Wracając jeszcze do tematu seksu w związku. Kolega się mnie ostatnio pytał czy gdybym kochała i szanowała mężczyznę, z którym jestem czy zmieniłabym nastawienie. Bo dla faceta brak seksu jest upokarzający i ogólnie ta sfera iest ważna i odmowa to dla niego lekceważenie. I jak odejdę od internetu i od czytania, że bez seksu związek nie ma sensu i w ogóle to kobiecy obowiązek, ochłonę i pomyślę o tym na spokojnie to sama nie wiem. Wszystko rozbiha się o akceptację kobiecości i płynącej z niej uległości. Nawer w związkach mam wrażenie jest ta aura męskiego zdobywania i kobiecej utraty kontroli. To atawizm.
To samo widać w tym choćby, że to mężczyźni prowaszą samochod poza zakrapianymi imprezami), my przejmuhemt ich nazwiska, oni noszą spodnie i mogą być alfa. To wszystko ma źródło w seksie. Trudno, by osova wypinająca tylek była tą dominującą.
Ja chyba musiałabym być z kimś starszym i dużo mądrzejszym, by zaakceptowac tą męską dominacje, bo bez poczucia,,że naprawde są powody, by oddawać mu kontrolę i pokazywać się cała w tak intymnych i upokarzających sytuacjach byłoby psychicznie dla mnie nie do zniesiania. Bo seks sprawia, że równościowy związek przestanie taki być.
A ja, z powodu tego, że zawsze mój dziadek mnie utrzynywał, nie mam ojca skąd pociąg do starszych mężczyzn raczej dominujących i budzących społwczny szacunek to kiedyś to zaakceptuje. Bo mam wrażwnie, że po prostu finansowo sama sobie nie poradzę. Najwięxej w zyciu przepracowalam 3 miesiace. A przyzwyczajona jestem do dostatku.
Mam borderline i skłonność do skrajności, przez co czasem ludzie myślą, ze troluje.
U mnie to głównie oś feminzm, absolutna równość płciowa vs pociąg do męskiej, dominacji wręcz patriarchatu. Jako młoda kobieta bardzo interesowałam się bardzo patriarchalntmi modelami związków.