Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Strony Poprzednia 1 2 3 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 66 do 130 z 148 ]

66

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Smentka napisał/a:

U nas jest o tyle trudno, że jesteśmy na co dzień tylko we trójkę, babcia i jedna z cioć mieszkają kilkadziesiąt kilometrów od nas, więc jesteśmy mocniej obciążeni niż większość naszych znajomych.
Od narodzin córki, czyli ponad trzech lat, ANI RAZU, nawet przez chwilę, nie przebywaliśmy ze sobą sam na sam!

Na tym polega i tak własnie wygląda rodzicielstwo.
W dzisiejszych czasach, kiedy seniorzy są aktywni zawodowo do naprawdę słusznego wieku, bardzo niewiele osób ma komfort w postaci pomocy od dziadków, czy cioć. Nie jesteście mocniej obciążeni, jesteście obciążeni normalnie, jak wszyscy ludzie, którzy decydują się na dziecko.

Dla mnie to co opisujesz, jest jak najbardziej normalną sytuacją i nie wydziwiałabym nad nią przesadnie.

Problemem jest fakt, że prowadzi to do dodatkowych napięć i pogarsza jeszcze atmosferę w Waszym związku. Jeśli chcecie przetrwać te kryzysy, to musicie nauczyć się funkcjonować z własnym życiem i z obowiązkami, jakie nałożyły na Was Wasze decyzje i wybory.
Tak właśnie wygląda normalne życie. Człowiek ma dziecko i trzeba się nim zajmować bez oglądania się na pomoc od dalszych, czy bliższych krewnych. Oni nie są zobowiązani do udzielania Wam pomocy. Oczywiście, jest to miłe, jak babcia czy dziadek czasem zajmą się maluchem, ale nie jest to ich obowiązek. Wiele matek mających 3 letnie dziecko, pracuje zawodowo od końca urlopu macierzyńskiego, to dopiero kierat, mimo że dla nich jest to normalne i zrozumiałe. Pomoc ze strony dziadków, czy innych krewnych, to w dzisiejszych czasach rzadko spotykany luksus.

Widzę u Ciebie sporo oczekiwań i wyprowadzenia odpowiedzialności za związek na zewnątrz.
Jest źle i jesteś zestresowana, więc pijesz. A jesteś zestresowana i jest Ci źle, bo masz małe dziecko, którym trzeba się zajmować.
Gdyby partner był taki i siaki - byłoby lepiej.
Gdyby dzieckiem zajmowali się dziadkowie - byłoby lepiej.
Gdyby mieszkanie było większe - byłoby lepiej.
Gdyby, gdyby, gdyby.

Ale tak naprawdę nie ma żadnego gdyby.
Wiedzieliście jakiej wielkości macie mieszkanie, wiedzieliście, że nie możecie liczyć na pomoc dziadków w kwestii opieki nad maluchem. Wiedzieliście, że tylko jedno z Was będzie aktywne zawodowo.
Trzeba wziąć byka za rogi i układać rzeczywistość taką, z jaką macie do czynienia, a nie warunkować poprawę Waszych relacji od jakiegoś myślenia życzeniowego.
Problemem są Wasze relacje, zarówno partnerskie, jak i rodzicielskie.
A nie brak pomocy od strony dziadków, mały metraż i fakt, że mąż oprócz pracy zawodowej zajmuje się czymś jeszcze.
Gdybyście mieli bezpłatną opiekunkę dla małej w postaci babci, większe mieszkanie, a mąż po powrocie z pracy spędzałby czas tylko z Tobą ... czy cokolwiek w Waszej relacji zmieniłoby się na lepsze?
Moim zdaniem nie.

Zobacz podobne tematy :

67

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Cyngli napisał/a:

Smentko, nie pisz, proszę, postu pod postem, to wbrew naszemu Regulaminowi. Zamiast tego używaj opcji "edutuj", znajduje się ona pod każdym Twoim postem, w prawym dolnym rogu.

Przepraszam wink

IsaBella77 napisał/a:
Smentka napisał/a:

U nas jest o tyle trudno, że jesteśmy na co dzień tylko we trójkę, babcia i jedna z cioć mieszkają kilkadziesiąt kilometrów od nas, więc jesteśmy mocniej obciążeni niż większość naszych znajomych.
Od narodzin córki, czyli ponad trzech lat, ANI RAZU, nawet przez chwilę, nie przebywaliśmy ze sobą sam na sam!

Na tym polega i tak własnie wygląda rodzicielstwo.
W dzisiejszych czasach, kiedy seniorzy są aktywni zawodowo do naprawdę słusznego wieku, bardzo niewiele osób ma komfort w postaci pomocy od dziadków, czy cioć. Nie jesteście mocniej obciążeni, jesteście obciążeni normalnie, jak wszyscy ludzie, którzy decydują się na dziecko.

Dla mnie to co opisujesz, jest jak najbardziej normalną sytuacją i nie wydziwiałabym nad nią przesadnie.

Problemem jest fakt, że prowadzi to do dodatkowych napięć i pogarsza jeszcze atmosferę w Waszym związku. Jeśli chcecie przetrwać te kryzysy, to musicie nauczyć się funkcjonować z własnym życiem i z obowiązkami, jakie nałożyły na Was Wasze decyzje i wybory.
Tak właśnie wygląda normalne życie. Człowiek ma dziecko i trzeba się nim zajmować bez oglądania się na pomoc od dalszych, czy bliższych krewnych. Oni nie są zobowiązani do udzielania Wam pomocy. Oczywiście, jest to miłe, jak babcia czy dziadek czasem zajmą się maluchem, ale nie jest to ich obowiązek. Wiele matek mających 3 letnie dziecko, pracuje zawodowo od końca urlopu macierzyńskiego, to dopiero kierat, mimo że dla nich jest to normalne i zrozumiałe. Pomoc ze strony dziadków, czy innych krewnych, to w dzisiejszych czasach rzadko spotykany luksus.

Widzę u Ciebie sporo oczekiwań i wyprowadzenia odpowiedzialności za związek na zewnątrz.
Jest źle i jesteś zestresowana, więc pijesz. A jesteś zestresowana i jest Ci źle, bo masz małe dziecko, którym trzeba się zajmować.
Gdyby partner był taki i siaki - byłoby lepiej.
Gdyby dzieckiem zajmowali się dziadkowie - byłoby lepiej.
Gdyby mieszkanie było większe - byłoby lepiej.
Gdyby, gdyby, gdyby.

Ale tak naprawdę nie ma żadnego gdyby.
Wiedzieliście jakiej wielkości macie mieszkanie, wiedzieliście, że nie możecie liczyć na pomoc dziadków w kwestii opieki nad maluchem. Wiedzieliście, że tylko jedno z Was będzie aktywne zawodowo.
Trzeba wziąć byka za rogi i układać rzeczywistość taką, z jaką macie do czynienia, a nie warunkować poprawę Waszych relacji od jakiegoś myślenia życzeniowego.
Problemem są Wasze relacje, zarówno partnerskie, jak i rodzicielskie.
A nie brak pomocy od strony dziadków, mały metraż i fakt, że mąż oprócz pracy zawodowej zajmuje się czymś jeszcze.
Gdybyście mieli bezpłatną opiekunkę dla małej w postaci babci, większe mieszkanie, a mąż po powrocie z pracy spędzałby czas tylko z Tobą ... czy cokolwiek w Waszej relacji zmieniłoby się na lepsze?
Moim zdaniem nie.

Pisałam o naszych znajomych, czy ja o czymś nie wiem? wink Wszyscy się dziwią jak my dajemy tak radę, nikt (z, podkreślam, NASZYCH znajomych) nie ma tak, że absolutnie nikogo bliskiego nie ma na miejscu. Jeden z kuzynów partnera śmiertelnie się obraził, że odmówiliśmy przyjścia na wesele gdy córeczka była malutka, wiem że rozpowiadał, że po prostu nie chcieliśmy dać w kopertę, bo "przecież każdy ma z kim zostawić dziecko na parę godzin, co oni wymyślają".
Absolutnie nie uważam, żeby ktokolwiek miał obowiązek pomagać przy dzieciach, wkurza mnie gdy ktoś ma takie oczekiwania względem dziadków. Miałam na myśli to, że nikogo nie ma blisko, że nie ma na kogo liczyć np w sytuacji podbramkowej gdyby coś się stało, że z racji odległości nikt z rodziny na głupią kawę nie wpadnie, że nawet na taką drobnostkę nie ma szans, jak zajęcie dzieckiem na parę minut podczas gdy chce się iść do kibla, za przeproszeniem wink. Czy naprawdę Twoim zdaniem wymagam tak wiele? Wiem na co się decydowałam i nie mam do nikogo o nic pretensji, ogólnie to jestem typem samotnika i zazwyczaj nie tęsknię za towarzystwem, ale gdy ma się dziecko jednak zmieniają się pewne zwyczaje czy priorytety.
W życiu bym nie chciała, żeby "teściowa" bywała u nas codziennie i opiekowała córką, ale szkoda, że jednak nie mieszkają trochę bliżej. Kiedyś mnie to cieszyło, teraz nie do końca. Córka bardzo lubi babcię i swoje rodzeństwo cioteczne, codziennie mówi, że chciałaby jechać do nich- żal mi, że z powodów logistycznych nie może ich widywać częściej.
Aha- mieszkanie partnera, gdzie teraz mieszkamy (tak, ja mam swoje on swoje) wcale nie jest małe, przynajmniej jak na nasze obecne potrzeby, więc metraż nie stanowi żadnego problemu.

68

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Smentka napisał/a:

Ciężko mi być kochanką, gdy metr od naszego łóżka śpi dziecko...

vs

Smentka napisał/a:

mieszkanie partnera, gdzie teraz mieszkamy (tak, ja mam swoje on swoje) wcale nie jest małe, przynajmniej jak na nasze obecne potrzeby, więc metraż nie stanowi żadnego problemu.

To ja już nic nie rozumiem.
Jeśli mieszkanie jest duże, to trzyletnie dziecko jak najbardziej może spać samo w swoim pokoju, a nie metr od Was.
Wtedy moglibyście przynajmniej w sferze intymnej poprawić Waszą relację. Samo to, dałoby Ci już dużo, i jestem pewna, że Twojemu partnerowi również.

69

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
IsaBella77 napisał/a:

To ja już nic nie rozumiem.
Jeśli mieszkanie jest duże, to trzyletnie dziecko jak najbardziej może spać samo w swoim pokoju, a nie metr od Was.
Wtedy moglibyście przynajmniej w sferze intymnej poprawić Waszą relację. Samo to, dałoby Ci już dużo, i jestem pewna, że Twojemu partnerowi również.

Córka zawsze usypia w naszym łóżku z tatą, czasem udaje mi się ją przenieść do jej łóżeczka a jak nie, to śpi z nami. Nie robiliśmy jej osobnego pokoju, bo wiadomym było, że będziemy się kiedyś wyprowadzać z tego mieszkania. Teraz dotarło do mnie, że zazwyczaj jak ktoś ma więcej niż jeden pokój, to dziecko śpi osobno, choćby dla nocnego komfortu rodziców wink. Dzięki za cenną uwagę, może czas pomyśleć o przemeblowaniu.

70

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Nie mam absolutnie złych intencji.
Po prostu pomyślałam sobie, że przecież zależy Ci na swoim facecie, jaki by dla Ciebie nie był paskudny. I mimo, że dostałaś tu mnóstwo rad dotyczących rozstania - nie chcesz tego robić.
Tak więc zacznij może od prostych rzeczy, które mają szansę przybliżyć Was znowu do siebie.
Każdy drobny krok w tym kierunku będzie dobry.
Nawet jeśli zaczniecie od "dudy" strony, to jest możliwość, że dzięki temu zbliżycie się na tyle, że Twój partner złagodnieje i będziecie mogli powoli powrócić do normalnej komunikacji, a nie tylko warczenia na siebie.
No bo jak kopać ubrania kobiety, z którą miało się kilka godzin wcześniej udany seks wink głupio tak trochę smile

71

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

W mieszkaniu i opiece nie problem, bo tak jak Izabela pisze, większość tak ma,  jak się chce to i w łazience na pralce można smile jak 2 chce.

72

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Proszę o powrót do tematu wątku...

