Hrefi napisał/a:Moim zdaniem twoje małżeństwo nie będzie szczęśliwe, zepsuło się i nie naprawi się tego jak np. auta. Bo uczuć i relacji nie da się naprawić. Można tylko męczyć się próbując a lata lecą. Często druga strona jest jak beton i problemu nie widzi. Pozostanie w małżeństwie będzie oznaczało przyjęcie do wiadomości stanu samotności i wszelkie inne braki. Żadne tam budowanie i otwieranie się na męża, jak radzi forumowiczka Magdalena1111 w poście wyżej nie zadziała. Z kochankiem nie musiałaś specjalnie się otwierać albo budować atmosfery a poszło sprawnie samo. Jak to Madaleno wytłumaczysz, że z kochankiem poszło naturalnie a z mężem nie idzie? Z jednym się da, z drugim nie. Choćby człowiek na głowie stawał. Dlatego Libra38, piszę to na siłę, będąc świadomy hipokryzji własnej, ale wynajmij mieszkanie, weź dzieci i wyprowadź do innej części miasta. Rozwiąże to twoje problemy z mężem a i kochanku da zapomnieć.
Wcale nie uważam, że małżeństwo LIBRY jest do uratowania. Być może nawet nie warto próbować coś tam sklejać. Ogólnie uważam, że dogadać można się z każdym w miarę ogarniętym człowiekiem, ale nie wiem, czy ten mąż jest „ogarnięty” wg mojej definicji ;-) Tu może bardziej chodzić o to, żeby wziąć odpowiedzialność za swoje wybory i decyzje. Skoro postawiłam na nieodpowiedniego partnera, to trzeba to wziąć na klatę, porozmawiać i rozstać się możliwie najmniej bezboleśnie. Jak ktoś chce to szuka sposobów, jak nie chce, to szuka powodów.
Pytasz dlaczego z kochankiem poszło naturalnie a zmężniał już nie,Hrefi?
O to chodzi, że z kochanką/kochankiem niczego nie trzeba robić :-D Wszystko samo się dzieje. I to jak! :-D Ktoś, kto wieczorem pada na twarz, nagle odkrywa w sobie niezliczone pokłady energii. Tak działa cała chemia w organizmie związana z zauroczeniem. Zyskuje się motywację. Ale to pierwotny napęd, dany od natury i starcza tylko na początek. Potem trzeba już włożyć coś od siebie, żeby związek się rozwijał i umacniał, a jak ktoś tego nie umie, to jest skazany na skakanie ze związku w związek, od zauroczenia do zauroczenia. Bo to w sobie trzeba szukać motywacji zamiast wciąż w nowych dawkach „chemii”, które przez jakiś czas dostarcza tak naprawdę utopia, która tworzy się we własnej głowie. Bo romans to utopia rzeczywistości, euforia, która jest wynikiem własnych projekcji o byciu kimś wyjątkowym i ważnym. I nagle z małżeństwa, w którym czuło się NIKIM staje się KIMŚ. Tak nie do końca się dziwię, że trudno za tym nie iść osobom, które oprócz własnych wyobrażeń nie potrafią stworzyć niczego realnego, żadnej bliskiej więzi z drugim człowiekiem, nie mają w sobie tego ciepła, przy którym chce się być, ale tylko chwilowy ogień, w którym się spalają, by po chwili rozglądać się za nowym. Tacy ludzie wiecznie będą czuli się samotni, oprócz tych momentów, kiedy dzięki czyjejś uwadze poczują się kimś ważnym i chcianym.