słaba kobietka napisał/a:Już tłumaczę mój tok myślenia.
Dla dobra Autorki i jej męża uważam, by wzajemnie dowiedzieli się co było powodem niepowodzenia w ich małżeństwie. Bez obwiniania się wzajemnie, przetargów kto jest gorszym człowiekiem itd. po to, by wiedzieć i na przyszłość nie powielać własnych błędów i schematów.
Jeśli coś przeoczyłam, przepraszam. Uważam że dotarcie do sedna problemu może być wyzwoleniem się dla obu stron. Tu mamy wersję Autorki, nie znamy wersji męża. Ja tylko sugeruję, że on tez swoją wersję ma. Jak rozumiem nie jest w stanie jak dotąd odkryć jej w pełni przed Autorką.
Dodam tylko, że gdybym ja miała powiedzieć mojemu jm tą całą prawdę o nim jaką w sobie noszę od lat, z pewnością raz na zawsze powaliłabym go na kolana. Prawdę o nim która nie pozwala mi z nim żyć i każe mi od niego uciekać. On czuje się wciąż idealnym, nieomylnym, najlepszym i najmądrzejszym. I ma mnie za nic, zero. Może nawet nie przeżyłby jej.
Stąd wiem, że czasem są takie sytuacje w których strona zdradzająca bije się z myślami, by wybrać mniejsze zło. Unika konfrontacji z prawdą z jakiegoś powodu. Być może mąż też unika takiej prawdy. w pewnym sensie chroniąc Autorkę przed konsekwencjami.
Proszę Autorkę by nie wpędzała siebie w poczucie winy, a zamiast tego przyznała przed sobą, że oboje są takimi samymi ludźmi. I że oboje popełniają błędy.
Jeśli dla kogoś moje słowa są pustym bla, bla, bla, postaram się po raz kolejny nie pisać tu nic. Na priv zapraszam zainteresowanych.
Od początku piszę, że nie jestem idealna. Co więcej - jesli moj mąż by do mnie przyszedł z intencją szczerej rozmowy - to bym go nie zbyła. PRZED ZDRADĄ. To, co po zdradzie się dzieje, ta nasza komunikacja - niestety jest już naznaczona i są tam już emocje, dużo negatywnych myśli, dużo strachu. Huśtawka emocjonalna, na której jestem od roku jest najgorszym przezyciem w całym moim życiu i na pewno już ta nasza romzmowa i proba porozumienia nie jest taka, jaka by była gdyby moj mąż zamiast przyjsc do mnie - nie poszedł do koleżanki. Wiesz, ona wiedziala wiecej o naszym zwiazku niż ja. Oczywiscie w negatywach, a jakże. Ale czy to też nie standard? Mąż się żali kochance, jak to mu się z żoną nie układa, jaka to zła kobieta była...? To, że po zdradzie ja zamiast patrzec na JEGO uczucia wymagałam tego padania na kolana - było już WYNIKIEM zdrady. I nie, nie dlatego, że się mszczę. Tylko zdrada mnie bolała i boli jak nic nigdy w życiu. I dopóki ten ból nie byłby przez męża wzięty na klatę, odpokutowany jakoś, łagodzone - to nie miałabym nawet możliwosci w sobie, zeby czując się jak w piekle - pochylać się nad JEGO uczuciami, ktore doprowadziły do tego. Gdyby mój mąż szczerze żałował i dał mi czas, pokutował, coś poświęcił dla ratowania małżeństwa - to za jakis czas mogłabym zająć się jego kawałkiem. Ale nie w takiej sytuacji, gdy on się stawia w roli ofiary. Gdyby pomyślał o naszym małżeństwie zanim się zarumakował - nasza rozmowa mogłaby być inna. Spokojna, konstruktywna.
I ja oczywiscie, ze wady mam, zrobiłam pewnie zyliard błędów w małżeństwie - ale naprawdę nie zrównuj tego ze zdradą. Nie byłam świadoma, że moje niektore zachowania (do dziś konkretnie nie wiem o ktore mu chodzilo) tak na niego wpływają. I mam podejrzenie, ze skoro zna mnie 15 lat i Przez 90% czasu mu nigdy nie przeszkadzało to, jaka jestem - ba! czułam jego miłość - to jednak na zmianę frontu mogło wpłynąć coż z zewnatrz, bo ja się nie zmieniłam przez ostatnie 2 lata...Natomiast owszem, biorę na klatę, że pewnie nie zauważyłam czegoś plus myslalam, ze jestesmy już stałą, nierozłączni, że już zawsze my razem...Moze nie widzialam jakichs jego problemow? NIE WIEM, bo mi nigdy nie dał znać. Gdy zas widzialam, ze ma problemy ze snem - mowil, ze to stres w pracy. Nie mam szklanej kuli. Jestem osobą, z ktorą można pogadać. To, że mam swoje zdanie nie znaczy, że jestem "władcza". Wiele decyzji w naszym życiu było podjętych bo ON ich chciał - poczynając od mieszkania (ja chcialam inne, ale sie zgodziłam bo to mu się bardziej podobało), a kończąc na fotelu (chciałam inny, ale widziałam, że mu zależy na rozkładanym podnóżku:) Serio, nie jestem jakąś Helgą, co biednego misia pod butem trzymała, a on nie chciał mnie "zranić" i dlatego mi nie powiedział, jaka to straszna jestem. Miał wolność, realizował się, jezdził na żagle, chodził na imprezy, chodził z kumplami co tydzien prawie na Starcrafta, chodziłam z nim na rozne kompromisy w codziennosci. Jakos nie mial problemu wczesniej mi mowic jak cos mu sie nie podobalo (w iiinnych tematach niz nasz zwiazek), czasem wręcz dla zasady wchodził w dyskusję...Wiec nie dam sobie wmowic winy, ze to ja jestem jakims toksycznym charakterem i nie miał przy mnie prawa głosu:)
A co do Ciebie @słabakobietko - to mysle, ze masz ten sam problem , coo moj maz.
