Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY! - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 61 ]

Temat: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Witam wszystkich na forum.
Jestem facetem, ale postanowiłem podzielić się z Wami swoją historią, bo jestem już na skraju wytrzymałości.

Jestem z moją żoną niecały rok po ślubie, łącznie nasz związek trwa 2,5 roku.
Znamy się bardzo długo, chodziliśmy do jednej klasy w liceum, teraz mamy po 24 lata. Nie zwlekałem z zaręczynami (oświadczyłem się po pół roku związku, według mnie dostawałem jasne sygnały, że ona też tego chce). Uznawałem to, że znaliśmy się w liceum, (bez pożądania mimo, że zawsze mi się podobała, ale nie widziałem tego z drugiej strony i miała chłopaka) za atut taki, że znamy się z takiej normalnej, codziennej strony, nie stawania się jak najbardziej idealnym jak to bywa na początku kazdego związku czy znajomości. Bez skrępowania mogłem opowiadać przy niej kolegom o swoich pijackich wyczynach z poprzedniego weekendu, nie używałem pięknych słów, po prostu była dla mnie nie do zdobycia i uważałem to za niemożliwe, więc zbytnio nie starałem się jakoś hamować czy starać się przedstawić w jak najlepszym świetle. Jednak muszę przyznać, że zawsze na dzień kobiet czy w inne święto starałem się ubiec wszystkich kumpli i podążyć do niej z kwiatkiem. To jedyne co w tej chwili wywołuje na mych ustach uśmiech smile Podobała mi się, ale nie starałem się o nią, to w wielkim skrócie.

Przełom nastał już po szkole średniej, ona poszła na studia dzienne, ja podjąłem pracę i zacząłem studiować niestacjonarnie, ale w innym mieście.
Coraz częsciej zaczęła do mnie pisać, zaobserwowałem, że głównie po kłótniach ze swoim chłopakiem. Na początku nie traktowałem jej poważnie, odpisywałem półsłówkami, chociaż nie powiem - stawało się to dla mnie coraz bardziej miłe, moje zainteresowanie wzrosło. Myślałem sobie tylko wtedy - kurde, mając dziewczynę nie chciałbym, żeby po kłótni uciekała od razu do rozmów z innymi chłopakami, względnie nawet obcymi - takim ja byłem dla niej w tym czasie. Trochę mnie to blokowało. Trwało to rok, poźniej zaczęliśmy pisać mocniej, częściej, a jej związek uległ rozpadowi.

Czas, w którym zaczęliśmy intensywniej pisać był dla mnie jednocześnie bardzo ciężki, a zarazem kontakt z nią nadawał memu życiu sens.
Wychowywałem się w patologicznej rodzinie, obydwoje rodziców wylądowało w psychiatrykach - ojciec alkoholik na odwyku po próbach samobójczych, matka ze zniszczoną psychiką po awanturach ojca, nie mająca w ogóle wsparcia rodziny. Raz mieszkałem z ojcem, raz z matką, chociaż nigdy nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca na ziemi. I tak w tym czasie właśnie ojciec popełnił w końcu skuteczną próbę, ja też byłem uwikłany w alkohol, jakieś przypadkowe znajomości, rzucenie pracy, miałem po prostu na wszystko wywalone. Nie potrafiłem sobie też ze wszystkim poradzić. Nie widziałem żadnych planów na przyszłość, podwalin z młodości nie wyniosłem żadnych i tak kres osiągnąłem stojąc na ambonie strzeleckiej w lesie, po pijackim rajdzie samochodem, zwyzywaniu połowy rodziny z linką holowniczą na szyi. Było blisko, jednak strach nie pozwolił mi tego zrobić. Nie było tak, że pomyślałem, że zycie jest piękne i że już od teraz będzie OK. Niestety nie. Po prostu stchórzyłem i wróciłem do życia, jakie poprzednio prowadziłem.

I wtedy właśnie pojawiła się ona - blisko, na wyciągnięcie ręki.
Była dla mnie ratunkiem. Pod każdym względem. Zacząłem zauważać, że jej na mnie zależy. Jakie to było cudowne uczucie! Pierwszy raz w życiu zależy na mnie dziewczynie, i to jakiej - właśnie tej z ogólniaka, która mi się podobała, nawet kiedyś w rozmowach z kumplami mówiłem że ona to ideał - oczywiście na wyrost, bo nie znałem jej na codzien, jej zachowań, przyzwyczajeń - ale tak uważałem. Piękna, mądra, ułożona. Po prostu ideał. Cudo. Bogini.
Chcąc zbudować coś na prawdzie, żeby miało sens, praktycznie od razu na początku znajomości 'wyspowiadałem' się ze swojego życia, z sytuacji w domu, z przypadkowych numerów z dziewczynami, których imion nawet nie pamętam. Chciałem być jak najbardziej szczery. Uznałem, że jak mnie nie zaakceptuje to wtedy ze sobą skończe bo to znaczy, że nic dobrego już nie będę potrafił dać światu, nikomu obok.

Dała mi szansę.
Odciąłem się od wszystkich patologicznych znajomości, został przy mnie tak naprawdę jeden kumpel, reszta nie potrafiła zrozumieć, i dobrze. Znalazł sobie dupę i ma nas w dupie - tego właśnie pragnąłem! Rzuciłem papierosy, które nałogowo paliłem dobrych kilka lat, bo strasznie ją wkurzały - nikt w rodzinie u niej nie palił, smród papierosowy odpychał ją strasznie. Wcześniej kilka razy próbowałem, ale nigdy się nie udawało - teraz? prawie nie odczułem. Tak była dla mnie ważna, że chyba zrobiłbym wszystko. Było cudownie. Jeździłem do niej w każdej wolnej chwili, zachwycaliśmy się sobą, w końcu zacząłem się uśmiechać! Życie nabrało kolorytu, na pewno znacie to uczucie. I tak byliśmy na odległość, ale można powiedzieć, że nawet tego nie odczuwaliśmy. 15 godzinne rozmowy w tygodniu które nie nudziły, całe weekendy spędzane w łóżku. Super. Po pół roku się oświadczyłem, widząc miłość w jej oczach, zachowaniach. Po prostu byliśmy dla siebie stworzeni. Innej opcji nie mogło być jak powiedziane ze świecącymi oczami TAK. Byłem wniebowzięty. Poczucie własnej wartości wzrosło, przecież ona mnie tak zabójczo kocha! I tak po roku związku, pol roku po zareczynach zamieszkaliśmy razem. Też było super, szybko znalazłem pracę w nowym miejscu, byłem zadowolony z życia przy niej. Za rok bierzemy ślub, to już się trochę dotrzemy. I do pewnego czasu było bardzo dobrze. Później coraz to większe sprzeczki o sprawy błahe i te poważniejsze, które z każdym dniem narastały. Do ślubu wszystko było w porządku, cały swiat kręcił się w okół tego - załatwianie, papiery sala - każda z Was wie o co chodzi. Piękna sprawa, mimo że męcząca, wyczyszczająca portfel, to było naprawdę piękne.

Ślub minał, zachwyt też i chyba po czasie zdusiła nas codzienność. Była coraz większa zazdrość (nabyła tą złą cechę z poprzedniego związku, chłopak nie pozwalał jej się ubrać w sukienkę bez niego, a sam balował w klubach), którą ja też się zaraziłem. Każdy, minimalny kontakt płci przeciwnej kończył się awanturą. I tak to już powzalaliśmy sobie na coraz mocniejsze słowa, z każdym miesiącem można było ich wypisać więcej. Do tego problemy z moją matką, której kontakt był zbyt nachalny i natarczywy. Różne wizje przyszłości - ja chchaiłbym mieszkać samemu, tzn. małżeństwo i najlepiej z dala od jednej i drugiej matki. Ona zaś swoją przyszłość widzi w domu matki i nie raz mi powiedziała, że stoi taki wielki dom, że kredytów brać nie będzie i czy ze mną czy sama - to pójdzie tam mieszkać. Wykorystuje też wady mojej matki do podkreślania atutów swojej. Wady mojej matki używa do ukazywania zalet swojej. Ze z jej matką będzie nam dobrze i w ogóle. Ehe. Do pierwszej kłótni, poźniej będzie spisek córeczka - mamusia. Z dala od jednej i drugiej matki, jak najdalej bo inaczej to się tak szybko rozsypie, że nie chcę nawet myśleć.
W tej kwestii jesteśmy tak uparci, że każda rozmowa kończyła się kłótnią, zostało nam po 2 lata studiow - uznałem, że za 2 lata będziemy się martwić co dalej.
Wiem, że to nie rozwiązuje problemu, ale po prostu mamy takie charaktery, że nie da się racjonalnie wysłuchać argumentów drugiej strony. Ja nie chce mieszkać z teściową, żeby bawiła mi dzieciaka na podwórku, żeby codziennie do niego zaglądała, nawet bez dzieciaka, żeby wszystko wiedziała i słyszała co u nas się dzieje - nawet mimo podzielenia domu na pół - to i tak nie rozwiąże nic. Ona nie chce słyszeć o kredytach i liczy się tylko matka. Temat narazie odłożony do szafy.

Ostatnio wypaliła mi, że nie wie czy dalej ze mną będzie, a ja akurat w tym czasie najmocniej za nią tęskniłem...
Pracujemy rożnie, ja zmianowo, ona też w weekendy, jeżdze też na studia co drugi weekend do innego miasta. Kiedys potrafiliśmy każdą chwilą się cieszyć, wkurzała się jak wychodziłem do pracy o 5 minut 'za szybko'. W pracy tez gdy nie zadzwoniłem w pierwszych 5 minutach przerwy to już była złość, ale taka z mojego punktu widzenia fajna, widziałem że bardzo jej na mnie zależy, nie traktowałem tego jako sprawdzanie czy kontrolowanie. Cieszyłem się, że mam tak kochającą żonę.

Ostatnio irytuje ją tym, że nawet jestem w domu, specjalnie załatwia sobie wolne na te weekendy, gdy pojadę na studia na weekend, by ode mnie odpocząć.
Niedawno przyłapałem ją na wyslaniu 800 smsów do jakiegos faceta. Tresci nie znam, nie wiem kto to. Niby ktos obcy, kogo tozsamości nie zn, poznała go przez grę interentową - kiedy 'ja najmocniej jej nie rozumiałem'. W przypływie gniewu zwyzywałem ją, do gościa zadzwoniłem żeby się odp****** od mojej żony. Poskutkowało. Obiecał, że nie będzie pisał, potwierdził że jej nie zna, że to tylko pisanie, itp. Była na mnie potwornie zla. Mimo tego że wcześniej była potwornie zadrosna o wszystkie kolezanki( których de facto nie miałem) teraz kazała dać jej luz i że mam ją zaakceptować i że ona uwielbia pisać i rozmawiać z mężczyznami, że taka już jest i koniec. Były wcześniej akcje, że po kłótni szła z kolegą na piwo, z tym samym zostawała grać w karty w pracy kiedy ja byłem właśnie wtedy najbardziej stęskniony. Wiele razy byłem wkurzony. I nie powiem. Odpuściłem sobie trochę. Przestałem o nią zabiegać, gdy się przytulała to wręcz to mnie wkurzało.

Myslę, że z żadnym z tych facetów nie łączy jej jakaś bliższa relacja.
Cały czas podkreśla mi o tym że jest wolnym czlowiekiem, gdy powiem coś o tym, że oczywiście, jednak małżeństwo wprowadza jakieś regulacje i pewne zobowiązania co w oczywisty sposób tą wolność ogranicza. Zresztą, gdy jest prawdziwa miłość, to nie wygarnia się słów o wolności drugiej osoby. W więzieniu jej nie trzymam, z kolezankami moze chodzic kiedy chce i gdzie chce. Zna moje zdanie nt. wypadów z kolegami. Nie jestem zadowolony bo wygląda to co najmniej dwuznacznie i tolerować tego nie zamierzam. Zreszta nauczyłem się tego właśnie od niej. Tej zazdrości, do której nigdy nie dałem jej żadnego powodu.

Od tygodnia śpię na kanapie, jednego dnia pisze że mnie kocha, drugiego nic, ucieka do koleżanek na noc, wraca, przytula się. Po chwili jednak przyznaje że nie czuje się przy mnie tak jak kiedyś i że nie jest jej dobrze. Jedzie do pracy i pisze smsy raz dające nadzieję, raz kompletnie niweczące. Nie wytrzymuję już tej huśtawki.

Dzisiaj przyznała mi że tak naprawdę nic jej nie zrobiłem. Po prostu jej coś wygasło, nie całkowicie, ale jednak. Widzi jakieś światełko, ale bardzo znikome. Chciałaby żeby o nią zabiegał, żeby swieciły sie oczka jak kiedys. Jestem w stanie okazać jej wiecej zainteresowania, zrobiłbym dla niej wszystko. Obawiam się ze to własnie wykorzystuje. Ze na wszystko sie zgodzę, byle z nią być... Tyle że nie potrafię o nią zabiegać, gdy widzę taką obojętność. To mnie najbardziej rujnuje. To że byłem kochany, a teraz jestem znienawidzony. Ja cały czas drąże temat, bo dla mnie to wytłumaczenie żadne. Przyznaje sie, że było ostatnio trochę problemów, i finansowych i rodzinnych. Może zbytnio zarzuciłem ją ciągłymi rozmowami na ten temat? Wyznała mi też, że dobija ją codzienność. Chce spontaniczności, wariacji, ja zaś jestem trochę bardziej stonowany, rządzą mną uczucia i chęć stworzenia domu na solidnych fundamentach. Nie potrafię po kłótni być szczęsliwy w jakiejkolwiek dziedzinie życia. Zaczynam przez to zawalać pracę, wszyscy widzą dookoła co sie ze mną dzieje, jednak z nikim o tym nie rozmawiam.
Życie traktuje zero-jedynkowo - kiedy u nas jest dobrze, to życie jest piękne i reszte da się poskładac. Kiedy zaś u nas sie pieprzy, to nic nie ma sensu. Teraz zaczynam mieć właśnie to drugie. Zwalam pracę, studia, nie wiem co będzie dalej.

Czy uważacie, że zbyt mało uwagi jej poświęciłem, a zbytnio zabrałem się za obowiązki życia codziennego, typu dom, zakupy?
Po moim dziecinstwie moim wielkim marzeniem bylo zalozenie domu, w ktorym panuje milosc i szacunek. Ostatnio trochę jedno i drugie przygasło, chociaż kocham ją cały czas tak samo mocno. Zastanawiam się, czy jakbym poświęcił jej trochę więcej uwagi, czułości a nie zawalał problemami to byłoby inaczej.

Na pewno jestesmy na innym etapie dojrzałości. Powtorze to po raz kolejny, nie wiem czy wydarzenia z przeszlości mnie tak ukształtowały, ale dla mnie dom i miłość w nim to podstawa. moze byc brudno, bez obiadu, ale jak jest miłość to jest wszystko. Ją to nie interesuje. Wyznała dziś, że gdyby nie slub to juz dawno by tu jej nie bylo, ze slub byl za szybko, ze ona sie nie nadaje do dlugich zwiazkow i tyle...

