Cześć, wiem że to forum dla kobiet, jednak przeczytałem kilka ciekawych tematów i uznałem że warto będzie założyć wątek, który może pomoże rozwiążę moje wątpliwości na temat mojego rozstania z dziewczyną. Rozstanie 2 tygodnie temu i od tego czasu jestem wymęczony zadręczaniem i analizowaniem tego co sie stało.
Ja 28, ona 25 lat, związek 3,5 roku, początek klasycznie bajka, cudownie, nie widzimy w sobie żadnych wad, wspólne zainteresowania, najlepszy w życiu seks itd.. Mija rok, dwa i zaczęło się pod góre, ona choleryczka, ja też dość nerwowy i czasem głupia kłótnia o zupę kończyła sie krzykami i rzucaniem talerzami po domu. Nawet jeśli było poważniej szybko sie dogadywaliśmy lub było coś przemilczane, zamiecione pod dywan. Żale sie kumulowały i w niej i we mnie. Niecały rok temu podczas kłótni wykrzyczała 'już nie chce z tobą być!' uznałem że dostałem kosza, ale po paru godzinach jak emocje opadły sama sie tuliła i oboje uznaliśmy po cichu że było powiedziane pare słów za dużo w emocjach. Obojgu nam zależało. Później po paru miesiącach zarzucała że nie czuję sie poważnie traktowana przeze mnie, ma obawy że po prostu chodzi mi głównie o seks, bo nie jestem zbyt wylewny jeśli chodzi o uczucia a zbyt często bym chciał jak to ona mówi 'wulgaryzm'. Oczywiście to nieprawda, kocham ją niezmiennie i po prostu nie widziałem problemu w tym że zwyczajnie pragne swojej kobiety którą z czasem o dziwo coraz bardziej pożądam. Nie widziałem w tym problemu. Temat przycichł, pare miesięcy temu po pewnej kłótni na odległość uznała że MUSIMY POROZMAWIAĆ, czułem że chce zerwać i tak też miało sie stać, spotkaliśmy się, powiedziałą swoje żale do mnie,jednak wymiekła, pogodziliśmy się tego samego dnia i żyliśmy dalej pozornie dobrze do połowy czerwca, kiedy to w trakcie wspólnego weekendu, który był bardzo udany, choć zakończył się w nieprzyjemnej atmosferze. Tak w skrócie - ja chciałem kolejnego seksu, ona nie, poczułem sie odrzucony, obraziłem sie jak dziecko, spotkanie zakończylismy bez słowa. Następnego dnia mieliśmy kłótnie na mesengerze, powiedziała że prawda jest taka że sie nie dogadamy, że próbowała to seksem podtrzymać żeby uniknąć kolejnej dramy i liczyła że jakoś bedzie lepiej, że od dłuższego czasu próbuje mi przemówić jakoś a ja dalej nic nie rozumiem itd, spotkaliśmy się dzień później, ona była już przekonana o słuszności zerwania, oddała mi klucze do mieszkania i chciała szybko zakończyć spotkanie, ja byłem w szoku, choć wtedy swojej winy nie widziałem i sytuacji nie rozumiałem, przyciągnałem ją do siebie, przytulilem i zapytałem czy naprawde tego chce, ona odpowiedziała tak, że oboje jesteśmy dla siebie toksyczni i sie nie dogadamy. Próbowałem ją przekonać że źle myśli i zaczeła płakać że próbuje teraz wywołać w niej poczucie winy że podjęła taka decyzje. Nie wierzyłem w to co sie stało, myślałem że to pod wpływem emocji coś powiedziała, jednego dnia utęskniona czeka na mnie, drugiego ze mną zrywa, totalny mętlik. Dodała jeszcze że źle by sie czuła gdybyśmy udawali teraz że już sie nie znamy i kontakt by sie urwał. Powiedziałem że chce dla Ciebie dobrze, ale też nie jestem masochistą i nie wyobrażam sobie jakiegoś friendzonu gdy nadal Cie kocham. Odpowiedziała może jak poukłada sobie w głowie to coś sie zmieni, ale uważą swoja decyzje za słuszną.
Jednak 2 dni po rozstaniu napisała do mnie jak się czuję, chwila rozmowy i zacząłem dopytywać ją o jej przemyślenia co do naszej sprawy, mówi że nie chce teraz o tym myśleć, chce ochlonąć, choć ja sam powiedziałem że myślałem i coś zrozumiałem. W nocy napisałem dlugi monolog że zrozumiałem swoją wine w tej sytuacji, jaką presje czuła z mojej strony, ze chciałbym naprawić to czasu już nie cofnę. Rano dostałem odpowiedź od niej o treści mniej więcej 'cieszę się że w końcu to zrozumiałeś choć szkoda że tak późno, nie bez powodu powiedziałam że jesteśmy dla siebie toksyczni', pare godzin później wysłała mi jakiegoś durnego mema jakby nic sie nie stało...
Kolejne 5 dni później poczułem wielką chęć zapytać co tam u niej, chwile pogadaliśmy i znowu pytałem o przemyślenia, mówi że nie myślała nic, a ja na nią znowu wywieram z czymś presje i nie podoba jej sie to, odpowiedziałem po prostu dla mnie jest 'dziwne że ja analizuje a ty sie całkiem wyłączasz' i zaczęła sie kłótnia że robie znowu dokladnie to o czym sam dopiero pisałem że zrozumiałem i wygląda to bardzo źle z jej strony. No nie do końca zdawałem sobie sprawe w tym momencie że to może odebrać za kolejny nacisk. Jednak powiedziała że dalej uważa swoją decyzje za słuszną, a ja swoim zachowaniem ją w tym utwierdzam. Można rozmawiać bez wywierania szybkich rozwiązań. Że potrzebuje chwili, spokoju. Że robie jej żale że sie nie interesowała. Że w tym związku stało się za dużo złego żeby to naprawiać, że kocha mnie i mimo wszystko chce żebym był szcześliwy jednocześnie już nie wyobraża sobie żebyśmy byli razem. Że nie chce o mnie myśleć teraz zwyczajnie. Musi ogarnąć własną głowe. A ja teraz powininem skupić sie na własnym życiu a nie analizować błędy tego związku. Pożegnałem ją i powiedziałem że w takim razie ma już ode mnie spokój i od tego momentu cisza.
Zakładam ten temat, bo nie rozumiem jej toku myślenia mimo iż próbuje dzień w dzień. Nie dają mi spokoju jej ostatnie słowa do mnie. Skąd taka huśtawka ze skrajności w skrajność? Dziewczyna ma niedoczynność tarczycy i bierze teraz jakieś nowe hormony plus była tuż przed okresem gdy sie rozstawaliśmy, jednak mimo wszystko nie rozumiem jak to jest że jednego dnia autentycznie jest zazdrosna o koleżanke która chciała pójść ze mną na rolki, a kolejnego ma to w gdzieś i mówi że jest jej to obojętne bo już nie jesteśmy razem. No i przeraża mnie to że twardo stoi przy swoim przekonaniu o słuszności decyzji, tydzień po rozstaniu. Zależy mi na niej i nie mogę skupić się na codzienności rozmyślając co oznaczają jej słowa, czy przekreśliła mnie z góry czy oczekuje mojej zmiany czy może coś innego. Może któraś z Pań na forum podpowie o co może jej chodzić?