Napisałaś: "gdybym ja miała powiedzieć mojemu jm tą całą prawdę o nim jaką w sobie noszę od lat, z pewnością raz na zawsze powaliłabym go na kolana. Prawdę o nim która nie pozwala mi z nim żyć i każe mi od niego uciekać. On czuje się wciąż idealnym, nieomylnym, najlepszym i najmądrzejszym. I ma mnie za nic, zero. Może nawet nie przeżyłby jej."
Po co jestes w takim malzenstwie?? Ptrzeciez Ty swojego męża zaraz zdradzisz, a potem będziesz jęczeć, że taka uciemiężona byłaś. A Twoj mąż nie bedzie wiedział o co chodzi...
A co do mnie - NIE, ja nigdy nie uważałam, że moj maż jest "zerem" i nigdy nie miałam go za nic. Zbudowałam z nim całe życie, kochałam go, szanowałam i szanowałam jego zdanie. Mielismy lepsze i gorsze okresy, czasem sprzeczki, ale w ogień bym kiedyś za nim skoczyła.
Więc nie ekstrapoluj swojego małżeństwa na moje. I pogadaj z mężem...On ma prawo wiedziec, ze osoba, z którą żyje tak o nim myśli. Może też by wolał być z kimś, z kim może budować życie w pełnej szczerosci...Daj mu wybór.
EvEmama napisał/a:Dzięki Pain:) Jestem na lekach od roku, bez tego bym nie przetrwała bankowo
Ja mam takie falowanie nastroju ze tego nie ogarniam, pierwsze meisiące to była masakra, lęk, niejedzenie, niespanie... Po lekach troche się uspokoiłam no i była chwila u nas ze tez było lepiej ale potem on nagle znów się wycofał i przeniósł na kanapę bez tlumaczenia. On twierdzi że cyt "on sobie całe życie wszystkiego odmawiał " ale w mojej opinii było inaczej... Bywało ciezko , organizacyjnie i materialnie ale ja zawsze starałam się spełniać jego marzenia. Aparat, zegarek, tatuaz, narzędzia, pies ... to tylko kilka prezentów na które skrupulatnie ciułałam kase żeby miał coś wow. I nie to nie działało w obie strony Dostawałam fajne prezenty ale nigdy to nie było coś co sobie wymarzyłam Ale kochałam, chciałam dobrze , zajmowałam się jego córką bo jej matka się wypieła. On nigdy nie umiał być stanowczy nawet w stosunku do ex żony co zaoowocowało tym ze od 12 lat płaci mu najnizsze alimenty i prawie nie utrzymuje kontaktu z dzieckiem. Wiecie ja czuje że z nimi jest tak że latwo oddac pałeczkę pt " ty zdecyduj" bo potem myslą ze nikt ich z tego nie będzie rozliczał jak coś nie pojdzie tylko nie przewidują ze taka sytuacja finalnie "odziera ich z męskości" której notabene tak bardzo pragną. Koniec końców to my jesteśmy te złe bo on nie mógł mieć swojego zdania i nie mógł podjąc decyzji. WTF I dupa bo ja mimo że wiem że to co on robi to jest świństwo to chciałabym żeby przyszedł , powiedział ze żaluje że coś mu odwaliło, że kocha i że chce tylko mnie... Musze sobie to jakoś wypersfadowac bo się wykończę
@EvEmama przerażasz mnie! Mój mąż mi teraz też mówi, że on sobie zawsze wszystkiego odmawiał! Ode mnie też dostawał takie prezenty, o których wiem, ze mu zależało (typu powiedział coś miesiące temu a ja mu to kupowałam i cieszyłam się, jak on się cieszył że ja to zapamiętałam). I też to były całkiem nietanie rzeczy (ale to już nieistotne, nie chodzi o $$$).. Faktem jest, że on faktycznie sobie mało kupował. ALE NIE DLATEGO, ŻE JA MU ZABRANIAŁAM!!! On po prostu nie mial jakichs potrzeb sam z siebie, nie miał hobby żadnego! Ile razy to ja mu kupowałam nowe ubrania i buty - zeby nie chodził w starych. Więc to odmawianie nie bylo wynikiem mojego działania, tylko było w nim. Tylko czemu teraz to ja jestem winna...?