Nie wiem co o tym myslec.
Wiem za to, że jak mnie zostawi to.... nie wiem. Nie wyobrazam sobie zycia. Naprawdę.
Kto przeczytał, serdecznie dziękuję i przepraszam za długość i formę. Nie mam nawet z kim porozmawiać na miejscu, nie chce odnawiać starych znajomości w potrzebie.
Proszę Was o pomoc, o kobiecy punkt widzenia.
Została mi juz tylko nadzieja, nic więcej.

Czy to ma w ogóle jakiś sens?

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Przykro mi, ale po tym co napisałeś to raczej nie ma sensu. Przerażająca jest obojętność z jaką podchodzi do związku i do problemów z jakimi się borykacie. O ile wasza zazdrość i pewne niedojrzałe zachowania, decyzje dałoby się być może wyprostować, o tyle ta obojętność to czarna dziura, na którą nie ma rady. Strasznie dziecinna jest Twoja żona i dziecinnie podchodzi do życia. Jak dziecko potrafi też głęboko ranić i nad zadawanymi ranami przechodzi obojętnie, bo ma świadomość jak dziecko...
Chętnie dałabym Ci jakąś radę, która uratowałaby wasz związek, ale ciężko taką znaleźć gdy wygląda na to, że w związku tym tak naprawdę chce być tylko jedna strona...

3

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Moim zdaniem decyzja o ślubie została podjęta zbyt pochopnie i to teraz wychodzi. Macie zupełnie inne podejście do życia i każde z Was pragnie czegoś innego i wyobraża sobie przyszłość inaczej. Jak nie dojedziecie do kompromisu, nie nauczycie się rozmawiać - to można od razu składać pozew

4

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

No tak, tylko gdzie znaleźć kompromis z kimś, kto stwierdza, że nie nadaje sie do długich związków i gdyby nie małżeństwo, to już dawno by jej nie było...
Tu nie ma miejsca na kompromisy, jest obojętność. Obojętność zabija związki z większą skutecznością, niż choćby najgorętsze konflikty...

5

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Rozstać się zawsze można, więc napisałam, że można choć spróbować się dogadać...
Ale szczerze, to też czarno to widzę.

6

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Do dogadania się zawsze namawiam, ale robię to gdy widzę, że para ma świadomość, że przede wszystkim gra w jednej drużynie, że są przyjaciółmi. Nawet gdy dochodzi do konfliktów, to jest gotowość do zrobienia czegoś, by problem przezwyciężyć. Tu wygląda na to, że takie nastawienie ma Stefan, a jego żona szuka drogi wyjścia, ale nie z konfliktu, tylko ze związku... To nastawienie zadecyduje o wszelkich rozmowach. Być może się mylę, bo oceniam na podstawie opisu, a opis ten stworzył człowiek, który czuje się nieszczęśliwy i odrzucony. Jednakże zacytowane słowa żony świadczą, że podstawy do poczucia odrzucenia i obojętności z jej strony są bardzo mocne.
Tak jak Ty czarno  to widzę.

7

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Nie ma to niestety sensu...jak dla mnie, bo mam już trochę lat, to jesteście jeszcze dzieciakami...i nieprawdą jest,że się znacie. Byliście razem w liceum, potem trochę pisania, pół roku i slub. Za wcześnie to trochę. Na studiach ludzie szaleją, eksperymentują. Nie jest to regułą, ale raczej się nie pobierają. Niestety, chyba tego nie uratujecie, a ona być może ma już kogoś na oku...jedzie na noc do koleżanek? Rozmawiajcie dużo, obgadajcie to, a rozstać się trzeba kulturalnie...

8

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Dziękuję wszystkim za odpowiedzi.
Nie są krzepiące, ale czego w sumie tutaj się spodziewać.

Z zaręczynami i slubem postąpiłbym drugi raz tak samo, kocham ją chyba nawet mocniej, wiedząc teraz że ją tracę...
Gdyby wróciła teraz do domu i zachowywała się powiedzmy jak miesiąc czy dwa miesiące temu to oddałbym za to wszystko. Nie potrafię sobie wybaczyć, że ją zaniedbałem. Uznałem widocznie, że już ją zdobyłem i już nic mi/nam nie grozi. Jedna kłótnia, druga, coraz więcej różnic, nawet w sposobie odkładania cukru..
Zaczynam czuć do siebie za to wielką niechęć, odsuwam na bok to że może rzeczywiście kogoś ma czy jej się znudziło. Po prostu oczekuję jasnego postawienia sprawy, co jest tego przyczyną i jak nie mam zadnych informacji to obwiniam siebie.

Dziś kolejny dzień huśtawki, od powrotu rano do domu po przytulanie i oznaki miłości. Po chwili wygaszenie. Z pracy sms-y e nie potrafi być w związkach i że nic jej nie zrobiłem.. ja próbuje pisać monologi, ukazywać dobre chwile jakie były miedzy nami, że ludzie naprawdę mają poważne problemy, a nasz problem to praktycznie żaden..
Ba, może jakis jest, ale skoro ja nic nie wiem, nie ma rozmowy, to jest najgorsze.
Teraz dostaje wiadomości normalne co sie dzieje w pracy, boje sie ze zaraz znowu napisze mi ze mnie kocha, po chwili ze nie wie czy potrafi ze mną być, po powrocie do domu cisza i dystans.

Wiem jedno, zaczynam być w gorszym stanie niż na tej pieprzonej ambonie. Alkohol nie pomaga, nic nie pomaga.
Dziękuje Wam za komentarze

9

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Ja sobie myślę, że kiedy już minęło wasze wielkie zauroczenie sobą nawzajem, widzicie swoje prawdziwe twarze. Tobie odpowiadało, że ona cię akceptuje takim, jakim jesteś, bo ty sam siebie nie potrafiłeś zaakceptować, przez to oszalałeś na jej punkcie. Ona brzmi jak księżniczka, co czekała na księcia, który dla niej zrobi wszystko, będzie wielbił, adorował i nie potrafił bez niej żyć. Ale jak ty wyszedłeś z dołka to już nie potrzebujesz jej 100% akceptacji, więc wychodzą z ciebie twoje cechy, a ona już nie czuje twojej ogromnej potrzeby, żeby tylko ona była najważniejsza - no to się zaczyna wycofywać.
Moim zdaniem ten ślub był za szybko, nie zdążyliście się poznać, zachłysnęliście się tą miłością, a to się okazuje, że to było zauroczenie.

Oboje macie dziecinne podejście do miłości, jak na moje oko. Druga osoba nie jest od ratowania - to nie fair zrzucać taką odpowiedzialność na kogoś "jak mnie nie zechce, to się zabije", to mega ciężar, którego żaden związek nie udźwignie. A dziewczyna stosuje tę samą metodę na problemy, co przy poznawaniu ciebie - wtedy była z jakimś facetem, ale pisała z tobą. Co miałoby stać na przeszkodzie, żeby będąc z tobą, pisała z innym facetem?

Proponuję - zajmij się sobą. Masz świadomość tego, że nie masz zdrowego podejścia do życia i do rzeczywistości. Jeśli to nie jest priorytet w życiu, żeby być szczęśliwym samemu ze sobą, to ja nie wiem, co nim jest. Polecam jakąś terapię, żeby nauczyć się żyć samodzielnie, bez tej potrzeby "ktoś mnie musi chcieć, żeby mógł żyć".

Myślę, że odwrotnie - za dużo uwagi jej poświęciłeś. Rzuciłeś się na nią wszystkim co miałeś - przeszłością, problemami, nałogami, marzeniami, wielką miłością, obietnicami "na zawsze", pragnieniem posiadania domu i posiadania żony.

Jeśli ci kobieta mówi "gdyby nie ślub, to by mnie tu nie było" to o co jeszcze chcesz walczyć? Żeby zmieniła zdanie? Chcesz ją zmusić do bycia w związku z tobą - byle żebyś tę żonę miał? Dom to podstawa. Ale jaki ten dom? Czy ktokolwiek w nim czuje się szczęśliwy?

10

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Tylko bez gwałtownych ruchów Stefan. Zdarzają się lepsze i gorsze sytuacje w życiu, co nie oznacza, że trzeba na nie reagować w sposób skrajny. Alkohol odstaw, bo on Ci w niczym nie pomoże, a tylko zaostrzy konflikty i Twój stan depresyjny.

11

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niej. Niestety
Teraz mam jeszcze szczątkową motywację, najgorsza jest ta obojętność...
Macie racje, była moim lekiem na problemy. Gdy problemy się skończyły to ją zaniedbałem, nie starałem się jak kiedyś, skoro już 'ją usidliłem'. Na pewno podświadomie tak się zachowywałem, nie przeczę.
Jednak moim zdaniem wszystko jest do odbudowania, nie stało się nic poważnego, chociaż tak jak piszecie - obojętność potrafi być dużo bardziej wyniszczająca i to nas dopadło.. Ja chce coś z tym zrobić, kiedys zapierałem się ze przy zdradzie to od razu byłby koniec itp. Teraz... myślę, że potrafiłbym wybaczyć wszystko, byle to wróciło, byle ona wróciła, taka piękna, kochająca... Pytanie na jak długo, bo jestem dosyć nerwowy i wypominalski to pewnie przy pierwszej okazji byłby definitywny koniec..


Co mam robić?
Tolerować te jej wahania i starać się najmocniej jak potrafię?
Czy jak ona już ma mnie gdzieś, to wtedy nie stanę się już największym wrogiem?
Przeczekać?
Chyba ja tu już nic nie mam do gadania..

Nie wiem.
Chcę być miły to źle, bo za późno się staram.
Jestem tak samo obojętny - chciałabym widzieć w Twoich oczach to co kiedyś.

Zgłupiałem totalnie

12 Ostatnio edytowany przez PolnyMotylek (2017-03-11 17:06:57)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Trzeba przeczekać, wytrwać, nie rzucać się. I nie pic, bo potem będziesz żałował. To minie, trzeba czasu. Nie zobaczysz w jej oczach tego , co kiedyś, ona się odkochuje albo już to zrobiła. Teraz musisz mysleć,żeby nie zwariować i głupot nie narobić...nie jesteś pierwszy, nie ostatni, wiem ,że to cię nie pociesza, ale to historia jakich wiele... cały czas się tłumaczysz i obwiniasz, czego nie zrobiłeś, co zrobiłeś...pamiętaj,że za rozpad związku i koniec miłości zawsze odpowiadaja dwie osoby, zawsze dwie.

13

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Po 2,5 roku związku takie kryzysy, to dobrze nie wróży. Sam odpowiedz sobie jak to widzisz realnie, a nie w wyidealizowany sposób.  Gdzie widzisz was za np 5 lat?

14

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Monoceros juz Ci pisała na co mógłbyś zwrócić uwagę jeśli chodzi o własne zachowanie i stos. do siebie i związku.
Prawda jest taka, że jeżeli Twoja żona nie jest już przekonana do związku z Tobą, to mógłbyś żonglować i skakać przez płonące koła, a to i tak niewiele by zmieniło. „Staranie sie najmocniej jak potrafisz” w obecnej sytuacji może wywołać odwrotną reakcję tj ucieczkę i odsunięcie. Bądź partnerem, równorzędnym partnerem, który stara się, gdy widzi, że i druga strona stara się, i który potrafi zachować szacunek do siebie, gdy widzi, że z drugiej strony zaczyna brakować tego szacunku. Nie wiem jak z tym jest u was, sam to oceń. Choć wydaje mi się, że to może być zbyt trudne do wykonania dla Ciebie biorąc pod uwagę fakt, że swoją wartość złożyłeś w jej rękach i jej poziom zależy w głównej mierze od tego w jakim stopniu jesteś akceptowany przez nią... Dlatego tak przydatne w tej sytuacji byłoby pochylenie się nad postem Monoceros.
Staraj się, ale nie popadaj w przesadę. Jeżeli ona zareaguje obojętnością, odrzuceniem, to przestań się starać, bo obojętność w przypadku dzieci takich jak Twoja żona, która spotyka się z nadskakiwaniem, błaganiem itp. może zmienić się w pogardę... Szanuj siebie, a i ona być może będzie.
Nie gwarantuje to tego, że związek przetrwa, ale przynajmniej, jeżeli nie przetrwa będziesz mógł spojrzeć na siebie w lustrze....

15

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Życie traktuje zero-jedynkowo - kiedy u nas jest dobrze, to życie jest piękne i reszte da się poskładac. Kiedy zaś u nas sie pieprzy, to nic nie ma sensu

no tak tylko ze jak się pieprzy to trzeba naprwaiać,samemu się nie da.Do tego potrzebna jest komunikacja miedzy partnerami a u was,,piaskownica"fochy,i przeciąganie liny w kto ma racje.
Jesteś dzieckiem dda,ddd.
Przechodzisz ze skrajności w skrajność od dawna.
Zanim zadbasz o związek powinieneś/moim zdaniem/zadbać o siebie.Nie można pomóc wam gdy nie pomożesz sobie bo........nie wiesz,nie potrafisz tego zrobić.Nie masz wzorców/i nie przekażesz ich dziecku/

Ona  albo cię głaszcze biedny kurczaczku albo chce stawiać na swoim.Obchodzi się jak z jajkiem albo chce żyć po swojemu.
Łatwiej było gdy byliście osobno,czego oczy nie widzą tego sercu nie żal.
Jesteście młodzi Ty podchodzisz do życia b.poważnie ,ona niekoniecznie.
Masz rację że łatwiej dogadać się samem/jak się potrafi/niż z rodzicami przy boku.Tym bardziej że między waszymi rodzinami jest przepaść.
Potrzebujesz terapii specjalistycznej na razie dla siebie,może z czasm ona też weźmie w niej udział.Szukaj pomocy w ośrodkach uzależnień.
Związek nie polega na nadskakiwaniu żonie,to nie może być tak że jak jest źle to TY robisz wszystko by było super.Trzeba nauczyć się rozmawiać,argumentować swoje racje.Jak się nie potrafi to trzeba się nauczyć,ona też.
Ja myślę że macie szansę ,ale terapia po pierwsze,ustalenie wspólnych granic może nie na całe życie ale np. na rok,pół,równowaga między pracą(nauką)a wspólnym odpoczynkiem,omijanie tamatów drażliwych(mieszkanie,rodzina)

16

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Współczuję niełatwych przezyć w dzieciństwie, ale już raz pokazałeś sobie, że masz mocny charakter i potrafisz zapanować nad swoim życiem. Masz też zasady, jesteś szczery z partnerką, i to na Twój plus. Ale po takich przejściach z dzieciństwa i młodości zawsze pozostaje ślad, który nieświadomie możesz przerzucać na żonę, a ona może czuć sie przytłoczona dorosłymi problemami, zwłaszcza że wyglada na osobę trochę niedojrzałą. Ale cóż, jestescie bardzo młodzi.Nie skreślałabym waszego małżeństwa, ktoś dobrze doradzał terapię dla Ciebie- podpisuję sie pod tym - nie dlatego, że jesteś bezradny w życiu- ale dlatego byś potrafił spokojnie podejść do problemów, które będą sie pojawiać, by sprawy z przeszłości nie wpływały na sposób ich rozwiazywania i analizowania. I Tobie i żonie przyda się trochę wyluzowania i korzystania z młodości, do której macie prawo. Nie ograniczaj jej, bo to nic nie da, ale ustalcie zasady, których będziecie się trzymać. Wygląda na to, ze Ona przestraszyła się że nie da rady z problemami dorosłego życia. Zwykle doradzam mieszkanie z daleka od teściowej, ale Tobie radzę rozważyć takie rozwiązanie na ten moment. Jesli teściowa wyglada na normalną kobietę, a nie toksyczną babę, porozmawiaj z nią spokojnie, jakie ma poglady na mieszkanie 2 rodzin razem przez jakiś czas, moze wcale nie odpowiada jej rola kogos kto jest za blisko, ale to na jakiś czas zaakceptuje i wy na starcie będziecie mieć łatwiej finansowo? Ty masz cholernie mocny charakter, może nieświadomie dominujesz żonę i dla równowagi chce się oprzeć na mamie przynajmniej na początku? Oboje potrzebujecie czasu, tak mi sie wydaje- Ty na przepracowanie problemów z przeszłości- lepiej teraz niż wieźć się z nieuswiadomionymi reakcjami przez lata, a ona na poczucie się pewniej. Powodzenia i 1.nie pij 2. nie rób żadnych gwałtownych ruchów.