73

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Cyngli napisał/a:
Smentka napisał/a:

Hej. Jesteśmy w związku z partnerem prawie 7 lat, mamy 36 i 35 lat. Nasz związek zaczynał się w niekorzystnych okolicznościach, ale to właśnie wtedy byliśmy ze sobą najbliżej, partner był dla mnie naprawdę cudowny, byłam pewna, że po wielu życiowych zawirowaniach wreszcie znalazłam tego jednego. Z czasem zaczęły stopniowo wychodzić różnice między nami- szczególnie temperamentów, charakterów i w podejściu do spraw ogólnych. Wg mnie partner jest osobą nadaktywną, ciągle musi coś robić, nie potrafi usiedzieć w miejscu, pasywnie wypoczywać czy może raczej nie zapierdzielać od rana do wieczora łącznie z weekendami. Gdy coś go zmusi do spędzenia w domu połowy lub co gorsza całego dnia, non stop zrzędzi, psuje nastrój różnymi przytykami o wyolbrzymionej treści, atmosferę dosłownie można kroić nożem. Ja natomiast jestem jego przeciwieństwem, wcale mi nie przeszkadza gdy po prostu nie ma nic do zrobienia i nie staram się nic wyszukiwać na siłę, lubię odpoczywać w domu przed telewizorem czy w inny spokojny sposób. Dla partnera takie coś to marnowanie życia, bycie leniem, jego zdaniem z moim podejściem mogłabym się już do trumny położyć (to cytat). Non stop czuję się zaszczuta, zwłaszcza że cała jego rodzina ma taki sam temperament, nie mam co liczyć na ich zrozumienie. On wstaje o 5-6 rano bez budzika i potrafi się celowo rozbijać po domu, przeklinać i manifestować niezadowolenie z tego, że ja śpię dłużej. Ja za to jestem typem sowy, siedzę wieczorami do późna czytając lub oglądając jakieś programy (w jego opinii to potworne głupoty, mimo że zazwyczaj nie ma pojęcia o treściach tego, co mnie akurat zaciekawiło, a nadmienię, że interesuję się np sprawami kryminalnymi, ciekawostkami historycznymi, psychologią, nie jestem typem "pustej panienki"). Oczywiście ja też bym wolała, żeby partner "po mojemu" siadał ze mną wieczorami, żebyśmy sobie pogadali (jak kiedyś), ale przyjęłam już dawno do wiadomości, że on jest inny, i nie ciosam mu kołków na głowie że zazwyczaj już śpi o 22. Robi też straszny problem z tego, że lubię się napić piwa wieczorem, w domu, dla relaksu, bez upijania się, ciągot do imprez itd. Wciąż podtyka mi przykłady jakichś skrajnych alkoholików, bezdomnych, sugerując że "tak skończę", nie mając ku temu żadnych podstaw, jestem dojrzałą, odpowiedzialną osobą, nigdy niczego nie zawalam i po prostu jest oczywiste, że mnie taki los nie czeka. Dodam, że na początku znajomości nie raz razem siadaliśmy przy piwie po pracy, ale pewnego dnia on stwierdził, że pić nie będzie w ogóle i od tamtej pory zaczęło się stopniowe demonizowanie alkoholu, dotyczy to nie tylko mnie- z każdego, kto nie jest abstynentem, robi menela i wypowiada się bardzo pogardliwie. Ogólnie jeśli ktoś robi lub myśli inaczej, niż on, jest krytykowany do granic możliwości, wyszydzany, a jego "inność" wyolbrzymiana. Bardzo przeszkadza mi, że on nie potrafi się wypowiedzieć w sytuacji spornej bez wyklinania, agresji, stwarzania negatywnych wibracji, po prostu z kulturą. Nie stosuje przemocy fizycznej, ale wg mnie psychiczną jak najbardziej. Nie jestem zahukaną szarą myszką, umiem stawiać na swoim i nie dam sobie w kaszę dmuchać, ale w związku staram się nie dać sprowokować, nie robię awantur, najczęściej po prostu przymykam oko na te jego tyrady i docinki. Staram się też polepszyć siebie, a przez to jakość naszego pożycia, od 2,5 roku chodzę do psychiatry, przyjmuję leki przeciwdepresyjne i uspokajające które bardzo mi pomagają (doprowadziła mnie do tego głównie sytuacja między nami, i to wtedy, gdy jeszcze zachowywał się lepiej w stosunku do mnie), od niedawna uczęszczam też do psychologa. Jego chyba denerwuje mój spokój i opanowanie, kiedyś byłam płaczliwa i starałam się na siłę do niego dotrzeć, dzięki lekom i terapii rzadko daję się sprowokować, a i prób uzmysłowienia mu moich uczuć zaniechałam. Jak czasem próbuję coś zagaić, zaraz jest zrzędzenie że się czepiam, gadam głupoty, zawracam głowę. Ludzie "z zewnątrz" go wychwalają, że taki pracowity, tak dużo umie zrobić sam, ale nikt nie pomyśli jaką cenę płacimy ja i nasza córka lat 3 za to, że jego nie ma od rana do późnego wieczora. Czuję się najnormalniej przemęczona samotnym zajmowaniem się dzieckiem przez tyle godzin (od września mam chwile wytchnienia, bo chodzi do przedszkola), tym że tylko ja jestem za nie non stop odpowiedzialna i wciąż muszę być w gotowości, natomiast partner uważa, że to jest siedzenie w domu i nicnierobienie. Szczególnie mnie to szokuje, bo jednak widzi jak to wszystko wygląda gdy wieczorami wróci do domu, więc takie stwierdzenia są naprawdę chamskie i w moich oczach traci takim gadaniem jeszcze bardziej. Oboje nie raz sobie mówiliśmy, że gdyby nie córka, już dawno nie bylibyśmy ze sobą i zapewne tak by było. Ona bardzo kocha tatę i serce mi się kraje gdy pomyślę co by czuła, gdybyśmy się rozeszli. Myślałam o odejściu, ale nie chcę tego robić ot tak sobie, mimo że mam możliwości choćby w postaci swojego mieszkania (mieszkamy u niego). Partner mówi, że mnie kocha i w jakimś sensie tak jest, ale jego podejście do własnych wartości jako jedynych słusznych i wymaganie ode mnie, żebym to ja się dostosowała do niego, jest naprawdę męczące i wg mnie nie fair. Poza tym jego wieczne malkontenctwo, uciążliwe narzekanie na wszystko, do tego okraszone skwaszonymi minami i agresywnym sposobem wypowiedzi, dobija mnie. Ja mu nic nie narzucam, staram się doprowadzić do dialogu, ale zazwyczaj jest to niewykonalne i jeszcze słyszę, że próba dyskusji o tym, co dla mnie ważne, to zawracanie głowy. Czuję się w tym związku jak w jakiejś sytuacji przejściowej, zastanawiam się kiedy i jak to wszystko się zakończy. Będzie to tym łatwiejsze, że partner się ze mną nie ożenił (niby oświadczył mi się po roku, były rozmowy, oglądanie obrączek, nawet mam z 3 pary butów kupione z myślą o ślubie, ale chyba je sprzedam, bo przestało mi zależeć na małżeństwie z nim, a on sam nie robi nic w tym kierunku). Wygląda na to, że jest to moja kolejna związkowa porażka, która boli tym bardziej, że zapowiadała się być na dobre i złe jako jedyna w moim życiu.
Dziękuję tym, którzy dotrwali do końca wink. Napisałam najbardziej po to, żeby się wygadać, ale z chęcią poczytam komentarze i podyskutuję.

Moim zdaniem on kocha, ale Tobą dyrygować.
Jak najbardziej jest to przemoc psychiczna, której już od jakiegoś czasu odczuwasz skutki.

Musisz brać leki, nie jesteś szczęśliwa. Po co Ci to? Uważasz, że nie zasługujesz na partnera, który będzie Cię kochał taką, jaka jesteś?

Jakbym czytała o swoim byłym już małżeństwie. Wieczne narzekania, na absolutnie wszystko. Moja reakcja to też był płacz. Nie byłam nigdy u psychologa/psychiatry ale myślę, że to niedobrze, bo zaoszczędziłabym.sobie mnóstwa kłopotów.
Dobrze, ze chodzisz na terapię, że się leczysz. Ja bym z takiego związku uciekła, ale dojrzałam do tego dopiero po 11 latach małżeństwa. Zrób to, póki córka jest mała i nie będzie to dla niej jakąś traumą. Tylko zadbaj o alimenty dla niej.

74

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Soft Heart napisał/a:

Jakbym czytała o swoim byłym już małżeństwie. Wieczne narzekania, na absolutnie wszystko. Moja reakcja to też był płacz. Nie byłam nigdy u psychologa/psychiatry ale myślę, że to niedobrze, bo zaoszczędziłabym.sobie mnóstwa kłopotów.
Dobrze, ze chodzisz na terapię, że się leczysz. Ja bym z takiego związku uciekła, ale dojrzałam do tego dopiero po 11 latach małżeństwa. Zrób to, póki córka jest mała i nie będzie to dla niej jakąś traumą. Tylko zadbaj o alimenty dla niej.

Ja kiedyś płakałam, teraz może wyglądać, że wszystko spływa po mnie jak po kaczce, dzięki lekom. Nie to, żeby pewne rzeczy mnie mniej dotykały, obchodziły- po prostu nie staram się już wszelkimi siłami dotrzeć do partnera, przedstawić mu swojego punkt widzenia. On w ogóle nie jest empatyczny, nie rozumie uczuć i emocji innych ludzi, nie tylko mnie. Dziś byłam na terapii i powiedziałam pani psycholog, że bardzo się cieszę z przejścia na kolejny etap, gdy będę miała za zadanie "przedstawić swój życiorys", że jestem szczęśliwa, że wreszcie mnie ktoś wysłucha. Wracając do domu byłam w naprawdę super nastroju, słonecznym jak dzisiejszy dzień. Po drodze zadzwonił partner, że niedługo wróci, że wreszcie udało mu się skończyć pracę wcześniej. Spodziewałam się, że będzie w dobrym humorze, a on znowu skrzywiony, przeklinający, dołujący. Powiedziałam żartobliwym tonem, że nie powinien tak się zachowywać, bo to wpływa źle na moją terapię- skrzywił się jeszcze bardziej. Rzucił, że w końcu i jemu będzie taka terapia potrzebna- odpowiedziałam, że moim zdaniem już jest, ale tak jak i u mnie, najpierw psychiatra i leki. Bo wg mnie tak jest! Cały mój super nastrój szlag trafił, reszta dnia była tylko oczekiwaniem na jego kolejne narzekania- mimo, że wszystko poszło po jego myśli, załatwiłam mu internetowo to co bardzo chciał, trzy inne ważne sprawy też udało się rozwiązać. Czuję się teraz jak balon, z którego uszło powietrze, i jeszcze przeleżał 10 lat na strychu. Każda moją dobra intencja, każda próba wprowadzenia fajnego nastroju, kończy się jego niezadowoleniem i doprowadzaniem mnie do nerwowości, z którą często nie potrafię sobie poradzić. Co za malkontent, słowo daję! Gdyby od zawsze taki był, to mniej bym się dziwiła, ale skąd u niego to dążenie do pogorszenia mojego nastroju? Wadzi mu on? Przecież kiedyś sam miał do mnie pretensje, że nie promienieję od rana do nocy. Kurde, tyle miałam fajnych pomysłów, tyle energii do działania, a on jak ten wampir energetyczny, sprawił że czuję się zmęczona i zdołowana bez wyraźnego powodu. Tak go denerwuje moje dobre samopoczucie, dlaczego? Przecież od niego tak wiele w naszym życiu rodzinnym zależy...

75

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Gość wygląda na takiego co każdego potrafiłby zdołować swoim zachowaniem czy samym podejśćiem do życia. Choćby nawet to był najradośniejszy skowronek, to i tak przy takich osobach, jak Twój partner, dobre samopoczucie, radosć z chwili czy błogi nastrój zamieniają się w totalnego doła czy rozstroju nerwowego. Miałem znajomego, który potrafił za każdym razem tak narzekać i złorzeczyć na swoją pracę, rozstrząsać ciągle te same problemy, że miałem szczerze juz całkowicie tego dość. Jako, że to tylk oznajomy więc nie musiałem znosić tych wywodów codziennie, ale nawet w momecie spotkań czy telefonów, robiło mi się niedobrze. Miałem wrażenie, ze wyniak to z jego nadmiernej wrażliwości czy pobudliwości na przebieg pewnych spraw, tak odmiennych  od tego , jak sobie to wyobrażał. Dlatego też ciągle padały te same teksty i te same bluzgi( poniekąd uzasadnione)narzekania i pretensje: " Jak to wszystko jest pop*****. Także trochę podobny typ.

76

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
bagienni_k napisał/a:

Gość wygląda na takiego co każdego potrafiłby zdołować swoim zachowaniem czy samym podejśćiem do życia. Choćby nawet to był najradośniejszy skowronek, to i tak przy takich osobach, jak Twój partner, dobre samopoczucie, radosć z chwili czy błogi nastrój zamieniają się w totalnego doła czy rozstroju nerwowego. Miałem znajomego, który potrafił za każdym razem tak narzekać i złorzeczyć na swoją pracę, rozstrząsać ciągle te same problemy, że miałem szczerze juz całkowicie tego dość. Jako, że to tylk oznajomy więc nie musiałem znosić tych wywodów codziennie, ale nawet w momecie spotkań czy telefonów, robiło mi się niedobrze. Miałem wrażenie, ze wyniak to z jego nadmiernej wrażliwości czy pobudliwości na przebieg pewnych spraw, tak odmiennych  od tego , jak sobie to wyobrażał. Dlatego też ciągle padały te same teksty i te same bluzgi( poniekąd uzasadnione)narzekania i pretensje: " Jak to wszystko jest pop*****. Także trochę podobny typ.

