie streszczenie mojej love story.
I teraz takie pytanko mam do Ciebie K.82..i oczywiście do innych osób, które jakoś tam sobie poradziły z rozstaniem i posklejały swoje złamane serduszko - ile to będzie trwać? Serio..bo ja już najzwyczajniej w świecie nie wyrabiam. Mam objawy depresji, mam do niego żal że nie chciał dać nam kolejnej szansy, mam żal że wybrał inną, mam żal że przekreślił tym samym nasze 7 lat i wszystko co wspólnie budowaliśmy. Chryste nawet mam żal do siebie, że w ogóle zaczęłam rozmowę "o nas". Nie wyrabiam, bo to mnie zjada od środka, czuję że duszę się we własnych emocjach i we własnych uczuciach. Jak mam się pozbierać do kupy? - aha..i robię wszystko co w mojej mocy żeby to się udało, te moje pozbieranie się, ale "to wszystko" nie pomaga. Otoczyłam się murem, nie chcę nikogo innego, nie chce klina, chcę jego..ale on nie chce i to mnie dobija!Zatem..jak mam siebie wyprostować? Jak się w nim odkochać?Jak przestać wspominać, kiedy te wspomnienia zaczynają mnie bombardować?Jak otworzyć się na innych?