17 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-03-11 18:23:59)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Klio napisał/a:

Obojętność zabija związki z większą skutecznością, niż choćby najgorętsze konflikty...

Jakbym mógł dałbym Ci nobla za te słowa;)

Zaraz je zapisuje bo to piękna prawda.

18

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Do tanga trzeba dwojga, tak jak i do terapii.. jezeli zona autora tkwi przy nim tylko ze wzgledu na slub , to raczej marne są szanse na to,zeby poszla na taka terapie ...wyglada to tak,ze ona zbytnio nie chce niczego ratowac

19 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-11 23:17:28)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
She1987 napisał/a:

Do tanga trzeba dwojga, tak jak i do terapii.. jezeli zona autora tkwi przy nim tylko ze wzgledu na slub , to raczej marne są szanse na to,zeby poszla na taka terapie ...wyglada to tak,ze ona zbytnio nie chce niczego ratowac

Absolutnie nia mam na myśli wspólnej terapii, tylko indywidualną autora. On jest bardziej dojrzały, ale takie przeżycia jakie miał będą balastem- mimo ze poradził sobie jak umiał-i więcej tu Mężczyzny niż w niejednym 40 latku. Jej nie wiem czy terapia potrzebna- chyba nie, tylko czas na refleksję..

20

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Ela210 napisał/a:
She1987 napisał/a:

Do tanga trzeba dwojga, tak jak i do terapii.. jezeli zona autora tkwi przy nim tylko ze wzgledu na slub , to raczej marne są szanse na to,zeby poszla na taka terapie ...wyglada to tak,ze ona zbytnio nie chce niczego ratowac

Absolutnie nia mam na myśli wspólnej terapii, tylko indywidualną autora. On jest bardziej dojrzały, ale takie przeżycia jakie miał będą balastem- mimo ze poradził sobie jak umiał-i więcej tu Mężczyzny niż w niejednym 40 latku. Jej nie wiem czy terapia potrzebna- chyba nie, tylko czas na refleksję..

fakt, nie doczytalam smile jak najbardziej sie z tym zgadzam.Drogi autorze, moze faktycznie udaj się na terapię,picie nic ci nie da,a wrecz przeciwnie-bedzie jeszcze gorzej. I tak jak ktos napisal wczesniej, nie nadskakuj jej ,zamiast tego skup się na sobie,jestes wartosciowym czlowiekiem i na moje oko bardzo dojzalym, wyznajesz priorytety dom, rodzina, milosc. Nie zatrac tego !

21

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Dziekuje za opinie i wypowiadanie się kolejnych osób.
Nie wiem czy mam siłę na terapię. Szczerze - boje się, że zacznę ją wtedy postrzegać inaczej niż przez różowe okulary. Wiem że to głupie. Ale chciałbym, żeby zawsze była dla mnie tą małą myszką.  Boję się tego, że wtedy to rozstanie może być za proste. Głupie, nie? Boje się tego, nie tyle samotności. Tyle co braku jej, nie pociągają mnie żadne inne kobiety i nie chciałbym z żadną inną układać sobie życia..

Kolejny dzień nie przyniósł żadnego rozwiązania. Potrafi się mnie ironicznie pytać, czemu jestem smutny. Ja już nie wytrzymuje i szlochając mówię/krzyczę, to co Wam wczesniej pisałem. Ze jak mam kurwa nie byc smutny czy zly skoro wie, ile dla mnie znaczy i ze nie wiem co sie tu odpierdala!?

Kaze mi sie nie zadreczac, bo i tak "na nic nie masz wplywu Stefan i nie jestes winny".

Czy ktokolwiek widzi jeszcze moja przyszlosc przy niej?
Wiecie co mnie najbardziej wkurza? Jej cholerny spokoj. Wszystko w domu robi normalnie, bawi sie z kotkiem, jakies tam drobne obowiazki, tyle ze z pominieciem mnie. Po prostu jak powietrze..

Teraz lezymy w osobnych pokojach i pisze mi zebym sie nie zadreczal. Zaczynam juz miec naprawde dosyc. Co gorsza, zauwazam ze chyba ona tego chce.

22 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-12 00:40:11)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
stefan-hh napisał/a:

Dziekuje za opinie i wypowiadanie się kolejnych osób.
Nie wiem czy mam siłę na terapię. Szczerze - boje się, że zacznę ją wtedy postrzegać inaczej niż przez różowe okulary. Wiem że to głupie. Ale chciałbym, żeby zawsze była dla mnie tą małą myszką.  Boję się tego, że wtedy to rozstanie może być za proste. Głupie, nie? Boje się tego, nie tyle samotności. Tyle co braku jej, nie pociągają mnie żadne inne kobiety i nie chciałbym z żadną inną układać sobie życia..

Kolejny dzień nie przyniósł żadnego rozwiązania. Potrafi się mnie ironicznie pytać, czemu jestem smutny. Ja już nie wytrzymuje i szlochając mówię/krzyczę, to co Wam wczesniej pisałem. Ze jak mam kurwa nie byc smutny czy zly skoro wie, ile dla mnie znaczy i ze nie wiem co sie tu odpierdala!?

Kaze mi sie nie zadreczac, bo i tak "na nic nie masz wplywu Stefan i nie jestes winny".

Czy ktokolwiek widzi jeszcze moja przyszlosc przy niej?
Wiecie co mnie najbardziej wkurza? Jej cholerny spokoj. Wszystko w domu robi normalnie, bawi sie z kotkiem, jakies tam drobne obowiazki, tyle ze z pominieciem mnie. Po prostu jak powietrze..

Teraz lezymy w osobnych pokojach i pisze mi zebym sie nie zadreczal. Zaczynam juz miec naprawde dosyc. Co gorsza, zauwazam ze chyba ona tego chce.

Stefan, chcesz ją odzyskać? Tak czy inaczej droga wiedzie tylko przez wzmocnienie siebie, a nie szlochanie!Ani też przez inne odpały po drugiej stronie wahadła. Dlatego nie bój się terapeuty- przynajmniej spróbuj. Pomożesz sobie, pomozesz jej doróść. Nikt nie każe Ci się teraz z nią rozstawać- i nie tak łatwo się odkochać- zapewniam Cię. Terapeuta pomoże Ci zrozumieć również i jej zachowania. Jest tu, co z tego że w drugim pokoju, przeżyjesz. Bywały gorsze rzeczy w Twoim życiu a jesteś tu gdzie jesteś, a nie np na ulicy czy bezdomny. Weź się w garść. Będzie dobrze! I wolnego czsu raczej nie spędzajcie w domu, wyjdźcie gdzieś- nie wiem, potańczyć, spacer, siłownia czy krótki wypad gdzieś.

23

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
stefan-hh napisał/a:

Szczerze - boje się, że zacznę ją wtedy postrzegać inaczej niż przez różowe okulary. Wiem że to głupie. Ale chciałbym, żeby zawsze była dla mnie tą małą myszką.  Boję się tego, że wtedy to rozstanie może być za proste. Głupie, nie? Boje się tego, nie tyle samotności. Tyle co braku jej, nie pociągają mnie żadne inne kobiety i nie chciałbym z żadną inną układać sobie życia..

Autorze,dlaczego boisz się zdjąć te okulary,skoro to one przysłaniają ci trzezwe spojrzenie na rzeczywistosc?Zauwaz ze ona już od jakiegos czasu nie jest w twoich oczach  tą małą myszką,ty to gdzies podswiadomie wiesz, tylko boisz sie tego wywlec na wierzch...Zamiast wlewac w siebie kolejne dawki alkoholu,wybierz terapię ! Nie bój sie

24

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ona już z tego związku wyszła. I trochę ma rację, że nic nie zrobisz. Siłą ją zatrzymasz w związku?

Szczerze - boje się, że zacznę ją wtedy postrzegać inaczej niż przez różowe okulary. Wiem że to głupie. Ale chciałbym, żeby zawsze była dla mnie tą małą myszką.  Boję się tego, że wtedy to rozstanie może być za proste. Głupie, nie? Boje się tego, nie tyle samotności. Tyle co braku jej, nie pociągają mnie żadne inne kobiety i nie chciałbym z żadną inną układać sobie życia..

Ty już widzisz ją bez okularów, ale jeszcze kurczowo się ich trzymasz, jeszcze na siłę wkładasz, żeby jeszcze trochę popatrzeć na ten wyidealizowany obrazek stworzony w twojej głowie. Tylko trochę niewygodne te okulary się robią, same zjeżdżają z nosa...

25 Ostatnio edytowany przez Łezka05 (2017-03-12 10:31:58)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

wg mnie Ela ma rację, potrzebna Ci terapia.... przynajmniej poczytaj o DDA/DDD, o cechach dzieci z rodzin alkoholowych/dysfunkcyjnych. Poznasz schematy, których możesz być nieświadomy. DDA często szukają zapomnienia w używkach, częściej wpadają w nałogi, powtarzają schematy. Terapia też jest dobra, by rozeznać się tak naprawdę w uczuciach jakie masz w sobie, widzę że masz mętlik w głowie, a może tak wygadanie się, spojrzenie na sytuacje czy nie ma jakiś mechanizmów w Tobie np. przeniesienia. Alkohol nie jest rozwiązaniem. Ja jestem DDA i wogóle alkoholu nie piję - moja decyzja - inne osoby mogę nie mieć z tym problemu ale np. jestem uzależniona od jedzenia i mam kompulsywne zachowania. Jest mi trudno z tym uzależnieniem, ale teraz wiem że to moja sprawa.
Co do Twojej żony uważam, że jesteście na innym poziomie - Ty chcesz stabilności, ona bardziej emocjonalnie podchodzi do życia, potrzebuje ciągle jakiś dodatkowych wzmocnień - te pisanie takim jest. Też nie jest to fair wobec Ciebie. Ja się czasem zastanawiam, czy zadajesz jej pytania własnie o to, by poczuła to co Ty czujesz? Co by zrobiła na Twoim miejscu jakbyś Ty pisał z jakimiś kobietami? Nie wiem czy ustaliliście jakieś granice związku, czy Ty np. nie czujesz się pewnie bo ona też z Tobą pisała gdy była w związku z innym facetem? Nie widzę byście o tym rozmawiali, chodzi mi  o granicach, Waszych potrzebach, czego oczekujecie, o kompromisach (chociaż to jest trudne, bo tak naprawdę wtedy żaden nie wygrywa więc nie ma takiej satysfakcji). A patowe sytuacje zamiatacie pod dywan, co powoduje narastanie frustracji. Jeżeli w wielu rzeczach się nie będzie zgadzać to może nie jesteście dopasowani...

26 Ostatnio edytowany przez Chomikowa (2017-03-12 12:04:14)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

ty nie chcesz żadnego rozwiązania, do wszystkiego jesteś nastawiony na nie, jak choćby to tej terapii - to jak ma się cokolwiek zmienić? "Robić cały czas to samo i oczekiwać innych rezultatów to szaleństwo", więc powodzenia w dalszym zaniedbywaniu swoich spraw. To tylko i wyłącznie twoje życie i nikt nie weźmie się w garść za ciebie. Miałeś trudną przeszłość, więc jedynym wyjściem byłaby zmiana złych nawyków i przekonań, le ty wolisz siedzieć i nic z tym nie robić.

To prawda, że dwie osoby odpowiadają za związek, ale jeśli chcesz zmian, musisz zacząć tylko i wyłącznie od siebie. Wówczas możesz drugą stronę zainspirować do zmian... albo nie. Ale wtedy będziesz wiedział, że zrobiłeś ze swojej strony wszystko, co możliwe i będziesz mógł spokojnie odejść bez rozterek.

27

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Pisałem godzinną litanię, niestety crash przeglądarki i wszystko wcięło.. może to i lepiej, postaram się objaśnić pare spraw krócej i konkretniej.

Zostałem zaproszony na noc do sypialni. Oczywiście tylko do spania. Postanowiłem iść, chociaż się wahałem - tęsknota wygrała. Przytulaliśmy się całą noc, niespokojny budziłem się co chwila czy na pewno jest obok.. Do czasu pobudki. Gdy od razu wzięła do ręki telefon, odeszła ode mnie, wybuchłem. Gniewem, krzykiem, wszystkim. Skwitowała to słowami - i ty właśnie taki jesteś, nie da się z Tobą żyć.

Dało mi to do myślenia. Poczułem że to co mówiła o znudzeniu w związkach czy braku mojej winy to kłamstwo, żebym odpuścił. Tak naprawdę wina jest w dużej mierze po mojej stronie, bo jestem gniewny, rządny, agresywny, jak coś idzie nie po mojej myśli to zachowuje się co najmniej niewłaściwie. Po prostu nie umiem radzić sobie w sytuacjach stresowych, akualnie nawet jestem pokłócony z paroma osobami z mojej rodziny przez moją upartość i wpieprzanie kija w szprychy. Często ładuje się tam gdzie nie trzeba, byle wyrazić swoje zdanie, zazwyczej nie wyrazić tylko narzucić, oczywiście agresywnie i bez jakiegokolwiek prawa odmowy. Nie mam probelmu nagadać dziadkom czy wujom po 50-tce. Co mnie obchodzi ich wiek i szacunek, skoro to ja mam racje? Ba, nawet uwazam sie za lepszego przez to ze taki gówniarz jak ja potrafi ich pouczyć i zrugać z błotem jak nie wiem kogo. Chore to trochę.. Tyle czasu trzeba było żebym to dostrzegł. Jak tracę wszystkich dookoła. Jak staję się nie do wytrzymania. Jak ona wygasała stopniowo od jakiegoś czasu, dzien po dniu. Jak zacząłem ją tracić, gdzie ja wtedy byłem? Pogłębiałem to wszystko jeszcze swoją upartością i brakiem negocjacji.