W pracy też jest uznawany za największego zrzędę, tak samo było w poprzednich. Fakt faktem, że często ma rację, ale sposób w jaki wszystko wyraża... Wspomniałam tu wcześniej, że takie zachowanie zaczęło się w innej firmie i zbiegło z narodzinami dziecka. Wcześniej miał "styl" hmm, ubolewający, nie stawiał się tak bardzo tylko użalał, jego wypowiedzi nie były aż tak nacechowane agresją. Wydaje mi się, że w pewnym momencie "pękł", dlatego jego postawa się zmieniła, ale moim zdaniem za bardzo, do tego zmienił się także jego stosunek do mnie, dla córeczki też stał się znacznie mniej wyrozumiały. Kiedyś byłam pewna, że on będzie tak samo dobrotliwym i pobłażającym tatą, jak jego ojciec, na to się zanosiło i tak było początkowo. Teraz jeśli w czymś nadmiernie pobłaża, to nie z miłości do córki, a dla własnego świętego spokoju (np daje słodycze albo coś, czego nie wolno, przeważnie mojego). Nie zliczę ile już razy miał mówione, czy to przez psychologów, lekarzy, czy mnie, że rodzice powinni być konsekwentni, zgodni w swoim postępowaniu, dla dobra dziecka i swojego własnego, że takim podejściem wcale nie pomaga w wychowaniu córki i wpływaniu na jej lepsze zachowanie (bo ona niestety od początku nie jest łatwym dzieckiem, im starsza tym niektóre cechy się pogarszają i często czuję się tak, jakbym miała na głowie nie jedno, a dwoje rozwydrzonych dzieci, zamiast znaleźć pomoc i wsparcie u partnera).
Dużo myślę o naszej sytuacji i cały czas jestem przekonana, że owszem, mam wady, są rzeczy które robię źle, ale nie jestem totalnym zerem, jak często się czuję przez tą wiecznie napiętą atmosferę, brak wsparcia i ciągłą krytykę przy jednoczesnym braku nie tyle pochwał, co najzwyklejszego dostrzeżenia tego, co dobre. Partner ma takie podejście, że jeśli w czymś nastąpiła zmiana na lepsze, to od razu przechodzi nad tym do porządku dziennego i stawia nowe wymagania. Na dobre słowo (albo raczej brak złego) mogłabym liczyć zapewne dopiero wtedy, gdy stałabym się dokładnie taka, jak on widzi "wzór zachowania". Ostatnio podczas rozmowy zeszło na temat tego, że jego siostra tak samo jak on wstaje o 5-6 rano. Przyjął ten swój oskarżycielski ton, że PRZECIEŻ ONA MA DZIECI, więc w domyśle każdy, kto robi inaczej, w tym oczywiście ja na pierwszym miejscu, to czyste ZUO. Nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że ja i przez to córka mamy inny tryb życia, że jego siostra prowadzi dzieci do przedszkola na 7, a ja córkę na 9, że szwagierka tak samo jak on kładzie się wcześniej, a ja wykonuję te same obowiązki po prostu w innej porze dnia, bo tak mi pasuje. Nie mogę tego zdzierżyć, przecież dokładnie tak samo on nie jest taki, jak ja bym chciała, ale nawet bym nie umiała ciągle na niego naciskać żeby się do mnie dopasował, ze zwykłego szacunku dla prawa do odmienności innego człowieka! On wobec odmienności nie jest wyrozumiały w ogóle- przeszkadza mu inny kolor skóry, religia, styl ubierania, orientacja seksualna, poglądy polityczne, WSZYSTKO! Do tego zawsze podkreśla, jaki to ON jest idealny, bo hołduje SWOIM zasadom, o ile to jest lepszy, niż ta cała parszywie inna reszta, czyli jego słowami PATOLOGIA. To dla mnie trudne, bo jestem tolerancyjna wobec wielu rzeczy i ludzi, nikogo nie opluwam tylko dlatego, że śmie być w jakiś sposób inny, niż ja. Już sama nie wiem co by mogło na niego wpłynąć, czasem mam ochotę się na niego wydrzeć ale wtedy dopiero by mi się dostało, wszystko co u mnie "nie tak" by powyciągał żeby tylko na swoje złe strony nie spojrzeć. Podkreślałby zapewne to, co sam niewątpliwie robi dobrze, ale wg mnie są to normalne rzeczy, za które człowieka na ołtarze nie wynoszą- że pracuje, że się nie szwęda z kolegami, że na swój sposób myśli o przyszłości. Ok, na tle wielu jego patologicznych kolegów wygląda naprawdę dobrze, ale u "normalnych" ludzi to przecież standard. To tak, jakby się szczycił tym, że codziennie myje zęby, a wiele innych osób nie. Czasem myślę, że COŚ musiałoby się stać, pewnie złego, żeby mnie docenił sad

77

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Wiele już zostało powiedziane więc nie będę się powtarzać. Dodam z własnego doświadczenia, że mój ojciec alkoholik też mówił, że pije bo lubi a wg niego pijak pije bo musi. Moja była szefowa palia 2 paczki fajek dziennie bo lubiła. Czy to znaczy, że nie mieli problemu nałogowego? Narkoman ćpający z zamiłowania nie jest nałogowcem?
Facet uzależniony od porno powie, że on to po prostu lubi...Bo każdy nałóg zaczyna się od tego niewinnego lubienia...
To, że coś lubimy nie oznacza, że to dla nas dobre i że mamy nad tym kontrolę.
Jako DDA radzę to autorce dobrze przemyśleć.
Poza tym mąż też nie jest bez winy i terapia dla par mogłaby być rozwiązaniem. Tylko w tym ambaras aby dwoje chciało na raz...A on nie chce.

78

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
tajemnicza75 napisał/a:

Wiele już zostało powiedziane więc nie będę się powtarzać. Dodam z własnego doświadczenia, że mój ojciec alkoholik też mówił, że pije bo lubi a wg niego pijak pije bo musi. Moja była szefowa palia 2 paczki fajek dziennie bo lubiła. Czy to znaczy, że nie mieli problemu nałogowego? Narkoman ćpający z zamiłowania nie jest nałogowcem?
Facet uzależniony od porno powie, że on to po prostu lubi...Bo każdy nałóg zaczyna się od tego niewinnego lubienia...
To, że coś lubimy nie oznacza, że to dla nas dobre i że mamy nad tym kontrolę.
Jako DDA radzę to autorce dobrze przemyśleć.
Poza tym mąż też nie jest bez winy i terapia dla par mogłaby być rozwiązaniem. Tylko w tym ambaras aby dwoje chciało na raz...A on nie chce.

Ja też jestem DDA i DDD- ojciec alkoholik, stosujący przemoc fizyczną, emocjonalną i ekonomiczną, matka skoncentrowana na swoich potrzebach, winiąca mnie za wszystkie swoje niepowodzenia, "nie widząca" oraz często zachęcająca ojca do złych rzeczy, reszta rodziny ślepa na to co się dzieje i stojąca na stanowisku, że muszę kochać i szanować rodziców, bo to rodzice. Dlatego właśnie nie wyobrażałam sobie siebie jako matki, nie miałam dobrych wzorców rodziny, nie chciałam aby moje dziecko cierpiało przez to, co przeszłam, bałam się że nie będę potrafiła dać mu lepszego życia, niż sama miałam. Partner był na początku cudowny, nigdy bym nie przypuszczała że sprawy przyjmą tak zły obrót. Ja chyba po prostu nie umiem się bronić przed złym traktowaniem, niby nie jestem słabeuszem, niby mnie życie zahartowało, ale po raz kolejny tkwię w związku, gdzie facet mnie poniża i stara się mnie zdołować (obecny partner wciąż mi mówi, że mam za wysokie mniemanie o sobie, ale ja w to nie wierzę, nie pozwolę się po raz kolejny stłamsić). Był pierwszym mężczyzną, który traktował mnie naprawdę dobrze, a teraz co? Nie umiem sobie z tym poradzić sad

79

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Smentko, nie doceniłby Cię, jakby coś Ci się stało, byłby Twoja wina.

Jak możesz nie pisz takiego bloku cięgiem, rozdzielaj, bo bardzo ciężko się czyta bez enter

80 Ostatnio edytowany przez Smentka (2019-10-24 11:46:45)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Ela210 napisał/a:

Smentko, nie doceniłby Cię, jakby coś Ci się stało, byłby Twoja wina.

Jak możesz nie pisz takiego bloku cięgiem, rozdzielaj, bo bardzo ciężko się czyta bez enter

Postaram się wink

Tak sobie teraz pomyślałam odnośnie mojego pseudonimu (konto tu założyłam ponad rok temu i tyle mi zeszło, zanim napisałam)- nawiązującemu do bycia smętnym. Ale przecież ja wcale nie jestem smętna! Przypomniało mi się, że w jakiejś bajce była postać "pan smętne gacie", co uznałam za idealny pseudonim dla partnera, obok "ponurego żniwiarza"- oczywiście tak do niego mówię wink. Lubię się śmiać, żartować, jestem życzliwa i otwarta do ludzi, niektórzy mają mnie wręcz za żartownisia. Kiedyś z partnerem non stop się z czegoś zaśmiewaliśmy, wygłupialiśmy, nawet zapisywałam co lepsze teksty. A teraz? Co bym nie powiedziała zaraz jakiś przytyk, skrzywienie, dawanie mi do zrozumienia że wcale nie ma się z czego cieszyć (nawet jeśli jest). Wydaje mi się, że partner sobie nie radzi, ale nie mam pojęcia z czym. Chyba ze swoimi niespełnionymi oczekiwaniami. Ja jestem nie taka, córka nie taka... Zero w nim radości życia, ciągle twierdzi, że cieszyć się nie ma z czego, wszędzie widzi problem (tylko nie u siebie). Nawet myślałam, żeby mu potajemnie dawać te leki, które ja biorę, np mówiąc że to magnez. Oczywiście raczej tego nie zrobię, ale to też o czymś świadczy. Naprawdę mam dosyć tego jego "rozsiewania smrodu" wokoło.

81

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Do tej pory czytając Twoje wypowiedzi, miałem wrażenie, że masz do czynienia "jedynie" z nieco zgorzkniałym, lekko zarozumiałym pracoholikiem. Natomiast jeśli dochodza do tego wypowiedzi ocierajace się o dość specyficzne poglądy społeczno-kulturowe to z całego serca współczuję. Jestem uczulony na brak tolerancji i takie rzeczy wywołują we mnie w środku burzę w ciągu ułamka sekundy. Do tego dochodzi fakt tego muru obojętności, którym się otacza. Nie uważam siebie za emocjonalnego człowieka, ale sam fakt, że kiedy w naszym życiu zachodza korzystne zmiany to nikt zdrowy nie potrafi się z nich nie cieszyć, tylko przeżywa tą chwilę i dzieli sie nią z bliskimi.

82

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Jest też kwestia tego, że partnerowi bardzo zależy, żebyśmy wpasowali się w schemat "rodziny z obrazka" (mimo, że nie chce tego przyznać otwarcie). Jego matka to perfekcyjna pani domu rodem z PRL, siostry poszły tym samym torem. Te ich wychuchane mieszkanka, codziennie nowe obiadki, koniecznie stawianie się na każdej rodzinnej imprezce, oczywiście odstawionym jak szczur na otwarcie kanału... A wszystko to tak naprawdę sztuczność, obgadywanie za plecami, dokładanie sobie problemów żeby tylko się pokazać, nie odstawać. Wielu ludzi tak żyje, ale mnie takie coś nie odpowiada. Moim zdaniem partner jednak wolałby się dopasować do tej pełnej fałszu układanki, szczególnie że chodzi o jego familię. Ja za to jestem trochę nietypowa- nie jestem religijna, nie obchodzę świąt, udało mi się postawić na swoim żeby córka nie była chrzczona, mam znacznie bardziej otwarty umysł, jestem taką "owieczką, która nie boi się odłączyć od stada" (pewnie dlatego często uchodzę za tę czarną). Wychodzę z założenia, że "jeśli chcesz tolerancji, zachowaj ją sam"- dlatego może bez entuzjazmu, ale bywam na co ważniejszych uroczystościach rodzinnych u partnera, staram się nie wdawać w dyskusje czemu jestem taka nie inna, nigdy nie krytykuję ani nie podważam czyjegoś punktu widzenia. Wiem, że to może być dla tej drugiej strony trudne, ale po raz kolejny podkreślam- nie ukrywałam swoich poglądów od samego początku, za to partner jak najbardziej wprowadził mnie w błąd co do swoich stosunków rodzinnych (opisywał je jako bardzo oszczędne, a siebie przedstawiał jako niemal takiego samego "renegata", jakim jestem ja). Teraz twierdzi, że myślał, że się zmienię. Ale co miałoby na mnie wpłynąć, to opresyjne postępowanie jego rodziny, próby siłowego wpasowania mnie w ich ramy? Była taka sytuacja z kwestią chrzcin- jego matka zaczęła lamentować, że W ICH RODZINIE dzieci są chrzczone i w ogóle olaboga. Odparłam, że JA RÓWNIEŻ POCHODZĘ Z JAKIEJŚ RODZINY, GDZIE TEŻ BYŁY ZASADY, NIEKONIECZNIE ZBIEŻNE Z ICH POGLĄDAMI, a poza tym jej syn tworzy teraz rodzinę ze mną i naszą córką, więc niech nam da żyć po swojemu.

Czy naprawdę jestem taką czarną owcą, bo śmiem mieć swoje poglądy, zwyczaje, zasady których staram się trzymać? I nikomu tym nie wyrządzam umyślnie krzywdy? Nie cierpię takich pełnych zakłamania ludzi i całych klanów jak z kiepskiej telenoweli, ale jakoś potrafię ich nie atakować, za to bardzo często muszę się bronić przed nimi, bo to są ludzie myślący jak mój partner- tylko ich zdanie jest jedynym słusznym. To jest wg mnie dopiero patologia.

83 Ostatnio edytowany przez paslawek (2019-10-24 15:01:19)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

To Ty Smentko jesteś buntowniczka smile "Punks not dead .Long life punk" smile .(oczywiście mały żarcik taki )
Nieźle jak tak miałem  podobnie w życiu( dalej mam buntownika w sobie też i lubię go smile ) - strata czasu i energii na poprawianie bliźnich po "panubogu",ale tak jest i robi się to z lubością.Można inaczej ,ale spokojnie masz czas na odkrycia swoje własne .
4 wizyty  na terapii to naprawdę jeszcze mało jak na 36 lat życia dobrze że wywalasz wszystko jak leci inaczej nie zobaczysz co jest w Tobie piszę o tym co na forum bo co na terapii to przecież nie wiem.
Ciągle mam wrażenie że szukasz jednak u terapeuty  sposobów na zmiany charakteru partnera mimo że sama temu zaprzeczasz.
Nie dziwi mnie to jednak tak jest na początku terapii często gęsto.
Lepiej idź tropem tego że Twój partner nie ma z kim pogadać o tym co ma w sobie o uczuciach .
Delikatna sprawa na "krawędzi" jak da radę obgadaj to z psychoterapeutą łatwo samemu sknocić jeszcze bardziej .
Teraz Ty nie pokazuje mu swojej "wyższości "bo robisz to samo co on.

84

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Zaczynam Cię Smentko powoli rozumieć. Właśnie w kwestii podejścia rodziny męża do życia i ich poziomu "tolerancji" na odmienności. Miewam w dalszej rodzinie tez takie przypadki, gdzie opisany przez Ciebie sposób na idealnie spędzone życie jest oczywiście jedynym słusznym, niekwestionowanym i nadrzędnym. Nawe jeśli wszyscy żyją ze sobą zgodnie, to ich stosunek do odmiennych poglądów, wartości czy wyznawanych zasad jest jednoznaczny. Odmienności kulturowe, religijne, rasowe czy same zainteresowania, jakie przejawiają inni ludzie wydają się im co najmniej dziwne, jeśli nie niedopuszczalne, szkodliwe, czy chore. Zwyczajnie wszystko odbywa się zgodnie z zasadą, że " my jesteśmy idealni, wszyscy powinni być tacy sami"

85 Ostatnio edytowany przez Smentka (2019-10-24 19:49:43)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

paslawek, bagienni_k- już wcześniej miałam pisać, że bardzo sobie cenię Wasze wypowiedzi.

