Moi rodzice nie lubią - jeśli nie nienawidzą - mojego męża. Taki stan utrzymuje się już od momentu poznania, a nawet od momentu kiedy usłyszeli, że mam chłopaka. Dwa tygodnie temu wszystko się skumulowało i doszło do awantury między moimi rodzicami a mężem. W rezultacie nie wiem już co myśleć i robić, jestem rozbita psychicznie i zestresowana, a w wszystko to myślę, że odbija się na moim 8-miesięcznym synku…
Moi rodzice już od jakiegoś czasu dogadywali, że mąż nic nie potrafi zrobić, leży do góry brzuchem a ja wszystko za niego robię i go wyręczam, nie umie się zająć dzieckiem, żle go nosi, za mało nosi, za dużo nosi, nie umie wykąpać, przewinąć itp… Męża oczywiście denerwowały takie ciągłe docinki, ale ze względu na mnie nic się nie odzywał na to.
Ostatnio przy okazji wizyty u rodziców trafiłam do szpitala z synkiem na kilka dni. W tym czasie mąż został u moich rodziców. Miałam nadzieję, że z uwagi na sytuacje (dziecko w szpitalu) to obejdzie się bez jakiś konfliktów, ale nadzieja matką… Rodzice cały czas mu dogryzali, że obgryza paznokcie, że nie jedzie do szpitala wystawać co chwile pod oknem(!), że nie wstaje o 6 rano żeby zawieźć mi śniadanie, żeby jechał się ze mną wymienić w szpitalu itp itd… Ja cały czas miałam kontakt z mężem i sama nie chciałam żeby jeździł co chwile bo nie miałam czasu z chorym i płaczącym dzieckiem na rękach. Po prostu pisałam mu smsy co jest mi potrzebne i kiedy chce żeby mi to podrzucił. Rodzice mimo to jakby się uwzięli na to ze koniecznie trzeba mi jedzenie przywieźć żebym nie umarła z głodu! (W szpitalu dawali jedzenie też opiekunom, dało się przeżyć) I cały czas mu gadali czego nie jedzie, „jakby mój tak się zbierał powoli to dałabym mu w łeb”, ”jakby moja żona z dzieckiem leżała w szpitalu to bym stał całymi dniami pod szpitalem”. No i w końcu mąż nie wytrzymał i powiedział, że jak tak chcą to czego sami nie pojadą tylko siedzą i nic nie robią i wyszedł. Nie wiem dokładnie jakie słowa tam padły. Rodzice twierdzą, że krzyczał w ich domu, mąż że tylko powiedział (ma donośny głos). W każdym razie na drugi dzień wyszłam ze szpitala i od razu na wejściu dostałam litanie jaki mój mąż jest nieudacznik, nie umie włączyć pralki, leży cały czas, ja go wyręczam ze wszystkim itp itd. Na pewno jak jesteśmy sami w naszym domu to tez się tak zachowuje, a oni chcą tylko żeby mi było dobrze… Ja powiedziałam, że wyszłam ze szpitala zmęczona i nie chce tego słuchać, na co mama zaczęła krzyczeć ze ona mi powie co o tym myśli… No i potem poszła cała awantura i krzyki. Na to przyszłedł mój mąż i też z krzykiem, żeby przestali się wtrącać w nasze małżeństwo i jak go traktują. Moja mama kazała mu wypieprzać z jej domu… No i się spakowaliśmy i pojechaliśmy do siebie. (Mieszkamy ok 250km od rodziców).