Nie dziwie się już że nie chciała ze mną nawet próbować rozmawiać. Rozmowa ze mna nie ma sensu, gdy nie jest po mojej myśli. Jestem strasznie wybuchowy i pod wpływem chwili zapominam że moją rozmówczynią nie jest mój największy wróg, tylko moja najukochańsza kobieta. Z nią rozmawiać jest mi najciężej. Mam taką podświadomą myśl, że jak w pewnym temacie odpuszczę to może to kiedyś odwrócić się przeciwko mnie albo po prostu będę uchodził za takiego który godzi się i akceptuje wszystko. A jak pomyslą że nie da się ze mną gadać, jestem idiotą? Jak są głupi to niech tak myślą, ja mam rację. Tak właśnie do pewnego momentu myślałem. Dziś nastąpił przełom. Nie wiem czy sobie poradzę, nie wiem czy się zmienię. Wiem że chcę to zrobić i zrobię wszystko by znowu odbudować nasz związek. Będzie to trudne bo widzę jej obojętność, która nie daje mi motywacji. Dziś powiedziała, że nie wie czy jej na mnie zależy. Może zacznę być znowu potzrebny, a może po prostu uzna że się nie zmienię/będzie się bała/ nie będzie potrafiła ze mną żyć. A może naprawdę już mnie znienawidziła i przestała kochać? Nie wiem.

Na pożegnanie przed pracą dostałem nieśmiałego całusa i sekundowe przytulenie. Może zauważyła, że coś w końcu dostrzegłem?
Nie wiem gdzie mam się zwrócić i szukać pomocy. Ona mi odradza terapię, co mnie strasznie dziwi. Nie chce, by któs trzeci (nawet obcy, profesjonalista) ładował nam się w życie. Zapytałem czy jakby była taka potrzeba to też by porozmawiała z takim terapeutą w mojej/naszej sprawie. Kategoryczna odmowa.
Ja chciałbym poszukać pomocy bo wiem, że potrafiłem być wartościowym człowiekiem, choćby na początku naszego związku. Wiadomo, że zawsze człowiek chce się pokazać jak najlepiej, z każdym dniem później wychodzą wady mniejsze czy większe. Ale ja zaczynam się zachowywać jak kiedyś, nie doceniając tego że ją mam. Że mam jakiś zalążek życia, jakiego chciałem. Po prostu niewiadomie uznałem, że po ślubie już o nią tak zabiegać nie muszę, a i mogę mieć wiecej do powiedzenia. Przykre to, ale po czasie widze co robiłem przez ostatni rok. Były i piękne chwile, ale momentami dwoma słowami czy tonem głosu potrafiłem to wszystko spieprzyć.

Dziś, podczas tej krótkiej, ale szczerej rozmowy, zauważyłem jak płyną jej łzy. Nie mogę na to wiecej pozwolić. Nie wiem czy będzie mnie dalej chciała, staram się o tym narazie nie myślec... Chcę jej pokazać, że potrafię okazać szacunek, uznanie. Obawiam się, że bez pomocy specjalistów moze to byc trudne, bo może być dobrze tydzień, miesiąc, a i tak pewnie w końcu wybuchnę. Kłopot też jest taki, że wcześniej gdy ją zdobywałem to widziałem tą chęć z drugiej strony, dążenia do tego samego. Teraz widzę tylko z mojej, a ta jej obojętność mnie demotywuje. Ale muszę to przetrwać. Zbyt wiele złego sam narobiłem, będzie ciężko, ale będę walczył. Do upadłego

28 Ostatnio edytowany przez Klio (2017-03-12 13:38:29)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
stefan-hh napisał/a:

Dało mi to do myślenia. Poczułem że to co mówiła o znudzeniu w związkach czy braku mojej winy to kłamstwo, żebym odpuścił. Tak naprawdę wina jest w dużej mierze po mojej stronie, bo jestem gniewny, rządny, agresywny, jak coś idzie nie po mojej myśli to zachowuje się co najmniej niewłaściwie. Po prostu nie umiem radzić sobie w sytuacjach stresowych, akualnie nawet jestem pokłócony z paroma osobami z mojej rodziny przez moją upartość i wpieprzanie kija w szprychy. Często ładuje się tam gdzie nie trzeba, byle wyrazić swoje zdanie, zazwyczej nie wyrazić tylko narzucić, oczywiście agresywnie i bez jakiegokolwiek prawa odmowy. Nie mam probelmu nagadać dziadkom czy wujom po 50-tce. Co mnie obchodzi ich wiek i szacunek, skoro to ja mam racje? Ba, nawet uwazam sie za lepszego przez to ze taki gówniarz jak ja potrafi ich pouczyć i zrugać z błotem jak nie wiem kogo. Chore to trochę.. Tyle czasu trzeba było żebym to dostrzegł. Jak tracę wszystkich dookoła. Jak staję się nie do wytrzymania. Jak ona wygasała stopniowo od jakiegoś czasu, dzien po dniu. Jak zacząłem ją tracić, gdzie ja wtedy byłem? Pogłębiałem to wszystko jeszcze swoją upartością i brakiem negocjacji.

Tu wychodzą właśnie wzorce jakie masz wpojone i niskie poczucie własnej wartości. Szukasz walidacji poprzez: moje jest najmojsze wink

Nie ma co ukrywać, że Twoje krytykanctwo, agresja, leniwość związkowa wynikająca z "zaklepania" przysłużyły się obecnej sytuacji. Do kryzysu w związku zazwyczaj trzeba dwojga.
Wbrew temu, co mówiła Twoja partnerka polecałabym jednak indywidualna terapię dla Ciebie, bo DDA wyłazi i przydałaby Ci się pomoc. Twoja żona nie pomoże tutaj bo dojrzałością nie przerasta Ciebie. Im więcej piszesz tym bardziej widać, że pod tym względem jesteście podobni, choć wasza niedojrzałość przejawia się w innym typie zachowań.
Popracuj nad sobą, bo to pomoże w każdej sferze Twojego życia i nad tym masz pełną kontrolę. Jednocześnie popracuj nad związkiem choć tu gwarancji mieć nie możesz, bo do tego trzeba woli i  świadomości tego samego celu obojga. Nie narzucaj tu swojej woli, bo w tej kwestii tym bardziej niczego dobrego to nie przyniesie. Pracuj, ale jednocześnie obserwuj czy wysiłek jest obopólny i zmierzacie w tym samym kierunku...
Dawaj znać jak Ci idzie. Powodzenia smile

29

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Terapia dla Ciebie, nie chodzi tu a wałkowanie waszego związku. Nawet jak mieszkacie w małym mieście terapeutę obowiązuje tajemnica, jak księdza.
Zrób to koniecznie. Mój mąż pochodzi z podobnej rodziny jak Twoja. Ja nauczyłam się oswajać tę jego agresję, ale to nie było dobre. I dla nas i dla dzieci. I tak wszystko pękło po  latach. Teraz jest na terapii, żałuję, że to oswajałam, trzeba było to zrobić 20 lat temu. Terapeuty szukaj doświadczonego, sprawdź opinie w internecie.

30

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Tak jak piszą powyżej.

Jak dla mnie to co piszesz o tym

bo jestem gniewny, rządny, agresywny, jak coś idzie nie po mojej myśli to zachowuje się co najmniej niewłaściwie. Po prostu nie umiem radzić sobie w sytuacjach stresowych, akualnie nawet jestem pokłócony z paroma osobami z mojej rodziny przez moją upartość i wpieprzanie kija w szprychy. Często ładuje się tam gdzie nie trzeba, byle wyrazić swoje zdanie, zazwyczej nie wyrazić tylko narzucić, oczywiście agresywnie i bez jakiegokolwiek prawa odmowy. Nie mam probelmu nagadać dziadkom czy wujom po 50-tce. Co mnie obchodzi ich wiek i szacunek, skoro to ja mam racje? Ba, nawet uwazam sie za lepszego przez to ze taki gówniarz jak ja potrafi ich pouczyć i zrugać z błotem jak nie wiem kogo.

Świadczy, że terapia przyniosłaby ci dużo dobrego. Oczywiście, gdybyś chciał z niej skorzystać i pracować nad tym, obserwować siebie, zauważać co robisz, mówisz i dlaczego. Ale zrób to dla siebie, tylko wyłącznie dla siebie. Bo to ty tak najbardziej na tym cierpisz. Mówisz, że tak reagujesz na stresowe sytuacje - na pewno nie przynosi to ulgi, a kolejne stresy. I chodzi o terapię twoją, nie terapię związku. Bo w tym wszystkim związek nie jest problematyczny.

31

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

JA tam bardziej widzę klasyczne błędy u @Autora w relacji z kobietą.
Zobacz @Stefan, że jak się wyspowiadałeś, byłeś tym "bad boyem", to mimo wszystko związała się z Tobą, byłeś atrakcyjny, taki fajny gość z przeszłością, ponoć kobiety lubią zmieniać facetów, a TY miałeś dużo do zaoferowania, żeby się nie nudziła. Ale szybko ogarnęła Ciebie, zaczęło wiać nudą.
Do tego steruje Tobą jak chce, zaprasza do wyra sexu nie, bo nie chce, wszystkie ochłapy które teraz dostajesz to wynik przyzwolenia.
Do tego manipuluje, zaprasza do łóżka, wiadomo że liczysz na coś, po czym odmawia a rano już wsiąka gdzie indziej. Celowo podqrwiając.
Jak już wpuściła Cie do waszego łoża małżeńskiego, to mogłeś próbować, zamiast pytać i leżeć ze skrzywdzoną miną, trzeba było rozluźnić nastrój, rozbawić, pobawić, wprowadzić podtekst. Generalnie przejąć inicjatywę, podświadomie a może i świadomie na to liczyła, a że nie dostała to postanowiła się odegrać, ponizyć.
Tracisz w jej oczach jako facet, widzi że jesteś na skinienie, i że jest dla Ciebie całym światem, to zawsze dla kobiet jest mało atrakcyjne.
Nie umiesz tupnąć nogą i awantury czy brak zgody na jakieś jej akcje to nie to samo, bo i tak nic z tego nie wynika. Po zatem awanturować się z partnerką, argumenty gniew i inne takie, to raczej odbierane jest jako słabość.
Przede wszystkim przestań żebrać o uczucia bo stajesz się żebrakiem. Twoje poczucie krzywdy zapewne wyraźnie jest widoczne i pewnie często jej to tłumaczysz, pewnie nieświadomie starasz się okazać jak Ci źle, wzbudzając w niej poczucie winy, branie na listość trochę, a i tak kręci Toba jak chce. Chcesz wzbudzić w niej litość, budzisz żal i stajesz się żałosny. I jeszcze biegasz za nią, jak Ci pozwoli oczywiście. Im więcej, tym bardziej zaczyna gardzić, niestety to zależność, która działa w tle, jest nie widoczna, do tego jak by wyłączona z możliwości wpływania na nią. Warunkują to archetypy zachowań, wynikające z mechanizmów zakodowanych w naszej biologicznej naturze.
Swoją poczucie wartości oparłeś tylko i wyłącznie na niej. To baaaardzo źle, ona teraz odbiera Ci godność, osłabia wartość. Jak już twoja poczucie wartości jak spadnie poniżej pewnej granicy to Cię kopnie w d..., ponieważ nie będzie chciała być z kimś w związku, kto w jej wewnętrznym postrzeganiu jest pozycjonowany niżej,  czyli twoja wartość nie będzie równa jej. Laski tworzą zdrowy związek wtedy kiedy partner w jakiejś tam wewnętrznej skali, przedstawia taka samą wartość, albo wyżej. Zawsze zmieniają, jeżeli pojawi się kandydat o większej wartości niż obecny partner. To właśnie wynik tych mechanizmów o których pisałem wyżej.
Zobacz, sam pisałeś, że jak się rozejdziecie to nie wiesz co dalej, i to błąd, myślałeś że to jest na zawsze, nie mieści Ci się w głowie rozstanie, nie można tak myśleć, ponieważ związek to dwie osoby. Koniecznie załóż taką możliwość i pogódź że może tak być, tylko niech nie dominuje to twojego myślenia, ponieważ w efekcie będzie determinować twoje poczynania, sabotować, jeżeli stanie się dominującym poglądem, to zaczniesz się nim kierować. Głupio że nie widzisz możliwości życia samemu, że jedyne życie co znasz kiedy jej nie miałeś to ta patole którą kreowałeś wcześniej. A nie możesz założyć, że będziesz żyć jak teraz tylko bez niej? Lepiej zaplanuj coś, załóż możliwość, poczujesz ulgę, będziesz mniej spięty przez co bardziej racjonalny i w efekcie, jeżeli jest jeszcze taka możliwość, to szanse na naprawę związku znacznie wzrosną. 
Z terapią to się wstrzymaj.
Możesz sobie samemu poradzić, miałeś ciężkie przejścia, ale mimo wszystko jesteś facetem, facet musi mieć godność i honor, i to są wartości których nie można stracić. Kiedy to stracisz to całe doczesne otoczenie również będzie Cię tak traktować, nagle problemy w związku zaczną oddziaływać na inne sfery życia, ludzie zaczną Cię traktować podobnie. Tak już jest. Przez dupę niejednemu facetowi świat się wywrócił, ponieważ znacznie ciężej się podnieść kiedy w konsekwencji nieudanego związku, sypnie się cała reszta. Wtedy siedzą na dnie, nie mając siły na nic, za dużo na jedną głowę, latami lamentują i masturbują się swoim nieszczęściem.
A wystarczy mieć szacunek do samego siebie.
Powodzenia
Pozdrawiam

32

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
zabpth napisał/a:

JA tam bardziej widzę klasyczne błędy u @Autora w relacji z kobietą.
Zobacz @Stefan, że jak się wyspowiadałeś, byłeś tym "bad boyem", to mimo wszystko związała się z Tobą, byłeś atrakcyjny, taki fajny gość z przeszłością, ponoć kobiety lubią zmieniać facetów, a TY miałeś dużo do zaoferowania, żeby się nie nudziła. Ale szybko ogarnęła Ciebie, zaczęło wiać nudą.
Do tego steruje Tobą jak chce, zaprasza do wyra sexu nie, bo nie chce, wszystkie ochłapy które teraz dostajesz to wynik przyzwolenia.
Do tego manipuluje, zaprasza do łóżka, wiadomo że liczysz na coś, po czym odmawia a rano już wsiąka gdzie indziej. Celowo podqrwiając.
Jak już wpuściła Cie do waszego łoża małżeńskiego, to mogłeś próbować, zamiast pytać i leżeć ze skrzywdzoną miną, trzeba było rozluźnić nastrój, rozbawić, pobawić, wprowadzić podtekst. Generalnie przejąć inicjatywę, podświadomie a może i świadomie na to liczyła, a że nie dostała to postanowiła się odegrać, ponizyć.
Tracisz w jej oczach jako facet, widzi że jesteś na skinienie, i że jest dla Ciebie całym światem, to zawsze dla kobiet jest mało atrakcyjne.
Nie umiesz tupnąć nogą i awantury czy brak zgody na jakieś jej akcje to nie to samo, bo i tak nic z tego nie wynika. Po zatem awanturować się z partnerką, argumenty gniew i inne takie, to raczej odbierane jest jako słabość.
Przede wszystkim przestań żebrać o uczucia bo stajesz się żebrakiem. Twoje poczucie krzywdy zapewne wyraźnie jest widoczne i pewnie często jej to tłumaczysz, pewnie nieświadomie starasz się okazać jak Ci źle, wzbudzając w niej poczucie winy, branie na listość trochę, a i tak kręci Toba jak chce. Chcesz wzbudzić w niej litość, budzisz żal i stajesz się żałosny. I jeszcze biegasz za nią, jak Ci pozwoli oczywiście. Im więcej, tym bardziej zaczyna gardzić, niestety to zależność, która działa w tle, jest nie widoczna, do tego jak by wyłączona z możliwości wpływania na nią. Warunkują to archetypy zachowań, wynikające z mechanizmów zakodowanych w naszej biologicznej naturze.
Swoją poczucie wartości oparłeś tylko i wyłącznie na niej. To baaaardzo źle, ona teraz odbiera Ci godność, osłabia wartość. Jak już twoja poczucie wartości jak spadnie poniżej pewnej granicy to Cię kopnie w d..., ponieważ nie będzie chciała być z kimś w związku, kto w jej wewnętrznym postrzeganiu jest pozycjonowany niżej,  czyli twoja wartość nie będzie równa jej. Laski tworzą zdrowy związek wtedy kiedy partner w jakiejś tam wewnętrznej skali, przedstawia taka samą wartość, albo wyżej. Zawsze zmieniają, jeżeli pojawi się kandydat o większej wartości niż obecny partner. To właśnie wynik tych mechanizmów o których pisałem wyżej.
Zobacz, sam pisałeś, że jak się rozejdziecie to nie wiesz co dalej, i to błąd, myślałeś że to jest na zawsze, nie mieści Ci się w głowie rozstanie, nie można tak myśleć, ponieważ związek to dwie osoby. Koniecznie załóż taką możliwość i pogódź że może tak być, tylko niech nie dominuje to twojego myślenia, ponieważ w efekcie będzie determinować twoje poczynania, sabotować, jeżeli stanie się dominującym poglądem, to zaczniesz się nim kierować. Głupio że nie widzisz możliwości życia samemu, że jedyne życie co znasz kiedy jej nie miałeś to ta patole którą kreowałeś wcześniej. A nie możesz założyć, że będziesz żyć jak teraz tylko bez niej? Lepiej zaplanuj coś, załóż możliwość, poczujesz ulgę, będziesz mniej spięty przez co bardziej racjonalny i w efekcie, jeżeli jest jeszcze taka możliwość, to szanse na naprawę związku znacznie wzrosną. 
Z terapią to się wstrzymaj.
Możesz sobie samemu poradzić, miałeś ciężkie przejścia, ale mimo wszystko jesteś facetem, facet musi mieć godność i honor, i to są wartości których nie można stracić. Kiedy to stracisz to całe doczesne otoczenie również będzie Cię tak traktować, nagle problemy w związku zaczną oddziaływać na inne sfery życia, ludzie zaczną Cię traktować podobnie. Tak już jest. Przez dupę niejednemu facetowi świat się wywrócił, ponieważ znacznie ciężej się podnieść kiedy w konsekwencji nieudanego związku, sypnie się cała reszta. Wtedy siedzą na dnie, nie mając siły na nic, za dużo na jedną głowę, latami lamentują i masturbują się swoim nieszczęściem.
A wystarczy mieć szacunek do samego siebie.
Powodzenia
Pozdrawiam


To co napisałeś w pierwszej częsci wypowiedzi nie kłóci się z koniecznością pójścia na terapię. Sorry, ale Szacunek do siebie samego a agresja która rozpier.... Ci związki to nie jest to samo. Pokręcone dzieciństwo trzeba wyprostować- to trudne, ale możliwe. Tak że Twoje uwagi słuszne, wnioski niestety nie.

33

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Możesz sobie samemu poradzić, miałeś ciężkie przejścia, ale mimo wszystko jesteś facetem, facet musi mieć godność i honor, i to są wartości których nie można stracić. Kiedy to stracisz to całe doczesne otoczenie również będzie Cię tak traktować, nagle problemy w związku zaczną oddziaływać na inne sfery życia, ludzie zaczną Cię traktować podobnie. Tak już jest. Przez dupę niejednemu facetowi świat się wywrócił, ponieważ znacznie ciężej się podnieść kiedy w konsekwencji nieudanego związku, sypnie się cała reszta. Wtedy siedzą na dnie, nie mając siły na nic, za dużo na jedną głowę, latami lamentują i masturbują się swoim nieszczęściem.
A wystarczy mieć szacunek do samego siebie.

Polecam iść jak najdalej od tego myślenia, totalnie w drugą stronę.
Facet nic nie musi, nie ma czegoś takiego jak "godność" i "honor" w toczeniu walki z nierównym przeciwnikiem - czyli wszystkim tym, co ci wpajano do głowy od dzieciństwa, co stało się twoim tlenem, sposobem na życie. Możesz próbować sam sobie dzieciństwo prostować, czemu nie. Ale czy wszystko zrobisz sam? Co to za człowiek, który udaje, że wszystko jest okej, wewnętrznie jest cały poraniony, rozdarty, samotny ale nieee, weź, bądź facetem, nie wolno polegać ci na nikim. Bo inaczej dyshonor.

Proszę, proszę, proszę. Masz głowę na karku. Nie idź w dziwne "reguły" którymi niby to rządzą się związki, postaw na szczerość. Wyobrażasz sobie związek dwóch osób, w którym jedna osoba "gra prawdziwego mężczyznę" i robi to wszystko co napisał kolega powyżej, a druga osoba "gra prawdziwą kobietę" i dostosowuje się do narzuconych społecznie norm? Kto w tym związku ma szanse na bycie sobą i bycie naprawdę szczęśliwym, akceptowanym, przyjętym takim jakim jest?

To co zaproponował kolega powyżej to po prostu "bądź kimś innym niż jesteś". Ja proponuję - dowiedz się kim jesteś. Bo na razie nie wiesz. Na razie żyjesz przeszłością, żyjesz związkiem. Gdzie w tym jest twoje prawdziwe ja?
Terapia jest cholernie trudna. Jest najtrudniejszą decyzja, jaką podjęłam w  życiu. Co dwa tygodnie walczę ze sobą na spotkaniach, żeby dotrzeć do tego, co jest nie tak, kto mnie skrzywdził i jak dociekać w tym sensu i sprawiedliwości, jak zobaczyć siebie jako pełnowartościową jednostkę, która zasługuje na MÓJ szacunek i na szacunek innych, na akceptacje przez to, jaka jestem, a nie dlatego, że gram w gierki i udaje kogoś innego. Co dwa tygodnie wychodzę z zadaniami, które czasem mnie przerastają, a czasem dają niesamowite poczucie mocy i wolności. Ale nadal jest ciężko. Wiele osób boi się terapii - i słusznie, bo tam człowiek mierzy się z takimi rzeczami, które łatwiej jest zakopać, zrobić dobrą minę do złej gry, wmówić sobie, że nie boli, że nie jestem nieszczęśliwy --- i za dwadzieścia lat spojrzeć wstecz i zobaczyć, że nic w życiu nie było szczere, a do tego ma mnóstwo problemów ze zdrowiem (fizycznym - serce, choroby autoimmunologiczne, czy psychicznym - tzw. nerwice i załamania), bo i tak wszystkie nieprzepracowane rzeczy, stłumione emocje, udawane szczęście - wyjdą.

34 Ostatnio edytowany przez zabpth (2017-03-13 14:10:40)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Monoceros napisał/a:

Możesz sobie samemu poradzić, miałeś ciężkie przejścia, ale mimo wszystko jesteś facetem, facet musi mieć godność i honor, i to są wartości których nie można stracić. Kiedy to stracisz to całe doczesne otoczenie również będzie Cię tak traktować, nagle problemy w związku zaczną oddziaływać na inne sfery życia, ludzie zaczną Cię traktować podobnie. Tak już jest. Przez dupę niejednemu facetowi świat się wywrócił, ponieważ znacznie ciężej się podnieść kiedy w konsekwencji nieudanego związku, sypnie się cała reszta. Wtedy siedzą na dnie, nie mając siły na nic, za dużo na jedną głowę, latami lamentują i masturbują się swoim nieszczęściem.
A wystarczy mieć szacunek do samego siebie.

Polecam iść jak najdalej od tego myślenia, totalnie w drugą stronę.
Facet nic nie musi, nie ma czegoś takiego jak "godność" i "honor" w toczeniu walki z nierównym przeciwnikiem - czyli wszystkim tym, co ci wpajano do głowy od dzieciństwa, co stało się twoim tlenem, sposobem na życie. Możesz próbować sam sobie dzieciństwo prostować, czemu nie. Ale czy wszystko zrobisz sam? Co to za człowiek, który udaje, że wszystko jest okej, wewnętrznie jest cały poraniony, rozdarty, samotny ale nieee, weź, bądź facetem, nie wolno polegać ci na nikim. Bo inaczej dyshonor.

Proszę, proszę, proszę. Masz głowę na karku. Nie idź w dziwne "reguły" którymi niby to rządzą się związki, postaw na szczerość. Wyobrażasz sobie związek dwóch osób, w którym jedna osoba "gra prawdziwego mężczyznę" i robi to wszystko co napisał kolega powyżej, a druga osoba "gra prawdziwą kobietę" i dostosowuje się do narzuconych społecznie norm? Kto w tym związku ma szanse na bycie sobą i bycie naprawdę szczęśliwym, akceptowanym, przyjętym takim jakim jest?

To co zaproponował kolega powyżej to po prostu "bądź kimś innym niż jesteś". Ja proponuję - dowiedz się kim jesteś. Bo na razie nie wiesz. Na razie żyjesz przeszłością, żyjesz związkiem. Gdzie w tym jest twoje prawdziwe ja?
Terapia jest cholernie trudna. Jest najtrudniejszą decyzja, jaką podjęłam w  życiu. Co dwa tygodnie walczę ze sobą na spotkaniach, żeby dotrzeć do tego, co jest nie tak, kto mnie skrzywdził i jak dociekać w tym sensu i sprawiedliwości, jak zobaczyć siebie jako pełnowartościową jednostkę, która zasługuje na MÓJ szacunek i na szacunek innych, na akceptacje przez to, jaka jestem, a nie dlatego, że gram w gierki i udaje kogoś innego. Co dwa tygodnie wychodzę z zadaniami, które czasem mnie przerastają, a czasem dają niesamowite poczucie mocy i wolności. Ale nadal jest ciężko. Wiele osób boi się terapii - i słusznie, bo tam człowiek mierzy się z takimi rzeczami, które łatwiej jest zakopać, zrobić dobrą minę do złej gry, wmówić sobie, że nie boli, że nie jestem nieszczęśliwy --- i za dwadzieścia lat spojrzeć wstecz i zobaczyć, że nic w życiu nie było szczere, a do tego ma mnóstwo problemów ze zdrowiem (fizycznym - serce, choroby autoimmunologiczne, czy psychicznym - tzw. nerwice i załamania), bo i tak wszystkie nieprzepracowane rzeczy, stłumione emocje, udawane szczęście - wyjdą.

Ale nie rozumiem o jakie udawanie chodzi.
To że ma nie być podatny na jej gierki i manipulacje, albo może ma nie mieć szacunku do siebie, pozwalać się besztać?
To fajnie, jeżeli ktoś daje się deptać i wtedy jest sobą to gratuluje pomysłowości.
Ja osobiście nie widzę nic złego w stawianiu granic nawet w związku.
I zachowanie godności, to nie jest jakaś cecha wpajana od dziecka przez normy społeczne, tylko naturalne prawo każdego człowieka. Ale skoro uważasz inaczej, że lepiej pozwolić się zdeptać, bo później można pójść na terapię.
Ja uważam że pewne podstawowe zasady można samemu sobie wpoić. Bo nie są niczym niezwykłym. A problemy takie jak ma @Autor ze swoja małżonką, są dość częste, choćby to forum jest jakimś tego świadectwem i dotyka to także osób bez trudnej przeszłości.
Gość ma problem z żoną, a Ty się skupiłaś na jego dzieciństwie i młodości, i wysyłasz na Terapię, tylko dla tego że sama na takową chodzisz.
Ja nie mam nic przeciwko terapiom, ale terapie można sobie zorganizować jak się nie da samemu sobie poradzić z problemami.
Ale żeby to wiedzieć to najpierw trzeba by spróbować.
Na razie sypię mu się nieudane małżeństwo, jego żona skutecznie obniża jego poczucie wartości, które zbudował w oparciu tylko o nią. Skoro uważasz że tak trzeba, że to zdrowe i naturalne i zgodne z jego naturą...
Ja polecam jak najdalej się trzymać od Twojego toku myślenia. Bo kierując się Twoim poglądem, to faktycznie na koniec zostaje już tylko terapia.
Powodzenia
Pozdrawiam

35

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Przeczytaj trochę uważniej. Asertywność wobec żony to jedno- ale to tylko skutek- on nie radzi sobie z negatywnymi emocjami, a potem czuje się winny i pozwala na co pozwala.. To zresztą bardziej skomplikowane. To trzeba przepracować, chociaż jak powiedziała Monoceros- nie będzie łatwo.

36

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Ela210 napisał/a:

Przeczytaj trochę uważniej. Asertywność wobec żony to jedno- ale to tylko skutek- on nie radzi sobie z negatywnymi emocjami, a potem czuje się winny i pozwala na co pozwala.. To zresztą bardziej skomplikowane. To trzeba przepracować, chociaż jak powiedziała Monoceros- nie będzie łatwo.

Dalej uważam że jego problemy małżeńskie są dość typowe, sorry ale ta agresja i tak dalej, opisał tylko jeden przypadek, kiedy miał uzasadnione podejrzenia o romansowanie z kimś innym.
To że go poniosło, może nie ładnie ale czy to coś nadzwyczajnego, coś co się innym nie zdarza?
Problemy w związkach się zdarzają, każdemu kto jest w związku. To co u niego się dzieje to raczej wynik tego że nie ma doświadczeń odnośnie budowania zdrowej relacji w związku. I to jest to dość charakterystyczne dla pierwszych związków, miłostek i tym podobnych. A przecież to jest pierwsza kobieta w której się zakochał i stworzył związek.
Fakt miał trudną przeszłość, ale udowodnił że umie się wziąć w garść, odciął się gruba krecha od tego co było, a żeby mógł z nią być. Więc nie był sam, bo ona była z nim i to dla niej się zmienił, pożyli w szczęściu jakiś czas. To chyba najlepsza terapia, na żywca się przekonać że życie może inaczej wyglądać, że są inne wartości.
teraz sypie mu się związek, i musi się wziąć w garść raz jeszcze. Bo w życiu zdarzają się różne historie, i trzeba sobie umieć z nimi radzić. Ja uważam że mimo dawnych ran, całkiem nieźle funkcjonuje, a jego żona dość mocno daje mu popalić, i całkiem zdrowy facet ze szczęśliwym dzieciństwem, mógłby sobie nie poradzić z emocjami. Może warto teraz pójść krok na przód i zbudować swoja wartość w oparciu o siebie.
Zresztą terapia i piejecie w jednym tonie, a co z obecną jego sytuacją. Na pewno terapia będzie skuteczniejsza jak mu się małżeństwo rozleci.
Mimo ciężkiej przeszłości, dalej uważam że ma prawo do zachowania godności i szacunku. I to jest właśnie coś najzupełniej normalnego i nie wymaga terapii.
Po zatem przeczytałem co pisał, i nie widzę żeby się użalał nad swoją przeszłością, i bardzo dobrze, martwi go problem z jego żoną. I tyle. Musicie zrozumieć że faceci trochę inaczej funkcjonują, nie dłubią na siłę w dawnych krzywdach. I @Autor też chyba nie jest pod tym względem przewrażliwiony. Podejrzewam że jak mu się rozleci związek to będzie to dla niego bardziej wstrząsające niż jego trudna młodość.
I dopiero wysłanie go na terapię, i uświadamianie go i dłubanie w tych ciężkich przeżyciach, to to jest dopiero próba zrobienia z niego kogoś innego.
On teraz funkcjonuje w innej rzeczywistości, i to co jest teraz sprawia że jest kim jest. Jakieś jego niezdrowe zachowania wcale nie muszą być przyczyną trudnej młodości. Może wynikają z jego charakteru, a to jest coś nad czym można, a nawet trzeba samemu popracować.
Dalej uważam że terapia to ostateczność, najpierw można spróbować sobie dać radę samemu. Może da radę?
Pozdrawiam

37

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
zabpth napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Przeczytaj trochę uważniej. Asertywność wobec żony to jedno- ale to tylko skutek- on nie radzi sobie z negatywnymi emocjami, a potem czuje się winny i pozwala na co pozwala.. To zresztą bardziej skomplikowane. To trzeba przepracować, chociaż jak powiedziała Monoceros- nie będzie łatwo.