Cieszę się, wszyscy Panowie, że tu jesteście, mimo że nazwa forum wskazuje na typowo babskie miejsce wink. Nie urągając nikomu (a już na pewno nie większości Forumowiczek, które poprzez pisanie postów zaangażowały się w moją sprawę)- miejsca w 100% zdominowane przez daną płeć zawsze są trochę "stronnicze", a to tylko faceci są źli, a to jedynie baby okropne... Tymczasem tu mogę usłyszeć zdanie obu stron i bardzo mnie to cieszy, zwłaszcza że tak jak wspomniał paslawek rzeczywiście jest tak, że traktuję pisanie tu jako rodzaj autoterapii, wywalam wszystko z siebie.

Fakt, 4 spotkania z psychologiem to tyle co nic, ale ogromnie się cieszę, że wreszcie zaczęłam i przede wszystkim że trafiłam na "swoją" terapeutkę, bo jednak nie przed każdym człowiek ma dwie odwagę i chęć się otworzyć. Zgadza się, jestem trochę buntowniczką, zawsze mi jakoś pod prąd z resztą świata, ale nie wynika to z moich złych intencji, chyba się taka urodziłam (co powiecie o ośmiolatce, która nie chce iść do pierwszej komunii i na dodatek umie dokładnie wyjaśnić dlaczego?). Gdy byłam małolatą subkultura punków była pierwszą, z jaką chciałam się identyfikować, paradowałam w glanach i Flyersie wzbudzając ogromny szok, "zwłaszcza że dziewczyna" wink. Niestety w moim mieście bycie punkiem nie było spotykane, więc później przestawiłam się na metali, których to akurat było pełno choćby na osiedlu, gdzie dorastałam wink. Od najmłodszych lat szukałam zrozumienia, akceptacji, swojego miejsca na ziemi. Niestety nie było to łatwe gdy człowiek miał taki "dom" jak ja. Teraz pewnie byłoby inaczej, być może moim rodzicom nie udałoby się mnie tak bardzo zniszczyć, zdegradować do mniej niż zera.

Powiem Wam, że od zawsze marzył mi się Woodstock i nie tracę nadziei, że kiedyś uda mi się tam pojechać, choćbym nawet miała być staruszką wink. Oczywiście z obecnym partnerem się na to nie zanosi (jego zdaniem większą patologią są chyba "tylko" geje, uchodźcy, lewacy i alkoholicy), ale kto wie?

Dziś jakimś cudem obyło się bez nerwów, pretensji i krzywych min (tfu, przecież dzień się jeszcze nie skończył). Sama widzę w swoich postach kiedy jest kiepsko, np dziś do popołudnia byłam "automatycznie zdołowana" i ostrożna (żeby tylko nie czuć się za dobrze, bo im większa wysokość, tym upadek z niej bardziej boli) spodziewając się "tego co zawsze" i to odbiło się na moich wypowiedziach. Teraz jest już wieczór i "pozwalam sobie" na rozluźnienie i dobry humor, mimo mało śmiesznej tematyki. Chyba muszę popracować nad tym, żeby nastroje partnera aż tak bardzo się na mnie nie odbijały.

Edit:

Smentka napisał/a:

Powiem Wam, że od zawsze marzył mi się Woodstock i nie tracę nadziei, że kiedyś uda mi się tam pojechać, choćbym nawet miała być staruszką wink.

I kiedy po paru minutach od napisania tego uświadamiasz sobie, że czeka cię raczej udawanie wzorowej pani domu, książkowej matki i ogólnie kogoś, kimś tak naprawdę nie jesteś.......
sad

86 Ostatnio edytowany przez paslawek (2019-10-24 19:53:51)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

To miłe Smentko .
Za moich czasów  bycie punkiem to był czad z resztą w duchu dalej nim jestem tylko trochę się zmieniłem smile (istnieje szansa że może trochę "wydoroślałem" smile  Po za tym późniejsze postawy sekciarsko/podobne do kibolskich i uniformizacja w środowisku nie bardzo mi odpowiadały i mi się nie podobały,ale czasy trochę takie były no i skinheadzi się rozmnożyli reakcja obronna w pewnym sensie ale z subkulturami tak bywa robi się moda i rozmydla się to co na początku spłyca.Nieważne fajne czasy i wspomnienia mam jednak - bezcenne.
Byłem w pierwszej załodze "starej załodze" z Wawy hahaha (nie)chwaląc się.
Daruje sobie opowieści kombatanckie bo Ci zrobię strasznego offtopa w wątku smile
Nie ma co rezygnować z siebie swoich przemyśleń przekonań można je rozwijać i weryfikować da się pogodzić ,a tatą  byłem i jestem "asystemowym", nietypowym/choć wcale nie specjalnie "świrowałem" a jednak udało się z żoną dziecko wychować na fajną młodą kobietę (bardzo młodą) myślącą dość samodzielnie.

87

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
paslawek napisał/a:

To miłe Smentko .
Za moich czasów  bycie punkiem to był czad z resztą w duchu dalej nim jestem tylko trochę się zmieniłem smile (istnieje szansa że może trochę "wydoroślałem" smile  Po za tym późniejsze postawy sekciarsko/podobne do kibolskich i uniformizacja w środowisku nie bardzo mi odpowiadały i mi się nie podobały,ale czasy trochę takie były no i skinheadzi się rozmnożyli reakcja obronna w pewnym sensie ale z subkulturami tak bywa robi się moda i rozmydla się to co na początku spłyca.Nieważne fajne czasy i wspomnienia mam jednak - bezcenne.
Byłem w pierwszej załodze "starej załodze" z Wawy hahaha (nie)chwaląc się.
Daruje sobie opowieści kombatanckie bo Ci zrobię strasznego offtopa w wątku smile

Nie miało być miło, miało być szczerze i tak właśnie się wypowiedziałam wink

Zazdraszczam wspomnień, mnie wszyscy wtedy odrzucali, bo na tamte czasy byłam zbyt młoda żeby ktoś chciał mnie przyjąć do grupy i zaakceptować, szczególnie że koleżanki jeszcze się wtedy lalkami bawiły wink

88

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Niezależnie, jak miało być, również miło czytać takie słowa smile

Sam jestem wdzięczny, ze mogę się tutaj udzielać smile Czasami dużó łatwiej jest wylać swoje smutki czy wątpliwości w anonimowym miejscu. Tym bardziej poznać wiele różnych opinii. Jak widać jest ich sporo smile Co do ciężkiego okresu: jedni toi nazywają buntem, inni poznawaniem świata smile Ja nie byłem napalony na rock a Woodstock mnie jakoś odrzucał smile Byłem zajawiony raczej na rap smile
Wrzucanie do jednego worka z napisem "patologia" wszystkich wymienionych przez Ciebie grup - już po samym tym zdaniu współczuję...

89

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Mam 20 lat A mimo to przechodzę podobna sytuacje  co prawda mój facet nie wyśmiewa się z moich poglądów ,  zachowań czy nawyków, jednak jest często bardzo nerwowy.  Często wywołuję takie zachowanie sytuacja codzienna czyli np . Długa kolejka w sklepie , starsza pani , albo moje źle dobrane słów lub to przy wypowiedzi . Jednak mój facet to zauważył po moich wielokrotnych rozmowach i udał się do psychiatry , który orzekł że ma nerwicę.  Wiem że jego zachowania są również spowodowane jego charakterem , ale zauważyłam że o wiele bardziej się uspokoił.  Może warto spróbować porozmawiać z partnerem o wizycie u psychologa? Idźcie razem i porozmawiajcie o tym co wam w sobie nie pasuje . Może pod okiem specjalisty nabierze innego spojrzenia na twoj ból jaki czujesz .

90 Ostatnio edytowany przez justa_pl (2019-10-27 19:20:49)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Wszyscy Ci radzą wspólną terapię i psychologa - a co pomoże psycholog na paskudny charakter ? Twój partner to ewidentny despota i narcyz, ktorego nakręca poniżanie, dołowanie i terroryzowanie Ciebie. Bo jak można nazwać to co on wyprawia : deptanie, niszczenie Twoich rzeczy, przeklinanie, niczym nieuzasadniona agresja, tłuczenie się kiedy Ty śpisz ? Kobieto, to jest terror psychiczny, każdy by wylądował na prochach. W Twoim przypadku jeszcze to, ze jesteś na wychowawczym - odcieta od świata, ludzi, zdana na niego - każda, ktora była na wychowawczym wie o czym mówię.
On doskonale zdaje sobie sprawę jaki Ci sprawia ból i przykrość ( nie wspominałaś że wcześniej był jakimś niekumatym debilem ) a ta jego niby skorupa w której się podobno zamyka to kolejna forma kary i upokorzenia Cię.
Sory że tak negatywnie ale tak to wygląda i na nic się zdadzą jego usprawiedliwiania i doszukiwania przyczyny takiego zachowania.
Normalnemu człowiekowi takie zachowanie nie mieści się w głowi i doszukuje się przyczyny, po latach okaxuje się,  że to tacy wstrętni ludzie i nic ich nie zmieni. O przepraszam, działa na nich tylko terapia szokowa. Czyli jakbyś zabrala dziecko i odeszła , to MOŻE by się opamietał.
No ale Ty walczysz, z wiatrakami.

91 Ostatnio edytowany przez Smentka (2019-11-21 14:01:37)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Jestem po pierwszej w życiu poważnej rozmowie z mamą partnera. Dotarło do mnie, że mimo, iż nie chciałam i robiłam wszystko, aby tak się nie stało, "wżeniłam się" w cholernie, do szpiku tradycyjną rodzinę. "Teściowa" powiedziała mi jak wiele zastrzeżeń ma do mnie i mojego postępowania, ogólnie rzecz ujmując ma wiele racji i jej to powiedziałam (bo tak też uważam, nie dla wazeliny). Jestem kobietą, która nie umie stworzyć domowego ogniska w sensie stricte, nie potrafię być panią domu z prawdziwego zdarzenia. Tylko pytanie- czy ja tego chcę? Nie. Nie chcę się zmieniać w kogoś, kim nie jestem. Mam przerąbane. Czego bym teraz nie zrobiła, będzie źle- czy pozostanę taka jaką jestem, czy "zmienię się", tzn będę udawać i cierpieć. Chciałam stworzyć związek z kimś, kto będzie podobnie "nietypowy", kto tak jak ja nie będzie miał rodziny lub nie będzie się oglądał na jej zdanie, a wyszło dokładnie odwrotnie.

"Teściowa" powiedziała mi jeszcze coś, co dopiero po dłuższej chwili mnie zastanowiło- że kobieta powinna się "zniżać" dla dobra faceta i rodziny, poświęcać, stawiać mężczyznę i dzieci wyżej niż siebie, często milczeć żeby nie denerwować męża, że bycie kobietą to bardzo ciężka praca i ogólnie kierat. WTF??? Naprawdę nie podejrzewałabym, że ona może tak myśleć. Ma rację z wieloma rzeczami, że powinnam się bardziej starać itd, ale z tym byciem niżej to naprawdę jest totalnie nie w moim stylu, nie podoba mi się gdy kobiety same robią z siebie "podnóżki". Nie jestem feministką i emancypantką, ale żeby samemu siebie stawiać na gorszej pozycji i jeszcze uważać, że to jest godne pochwały i naśladowania? Czy wy, Forumowicze i Forumowiczki, uważacie że to jest naprawdę sekret udanego małżeństwa, że kobieta ma dosłownie i w przenośni służyć mężczyźnie, dzieciom? Dużo fajnych i godnych przemyślenia rzeczy mi powiedziała, ale to... Masakra.

Ja bardziej widzę siebie na wzór Marii Czubaszek, mam podobny styl, cięte riposty, rzadko płynę z prądem, można powiedzieć że jestem trochę kontrowersyjna. Czy wyobraźcie sobie ją na wzór kobiety z porady matki mojego partnera? Czy byłaby szczęśliwa musząc tak udawać?

Ech, z jednej strony mam pewną wolę zmian, ale z drugiej gdy pomyślę sobie, czego się ode mnie oczekuje... sad

92 Ostatnio edytowany przez Ajko (2019-11-21 14:56:38)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Jak to się stało, że twój partner poczuł, że może bez ograniczeń jechać po tobie? Czy kiedykolwiek broniłaś się, czy masz raczej taki charakter, że w ciszy przyjmujesz czepiania i obelgi?Pytam bo przecież to się nie dzieje w jeden dzień, kiedyś musiał po próbach zrozumieć, że tutaj oporu nie będzie i walki, czyli hulaj dusza, sypie co się w jadowite usta wciśnie. Trochę powiedziałaś o swojej rodzinie, byciu "córką problemem". Czy nie odnajdujesz podobieństwa ?
Czy twój parter i jego rodzina są odbcokrajowcami, mam na myśli nacje arabskie, hinduskie? Bo tak czytam co teściowa ci naopowiadała i tylko z nimi mi się kojarzy.

93

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Ajko napisał/a:

Jak to się stało, że twój partner poczuł, że może bez ograniczeń jechać po tobie? Czy kiedykolwiek broniłaś się, czy masz raczej taki charakter, że w ciszy przyjmujesz czepiania i obelgi?Pytam bo przecież to się nie dzieje w jeden dzień, kiedyś musiał po próbach zrozumieć, że tutaj oporu nie będzie i walki, czyli hulaj dusza, sypie co się w jadowite usta wciśnie. Trochę powiedziałaś o swojej rodzinie, byciu "córką problemem". Czy nie odnajdujesz podobieństwa ?
Czy twój parter i jego rodzina są odbcokrajowcami, mam na myśli nacje arabskie, hinduskie? Bo tak czytam co teściowa ci naopowiadała i tylko z nimi mi się kojarzy.

Nie, to Polacy, hehe. Tyle, że oboje rodzice pochodzą z małych wsi, więc w sumie trudno się dziwić, że na pewne rzeczy patrzą mało współcześnie. Ale z tym poniżaniem się dla dobra rodziny i faceta to słowo daję, rozwaliła mi konstrukcję...

