Ojojojoj ...:( Opowiem Wam moją historię.
Wtedy miałam niecałe 14 lat. Dziecko ze mnie było. Nie miałam żadnego chłopaka, w końcu gówniara ze mnie była, tylko takich tam podwórkowych znajomych, do których czasem wychodziłam. To było lato. Spotkałam się z dwoma kolegami. Był wieczór, powoli robiło się ciemno, ale tak bardziej szarawo, jak ciemno robiło się około godz. 21, to wtedy było po 19. Byliśmy w parku, przy brzegu, nie nigdzie w głębi. Ludzi było sporo, bo obok był plac zabaw. Siedzieliśmy sobie i gadaliśmy. Koledzy zaledwie z rok starsi, więc młodziki także. Nagle przeszedł koło nas facet, gdzieś około 40-stki, niby niczym niewyróżniający się, lecz coś nas intuicyjnie w nim przeraziło ( i słusznie ! ). Ten strach chyba było widać w naszych dziecięcych oczach. On tylko lekko uśmiechnął się, aczkolwiek tak dziwnie i powiedział : "Siedźcie sobie, spokojnie". Potem przeszedł powolnym krokiem dalej, my nic nie myśląc ze strachu wstaliśmy z ławeczki i zaczęliśmy biec, baliśmy się, że ma niecne zamiary względem nas. On odwrócił się i oni uciekli, a ja nie dałam rady, jakoś wolno biegłam i złapał mnie mocno za nadgarstki. Byłam przerażona, nie wiedziałam co dalej będzie ! W końcu w takich sytuacjach nie wiadomo z kim masz do czynienia, a skoro jest agresywny, to nie wiesz czy nie zgwałci Cię czy może nawet nie zabije.. a bo mało takich szaleńców... Ja zaczęłam płakać, on powiedział, żebym się nie wyrywała, że to nic mi nie da. Adrenalina rosła, to było coś strasznego. Tamci koledzy uciekli, ale chyba obserwowali sytuacje z daleka. Być może miałam trochę żalu, że uciekli, ale teraz rozumiem, to byli mali chłopcy , wystraszeni, i tak nie daliby sobie z nim rady, co innego gdyby byli starsi, to już inna sprawa. Jak pisałam byliśmy na samym brzegu parku, lecz postanowiłam kombinować. Powiedziałam: " Może byśmy tam na ławkę, dalej"? Sama się dziwiłam, że strach nie wyłączył do końca mej zdolności logicznego myślenia i że odważyłam się to powiedzieć. On zgodził się i dalej trzymając mnie mocno za nadgarstki poszliśmy w stronę tamtej ławki, w stronę ławki gdzie raczej więcej ludzi, blisko wody oligoceńskiej. Wkoło już w sumie nie było tak wielu ludzi, zmyli się stamtąd, a ja bałam się nawet krzyczeć "pomocy", gdyż nie wiedziałam co on wtedy może mi zrobić i czy ktoś zareaguje. Bałam się co będzie dalej, co on zamierza mi zrobić, czułam jakby moje godziny były policzone.
Potem, na tej ławce jednak on mówił, że ja chyba za dużo sobie wyobrażam i że naoglądałam się za dużo horrorów - w sumie śmieszne to było z jego strony, trudno, żebym w takiej chwili się nie bała. Może miałam się jego zdaniem cieszyć i napawać jego obecnością? Powiedział mi, że krzywdy mi nie zrobi, że nie ma zamiaru, że niedługo mnie nawet odprowadzi do domu , jeżeli się boję, lecz zrobi to, gdyż chce zobaczyć czy ktoś mi pomoże. Napomknął coś, że ktoś kiedyś też porwał ( chyba z jego rodziny), ta osoba nie otrzymała żadnej pomocy i chce zobaczyć jak to ze mną będzie. Może tak było, może nie - nie mam pojęcia, aczkolwiek szkoda, że na mnie musiał wyładowywać swoje frustracje i nieudane życie. Mijał czas, coś tam chyba jeszcze gadał, ale nie pamiętam, wtedy byłam jak w kompletnym amoku. Aaa pamiętam też, mówił, że gdyby zobaczyła nas policja, to mam mówić, że jestem jego siostrą, pewnie po prostu chciał w razie czego nie mieć nieprzyjemności za to co zrobił. Nagle.. zobaczyłam moich rodziców i siostrę, no i tych kolegów, szli w naszą stronę, czułam się taka szczęśliwa i wyzwolona. On nagle wystraszony puścił mnie. Poszłam z mamą , siostrą i tymi kolegami, tata z tym szaleńcem gadali. On chyba mu potem uciekł. Potem byłam na komisariacie, złożyłam zeznania, szukali tamtego, ale wiadomo...i tak nie mogli wiele mu zrobić, gdyż nie zrobił mi nic więcej.. wiecie co mam na myśli.