Nawet nie umiem tego opisać sensownie, jak o tym myślę to paraliżuje mnie stres. To była pierwsza i najpoważniejsza kłótnia między moim mężem i rodzicami. Rodzice uważają, że mąż mnie natrąca, jeśli nie bije skoro tak do nich wyskoczył…. I ze ja jestem jak ubezwłasnowolniona przez niego. Mąż z kolei uważa ze moja matka ma mnie owinięta wkoło palca i musi się to skończyć. Ja najchętniej bym o tym zapomniała, bo psychicznie nie mam siły już. W zasadzie od urodzenia dziecka żyję w stresie. Moi rodzicie cały czas dogryzają, cały czas musiałam się zastanawiać co im powiedzieć, żeby było to dobrze przyjęte. Od chrzcin zaczęło się regularne dogadywanie, że mąż jest nieudacznikiem, żebym go sobie wsadziła pod buta, żeby chodził jak w zegarku. Cała ta sytuacja mnie przerasta bo osobiście uważam, że mąż daje radę w roli ojca. Znam go, ma swoje wady ale wiem ze kocha mnie i synka i że się stara, żeby nam było jak najlepiej, zajmuje się dzieckiem przed i po pracy itp. żebym mogła się zająć sobą, wychodzi z pracy jak trzeba zawieźć do lekarza itp Druga sprawa ze dziecko trafiło nam się super wymagające, cały czas od urodzenia płacze, chodź lekarze mówili ze to nie kolka. Generalnie naprawdę trzeba poświęcić dużo czasu i cierpliwości do naszego synka. Już samo to jest obciążające fizycznie i psychicznie. A ja muszę się zastanawiać cały czas czy moi rodzice mają racje i wyszłam za jakąś łajzę? Przez to każde ich słowo odreagowywałam na mężu, chciałam żeby się zachowywał tak żeby im się podobało, żeby w końcu zobaczyli ze nie jest tak jak myślą… no i oczywiście jeśli mu się nie udawało sprostać oczekiwaniom to już mnie to denerwowało… Generalnie od początku związku nasze kłótnie nie były w większości na „nasze” tematy tylko zwykle miały początek w tym, że mama coś mówiła, i co by mama powiedziała na to. Oczywiście ja to przedstawiałam jako swój punkt widzenia ale w głowie miałam właśnie co by mama na to powiedziała…
Od tej awantury nie rozmawiałam z rodzicami, napisałam tylko smsa, bo teraz dopadł nas covid… tato zadzwonił na sekundę, w której zdążył powiedzieć ze jeszcze musimy sobie porozmawiać na temat mojego małżonka, ze jestem w niego zapatrzona a nie mam racji.
Przerasta mnie ta sytuacja. Przeraża mnie jak będą wyglądać nasze święta i życie? Zawsze jeździliśmy do rodziców jednych i drugich. A teraz? Sami we trójkę? Mąż sam, a ja z dzieckiem do rodziców? Jechać całą trójką i się stresować jak na poprzednie święta….? Mam pomijać męża w rozmowa z rodzicami? Już prawie tak było w pewnym momencie… bo jak coś o nim wspominałam to od razu było ze coś złe zrobil… za długo w pracy siedzi, za mało pieniędzy ma, on robi karierę a ja będę tylko pieluchy dzieciom prac….
Zastanawiam się już nawet nad jakąś psychoterapią czy czymś takim, bo naprawdę jest mi ciężko to wszystko ogarnąć. Najpierw chciałam spróbować opisać to tutaj na forum, może ktoś był w podobnej sytuacji i może coś poradzić. Jak mam rozmawiać z rodzicami? Wyciągać rękę pierwsza? Sama nie wiem co mam myśleć. Czy moi rodzice mają racje? Mam wziąć rozwód? Mam się nie odzywać do męża za wszystko? Oczywiście nie podobało mi się jego wystąpienie w tej awanturze i to ze zaognił jeszcze tą sytuację, ale z drugiej strony gdyby jego rodzice tak podchodzili do mnie to ja bym nigdy z nimi nie chciała mieć nic wspólnego…
Chaotycznie to wszytko napisałam, ale przez te 10 lat związku było tak dużo sytuacji różnych, że to wszystko teraz się kumuluje i ciężko wszystko przedstawić…