Dzisiejsza rozmowa uświadomiła mi, że wyrośliśmy w zupełnie innych domach, z innymi wartościami, więc partner po prostu chciałby sam mieć taki związek, jaki zaobserwował i jaki w sumie nie jest tak naprawdę zły (bardzo tradycyjne, polskie wartości typu religia, nie odstawanie od reszty itd). Złe było to, że mnie wprowadził w błąd na początku znajomości. Ja mu wyłożyłam kawę na ławę, bardzo dobitnie, i naprawdę nie czuję, że mogłabym mieć sobie coś do zarzucenia pod tym względem. Jak patrzę wstecz, gdybym była bardziej ukierunkowana na wszystkie swoje widzimisię i egoistyczna, powinnam od niego odejść gdy okazało się, że jego rodzice odgrywają znacznie większą rolę, niż przedstawiał, ale wtedy bardzo się kochaliśmy, a ja... miałam nadzieję, że się zmieni. Głupia. Teraz mamy dziecko i sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, bo nie chodzi już tylko o nas dwoje.

94

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Nie rozumiem czemu omawiasz to z jego mamą.

95

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Lady Loka napisał/a:

Nie rozumiem czemu omawiasz to z jego mamą.

Ale co dokładnie? Zaczęłyśmy rozmawiać i zeszło na pewne tematy (np powiedziała że widzi, że jej syn jest nieszczęśliwy, ja również to widzę, nawet się rozpłakała, co mnie zszokowało i ruszyło za serce). Byłam ciekawa co ona myśli i jakoś tak wyszło.

Nigdy wcześniej nie siadłyśmy żeby sobie pogadać, zaczęło się od mojej prośby o opinię na temat zachowania córki (bo jest do mnie niegrzeczna, a do babci czy obcych ludzi cud miód). Sama nie mam z kim pogadać, nie mam matki ani żadnej bliskiej starszej osoby z rodziny, a ona wychowała kilkoro dzieci, wyrośli na "normalnych" ludzi.

Poza tym postanowiłam, że dla dobra wszystkich postaram się poprawić kontakty z nią, mam dość niechęci, wojowania o wszystko i napiętej atmosfery- co nie znaczy, że mam zamiar zastosować się do wszystkiego co mówiła, a już na pewno nie do bycia podnóżkiem wink

96

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Czy gdybyś była dzieckiem i była świadkiem jak ojciec dzień w dzień znieważa twoją matkę, twoja matka jest nieszczęśliwa, bo nie szanuje jej twój tato, babcia, dziadek, wujek, ciocia, czy potrafiłabyś zachować dziecięce szczęścia bycia w pełnej rodzinie? Czy bardziej czułabyś, że musisz naprawiać świat swoich rodziców bo tato tego nie potrzebuje, a mama nie umie? Czy naprawianie świata dorosłych pozwoliłoby ci być beztroskim, radosnym dzieckiem? Czy obserwacje i uczestniczenie od maleńkości takich relacji rodziców pozwoliłoby ci wejść zdrowo w dorosłe życie, czy sprawiłoby, że być może komuś pozwalałabyś wobec siebie na to samo co pozwalała mama? A może powielałabyś wzorzec taty niszcząc psychicznie każdego swojego kolejnego partnera?

97 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-11-21 15:59:33)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Widać, że rodzina Twojewgo męża to taka typowa polska, dobrze ułożona, rodzinka z wartościami. Ludzie tacy, z jednej strony wykazują się szeregiem pozytywnych wartości, z drugiej niestety mają zerowe pokłady tolerancji na odmienność i to pod każdym względem. Twierdząc, że wszystko inne jest "złe z zasady" a my jesteśmy tacy super, to dość często spotykane zjawisko, w małych miejscowośćiach. Ja niestety mam w rodzinie osoby o dość zbliżonych poglądach i nie jest to wesołe, jeśli chcesz porozmawiać z nimi na pewne tematy. Wszelkie argumenty się odbijają od ściany, dlatego tym bardziej współczuję.

98

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
bagienni_k napisał/a:

Widać, że rodzina Twojewgo męża to taka typowa polska, dobrze ułożona, rodzinka z wartościami. Ludzie tacy, z jednaj strony wykazują się szeregiem pozytywnych wartości, z drugiej niestety mają zerowe pokłady tolerancji na odmienność, pod każdym względem. Twierdząc, że wszystko inne jest "złe z zasady" a my jesteśmy tacy super, to dość często spotykane zjawisko, w małych miejscowośćiach. Ja niestety ma w rodzinie osoby o dość zbliżonych poglądach i nie jest to wesołe, jeśli chcesz porozmawiać z nimi na pewne tematy. Wszelkie argumenty się odbijają od ściany, dlatego tym bardziej współczuję.

Jak zawsze w punkt! smile

99 Ostatnio edytowany przez paslawek (2019-11-21 15:51:59)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Ja chyba rozumiem Smentka chciała się od teściowej dowiedzieć jakie oczekiwania ma ona i jej syn w stosunku do niej.
We w miarę spokojnych warunkach no i się dowiedziałaś,że nie akceptują Ciebie w takiej postaci dobitnie.
Pominę poglądy teściowej ma prawo do nich jeżeli się na nie godzi w pełni i jej z nimi dobrze w życiu nie ma jednak prawa wymagać i żądać tego o Ciebie to znaczy może se żądać a konsekwencją  są konflikt/rozczarowanie/niechęć/krytyka itp
Zmiany dla kogoś to ślepa uliczka moim zdaniem a zwłaszcza zmiany wbrew sobie nieprzemyślane nieakceptowane w niezgodzie.
Teraz zamierzasz zadowalać teściową i jej syna zmieniać się dla nich nie dla siebie według jakiegoś wzorca ideału
Już to jest niemożliwe możesz się rozwijać w wyznaczonym przez siebie kierunku ale silne pragnienie  bycia doskonałą może spowodować jeszcze większe frustracje,urazy,rozczarowania samą sobą nie ma nagrody za życie zadowalając kogoś .
Pogodzenie z sobą i akceptowanie kochanie siebie oraz rozwój poszerzanie świadomości wzrost to inna droga niż wymuszanie na sobie bycia idealnym taki duchowy perfekcjonizm według cudzego przepisu to  kanał.
Samodzielne poszukiwania i niezależność to znacznie bardziej skuteczna droga dojrzewania i rozwoju strasznie wielkie słowa.
Zacytuje klasyka "nie jesteś złotą świnką żeby się wszystkim podobać"
Poznaj swoje strony w sobie cechy bez osądzania i potępiania tego można się nauczyć.Poznać sposoby swojego myślenie te błędne i nie słabe mocne strony .
Wady i zalety to to samo - wady to zalety tylko nie wykorzystywane w zgodzie z instrukcją obsługi - poznaj instrukcje obsługi siebie.
Uczucia  i myśli to można obserwować co boli i dlaczego gdzie uciekasz i jak tłumisz emocje wiele pracy w samopoznawaniu jest
jak funkcjonujesz jakie masz przekonania i oczekiwania czym się łudzisz itp
Fascynująca przygoda.

100

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Ajko napisał/a:

Czy gdybyś była dzieckiem i była świadkiem jak ojciec dzień w dzień znieważa twoją matkę, twoja matka jest nieszczęśliwa, bo nie szanuje jej twój tato, babcia, dziadek, wujek, ciocia, czy potrafiłabyś zachować dziecięce szczęścia bycia w pełnej rodzinie? Czy bardziej czułabyś, że musisz naprawiać świat swoich rodziców bo tato tego nie potrzebuje, a mama nie umie? Czy naprawianie świata dorosłych pozwoliłoby ci być beztroskim, radosnym dzieckiem? Czy obserwacje i uczestniczenie od maleńkości takich relacji rodziców pozwoliłoby ci wejść zdrowo w dorosłe życie, czy sprawiłoby, że być może komuś pozwalałabyś wobec siebie na to samo co pozwalała mama? A może powielałabyś wzorzec taty niszcząc psychicznie każdego swojego kolejnego partnera?

Ale to nie jest tak, że on chodzi i non stop mnie lży, my się tak naprawdę nie kłócimy (w sensie awantur), a jeżeli już, to jest to krótka wymiana zdań i albo chwila nieodzywania się do siebie, po czym któreś z nas (przeważnie partner) zagaja rozmowę, albo on się kładzie spać, a na drugi dzień dzwoni z pracy czy działki i jeżeli już rozmawiamy o konflikcie, to krótko i bez rozdrabniania. Nie ma u nas jakichś ekscesów, wyzwisk, przemocy fizycznej w żadnej postaci. Córka jeżeli już coś obserwuje, to te nasze wymiany zdań (wie, że rodzice o czymś intensywnie rozmawiają i nie wtrąca się).

paslawek napisał/a:

Ja chyba rozumiem Smentka chciała się od teściowej dowiedzieć jakie oczekiwania ma ona i jej syn w stosunku do niej.
We w miarę spokojnych warunkach no i się dowiedziałaś,że nie akceptują Ciebie w takiej postaci dobitnie.
Pominę poglądy teściowej ma prawo do nich jeżeli się na nie godzi w pełni i jej z nimi dobrze w życiu nie ma jednak prawa wymagać i żądać tego o Ciebie to znaczy może se żądać a konsekwencją  są konflikt/rozczarowanie/niechęć/krytyka itp
Zmiany dla kogoś to ślepa uliczka moim zdaniem a zwłaszcza zmiany wbrew sobie nieprzemyślane nieakceptowane w niezgodzie.
Teraz zamierzasz zadowalać teściową i jej syna zmieniać się dla nich nie dla siebie według jakiegoś wzorca ideału
Już to jest niemożliwe możesz się rozwijać w wyznaczonym przez siebie kierunku ale silne pragnienie  bycia doskonałą może spowodować jeszcze większe frustracje,urazy,rozczarowania samą sobą nie ma nagrody za życie zadowalając kogoś .
Pogodzenie z sobą i akceptowanie kochanie siebie oraz rozwój poszerzanie świadomości wzrost to inna droga niż wymuszanie na sobie bycia idealnym taki duchowy perfekcjonizm według cudzego przepisu to  kanał.
Samodzielne poszukiwania i niezależność to znacznie bardziej skuteczna droga dojrzewania i rozwoju strasznie wielkie słowa.
Zacytuje klasyka "nie jesteś złotą świnką żeby się wszystkim podobać"
Poznaj swoje strony w sobie cechy bez osądzania i potępiania tego można się nauczyć.Poznać sposoby swojego myślenie te błędne i nie słabe mocne strony .
Wady i zalety to to samo - wady to zalety tylko nie wykorzystywane w zgodzie z instrukcją obsługi - poznaj instrukcje obsługi siebie.
Uczucia  i myśli to można obserwować co boli i dlaczego gdzie uciekasz i jak tłumisz emocje wiele pracy w samopoznawaniu jest
jak funkcjonujesz jakie masz przekonania i oczekiwania czym się łudzisz itp
Fascynująca przygoda.

Dokładnie tak- chciałam z nią wreszcie, po siedmiu latach, pogadać. Wiele było nieporozumień między nami, głównie z powodu naszych różnic w poglądach, ale doszłam do wniosku, że tak nie powinno być zawsze, że dla partnera matka jest ważna, nic tego nie zmieni i skoro nie jesteśmy i nie będziemy psiapsiółkami, to chociaż warto byłoby doprowadzić do w miarę poprawnych stosunków.

Zrobiło mi się naprawdę przykro, że płakała, bo partner jest jej jedynym synem, że ją boli jego przygaszenie, zniechęcenie i zdołowanie (ja też to widzę). Zapytałam skąd ona tak wiele rzeczy wie, skoro praktycznie wcale jej nie ma, a z partnerem rozmawiają tylko przez mój telefon, czyli w mojej obecności- odpowiedziała, że to matczyna intuicja, że go zna i widzi co się dzieje. Szybko sobie przemyślałam, że dla swoich dzieci też nie chciałabym kogoś, kto jest aż w takiej sprzeczności z moimi zasadami, jak ja z jego rodziną.

Nie znaczy to, że mam zamiar się jej teraz przypodobać i zmienić pod jej dyktando, o nie! Ale z drugiej strony też powinnam czasem iść na ustępstwa, nie tylko ich oczekiwać.

Większe dbanie o dom, przykładanie wagi do estetyki, też wyszłoby mi na dobre- bo nie to, że mam brud, smród czy syf, ale wiele rzeczy mi nie przeszkadza, w mieszkaniu nie widać też w ogóle kobiecej ręki, tego co sprawia że od razu wiadomo, że tu mieszka kobieta, nie sam kawaler na wydaniu albo studenci płci męskiej. Nie kupuję pierdoletów, ozdóbek, nie aranżuję nic, po prostu wystarczy mi, że jest w miarę posprzątane, ale tak naprawdę wszystko w tym mieszkaniu jest stare, zupełnie od czapy, takie byle jakie. To nie jest DOM jako "HOME" (z angielska), tylko lokal mieszkalny, jak ja to nazywam "poczekalnia"- bo na początku nie było wiadomo ile tu pomieszkamy, teraz już wiadomo, że niebawem czeka nas przeprowadzka... A mnie jakoś szkoda kasy, żeby wydać nawet na farbę skoro i tak nie my będziemy tu docelowo mieszkać, nie kupuję ozdób czy wyposażenia, skoro jeszcze nie wiem w jakim stylu będę urządzać nowy dom... Łatwo przychodzi mi nie zwracać uwagi na tą bylejakość, ale to tylko dlatego, że nie czuję, żeby było to moje, nasze docelowe miejsce. Za to do remontu i planowania wszystkiego w nowym domu podchodzę z entuzjazmem i zaangażowaniem, wiem że tam będzie inaczej. Mimo, że to dom partnera, tylko na niego jest notarialnie, no ale trudno się dziwić, skoro nie jesteśmy małżeństwem. Owszem, partner mógłby mi kiedyś przepisać część gdybyśmy wzięli ślub, ale to już od niego zależy, a ja nie jestem materialistką i nie będę się tego domagać, w razie czego i tak córka będzie dziedziczyć.

101

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

może terapia dla par?

102 Ostatnio edytowany przez Smentka (2019-11-29 15:13:44)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Kilka dni temu znowu miałam wymianę zdań z "teściową", tym razem mało przyjemną. Mam już pewność, że w połączeniu z postawą partnera (w zasadzie to przy nim też powinnam stawiać cudzysłów) moja sytuacja jest patowa.

Kiedyś, gdy jeszcze aktywnie go kochałam, byłabym bardzo wzburzona tą rozmową, teraz tylko troszkę i na chwilę podniosło mi się ciśnienie.