Dalej uważam że jego problemy małżeńskie są dość typowe, sorry ale ta agresja i tak dalej, opisał tylko jeden przypadek, kiedy miał uzasadnione podejrzenia o romansowanie z kimś innym.
To że go poniosło, może nie ładnie ale czy to coś nadzwyczajnego, coś co się innym nie zdarza?
Problemy w związkach się zdarzają, każdemu kto jest w związku. To co u niego się dzieje to raczej wynik tego że nie ma doświadczeń odnośnie budowania zdrowej relacji w związku. I to jest to dość charakterystyczne dla pierwszych związków, miłostek i tym podobnych. A przecież to jest pierwsza kobieta w której się zakochał i stworzył związek.
Fakt miał trudną przeszłość, ale udowodnił że umie się wziąć w garść, odciął się gruba krecha od tego co było, a żeby mógł z nią być. Więc nie był sam, bo ona była z nim i to dla niej się zmienił, pożyli w szczęściu jakiś czas. To chyba najlepsza terapia, na żywca się przekonać że życie może inaczej wyglądać, że są inne wartości.
teraz sypie mu się związek, i musi się wziąć w garść raz jeszcze. Bo w życiu zdarzają się różne historie, i trzeba sobie umieć z nimi radzić. Ja uważam że mimo dawnych ran, całkiem nieźle funkcjonuje, a jego żona dość mocno daje mu popalić, i całkiem zdrowy facet ze szczęśliwym dzieciństwem, mógłby sobie nie poradzić z emocjami. Może warto teraz pójść krok na przód i zbudować swoja wartość w oparciu o siebie.
Zresztą terapia i piejecie w jednym tonie, a co z obecną jego sytuacją. Na pewno terapia będzie skuteczniejsza jak mu się małżeństwo rozleci.
Mimo ciężkiej przeszłości, dalej uważam że ma prawo do zachowania godności i szacunku. I to jest właśnie coś najzupełniej normalnego i nie wymaga terapii.
Po zatem przeczytałem co pisał, i nie widzę żeby się użalał nad swoją przeszłością, i bardzo dobrze, martwi go problem z jego żoną. I tyle. Musicie zrozumieć że faceci trochę inaczej funkcjonują, nie dłubią na siłę w dawnych krzywdach. I @Autor też chyba nie jest pod tym względem przewrażliwiony. Podejrzewam że jak mu się rozleci związek to będzie to dla niego bardziej wstrząsające niż jego trudna młodość.
I dopiero wysłanie go na terapię, i uświadamianie go i dłubanie w tych ciężkich przeżyciach, to to jest dopiero próba zrobienia z niego kogoś innego.
On teraz funkcjonuje w innej rzeczywistości, i to co jest teraz sprawia że jest kim jest. Jakieś jego niezdrowe zachowania wcale nie muszą być przyczyną trudnej młodości. Może wynikają z jego charakteru, a to jest coś nad czym można, a nawet trzeba samemu popracować.
Dalej uważam że terapia to ostateczność, najpierw można spróbować sobie dać radę samemu. Może da radę?
Pozdrawiam

Błąd w myśleniu. Terapia jest właśnie po to, by przestał się użalać. By wysprzątał, a nie zamiótł pod dywan śmieci. On się teraz użala właśnie- bo tam w środku siedzi poszkodowane dziecko. I ono musi dorosnąć. Da się przy specjaliście to ogarnąć. To mu zaprocentuje. Poczuje się pewniej. Z smsami zrobił dobrze- i nie o tę reakcję, jak najbardziej prawidłową chodzi. Ale z innych reakcji przebija niepewność-

38 Ostatnio edytowany przez zabpth (2017-03-13 16:24:57)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Ela210 napisał/a:

Błąd w myśleniu. Terapia jest właśnie po to, by przestał się użalać. By wysprzątał, a nie zamiótł pod dywan śmieci. On się teraz użala właśnie- bo tam w środku siedzi poszkodowane dziecko. I ono musi dorosnąć. Da się przy specjaliście to ogarnąć. To mu zaprocentuje. Poczuje się pewniej. Z smsami zrobił dobrze- i nie o tę reakcję, jak najbardziej prawidłową chodzi. Ale z innych reakcji przebija niepewność-

Błędem w myśleniu jest założenie że trzeba iść na terapię żeby przestać się użalać.
I nie zamiatanie pod dywan śmieci, tylko nie roztrząsanie czegoś co już było. Zamiast skupiać się na tych ciężkich chwilach, przezywać od nowa, cofać się, po co jeżeli obecnie nie ma to znaczenia i nie jest sednem problemu.
On jest jeszcze młodym człowiekiem i właśnie przeżywa pierwszy zawód miłosny. Zobacz ile tu jest podobnych tematów, a ile ludzi przezywa podobne historie poza forum.
A to że pisze sam o sobie że jest kłótliwy i inne podobne, to taka cecha charakteru, a nad tym trzeba pracować samemu, terapeuta nie będzie go wychowywać od nowa. Ja w jego wieku byłem dokładnie taki sam, młodzieńcza buta i pycha, z wiekiem przeszło, albo ustabilizowała się i jest w normie. Do tego Początek prawdziwej dorosłości nieraz sprawia że człowiek się czuje zagubiony, ale to ma każdy. Użala się bo jest mu smutno bo kocha żonę a ona jego nie i tyle. Dla tego zachowanie godności i szacunku to nic więcej jak nie użalanie się nad sobą właśnie. Jak będzie siebie szanować to i ona będzie jego szanować mimo braku uczuć i wtedy sam zajarzy że zachowując się właśnie w taki sposób sprawia że ludzie tez go tak będą traktować, a przykład będzie miał zaraz pod ręką, chyba najlepiej odczuje że szacunek do siebie, to szacunek od innych. Prosta zależność, szanując siebie mamy jakaś wartość w oczach innych ludzi, i ktoś kto ma to zaburzone to chyba w taki organoleptyczny sposób najłatwiej dojdzie do tego że jest to korzystne. Szanując siebie i mając wartość w oczach innych, można łatwiej to odbudować. To jest normalne u ludzi bez żadnej terapii.
Generalnie to chyba dobra fucha zostać terapeutą, bo jak kol wiek ktoś jakiś problem to na terapie. ze 3/4 społeczeństwa powinno chodzić na terapię, u nas w Polsce ciężko się ludziom żyje łatwo nie jest, qrde na pewno każdy przezywa jakieś stresy, jak żyć.
TERAPIA.
Odpowiedź na wszystko.
Ach kurde żona wali mnie po rogach, co zrobić, a wiem yebac, załamię się i pójdę na terapię.
Ktoś inny boi się latać samolotami, bo obejrzał w dzieciństwie film katastroficzny, jeb terapia.
Ja całe życie miałem problem z uczeniem się matematyki. Najpierw w szkole średniej, później na jednym kierunku wszystkie przedmioty ścisłe, gdzie było liczenie, później na innych studiach to samo.
Winna jest moja nauczycielka z podstawówki, krzyczała, wstawiała pały, zablokowałem się.
Aż dziwne że udało mi się pozaliczać bez pójścia na terapię, nie wiem jak to zrobiłem. Bo to że mając problem z liczeniem i w związku z tym siedziałem i się uczyłem to nie to, hmm, może jak chodziłem na korki to qmpla który był biegły w temacie, to może to terapia była. Teraz chyba to widzę. A na pewno jak bym poszedł w szkole średniej już na terapię, bo mi matma nie idzie to inne życie bym miał. Qrde że wtedy nie było to w modzie. Ahh, zmarnowane życie
Qrde.

Ta jego żona tez na trapię, może miała udana dzieciństwo i fajna normalna młodość.. Na pewno w jakiś sposób wpłynęło to na to jaka jest teraz. Można by jej wkręcić straszną traumę z dzieciństwa, że urodziła się dziewczynką i tak ja rodzice wychowali a może ona zawsze czuła się chłopcem, dla tego nie chce związku z innym facetem. A może wystarczy że terapeuta jej uświadomi że jest kobietą bo urodziła się dziewczynka, bez terapii może do tego sama nie dojść.
Dobra kończę w temacie, przynajmniej na razie, bo muszę lecieć na terapię, akumulator mi zdechł przed wczoraj w aucie i nie daje se z tym rady. Boje się że dostane mandat od straży, mógł bym na kable odpalić, ale nie mam czasu muszę iść na terapię, żeby to przerobić sam ze sobą, już nie ważne że ewentualne holowanie na parking to kilka stów na dzień dobry i kilka kolejnych każdego dnia, przecież po co się tym zająć skro ważniejszy jest dyskomfort psychiczny, który muszę z siebie wyrzucić. Gdybym w dzieciństwie interesował się elektrycznością to pewnie nie miał bym tego problemu, ale to po co mam se autodiagnozę robić, terapeuta mi o tym powie, nie muszę myśleć przecież.
Pozdrawiam

39 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-03-13 17:38:59)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Ela21  ja jednak bardziej zgadam się z zabpth.
Terapia w tym momencie jest najgorszym rozwiązaniem. Pójdzie do terapeuty który rozwali go na kawałki i w ogóle nie powalczy o swoje małżeństwo.
A dzień dzisiejszy autor musi podjąć drastyczne kroki, postawić żonie warunki, twardo postawić na swoim i z czymkolwiek ruszyć do przodu.
Im dłużej będzie z żona grał w jej gry tym gorzej na niego. Ona w tym momencie wie, że on jest "niegroźny", bojaźliwy i niekonsekwentny. Ona wie że on zrobi dla niej wszystko.
I tutaj dochodzimy do sedna problemu. Autor musi w którymś kierunku ruszyć. Sam musi ocenić czy jest szansa na ratowanie związku, jakaś szansa na porozmawianie szczerze z żona i terapia mu w tym nie pomoże w najbliższym czasie. Jeżeli nie to pozostaje zbieranie dowodów żeby powalczyć o siebie w sądzie.

Ja przerabiałem to samo co autor. Żona też robiła co chciała, miała pełną wolność a jedyne o co prosiłem to żeby się nie spóźniała i informowała mnie o spotkaniach z kolegami.
Ale później okazało się że też byłem za dobry. A kiedy stawiałem sprawę jasno i określiłem moje granice w związku choć wiedziała do nich wcześniej okazało się że ją prześladuje, nękam i na nic nie pozwalam;)
Przespałem temat.

Dla autora może nie jest za późno, chociaż ciężko to widzę jeżeli w tym nie miesza(i to nie tylko palcem) inny mężczyzna.
To jest najbardziej niepokojące, ponieważ żona się waha. Nie złapała dobrze żadnej innej gałęzi więc gra z autorem i daje mu złudne nadzieje.
On jest niepewna swoich uczuć(minęła właśnie magiczna granica 3 lat w związku) spadło zainteresowanie, wkradło się trochę rutyny.

Co ma do zachowania jego żony jego terapia?
Co z tego że miał trudne dzieciństwo?
Być może jest taki z charakteru, ugodowy, miły, chciał stworzyć zdrowy związek a problemem po roku małżeństwa okazała się jego żona.

Jego problemem jest brak reakcji na to i nieważne czy ktoś miał ciężkie dzieciństwo czy nie. Ja nie miałem a jednak i tak przespałem temat i też nie wiedziałem w jaki sposób się zachować.

TRZEBA AUTOROWI doradzić co ma robić a nie pchać go w terapie która w tym momencie da zupełnie odwrotny skutek od oczekiwanego(autor będzie oczekiwał że terapia rozwiąże jego problemy w małżeństwie co nie nastąpi bo nie będzie skierowana na jego małżeństwo tylko na niego).

40

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Planet, znasz moje nastawienie do psychoterapii, nie patrzę na nią przez różowe okulary. Ale akurat w jego przypadku mu pomoze. Zgadzam się z Tobą, że musi być asertywny i twardy wobec żony- ale też powinien wzmocnić siebie, bo w tej krytycznej sytuacji ujawnił się bezbronny chłopiec- i to zniszczy i jego i jego związek. Kto jak kto, ale Ty i ja to wiemy, że nie ma obaw że terapia wyhoduje uległego baranka w pierwszej fazie. Ona manipuluje nim przez jego agresję ( ! wink)

41

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Ela210 napisał/a:

Planet, znasz moje nastawienie do psychoterapii, nie patrzę na nią przez różowe okulary. Ale akurat w jego przypadku mu pomoze. Zgadzam się z Tobą, że musi być asertywny i twardy wobec żony- ale też powinien wzmocnić siebie, bo w tej krytycznej sytuacji ujawnił się bezbronny chłopiec- i to zniszczy i jego i jego związek. Kto jak kto, ale Ty i ja to wiemy, że nie ma obaw że terapia wyhoduje uległego baranka w pierwszej fazie. Ona manipuluje nim przez jego agresję ( ! wink)

Ela ale to jest normalne zachowanie. W kim nie rodzi się bezbronny chłopiec czy dziewczynka po takim czasie spędzonym razem?
Pisałaś wcześniej że się nad sobą użala.
Przepraszam ale Ty niedawno robiłaś to samo. Też byłaś zagubiona (ja przed rozwodem i po też) też szukałaś słów pocieszenia, nie wiedziałaś co robić i szukałaś rad. To normalne i ludzkie. I nikt nie mówił że jesteś bezbronną dziewczynką;)
Nie sądzę że w chwilach tak bardzo stresowych można myśleć trzeźwo i wszystko planować tym bardziej że sytuacja jest ciężka i dotyczy jego dalszego życia.

Jeżeli autor zdecyduje się na rozwód bądź separacje to masz rację-niech idzie teraz na terapie.
Ale jeżeli wierzy że uda się to naprawić że jest jakakolwiek szansa to myślę że muszą oboje zdecydować się na pomoc kogoś z zewnątrz i to razem.
Być może tam się dowie że nie ma sensu tego ciągnąć jeżeli żona nie chce współpracować.

Terapia Sprawi w tym momencie że się odsunie od rodziny a jego żona zyska tylko niepotrzebne argumenty. Terapia potrwa kilka lat a on będzie dalej żył w niepewności bo żona będzie grała na jego emocjach.

