Mam ogromne problemy w życiu zawodowym. Nikt nie może mi pomóc, a problemy nawarstwiają się geometrycznie. Nie mogę liczyć na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz, albo ludzie mnie nie rozumieją, albo nie chcą rozumieć albo nie mam do nich zaufania i nie chcę się uzewnętrzniać.
Już dawno popełniłbym samobójstwo, ale pewne rzeczy wyższego rzędu mi to uniemożliwiały. Udało się je wyeliminować, teraz pozostał tylko jeden problem: mam kupione mieszkanie na kredyt, kredyt niespłacony. Nie chcę zostawiać po sobie ogromnego kredytu.
Jestem ubezpieczony na życie na kwotę kredytu. Niestety moje ubezpieczenie,w przypadku samobójstwa, działa dopiero po 2 latach od podpisania umowy.
Pozostało mi więc jeszcze 7 miesięcy. Pocieszałem się, że jakoś wytrzymam, ale widzę, że nie. Potrafię cały dzień w pracy nic nie robić. Nic, ale to nic. Praca zdalna. Zawalam sprawę za sprawą, bo jedyne co robię, to skrzętnie to ukrywam. Psychika już jednak wysiadła. Nie śpię po nocach, w dzień leżę niewyspany.
Gadam bez przerwy do siebie. Moją żonę bardzo to irytuje i tylko mnie za to opierdala, że przenoszę na nią swoje stresy. Byłem wielokrotnie u różnych psychologów, również bagatelizują moje problemy. Od roku chce się umówić po raz kolejny, ale nie mam siły, nikt mi też w tym nie pomoże.
W pracy trochę rozumieją, czemu chodzę zestresowany, ale nie mogę im po prostu powiedzieć, że jestem pierdolnięty, bo to byłby koniec. Przyjaciele? Niestety moi przyjaciele nie pracują w branży i nie wiedzą, jak mi pomóc. Znajomi? Tak, jak z kolegami z pracy, wiedzą, że coś jest nie tak, ale nie chcę żeby wiedzieli, że jestem pierdolnięty.
Rodzina niestety nie rozumie sensu mojej pracy i mi nie pomoże. Na nich faktycznie mogę tylko przelać żal, nic więcej. Pozostaje oczywiście żona, która rozumie zarówno istotę nich problemów jak i moje środowisko, natomiast nie ma zamiaru w żaden sposób mi pomóc.
I tu pytanie do forumowiczek: jak przetrwać pozostałe 7 miesięcy? Już nie raz stałem na balkonie i czułem ten przyjemny chłód, jeden krok i po moich problemach. Dzisiaj wyszedłem na balkon niemal siebie nie kontrolując, ale tylko kwestia ubezpieczenia przeważyła, że nie zrobiłem tego, co bym chciał zrobić.