W dużym skrócie ona dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nie pasuję do rodziny (co oczywiście wiem), że z mojej winy jej syn jest nieszczęśliwy i zniechęcony, że go ciągnę w dół zamiast do góry. Miałam zamiar powiedzieć, że nie jestem żadnym dźwigiem, że też miałam swoje oczekiwania względem niego jako mężczyzny, że chciałam się czuć przy nim jak kobieta mająca oparcie na męskim ramieniu, partnerka, nie niańka, ale ugryzłam się w język. Powiedziała też, przy temacie nieobchodzenia świąt, że "jak się wie, że jest się niereligijnym, to się nie pcha do religijnej rodziny". Gdy odparłam, że od samego początku wyraźnie przedstawiałam partnerowi moje stanowiska, np co do religii czy stosunku do mieszania się rodziny w związek, oraz że to on mnie oszukał i nie potraktował poważnie moich słów, wmawiała mi, że to ja musiałam coś źle zrozumieć hmm. Ponadto nakłania nas do spania nawet nie w osobnych łóżkach, a pokojach (pod pretekstem tego, że ja chrapię i on się nie może przez to wyspać). Na dodatek gdy wspomniałam, że nie mamy więcej dzieci, bo partner się boi przez to, że córka jest niezbyt grzeczna, od razu zaczęła gwałtownie "przemawiać mi do rozumu", żebym pod żadnym pozorem nie myślała o kolejnym, bo dziecko to koszty, trzeba myśleć ile za parę lat będzie szło na ciuchy, szkołę itd, poza tym ile ja mam lat... Ta. Jakoś pozostałym swoim dzieciom, mającym liczniejsze potomstwo, nigdy tak nie "radziła".

Czy ona myśli, że naprawdę jestem tak głupia, żeby wziąć jej słowa takimi, jakie je wypowiada? To mnie najbardziej dotknęło, że w (jej zdaniem) zawoalowany sposób stara się mnie odsunąć, pozbyć. Wolałabym kawę na ławę, ale przecież ta rodzina nie jest zdolna do szczerości, jak również nie potrafi jej przyjąć.

Jestem coraz bardziej zobojętniała. Pozostaje czekać na to, co życie przyniesie, nie mam siły ani ochoty na jakieś dochodzenie się, nie ma to sensu. Poza tym już mi nie zależy.

Najbardziej wkurza mnie to, że przecież chciałam z całych sił uniknąć takich sytuacji, byłam ekstremalnie szczera na początku znajomości i co? Facet mnie okłamał, a jego matka zrzuca winę na mnie. Dobre. Znowu wyszło, że to ja jestem czarną owcą. Czemu? Bo nie chce udawać kogoś, kim nie jestem. Bo ktoś nie potrafi mnie zaakceptować mimo, że nie wyrządzam mu żadnej realnej krzywdy. I jak tu ufać ludziom, jak myśleć, że może jeszcze kiedyś czeka mnie uczucie? Ech... sad

Zapomniałam jeszcze dodać, że większość kobiet chce lub ma nadzieję, że ich facet się zmieni, czy to po ślubie, czy w miarę postępu w związku. Ja chciałam, żeby się nie zmieniał, bo wzięłam go takim, jaki był, pasował mi. Teraz jest prawie o 180 stopni inny i to nie jest fajne.

Gdzie popełniłam błąd? Ufając? Czyżby jednak należy być non stop ekstremalnie nieufnym??? sad

103

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Sporo myślę o swojej sytuacji przez pryzmat ostatnich wydarzeń. Wspominam scysje z partnerem z przeszłości. Wszystkie poważniejsze rozbijały się o kwestie jego rodzinki. Od początku wydawało mi się niezbyt normalnym, że facet trzydziestoparoletni staje się przy rodzicach "mameją", że nie potrafi być konsekwentny gdy coś ze mną ustali, że tak bardzo się przed nimi płaszczy, zwłaszcza przed mamusią.

Ona z jednej strony wchodzi w rolę kobiety poświęcającej się, podległej, ale z drugiej tak naprawdę to ona gra pierwsze skrzypce, wyczytałam to między wierszami. Nie bezpośrednio, ale sugerowała mi, że kobieta powinna umiejętnie sterować facetem. Nie dziwię się teraz, że jej syn nie wyrósł na prawdziwego partnera, który potrafi dać kobiecie, rodzinie poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, skoro jego ojciec to taka sierota, którą zawsze żona we wszystkim wyręczała (mówiła np, że on nigdy sobie sam nawet kanapki nie zrobił, w domyśle dlatego że ona była taką "super kobietą", że nie musiał). Kiedy nie mieliśmy dziecka mogłam być odbierana jako "osoba decyzyjna", pracowałam, szkoliłam się, załatwiałam mnóstwo spraw. Teraz, siedząc z córką w domu, straciłam nie tylko na atrakcyjności fizycznej, ale też zdarza mi się oczekiwać wsparcia, a tego rodzaju postawy partner w swoim domu nie widział, matka wszystko obskakiwała a ojciec po pracy tylko przychodził, jadł przygotowany obiadek i kładł się na już przygotowanym łóżku przed TV. Z resztą "teściowa" mi radziła przy ostatniej rozmowie, że kobieta nie powinna denerwować faceta gadaniem o dzieciach, tylko ukrywać problemy z nimi itd.

Kurcze, oni wszyscy uważają, że nie wiem i nie rozumiem o co im chodzi, tymczasem ja zaczynam coraz więcej widzieć i... naprawdę jestem przerażona moją sytuacją. Wygląda na to, że między nami już nigdy nie będzie dobrze, bo jesteśmy z zupełnie różnych światów, są rzeczy nie do pogodzenia, oczekiwania które nigdy nie zostaną spełnione, bo to niemożliwe lub odbyłoby się to zbyt dużym kosztem.

Przypominam sobie jak mój poprzedni facet-przemocowiec ciągle mi gadał, że bez niego nie dam sobie rady itd. A dałam, chociaż przez wiele lat wierzyłam w jego słowa. Teraz obecny partner i jego matka ciągle mi mówią, że to ja jestem zła a on cudowny, że inny facet to by mi dopiero dogadywał albo ze mną nie wytrzymał... Na pewno wielu by takich było, szczególnie gdyby mieli takie spojrzenie na rodzinę i kwestię "normalności" jak oni. Zaczynam się zastanawiać czy znowu nie wpadam w pułapkę wiary w to, że jestem gorsza niż jestem. Niby mam w sobie wiele siły po moich dwóch nieudanych związkach, ale ileż można być cały czas poddawanym "naprężeniom". Na dodatek ja jestem sama, nie mam rodziny która mogłaby się za mną wstawiać, tak jak rodzina partnera za nim. Nie żeby było mi to niezbędne, ale teraz sytuacja wygląda tak, że to oni non stop na mnie wsiadają, uważając że robią wszystko lepiej, a w mojej sprawie nikt się nie wypowie. To strasznie ciężkie. Gdy mówię o tym partnerowi on zawsze odpowiada, że mam do niego pretensje, że ma rodzinę- a mnie chodzi nawet nie o sam fakt, tylko to na ile on im pozwala czy jaką rolę przy nich przyjmuje. To nie jest typ faceta, na którym mogłabym się oprzeć w trudnych chwilach, tylko ktoś, kto oczekuje że będę dla niego jakimś cholernym dźwigiem, nawet on i jego matka powiedzieli mi, że ja go ciągnę w dół zamiast do góry- przepraszam bardzo, ale on też mnie ciągnie w dół! Nie motywuje do niczego, jest wiecznie niezadowolony, psuje mi nawet najlepszy nastrój, przy tym wszystkim non stop przewija się jego rodzinka. Oni mi sugerują, że ja za dużo myślę o sobie- a czy ktoś inny o mnie myśli??? Tak mnie życie nauczyło, co nie znaczy, że jestem narcyzem czy skrajnym egoistą! A że nie jestem skłonna do zmiany całej siebie pod czyjeś dyktando? Bardzo ich to uwiera, ciągle słyszę że powinnam się poświęcić dla rodziny itd. Jednak wiem z autopsji, że rodzina nigdy nie będzie szczęśliwa, jeśli tworzą ją nieszczęśliwi ludzie. Co z tego, że skuliłabym ogon dla partnera i on byłby zadowolony, podczas gdy ja bym cierpiała? Bez sensu. Czuję się osaczona, samotna.

104 Ostatnio edytowany przez nim2 (2019-12-14 15:11:32)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Droga Smetko, bardzo, ale to bardzo dziękuję Ci za ten wątek. Sądzę, że nie tylko Ty korzystasz z możliwości wygadania się tu na forum, ale też pomagasz w ten sposób innym osobom... Ja np, dzięki Tobie utwierdziłam się w przekonaniu, że dobrze, że jakiś czas temu rozstałam się z moim ówczesnym partnerem. Pokazujesz mi, w jakim momencie życia byłabym teraz, gdybym pozostała w tamtej relacji.... Kiedy piszesz o sobie, mam wrażenie, że widzę siebie. Z otwartym umysłem, torerancyjna, itd. niestety, podobnie jak Ty, byłam z osobą, z która nie miałam za dużo wspólnego - delikatnie mówiąc. Różnice, w miarę jak rozwijała się relacja, biły w oczy. Szkoda tylko, że nie w moje oczy, a osób postronnych. Cóż, czasu nie cofnę, ale przynajmniej w porę się obudziłam. Podobnie jak Ty, rozmawiałam kiedyś z moją 'przyszla teściową' i w miarę jak uzewnetrzniala się przede mnie, coraz bardziej rozumiałam swojego partnera..jak to się mowi: wyżej d... nie podskoczysz. Powiedziała mi ona wtedy jedno, bardzo istotne zdanie: postępując z R. nie możesz okazywać co tak naprawdę myślisz. Aby z nim żyć, musisz co innego myśleć, co innego robić i co innego mówić... Klapki mi z oczy wtedy spadły. I pomyślałam: aha! Cały 6 letni związek nagle przestał istnieć. Nagle stało się dla mnie jasne, czemu żyliśmy w ułudzie, jakiejś cholernej fasadzie. Kłamstwie! Nie mogłam być sobą, realizować siebie, być szczera, bo on zawsze torpedować moje pomysły, tłamsił mnie, zawsze liczyło się tylko to, co on chce i co myśli. Nie muszę chyba dodawać, że wg niego wszyscy chcieli go oszukać i okraść. Tutaj, moim zdaniem pięknie działa zasada wzajemnosci i jaka miarka mierzysz, taką ci odmierza. Dziś jestem z siebie dumna, że potrafiłam to zauważyć i w porę ochronić siebie, czego i Tobie życzę przeogromnie. Trzymaj się!

105

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Bardzo się cieszę, nim2, że moja pisanina jest dla Ciebie swego rodzaju pomocą i utwierdzeniem w słuszności Twojej decyzji. Macie może dzieci z byłym?


U mnie tydzień temu wybuchła karczemna awantura, jakiej nigdy jeszcze nie było- między mną, teściową i po trosze partnerem. W sumie można się było tego spodziewać, że ta sztuczna bańka kiedyś pęknie, z resztą z tą babą nikt na dłuższą metę nie daje rady wytrzymać, nawet jej córki.

Poszło w skrócie o to, że ona, pomieszkując z nami coraz dłużej, znowu zaczęła się szarogęsić, czyli powtarzać to, od czego zaczęła się niezgoda między nami. Co prawda mieszkamy w mieszkaniu rodziców partnera (tzn jego ojca z tego co wiem), ale skoro to my płacimy rachunki i jesteśmy tam stałe, a oni mieszkają od parunastu lat gdzieś indziej, to chyba ja jestem "osobą decyzyjną", prawda? Na wiele drobnostek przez ten miesiąc przymykałam oko, ale szlag mnie trafił, gdy bez pytania mnie o choćby zdanie, nie mówiąc zgodę, zaczęła zmieniać firanki- wyrzuciła kuchenną i zamontowała jakąś starą, która nie wiem ile przeleżała schowana. I jeszcze mi "poradziła", żebym się nie przejmowała, że ona sobie coś w mieszkaniu robi. Nosz k....! Jak tak w ogóle można??? Poprosiłam partnera żeby zwrócił jej uwagę, a kiedy to zrobił naskoczyła na mnie z obłędem w oczach, że jestem fałszywa, że rozmawiałam z nią tylko dlatego, żeby wyciągnąć jakieś (?) informacje, że "może jeszcze sobie nasramy na środku", a firankę zmieniła bo "co sąsiedzi powiedzą, jak ona tu jest miesiąc a firanka nie zmieniona" (tylko że tej firanki nie widać ani z ulicy, ani tym bardziej z sąsiednich mieszkań". Dostało mi się też, że za dużo czytam, za bardzo interesuje się psychologią, że odciągam jej syna od religii (gdyby nie atmosfera, to bym padła ze śmiechu), że "ludzie jej powiedzieli, że ode mnie trzeba się trzymać z daleka" czy coś w tym stylu (wiem kto to był, sąsiadka będąca jej koleżaneczką, tak samo szurniętą jak i ona). Gdy zaczęła się teatralnie zbierać do wychodzenia, tylko coś jej opornie szło (powtarzała w kółko "idę i nawet na herbatę nie przyjdę"), powiedziałam w końcu "to proszę wyjść"! Ale zrobiła oczy...

Mówiła też, że "ona mnie chciała przyjąć do rodziny", na co odparłam, że ja wcale tego nigdy nie chciałam i co ona sobie w ogóle wyobraża??? Za kogo się ma, jakąś samicę alfa, głowę sławnego rodu żeby tak do mnie mówić? Jaki by ten ród nie był, trzeba samemu chcieć do niego przynależeć, a nie że nagle wielka dama wywodząca się ze stodoły na wichurze (naprawdę) chce mnie łaskawie wziąć, jak jakąś rzecz. Przy kłótni wyszło jak bardzo ją uwiera, że urodziłam się w rodzinie można powiedzieć "inteligenckiej od pokoleń", gdzie niemal każdy był po studiach (i to nie takich, jak na dzisiejszych Wyższych Szkołach Robienia Wykształcenia), zajmował może nie najważniejsze, ale dobre stanowiska. Szczerze mówiąc, gdy żyła jeszcze ostatnia osoba z moich "starszych najbliższych", też nie była zbyt zadowolona, że zaczęłam się spotykać z facetem który nie ma wykształcenia, dobrej pracy, który by mnie motywował (to tak odnośnie mojego "ciągnięcia partnera w dół"). Ciekawe jak by on się czuł, gdyby musiał non stop mierzyć się z osobami, które patrzyłby na niego z góry i mieszały się w nasze życie prywatne. Nie raz mu to mówiłam, ale tego już niestety nie będzie jemu (i mnie) dane się przekonać.

