Hej,
mam ostatnio bardzo dużo do czynienia z dzieckiem (lat 10), co do którego zupełnie nie wiem, w jaki sposób się zachowywać.
Niby wiem, nie moje dziecko, nie moja bajka, ale w przyszłości może być moją rodziną (przyszły szwagier) a i teraz czasami spędzam czas w jego rodzinnym domu, co wiąże się też poniekąd z częściową opieką nad nim (zrobienie jedzenia, kontrola czy za długo nie gra na komputerze, pogonienie do spania).
Dzieciak w domu praktycznie nie ma zasad. Je przed telewizorem, cały dzień spędza przed komputerem, myje się co 2-3 dni, śpi w łóżku z rodzicami.
Rodzice nie wymagają. Cackają się z nim jak z jajkiem. Ciągłe pytania: chcesz spać dzisiaj u siebie? Chcesz iść do kolegów się bawić? Chcesz zjeść kolację? Chcesz się umyć?
No i wiadomo, że dziecko jak to dziecko powie "nie". W efekcie właśnie potrafi cały dzień przesiedzieć przed telewizorem i komputerem, jeść chrupki, a wieczorem nieumyty śpi w łóżku rodziców.
Obowiązków w domu praktycznie nie ma, a przez rodziców traktowany jest jak malutkie dziecko, które samo koło siebie nic nie zrobi (przy mnie dopiero okazało się, że mały potrafi sam nalać sobie wodę do wanny i się umyć i nikt nie musi wtedy nad nim stać i mu pomagać).
Dodatkowo dzieciak sam w domu zostać nie może, więc w efekcie to mój partner jest zobowiązany do przejechania w wakacje kilkuset kilometrów do swojego domu rodzinnego i zajmowania się młodszym bratem przez dwa miesiące (co i tak jest progresem, bo na początku związku był też wołany do domu w ciągu roku na niektóre weekendy). A no i dzieciak na żadną kolonię nie pojedzie. Do dziadków też nie, chociaż jest taka możliwość.
Jak postępować z takim dzieckiem?
Próbuję olewać, nie zwracać uwagi, ale z drugiej strony mam wrażenie, że robią z niego kalekę życiową, która potem sama sobie w życiu nie poradzi.
Jednak ja jego matką nie jestem. I wychowywać go nie będę, bo to nie moja działka. Jak jesteśmy z nim sami, rodziców nie ma, to jakąś samodzielność potrafimy wymóc, wyciągamy na spacer, organizujemy czas. Ale jak w domu są rodzice, my chcemy wyciągnąć młodego na spacer, to od razu leci pytanie "A chcesz iść?" na co dzieciak odpowiada "Nie" i to jest koniec tematu. (My jak jesteśmy sami mówimy "Ubieraj się, idziemy na spacer").
Akceptuję inne podejście, ale po dwóch dniach siedzenia w jednym domu z rodzicami mojego partnera, nim i bratem, nasze nerwy są napięte do granic wytrzymałości i mamy ochotę uciekać. Partner widzi, co jest nie tak, wiele razy próbował z rodzicami rozmawiać, ale jest to jak odbijanie się od ściany.