"Cokolwiek robią kobiety, muszą to robić dwa razy lepiej od mężczyzn, by pomyślano, że są w połowie tak dobre jak oni. Na szczęście nie jest to trudne." (Charlotte Witton).
No i właśnie tu dostrzegam problem, o którym dziś chciałabym z Wami porozmawiać. Bardzo często kobieta, aby mężczyźni traktowali ją jak równą sobie partnerkę, musi się bardzo starać, a już na pewno dużo bardziej niż mężczyzna, aby coś osiągnąć. I nie mówię tu tylko o miejscu pracy (choć przecież dawno już zostało powiedziane, że kobiety w naszym kraju są lepiej wykształcone i posiadają większe kompetencje w naprawdę wielu dziedzinach), ale także w polityce, na kursach hobbystycznych, we wszelkiego rodzaju organizacjach, stowarzyszeniach, pewnie także w wielu domach. Mężczyźni mają coś co zwykło się nazywać manią wielkości, za nic nie przyznają, że się pomylili, a to właśnie kobieta ma rację, traktując to jak ujmę na honorze, drastyczną porażkę. Owszem, nie można uogólniać i daleka byłabym od tego, niemniej stosunkowo często obserwuję takie właśnie przejawy szowinizmu.
I jeszcze jedna sentencja: "Nie wiem czy kobiety są lepsze od mężczyzn - ale jedno mogę powiedzieć: z pewnością nie są gorsze" (Golda Meir).
Więc dlaczego wciąż musimy udowadniać, że jesteśmy co najmniej tak dobre jak oni? Czy musi być tak, że kiedy przychodzimy do pracy to najpierw startujemy z pułapu poniżej zera, kiedy udowodnimy swój profesjonalizm i kompetencje dopiero wtedy do tego zera dobijamy (co równa się z tym, że zaczynają nas zauważać i liczyć się z naszym zdaniem), a kiedy w końcu okaże się, że bijemy ich na głowę to w tym miejscu zaczynamy być już wrogiem? W domu, polityce i wszędzie gdzie zwykle ścierają się obydwie płci jest zresztą podobnie. Jak myślicie, dlaczego?