Gdy poszli do innego pokoju, słyszałam jej chlipanie typu "syneczku, jak ja ci współczuję" itd. Nosz kurde, "syneczek" ma prawie 40 lat, dziecko i kobietę- chociaż ona stwierdziła, że "jaka tam ze mnie jego kobieta", chodziło o brak ślubu. Na to ostatnie odparłam, że ślubu wprawdzie nie mamy, ale jesteśmy razem od lat i tworzymy rodzinę we troje, a skoro tak, to JA jestem "panią domu" i decyduję co i jak ma być, a jeśli ona ma zamiar tak się zachowywać i wchodzić mi non stop w drogę, to wyprowadzam się i moje problemy się skończą. Ale nie, ona tego nie chce bo wie, że istniałoby ryzyko (choć nie mam pewności, niestety), że partner by poszedł za mną i córką, a wtedy to już w ogóle miałaby g.... do gadania. Szczwana bestia.

Jakie było stanowisko partnera w tej awanturze? Kilka razy mnie poparł, ale głównie też na mnie naskakiwał. Gdzieś tam w środku było mi przykro, ale znam go już trochę i nie spodziewałam się po nim niczego innego. Powiedział mi jak już byliśmy sami, że "staruszka chciała sobie firanki powiesić, a ja się czepiam". Taaa, biedna "staruszka" nawet 60-tki nie ma, jest przebiegła i doskonale wie co robi! Zachowuje się jak jakieś dzikie zwierzę, które znaczy teren i usilnie chce zajmować najwyższą pozycję w stadzie. Niestety nie ze mną te numery. Chyba myślała, że po naszych kilku rozmowach zmienię się o 180 stopni, a ona będzie moją mentorką- owszem, fajnie się gadało, dzięki temu bardziej rozumiem pewne zachowania partnera, ale tym bardziej jestem utwierdzona przy byciu sobą. Jej zależy, żeby poprzez swoją nadgorliwość zrobić z siebie osobę niezastąpioną, niezbędną i potrzebną. Poprzez wyręczanie we wszystkim i podtykanie pod nos zrobiła ze swojego męża kogoś, kto w ogóle nie jest autorytetem (to taki dobrotliwy, niezbyt rozgarnięty ciapa), a i synowi też mocno charakter nadpsuła, bo w tej ich familii bezkonfliktowo mogłaby funkcjonować jako jego kobieta tylko podobna "sirota", jak jego ojciec.

Zrobiła się mega awantura, a spodziewałam się, że mnie po prostu przeprosi za te firanki, zwłaszcza że tyle czasu było "zawieszenie broni". Poza tym pewnie ubodło ją, że jej "syneczek" zdobył się na odwagę i nieśmiało wstawił za swoją kobietą... Ale pato. Póki ona będzie żyła, będą problemy- bo nie wierzę już, że partner w końcu przejrzy na oczy i odbije od mamusi. Co prawda teraz zachowuje się nad wyraz "grzecznie" wobec mnie, nie ma też pretensji o tą kłótnię, jakby nie było tematu, wiem też, że pasuje mu, że mamusia już z nami nie pomieszkuje. Wychodzi na to, że nie mam co liczyć na jego pomoc, pozostaje wojować samemu.

106 Ostatnio edytowany przez ulle (2019-12-16 19:41:02)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Smentka napisał/a:

Bardzo się cieszę, nim2, że moja pisanina jest dla Ciebie swego rodzaju pomocą i utwierdzeniem w słuszności Twojej decyzji. Macie może dzieci z byłym?


U mnie tydzień temu wybuchła karczemna awantura, jakiej nigdy jeszcze nie było- między mną, teściową i po trosze partnerem. W sumie można się było tego spodziewać, że ta sztuczna bańka kiedyś pęknie, z resztą z tą babą nikt na dłuższą metę nie daje rady wytrzymać, nawet jej córki.

Poszło w skrócie o to, że ona, pomieszkując z nami coraz dłużej, znowu zaczęła się szarogęsić, czyli powtarzać to, od czego zaczęła się niezgoda między nami. Co prawda mieszkamy w mieszkaniu rodziców partnera (tzn jego ojca z tego co wiem), ale skoro to my płacimy rachunki i jesteśmy tam stałe, a oni mieszkają od parunastu lat gdzieś indziej, to chyba ja jestem "osobą decyzyjną", prawda? Na wiele drobnostek przez ten miesiąc przymykałam oko, ale szlag mnie trafił, gdy bez pytania mnie o choćby zdanie, nie mówiąc zgodę, zaczęła zmieniać firanki- wyrzuciła kuchenną i zamontowała jakąś starą, która nie wiem ile przeleżała schowana. I jeszcze mi "poradziła", żebym się nie przejmowała, że ona sobie coś w mieszkaniu robi. Nosz k....! Jak tak w ogóle można??? Poprosiłam partnera żeby zwrócił jej uwagę, a kiedy to zrobił naskoczyła na mnie z obłędem w oczach, że jestem fałszywa, że rozmawiałam z nią tylko dlatego, żeby wyciągnąć jakieś (?) informacje, że "może jeszcze sobie nasramy na środku", a firankę zmieniła bo "co sąsiedzi powiedzą, jak ona tu jest miesiąc a firanka nie zmieniona" (tylko że tej firanki nie widać ani z ulicy, ani tym bardziej z sąsiednich mieszkań". Dostało mi się też, że za dużo czytam, za bardzo interesuje się psychologią, że odciągam jej syna od religii (gdyby nie atmosfera, to bym padła ze śmiechu), że "ludzie jej powiedzieli, że ode mnie trzeba się trzymać z daleka" czy coś w tym stylu (wiem kto to był, sąsiadka będąca jej koleżaneczką, tak samo szurniętą jak i ona). Gdy zaczęła się teatralnie zbierać do wychodzenia, tylko coś jej opornie szło (powtarzała w kółko "idę i nawet na herbatę nie przyjdę"), powiedziałam w końcu "to proszę wyjść"! Ale zrobiła oczy...

Mówiła też, że "ona mnie chciała przyjąć do rodziny", na co odparłam, że ja wcale tego nigdy nie chciałam i co ona sobie w ogóle wyobraża??? Za kogo się ma, jakąś samicę alfa, głowę sławnego rodu żeby tak do mnie mówić? Jaki by ten ród nie był, trzeba samemu chcieć do niego przynależeć, a nie że nagle wielka dama wywodząca się ze stodoły na wichurze (naprawdę) chce mnie łaskawie wziąć, jak jakąś rzecz. Przy kłótni wyszło jak bardzo ją uwiera, że urodziłam się w rodzinie można powiedzieć "inteligenckiej od pokoleń", gdzie niemal każdy był po studiach (i to nie takich, jak na dzisiejszych Wyższych Szkołach Robienia Wykształcenia), zajmował może nie najważniejsze, ale dobre stanowiska. Szczerze mówiąc, gdy żyła jeszcze ostatnia osoba z moich "starszych najbliższych", też nie była zbyt zadowolona, że zaczęłam się spotykać z facetem który nie ma wykształcenia, dobrej pracy, który by mnie motywował (to tak odnośnie mojego "ciągnięcia partnera w dół"). Ciekawe jak by on się czuł, gdyby musiał non stop mierzyć się z osobami, które patrzyłby na niego z góry i mieszały się w nasze życie prywatne. Nie raz mu to mówiłam, ale tego już niestety nie będzie jemu (i mnie) dane się przekonać.

Gdy poszli do innego pokoju, słyszałam jej chlipanie typu "syneczku, jak ja ci współczuję" itd. Nosz kurde, "syneczek" ma prawie 40 lat, dziecko i kobietę- chociaż ona stwierdziła, że "jaka tam ze mnie jego kobieta", chodziło o brak ślubu. Na to ostatnie odparłam, że ślubu wprawdzie nie mamy, ale jesteśmy razem od lat i tworzymy rodzinę we troje, a skoro tak, to JA jestem "panią domu" i decyduję co i jak ma być, a jeśli ona ma zamiar tak się zachowywać i wchodzić mi non stop w drogę, to wyprowadzam się i moje problemy się skończą. Ale nie, ona tego nie chce bo wie, że istniałoby ryzyko (choć nie mam pewności, niestety), że partner by poszedł za mną i córką, a wtedy to już w ogóle miałaby g.... do gadania. Szczwana bestia.

Jakie było stanowisko partnera w tej awanturze? Kilka razy mnie poparł, ale głównie też na mnie naskakiwał. Gdzieś tam w środku było mi przykro, ale znam go już trochę i nie spodziewałam się po nim niczego innego. Powiedział mi jak już byliśmy sami, że "staruszka chciała sobie firanki powiesić, a ja się czepiam". Taaa, biedna "staruszka" nawet 60-tki nie ma, jest przebiegła i doskonale wie co robi! Zachowuje się jak jakieś dzikie zwierzę, które znaczy teren i usilnie chce zajmować najwyższą pozycję w stadzie. Niestety nie ze mną te numery. Chyba myślała, że po naszych kilku rozmowach zmienię się o 180 stopni, a ona będzie moją mentorką- owszem, fajnie się gadało, dzięki temu bardziej rozumiem pewne zachowania partnera, ale tym bardziej jestem utwierdzona przy byciu sobą. Jej zależy, żeby poprzez swoją nadgorliwość zrobić z siebie osobę niezastąpioną, niezbędną i potrzebną. Poprzez wyręczanie we wszystkim i podtykanie pod nos zrobiła ze swojego męża kogoś, kto w ogóle nie jest autorytetem (to taki dobrotliwy, niezbyt rozgarnięty ciapa), a i synowi też mocno charakter nadpsuła, bo w tej ich familii bezkonfliktowo mogłaby funkcjonować jako jego kobieta tylko podobna "sirota", jak jego ojciec.

Zrobiła się mega awantura, a spodziewałam się, że mnie po prostu przeprosi za te firanki, zwłaszcza że tyle czasu było "zawieszenie broni". Poza tym pewnie ubodło ją, że jej "syneczek" zdobył się na odwagę i nieśmiało wstawił za swoją kobietą... Ale pato. Póki ona będzie żyła, będą problemy- bo nie wierzę już, że partner w końcu przejrzy na oczy i odbije od mamusi. Co prawda teraz zachowuje się nad wyraz "grzecznie" wobec mnie, nie ma też pretensji o tą kłótnię, jakby nie było tematu, wiem też, że pasuje mu, że mamusia już z nami nie pomieszkuje. Wychodzi na to, że nie mam co liczyć na jego pomoc, pozostaje wojować samemu.

Autorko, a nie przesadzasz ty trochę? Jad się leje z tego posta i prawdę mówiąc też współczuję twojemu partnerowi. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Obyś więc nie była zaskoczona, jeśli któregoś dnia twój facet będzie miał cię dość aż po kokardki.
Wyluzuj, to tylko starsza, samotna kobieta. Kiedyś ty też będziesz w jej wieku i kto wie, o jakie to "zbrodnie" będziesz posadzana przez własne i te przyszyte do twojej rodziny dzieci.
Szanuj matkę swojego partnera, bo kiedyś on odpłaci ci pięknym za nadobne. Tak to już jest w życiu.

107 Ostatnio edytowany przez Smentka (2019-12-16 19:14:39)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
ulle napisał/a:

Autorko, a nie przesadzasz ty trochę? Jad się leje z tego posta i prawdę mówiąc też współczuję twojemu partnerowi. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Obyś więc nie była zaskoczona, jeśli któregoś dnia twój facet będzie miał cię dość aż po kokardki.
Wyluzuj, to tylko starsza, samotna kobieta. Kiedyś ty też będziesz w jej wieku i kto wie, o jakie to "zbrodnie" będziesz posadzana przez własne i te przyszyte do twojej rodziny dzieci.
Szanuj matkę swojego partnera, bo kiedyś on odpłaci ci pięknym za nadobne. Tak to już jest w życiu.

Owszem, leje się jad, bo to ja mam już po kokardkę scysji z powodu jego matki. To jest baba w sile wieku i możliwości, starsza ode mnie mniej niż 18 lat, miałam faceta i mam znajomych starszych od niej! Jaka ona samotna! Ma męża, pracuje za granicą, to nie żadna babulinka! Jest zarzewiem konfliktów nie tylko ze mną, żre się też ze swoimi córkami, szwagrem, tylko z jednej córki facetem się chyba jeszcze nie pokłóciła, bo z nim się nie da, taki kłapouchy (mam takie zdanie chociaż go naprawdę lubię). Właśnie po jednej takiej "akcji" kilka lat temu dotarło do mnie dobitnie, że ona i jej matka (babcia partnera) są siebie warte, wyrachowane i sprytne.

Ojciec partnera też z własną teściową przeżył swoje, łącznie z delikatnie mówiąc wykopaniem jej z domu. Można sobie wyobrazić jaka to była osoba, skoro na tej zabitej dechami wichurze mąż uciekł od niej i mimo, że mieszka parę domów dalej, nie chciał jej widzieć ani mieć cokolwiek wspólnego z nią i ze swoją córką! Od ponad 50 lat tak jest! To skandal obyczajowy, jakiego ten wiejski światek nie widział wcześniej ani później. Z resztą "starej" rodziny na wsi też są oczywiście w konflikcie. Szwagierce i szwagrowi mieszkającymi z nią (nadal mam na myśli matkę matki partnera) do ostatnich dni robiła non stop problemy, a potem dzwoniła do córeczki i się żaliła, a ta urządzała awantury w obronie mamusi nie znając faktów. Także b**ch please, ja nie jestem idealna, ale przez dwa lata, póki matka partnera nie wkroczyła w nasze życie, i związek układał nam się super, i kontakty z jego siostrą i jej mężem były poprawne. Co więcej, szwagier zazdrości mi, że mogę sobie "na tyle pozwalać", bo mam gdzie iść (w sensie na swoje), a on mógłby jedynie wrócić do rodziców pod jeden dach i być wytykanym palcami na wichurze.