42

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Moim zdaniem, żeby coś zmieniać trzeba być świadomym tego co nie gra. Mi ostatnio terapia uświadomiła wiele rzeczy, które mogę zmienić... A że to była grupowa otrzymałam wiele wypowiedzi na tematy które poruszałam.
Nie wiem właśnie czy Stefan jest świadomy swoich mechanizmów, schematów, przeniesień itp to po pierwsze oczywiście na terapii małżeńskiej też może by to dotknęli ale nie w takim stopniu.  Sam musi wybrać, czy małżeńska czy indywidualna to zależy od niego, ale weźcie pod uwagę, że w małżeńskiej idzie się na dużo kompromisów, a nie wiem czy Stefan będzie umiał walczyć o swoje. Ja jeszcze zastanawiam się tym, że jednak ten alkohol też się pojawił przy problemie. No sorry ale dla mnie jako dla DDA jest to sygnał, że cholera robię to samo co moi rodzice. Rozumiem napić się dla relaksu - nie zakazuję (sama nie piję i mnie nie ciągnie), ale by uciec przed problemami to już duże nie halooo. Ja uciekam w jedzenie i jest udowdnione że DDA/DDD mają większą skłonność do nałogów.

43 Ostatnio edytowany przez stefan-hh (2017-03-13 20:42:21)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Dziękuję za dodatkowe komentarze.

Co do alkoholu, pozwoliłem sobie 2 razy niewielkie dawki ale zacząłem mieć po nim różne głupie myśli, dlatego świadomie go odstawiłem.

Sytuacja moja wygląda tak, że w tej chwili nic ode mnie nie zależy. Przyszłość przynajmniej.
Wczoraj kolejny dzień huśtawki.
Spacerek po pracy żony, sama zaproponowała czy nie chciałbym szybciej po nią wpaść - oczywiście odstroiłem się i poleciałem, mój względny spokój, rozmowa nic nie wnosząca ale dająca trochę nadziei. Żeby mieć spokój zacząłem znowu brać na siebie, tłumaczyć że postaram się żyć bardziej rozrywkowo, tak by się do niej dopasować. Pochodzimy, zobaczymy, odpowiedzi półsłówkami. Postępowanie wbrew sobie, żałosne. Wiem. Ale przy niej po prostu tak głupieję, że gdy da mi chociaż sygnał do poprawy, jakąś nadzieję to bym dał się porąbać siekierą byle wróciło to co wcześniej. Tak przynajmniej było do wczoraj.

Wiem, że robię błąd, a raczej robiłem przyznając się do wszystkiego, biorąc tylko na siebie. Po powrocie do domu znowu głupie teksty typu - zabiłbyś się gdybym Cię zostawiła, dziecko w TV - też kiedyś może będę mieć tylko nie wiem czy z Tobą hehe. Zaczęło to po mnie spływać. Może nie do końca, tylko po prostu mniej boli. Albo staje mi się bardziej obojętna.
Wieczorem zauważyłem, że wymienia z kimś smsy. Po 21 wyszła bez żadnych wytłumaczeń, tyle że musi pogadać przez telefon. Nie dała mi nawet nic powiedzieć, wyszła bez żadnego zawahania. Skojarzyłem fakty i postanowiłem że sprawdzę, czy nie rozmawia z kolesiem, z którym wymieniła 800 smsów. Bingo! Obydwa telefony zajęte. Wkurwiłem się jak nie wiem. Postanowiłem jej poszukać, znalazłem w okolicy po pół godzinie. Prawie wyrwałem jej ten telefon, mało brakowało żeby rozsypał się w drobny mak na chodniku. Powstrzymałem się. Ona się śmieje. Uspokajam się i próbuję znowu rozmowy. To nic nie daje, do tego ona zadowolona mówi że nie powie mi prawdy, bo by mnie za mocno zabolała. Pytam czy mnie zdradza? Nie. Czy ma kogoś innego? Nie. Czy chce mnie zostawić? Nie wie. Jestem prawie pewny, że nie ma z tym kontaktu fizycznego kontaktu. Po powrocie do domu znowu wybuchłem że albo niech mnie zostawia tu i teraz albo niech nie bawi się moimi uczuciami bo kurwa tego nie zniosę i sobie nie życzę. Poszedłem położyć się do sypialni, pomyślałem - pieprzę to, jutro wstaję o 4:30 do pracy to ja się muszę wyspac. Ty - rób co chcesz. Po pół godziny bez zapytania przyszła do mnie i spaliśmy tak razem wtuleni do rana. Noc bardzo niespokojna dla mnie. Znowu budziłem się z 10 razy, zadowolenie mniejsze niż poprzedniej nocy razem ale jakieś tam było. Tak na mnie działa, na punkcie jej bliskości mam obłęd, a teraz gdy jest taka niedostępna i wredna, nieludzka to powinienem nie czerpać z tego radości. Ale ja odbieram to zupełnie odwrotnie, doceniając jeszcze mocniej, że może to już ostatnia taka noc razem...

Dziś planowo pojechała do matki, na 2 dni. Rano przed wyjściem do pracy poprosiłem, by tylko dała znać jak dotrze. Dobrze - odpowiedziała, znowu niewinny całus i papa. Wiedziałem oczywiście o której ma planowo być, smsa ani telefonu nie było. Sam zadzwoniłem po godzinie. Dotarłaś - zapytałem. Tak - a dlaczego nie raczyłaś mnie powiadomić jak się umawialiśmy? - bo nic do mnie nie pisałeś rano. No dziecko..

Powiedziałem sobie, że nie odezwę się przez cały dzień. Nie będe zabiegał, tym bardziej że później byłoby że pojechała do matki pogadać przede wszystkim o nas i odpocząć a ja stęskniony piesek wypisuję. Zaplanowałem sobie dzień, czym się zajmę po pracy żeby jak najmniej o niej i o tym wszystkim myśleć. I napisała, zaraz po pracy czy dotarłem do domu. Popisaliśmy chwilę o pierdołach, kazałem pozdrowić teściową i dodałem że jak będzie miała później ochotę to może się ze mną skontaktować.   Zadzwoniła po kilkunastu minutach. Rozmawialiśmy normalnie, bez czułości ani wrogości. Nawet znowu zobaczyłem światełko w tunelu bo gdzieś ją matka wyciągała do rodziny a ona odpowiedziała niby że pojedzie ze mną jak następny raz przyjedziemy razem. Fajnie. Ale po chwili znowu trochę rozmowa zboczyła na temat taki, że zaczęła mi mówić że nie wie czy to się odbuduje, itp. Spokojnie zareagowałem, kwitując że tylko od nas zależy. Chociaż tak naprawdę to chyba tylko od niej..

Nie wiem co o tym wszystkim myśleć.
Jest ze mną z przyzwyczajenia albo już z tego powodu, że z małżeństwa ciężej wyjść?
Mieszkamy po 150 km od domu, w dość dużym mieście. Wynajmujemy razem mieszkanie. Wyprowadzka jednej osoby skutkuje tym, że druga osoba nie utrzyma sama tego mieszkania. Nie mam w tym mieście znajomych, nie mam dokąd pójść na noc czy dwie, żeby pokazać, że ja też mogę zrobić coś innego niż tylko tolerować to jaki Pani ma aktualnie humor. Rozpad małżeństwa oznaczałby dla mnie też rezygnację z pracy i prawdopodobnie powrót w rodzinne strony bo nie chciałbym mieszkać w studenckim mieszkaniu, w jednym pokoju za 6 czy 7 stów i bez żadnych znajomych. Moje życie jest całkowicie uzależnione od niej i po prostu bawi się tym, że co ona zdecyduje to tak będzie nasze życie (czy moje) wyglądać. Ona ma dużo koleżanek, dużo alternatyw. Może do każdej po nocy uciekać, po rozpadzie związku też tu zostanie, jestem tego pewny. Ma tu studia, pracę, znajomych. Mnie tu tylko trzyma ona. No i w pewnym stopniu praca, lecz mam taką, że w rodzinnych stronach z doświadczeniem wyniesionym z aktualnej pracy, znajdę nową dość szybko. Tak przynajmniej myślę.

Nie wiem jak mam postępować. Przemyślałem sobie parę rzeczy. Nie jest już dla mnie taka idealna jak była. Dalej ją kocham, ale zaczynam dostrzegać też minusy. Teraz jakoś łatwo mi się mówi, ale potrafiłem dziś zająć się czymś innym, obowiązkami. Fakt, że myślę o niej prawie cały czas. Nie zaprzeczam. Ale zaczynam też widzieć, że coś może później być.

Obawiam się, że gdyby naprawdę mogło dojść do rozstania to wtedy pękł bym. Kocham tą kobietę i mimo jej wad chciałbym kontynuować z nią życie. Myślicie że ona się ze mną po prostu bawi, żeby za coś ukarać i może pod wpływem też tego, że ma ucieczkę, wsparcie w postaci tego 'przyjaciela', że ktoś inny trafił w jej zainteresowania, potrafi pocieszyć?

Jestem trochę silniejszy, mniej uległy. Tak myślę, nie wiem jak będzie jak znowu wróci.
O terapię dziś próbowałem się dowiadywać. NFZ niepolecany, do tego 40 dni czekania. Prywatnie nawet jutro, ale koszt ponad 100 zł za 60 minut. Nie stać mnie niestety (albo i stety) na tyle wizyt, żeby miało to jakiś sens. Bo jak pójdę raz czy dwa to nie zdąże nawet dobrze wszystkiego streścić przez 2 godziny..

A tak kończąc: ma ktoś dojście/ pomysł/ może mi pomóc do kogo należy ten cholerny numer - osoby o której nic nie wiem, a jest tak blisko mojej żony. Numer z T-mobile


Edit: najważniejsza sprawa, a sumie nie ujęta - nie ma szczerej rozmowy. Ja chciałbym ale ona nie ma najmniejszej ochoty. I tak raz trochę nadziei a później niwecz. Nie chce, nie potrafi, boi się ze mną rozmawiać? Moze juz tak mnie nienawidzi albo jestem obojętny że uznaje ze po prostu nie musi mi sie tłumaczyć? A może tak naprawdę ona sama nie wie?

44

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
stefan-hh napisał/a:

Wiem, że robię błąd, a raczej robiłem przyznając się do wszystkiego, biorąc tylko na siebie. Po powrocie do domu znowu głupie teksty typu - zabiłbyś się gdybym Cię zostawiła, dziecko w TV - też kiedyś może będę mieć tylko nie wiem czy z Tobą hehe. Zaczęło to po mnie spływać. Może nie do końca, tylko po prostu mniej boli. Albo staje mi się bardziej obojętna.
Wieczorem zauważyłem, że wymienia z kimś smsy. Po 21 wyszła bez żadnych wytłumaczeń, tyle że musi pogadać przez telefon. Nie dała mi nawet nic powiedzieć, wyszła bez żadnego zawahania. Skojarzyłem fakty i postanowiłem że sprawdzę, czy nie rozmawia z kolesiem, z którym wymieniła 800 smsów. Bingo! Obydwa telefony zajęte. Wkurwiłem się jak nie wiem. Postanowiłem jej poszukać, znalazłem w okolicy po pół godzinie. Prawie wyrwałem jej ten telefon, mało brakowało żeby rozsypał się w drobny mak na chodniku. Powstrzymałem się. Ona się śmieje. Uspokajam się i próbuję znowu rozmowy. To nic nie daje, do tego ona zadowolona mówi że nie powie mi prawdy, bo by mnie za mocno zabolała. Pytam czy mnie zdradza? Nie. Czy ma kogoś innego? Nie. Czy chce mnie zostawić? Nie wie.

Stefan tak się nie zachowuje osoba, która kocha, której zależy, która troszczy się o drugą osobę. Brak w tym jakiejkolwiek empatii dla podobno najbliższego... To już nie tylko obojętność, ale i pogarda oraz czekanie na najlepszy dla siebie moment by odejść.
Skończ z uganianiem się za nią i tłumaczeniem oczywistego, że tak się nie traktuje ukochanej osoby. Ona to wie... I Ty też raczej wiesz do czego to wszystko zmierza.

45

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

W tym wszystkim nie ma Ciebie, jest tylko ona i dopóki tego nie dostrzeżesz - nie ma szans na zmianę.

46

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

I w tej sytuacji planet1988 oraz zabpth proponują Autorowi "walczyć" o związek. Zamiast mówić mu, żeby walczył o siebie, swoje zdrowie psychiczne, swoje poczucie wartości NIEZALEŻNE od innych, swoje relacje z innymi ludźmi,

zabpth, piszemy o tym samym - facet potrzebuje stawiania granic, poczucia własnej wartości, niezależności od tej kobiety i szacunku do siebie. Ale wygląda na to, że zrozumiałeś odwrotnie moje słowa. Co do tego, czego potrzebuje Autor: Wszystko fajnie, tylko jedyne co robisz, to mówisz "musisz mieć szacunek". Nie mówisz, jak ten szacunek znaleźć, kiedy się go nigdy nie miało, kiedy się go teraz nie ma. Jak go wypracować? Na jakiej podstawie? Jakimi sposobami? Skąd mam wiedzieć, co działa a co nie? Kto mnie w tym wesprze? Ciągle piszesz, że to "typowe", "nic w tym niezwykłego", "nic nadzwyczajnego", "innym tez się zdarza", bagatelizując to, co on przeżywa, nie tylko trudną przeszłość ale nawet myśli samobójcze. Powiedziałabym, że jest to brak szacunku do niego. Jedyne, co mu proponujesz, to - moim zdaniem - stary, pusty, wytarty frazes "bądź mężczyzną", "weź się w garść".
To smutne, że uważasz, że jest to sposób na radzenie sobie z problemami. Jak widać, Tobie nie pomógł, bo sam napisałeś "z wiekiem przeszło" - to nie znaczy, że rozwiązałeś problem, tylko ignorowałeś go wystarczająco długo, żeby przestać go widzieć... A skąd wiesz, że u niego przejdzie? Bo u ciebie przeszło? Masz receptę na wszystkie problemy i gwarancję, że będzie jak u ciebie?
I wkurza mnie strasznie, że hiperbolizujesz i ośmieszasz. Bo nikt tu nie wysyła "każdego na terapię", ale tak, żyjemy w tak powalonym społeczeństwie, że ludzie sami ze sobą nie radzą, tylko idą w używki, agresję, autoagresję itd. i często po prostu nawet nie wiedzą, że można inaczej, a nawet jak chcieliby inaczej to nie wiedzą jak. I kto im ma to powiedzieć? Sami mają sobie powiedzieć? Gdyby to tak działało, to gwarantuję, że nikt nie miałby problemów z psychiką. Mogą im pomóc przyjaciele, ale jak Autor pisze, w tym momencie jego sieć społeczna nie należy do najszerszych. No to kto ma mu pomóc sobie z tym poradzić? Ale ty w zaparte "radź sobie sam". Jakby powiedzieć, że sobie nie radzę, było jakimś wstydem albo słabością. Nie jest.

Autorze, mówisz, że nie ma szczerej rozmowy. To co teraz? Jak rozmawiać, kiedy druga strona nie chce? Zmusić ją? Wybłagać?
Problem w tym, że moim zdaniem wiesz, że powinieneś postawić sprawę jasno - "albo gadamy i prostujemy, co teraz jest, albo koniec". Tylko Ty sam sobie wmawiasz, że bez niej nie dasz rady, wobec tego nie masz żadnej mocy, żeby cokolwiek od niej zażądać. Na razie jesteś w takim punkcie, że dasz ze sobą zrobić wszystko i będziesz jej wybaczał każdy foch, każde nieporozumienie, każde smsy i rozmowy, każde ignorowanie i każde poniżenie, byle żeby nie skończył się związek.
No to jak zamierzasz wyegzekwować od niej, żeby cię potraktowała poważnie? Na czym jej zależy w tym związku?

47

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Kup karte do t. Mobail najtańsza. Poproś koleżankę /pod pretekstem że dostajesz  głupie telefony/ Powie mu że dzwoni z t. mobail . z ofertą ,albo że ostatni rachunek nie został zapłacony. Niech zapyta jak nazywa się właściciel nr xxxxxxxxxxx.  .

48

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Zadzwoniła do mnie..
Opowiedziała trochę o tej relacji telefonicznej.
Że poznała go, jeszcze wtedy gdy między nami było względnie OK. Lecz wiele jej pomógł, gdy zaczęło się między nami pieprzyć.
Ja odbieram to trochę inaczej. Zobaczyła wyidealizowany obraz, poprzez pisanie raz na jakiś czas z gościem o podobnych zainteresowaniach, który wsparł dobrym słowem, który powiedział miłe słówko, który tez był nieszczęśliwy (tyle udalo mi się wyciągnąć), więc wspólnych tematów nie brakowało.

Nic więcej nie chce mi o nim powiedzieć, zasłaniając się prywatnością. Zna go przez tą formę 2 miesiące, lecz nie ukrywa że kiedyś chciałaby go spotkać. Wiem, że mieszka daleko, więcej mi nie powie bo to złamanie klauzuli prywatności. Określiła go mianem przyjaciela. Uważa też, że nie porównuje nas, że to dwa oddzielne światy i że ten kontakt naprawde wiele jej daje i nie zamierza z niego rezygnować. Zapytałem, jak to w ogole widzi. Czy będziemy siedzieć przy wieczornym filmie i kolega, tfu przyjaciel napisze że ma problem i już wszystko zostawia i (jak narazie) leci dzwonić pocieszać? Niby będzie potrafiła oddzielić te dwa światy. Wątpie że da się coś takiego zrobić, tym bardziej jak ta ich wielka relacja zbudziła się podczas naszego największego krzyzysu. Nie wiem czy to poniose i nie wiem czy będzie tak jak uważa, że to oddzieli. Myślicie że da sie w ogole i ze bedziemy potrafili coś zbudować?  Ratować to w ogole?

49

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
stefan-hh napisał/a:

Zadzwoniła do mnie..
Opowiedziała trochę o tej relacji telefonicznej.
Że poznała go, jeszcze wtedy gdy między nami było względnie OK. Lecz wiele jej pomógł, gdy zaczęło się między nami pieprzyć.
Ja odbieram to trochę inaczej. Zobaczyła wyidealizowany obraz, poprzez pisanie raz na jakiś czas z gościem o podobnych zainteresowaniach, który wsparł dobrym słowem, który powiedział miłe słówko, który tez był nieszczęśliwy (tyle udalo mi się wyciągnąć), więc wspólnych tematów nie brakowało.

Nic więcej nie chce mi o nim powiedzieć, zasłaniając się prywatnością. Zna go przez tą formę 2 miesiące, lecz nie ukrywa że kiedyś chciałaby go spotkać. Wiem, że mieszka daleko, więcej mi nie powie bo to złamanie klauzuli prywatności. Określiła go mianem przyjaciela. Uważa też, że nie porównuje nas, że to dwa oddzielne światy i że ten kontakt naprawde wiele jej daje i nie zamierza z niego rezygnować. Zapytałem, jak to w ogole widzi. Czy będziemy siedzieć przy wieczornym filmie i kolega, tfu przyjaciel napisze że ma problem i już wszystko zostawia i (jak narazie) leci dzwonić pocieszać? Niby będzie potrafiła oddzielić te dwa światy. Wątpie że da się coś takiego zrobić, tym bardziej jak ta ich wielka relacja zbudziła się podczas naszego największego krzyzysu. Nie wiem czy to poniose i nie wiem czy będzie tak jak uważa, że to oddzieli. Myślicie że da sie w ogole i ze bedziemy potrafili coś zbudować?  Ratować to w ogole?

stefan-hh napisał/a:

Przełom nastał już po szkole średniej, ona poszła na studia dzienne, ja podjąłem pracę i zacząłem studiować niestacjonarnie, ale w innym mieście.
Coraz częsciej zaczęła do mnie pisać, zaobserwowałem, że głównie po kłótniach ze swoim chłopakiem. Na początku nie traktowałem jej poważnie, odpisywałem półsłówkami, chociaż nie powiem - stawało się to dla mnie coraz bardziej miłe, moje zainteresowanie wzrosło. Myślałem sobie tylko wtedy - kurde, mając dziewczynę nie chciałbym, żeby po kłótni uciekała od razu do rozmów z innymi chłopakami, względnie nawet obcymi - takim ja byłem dla niej w tym czasie. Trochę mnie to blokowało. Trwało to rok, poźniej zaczęliśmy pisać mocniej, częściej, a jej związek uległ rozpadowi.

To tak gwoli przypomnienia jak to u niej wyglądają przyjaźnie w kryzysie wink
Nie skupiaj się tak na nim i nie próbuj się z nim kontaktować, bo co by to miało przynieść? Kryzys jest między wami, a ten trzeci to tylko objaw tego co jest u was. Nie ten, to inny będzie objawem...
Co do sensu ratowania, to ja tego nie widzę. Za dużo obojętności, pogardy, radosnego kaleczenia bez zważania Twoje uczucia... No chyba, że tak neandertalsko u was wyglądał związek i przed kryzysem, bo i tak się zdarza. To co dla mnie jest patologią, niektórzy traktują jak dzień jak codzień. Sam ocenisz najlepiej.

50

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Monoceros napisał/a:

I w tej sytuacji planet1988 oraz zabpth proponują Autorowi "walczyć" o związek. Zamiast mówić mu, żeby walczył o siebie, swoje zdrowie psychiczne, swoje poczucie wartości NIEZALEŻNE od innych, swoje relacje z innymi ludźmi,

A gdzie ja napisałem że on ma walczyć o związek?
Napisałem że musi sam zdecydować czy chcesz walczyć i czy jest sens, czy odpuszcza i się zajmuje sobą.

Z tego co Autor pisze to żona nie chce zrywać relacji, autor nie wie gdzie gość mieszka(być może nie tak daleko), nie wie dokładnie co wiąże tych dwojga. Snuje tylko przypuszczenia idealizując żonę. Ja też dałbym sobie rękę uciąć że moja żona nie zrobi pewnych rzeczy i teraz myłbym się jedną.....

Problemem jak widać jest wspólne mieszkanie. Nie wiem autorze ile zarabiasz i w jakim mieście mieszkasz ale są tanie mieszkania pracownicze do wynajęcia w granicach 25 zł z mediami za dzień.
Bez szału ale da się przeżyć na początek.

Twoja żona ewidentnie gra w szachy. Tylko że ma rozstawionego Ciebie elegancko i cokolwiek byś nie zrobił i tak przegrasz.
Dziś w "Drugiej szansie" padło bardzo mądre zdanie i dedykuje je Tobie Autorze:
"Lepiej stracić część życia, niż stracić je całe"
Mam nadzieje że to zrozumiesz.

51

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Zawalczę o nią. Albo pelna pula albo nic.
Wszystko lezy teraz w jej zachowaniach /uprzedzeniach. Jak upora sie z tym, to mysle ze bedzie dobrze. Pewnosci nie mam. Mi to otwarcie się pomogło zrozumieć lepiej parę spraw.

Jedno niezmienne, mimo pytania o sens walki - poki ja tak kocham to sens widze. Nie wiem czy wyjdzie to dla mnie z pozytkiem. Nie wiem czemu co drugi post pisalem z brakiem wiary czy pytaniami czy warto. Poki ja kocham to warto. A jak nic sie nie zmieni to predzej czy pozniej bede dostrzegal rzeczy ktorych wczesniej nie widzialem, zawsze moge wrocic do tego tematu i powiedziec sobie ze i tak dalem z siebie za duzo.

Mam nadzieje ze jednak tak nie nastapi, za jakis czas temat znow wskoczy na gore i napisze cos milego i budujacego. Dziekuje za kazdy komentarz. Wspierajacy, pouczajacy ale tez te ktore mogly mnie na pozor denerwowac  bo byly sprzeczne z moimi uczuciami.

Milosc zwyciezy wszystko. We mnie jest. Moze zludnie widze w niej tez. Ale poki cos widze i zaczyna sie coraz bardziej otwierac to bylbym glupkiem gdybym nie speobowal. Tym bardziej ze ja naprawde kocham, i nigdy mie przestalem

52

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
stefan-hh napisał/a:

Zawalczę o nią. Albo pelna pula albo nic.
Wszystko lezy teraz w jej zachowaniach /uprzedzeniach. Jak upora sie z tym, to mysle ze bedzie dobrze. Pewnosci nie mam. Mi to otwarcie się pomogło zrozumieć lepiej parę spraw.

Jedno niezmienne, mimo pytania o sens walki - poki ja tak kocham to sens widze. Nie wiem czy wyjdzie to dla mnie z pozytkiem. Nie wiem czemu co drugi post pisalem z brakiem wiary czy pytaniami czy warto. Poki ja kocham to warto. A jak nic sie nie zmieni to predzej czy pozniej bede dostrzegal rzeczy ktorych wczesniej nie widzialem, zawsze moge wrocic do tego tematu i powiedziec sobie ze i tak dalem z siebie za duzo.

Mam nadzieje ze jednak tak nie nastapi, za jakis czas temat znow wskoczy na gore i napisze cos milego i budujacego. Dziekuje za kazdy komentarz. Wspierajacy, pouczajacy ale tez te ktore mogly mnie na pozor denerwowac  bo byly sprzeczne z moimi uczuciami.

Milosc zwyciezy wszystko. We mnie jest. Moze zludnie widze w niej tez. Ale poki cos widze i zaczyna sie coraz bardziej otwierac to bylbym glupkiem gdybym nie speobowal. Tym bardziej ze ja naprawde kocham, i nigdy mie przestalem

Posłuchaj. Ja też nie przestałem kochać swojej byłej żony ale to nie znaczy że masz się dać poniżać, być kimś gorszym niż ona....
Jesteś uzależniony i nie bierzesz poważnie tego co Ci tu ludzie piszą.
Twoje życie Twoje decyzje.

53

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Proszę administratora o usunięcie tematu.

54

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Stefan, tu nie ma o co walczyc. Twoja zona Cie nie kocha i dodatkowo radosnie przyprawia Ci rogi, a Ty masz tak marne poczucie wlasnej wartosci, ze jak na stan dzisiejszy, do zadnego zwiazku sie nie nadajesz, nawet gdyby Twoja zona miala by byc jakas swieta.

Tak jak Ciludzie pisali, jedynym dobrym rozwiazaniem jest szukanie dla siebie pomocy i co dodalabym od siebie, zamkniecie tego rozdzialu.

55 Ostatnio edytowany przez Teufel (2017-03-14 21:15:36)

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Dajcie autorowi spokój, jak to mówi rzymska maksyma " Chcącemu  nie dzieje się krzywda", niech robi co chce.

56

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Teufel, ale co innego mam mu napisac? Wszystko bedzie rozowo, zona Cie kocha i widze tecze na horyzoncie?

Ja wiem, ze on nas teraz nie chce czytac, bo wali mu sie swiat i kurczowo trzyma sie wizji zony, dzieki ktorej poczul sie ze soba choc na chwile lepiej. Ale prawda jest taka, ze przed slubem ja idealizowal, nigdy dobrze sie nie poznali i wystarczylo kilka miechow, zeby wyszlo jego DDA i jej patologiczna wrecz infantylnosc. To jest mieszanka wybuchowa, a nie malzenstwo.

57

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Stefan odbierz wiadomość na priv

58

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Beyondblackie napisał/a:

Teufel, ale co innego mam mu napisac? Wszystko bedzie rozowo, zona Cie kocha i widze tecze na horyzoncie?

Ja wiem, ze on nas teraz nie chce czytac, bo wali mu sie swiat i kurczowo trzyma sie wizji zony, dzieki ktorej poczul sie ze soba choc na chwile lepiej. Ale prawda jest taka, ze przed slubem ja idealizowal, nigdy dobrze sie nie poznali i wystarczylo kilka miechow, zeby wyszlo jego DDA i jej patologiczna wrecz infantylnosc. To jest mieszanka wybuchowa, a nie malzenstwo.

Bey przecież on jest jak w amoku, jego żona również. On nie powinien płaszczyć się przed nią, bo im bardziej się płaszczy, tym głębiej ona ma go  w odbycie, za przeproszeniem. Autor powinien pokazać jaja , wylać  babie kubeł zimnej wody na głowę, spakować walizki i wystawić razem z nią przed drzwi i czekać w spokoju aż się baba ocknie, no takie mam zdanie.

59

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Absolutnie sie zgadzam, ze to jest prawidlowy tryb dzialania. Dodalabym jeszcze kopa za ewidentne przyprawianie rogow.

Tylko, ze on jest w takim dole teraz, ze bedzie skamlec i prosic ja o zostanie. Bo tylko ona podreperowala jego kulejace poczucie wartosci i teraz ja z nim utozsamia. Mam zone= jestem kims. Smutne ale prawdziwe sad

60

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
Beyondblackie napisał/a:

Absolutnie sie zgadzam, ze to jest prawidlowy tryb dzialania. Dodalabym jeszcze kopa za ewidentne przyprawianie rogow.

Tylko, ze on jest w takim dole teraz, ze bedzie skamlec i prosic ja o zostanie. Bo tylko ona podreperowala jego kulejace poczucie wartosci i teraz ja z nim utozsamia. Mam zone= jestem kims. Smutne ale prawdziwe sad

Bey , dlatego myślę , że autorowi w tym momencie  nie można pomóc, stąd ta przytoczona  maksyma.

61

Odp: Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!
planet1988 napisał/a:
Monoceros napisał/a:

I w tej sytuacji planet1988 oraz zabpth proponują Autorowi "walczyć" o związek. Zamiast mówić mu, żeby walczył o siebie, swoje zdrowie psychiczne, swoje poczucie wartości NIEZALEŻNE od innych, swoje relacje z innymi ludźmi,

A gdzie ja napisałem że on ma walczyć o związek?
Napisałem że musi sam zdecydować czy chcesz walczyć i czy jest sens, czy odpuszcza i się zajmuje sobą.

planet1988 napisał/a:

Terapia w tym momencie jest najgorszym rozwiązaniem. Pójdzie do terapeuty który rozwali go na kawałki i w ogóle nie powalczy o swoje małżeństwo.

To tyle ode mnie. Facet podjął decyzję, szanuję. Niech mu będzie dobrą.

Posty [ 61 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kryzys po niecałym roku małżeństwa - POMOCY!

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024