Co do mojego poprzedniego postu- partner właśnie mnie poinformował, że jego matka z ojcem mają jutro przyjechać, a przyciśnięty do muru przyznał, że to on ich zaprosił. No nie. Po prostu nie tylko ja, ale i NASZA WŁASNA rodzina, naszą trójka, nic dla niego nie znaczą, skoro po takiej aferze on ot tak sobie ich "zaprasza" w sytuacji, gdy sam będzie pewnie w pracy, córka w przedszkolu. A ja? Mam pełnić honory, czerwony dywan rozkładać? Znowu nie zostałam zapytana o to, czy może mam jakieś plany na jutro. A ja nie tylko mam, ale i w razie czego sobie na siłę wynajdę!!! Nie pisałam tego tu, ale partner nie tak dawno temu powiedział mi, że w skali od jednego do stu jestem dla niego zerem. Tak się czuję i TAK JEST ;(. Ludzie, kopnijcie mnie w zad, błagam... On i jego familia zarzucają mi, że myślę o sobie, nie rodzinie, ale przecież JA jestem człowiekiem, indywidualną jednostką, częścią składową rodziny! Czy muszę się godzić na takie poniżenia, bo mam z danym facetem dziecko??? Przecież nic innego nie robię, tylko staram się dopasować do tej układanki- poszłam do psychiatry, przyjmuję leki które mnie tłumią, chodzę do psychologa, milczę, znoszę, godzę się, jestem stawiana przed faktem dokonanym... Coś tu chyba jest nie tak!!!

W ostatnim zdaniu poprzedniego postu napisałam, że muszę walczyć sama. Przez całe życie musiałam walczyć sama ze wszystkimi przeciwnościami, ale tym razem jest to tym dotkliwsze, że już nie ma na tym świecie nikogo, kto po prostu by BYŁ, istniał... Nawet nie mam do kogo zadzwonić i się pożalić, bo nikt nie jest wtajemniczony, albo też na wtajemniczenie nie zasługuje (próbowałam gadać z bratem, ale zbył mnie frazesami). Chcę żyć "w świecie", gdzie będę coś znaczyć, gdzie ktoś będzie się ze mną liczył, a nie tylko stawiał mnie przed niewygodnym faktem dokonanym i oczekiwał uległości. Czuję się teraz jak wtedy, gdy byłam dzieckiem, a matka przyjmowała po raz kolejny mojego ojca sadystę. Tylko kurczę nie jestem sama, a córka jest o wiele bardziej za ojcem, też mi to nie ułatwi sprawy...

Buuuu ;(
Fizycznie nie płaczę ani nawet nic chyba po mnie nie widać, ale w środku jestem obolałym, zniszczonym wrakiem sad

108

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

No ok, ale czym ty się dziewczyno przejmujesz? Aż tak przejmujesz? Tyle w tobie emocji i żalu i podejrzewam, że wszystko tlumisz w sobie, bo gdyby twój partner wiedział, co siedzi w tobie naprawdę, to przecież w życiu nie zapraszałby świeżo po awanturze swoich rodziców do waszego domu. Wykonczysz się dziewczyno, jeśli tak dalej pójdzie. Mnóstwo młodych rodzin zre się z rodzicami i cóż w tym dziwnego?
Myślę, że powinnaś wziąć sobie urlop i po prostu gdzieś wyjechać. Odpoczynek jest Ci teraz bardzo potrzebny. Pewnie zmeczylo się dziecko, latanie po domu i wykonywanie non stop tych samych czynności, jesteś zmęczona tym facetem, może praca zawodowa i dlatego, jak pijany płotu czepulas się tej kobiety. Może jest ona upiorna i beznadziejna, ale co z tym zrobisz? Będziesz zmieniała ja na jej stare lata? Walczysz z nią i za powiadasz dalszą z nią walkę. Pytam się wiec- po jakiego grzyba jest Ci to potrzebne?

109 Ostatnio edytowany przez Smentka (2019-12-16 21:40:18)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Jak to czym się przejmuję? Tym, że facet, z którym po ciężkich życiowych przejściach odważyłam się "założyć rodzinę", mieć dziecko, ma na mnie totalnie wyj****. Myślisz, że nigdy mu nie mówiłam co czuję? Wylałam kilka oceanów łez, zanim trafiłam z własnej nieprzymuszonej woli do psychiatry w 2016 roku. Jako powód podałam dokładnie to samo, o co się teraz rozchodzi- że on totalnie olewa mnie i to, co do niego mówię, i że są ciągłe konflikty z powodu jego rodziców!

On umywa rączki od wszystkiego, twierdzi że nie wie o co mi chodzi (mimo usilnych, wieloletnich prób tłumaczenia i nawiązania dyskusji), że "jego znajomi nie mają takich problemów" (tylko że nikt mu się nie zwierza, bo on nie z takich, co umieją i chcą słuchać), nie stara się w żaden sposób łagodzić jakichkolwiek trudnych sytuacji, po prostu chowa się jak żółw w skorupie i bierze na przeczekanie. Nie mam w nim żadnego wsparcia, oparcia, niczego, do tego jestem "psychologicznie" przymuszana do kontaktów z osobami, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego.

Wcześniej to była miłość, teraz fakt posiadania dziecka. Chciałabym, żeby się ogarnął, zaczął myśleć jak dorosły człowiek o swojej własnej rodzinie, którą stworzył, ale nie, on ciągle oczekuje ode mnie, żebym to ja była cicho, tłamsiła się, udawała. Gdyby nie córka pewnie dawno byśmy się rozeszli, a tak ja ciągle w tym trwam, bo właśnie nie chcę tego, co wszyscy z jego strony wraz z nim mi zarzucają- być egoistką i odwrócić się na pięcie, niszcząc "rodzinę". Gdyby chociaż moje dziecko było za mną, ale nie- ona od rana do wieczora nie może doczekać się tatusia, gdy tylko on przyjdzie przegania mnie, przestaję istnieć (mowa o dziecku 3,5 roku).

Czuję się niepotrzebna, zbędna, niekochana, traktowana jak jakiś manekin, którego można ot tak sobie dopasować do danej sytuacji wedle własnego uznania. Nikt nie szanuje mojego zdania, sposobu bycia, zainteresowań, wartości. Oczekuje się ode mnie, żebym to ja się dostosowała do tej familii, kiedy ja nie chcę!!! Kiedyś partnera bardzo kręciła moja indywidualność i niezależność, a teraz? Nagle zachciało mu się wpychać mnie w sztywne ramy swojej rodzinki, w które sam, zupełnie nieoczekiwanie, niemal w 100% wstąpił (chociaż swoje za uszami też ma, ale tylko moje minusy się dla niego liczą).

Najbardziej przejmuję się tym, że znowu stałam się słaba, chociaż tak bardzo wydawało mi się, że już nigdy taka nie będę... Chciałabym wrócić do dawnej siebie- pracującej na etacie z nadgodzinami, dodatkowymi umowami, dobrze zarabiającej, będącej autorytetem w wielu kwestiach dla wielu osób, niezależnej od nikogo i niczego, nie tylko finansowo. Miałam duże powodzenie, ale nie chciałam się wiązać będąc po przejściach. Mogłam mieć faceta "na poziomie", ale wybrałam kogoś, kto... tak bardzo, czysto mnie wtedy pokochał sad. Był wspaniały jak jakiś książę z bajki, tyle że nie na białym koniu, tylko starej chabecie. Bez pracy, wykształcenia, z problemami, z których pomogłam mu wyjść dzięki swoim własnym finansom i wiedzy. Porzuciłam dobrą, przyszłościową pracę, żeby urodzić jemu, NAM dziecko. Miało być tak wspaniale, a teraz on mnie traktuje jak szmatę, strofuje że siedzę w domu, że przytyłam- ok, zgadza się, z tym że ponad 3 lata poświęciłam naszej córce! Bez żali o straconą "karierę", zarobki, tęsknoty za spotkaniami towarzyskimi itd. Twierdził, że tak właśnie powinno być i jest za tym, a jednak ten "tryb mama" zdegradował mnie w jego oczach.

Gdyby tylko córka była za mną, byłoby inaczej. Wierzyłabym, że odchodząc robię to dla mojego i jej dobra. Niestety, ona jest tak bardzo za nim że boję się jakby to wszystko wyglądało, gdybym się z nią przeprowadziła do siebie. Nie jest "dobrym", grzecznym dzieckiem. Rozmawiałam już z niejednym psychologiem na jej temat, ale każdy rozkłada ręce. Ona po prostu woli tatusia, który jej pobłaża, neguje moje zdanie, pozwala na zbyt wiele dla swojego świętego spokoju. To mnie bardzo boli, tak strasznie mi zależało na tym żeby chociaż moje własne dziecko było za mną...

Czuję się jak istna porażka, chociaż wiem, że to nie do końca tak, że jestem po prostu uwikłana w chory układ... Znowu.

;(

110

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Smentka napisał/a:

Jak to czym się przejmuję? Tym, że facet, z którym po ciężkich życiowych przejściach odważyłam się "założyć rodzinę", mieć dziecko, ma na mnie totalnie wyj****. Myślisz, że nigdy mu nie mówiłam co czuję? Wylałam kilka oceanów łez, zanim trafiłam z własnej nieprzymuszonej woli do psychiatry w 2016 roku. Jako powód podałam dokładnie to samo, o co się teraz rozchodzi- że on totalnie olewa mnie i to, co do niego mówię, i że są ciągłe konflikty z powodu jego rodziców!

On umywa rączki od wszystkiego, twierdzi że nie wie o co mi chodzi (mimo usilnych, wieloletnich prób tłumaczenia i nawiązania dyskusji), że "jego znajomi nie mają takich problemów" (tylko że nikt mu się nie zwierza, bo on nie z takich, co umieją i chcą słuchać), nie stara się w żaden sposób łagodzić jakichkolwiek trudnych sytuacji, po prostu chowa się jak żółw w skorupie i bierze na przeczekanie. Nie mam w nim żadnego wsparcia, oparcia, niczego, do tego jestem "psychologicznie" przymuszana do kontaktów z osobami, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego.

Wcześniej to była miłość, teraz fakt posiadania dziecka. Chciałabym, żeby się ogarnął, zaczął myśleć jak dorosły człowiek o swojej własnej rodzinie, którą stworzył, ale nie, on ciągle oczekuje ode mnie, żebym to ja była cicho, tłamsiła się, udawała. Gdyby nie córka pewnie dawno byśmy się rozeszli, a tak ja ciągle w tym trwam, bo właśnie nie chcę tego, co wszyscy z jego strony wraz z nim mi zarzucają- być egoistką i odwrócić się na pięcie, niszcząc "rodzinę". Gdyby chociaż moje dziecko było za mną, ale nie- ona od rana do wieczora nie może doczekać się tatusia, gdy tylko on przyjdzie przegania mnie, przestaję istnieć (mowa o dziecku 3,5 roku).

Czuję się niepotrzebna, zbędna, niekochana, traktowana jak jakiś manekin, którego można ot tak sobie dopasować do danej sytuacji wedle własnego uznania. Nikt nie szanuje mojego zdania, sposobu bycia, zainteresowań, wartości. Oczekuje się ode mnie, żebym to ja się dostosowała do tej familii, kiedy ja nie chcę!!! Kiedyś partnera bardzo kręciła moja indywidualność i niezależność, a teraz? Nagle zachciało mu się wpychać mnie w sztywne ramy swojej rodzinki, w które sam, zupełnie nieoczekiwanie, niemal w 100% wstąpił (chociaż swoje za uszami też ma, ale tylko moje minusy się dla niego liczą).

Najbardziej przejmuję się tym, że znowu stałam się słaba, chociaż tak bardzo wydawało mi się, że już nigdy taka nie będę... Chciałabym wrócić do dawnej siebie- pracującej na etacie z nadgodzinami, dodatkowymi umowami, dobrze zarabiającej, będącej autorytetem w wielu kwestiach dla wielu osób, niezależnej od nikogo i niczego, nie tylko finansowo. Miałam duże powodzenie, ale nie chciałam się wiązać będąc po przejściach. Mogłam mieć faceta "na poziomie", ale wybrałam kogoś, kto... tak bardzo, czysto mnie wtedy pokochał sad. Był wspaniały jak jakiś książę z bajki, tyle że nie na białym koniu, tylko starej chabecie. Bez pracy, wykształcenia, z problemami, z których pomogłam mu wyjść dzięki swoim własnym finansom i wiedzy. Porzuciłam dobrą, przyszłościową pracę, żeby urodzić jemu, NAM dziecko. Miało być tak wspaniale, a teraz on mnie traktuje jak szmatę, strofuje że siedzę w domu, że przytyłam- ok, zgadza się, z tym że ponad 3 lata poświęciłam naszej córce! Bez żali o straconą "karierę", zarobki, tęsknoty za spotkaniami towarzyskimi itd. Twierdził, że tak właśnie powinno być i jest za tym, a jednak ten "tryb mama" zdegradował mnie w jego oczach.

Gdyby tylko córka była za mną, byłoby inaczej. Wierzyłabym, że odchodząc robię to dla mojego i jej dobra. Niestety, ona jest tak bardzo za nim że boję się jakby to wszystko wyglądało, gdybym się z nią przeprowadziła do siebie. Nie jest "dobrym", grzecznym dzieckiem. Rozmawiałam już z niejednym psychologiem na jej temat, ale każdy rozkłada ręce. Ona po prostu woli tatusia, który jej pobłaża, neguje moje zdanie, pozwala na zbyt wiele dla swojego świętego spokoju. To mnie bardzo boli, tak strasznie mi zależało na tym żeby chociaż moje własne dziecko było za mną...

Czuję się jak istna porażka, chociaż wiem, że to nie do końca tak, że jestem po prostu uwikłana w chory układ... Znowu.

;(

I to wszystko przez niedoszła teściowa?
Ogarnij się wreszcie dziewczyno. Od dwóch lat leżysz się psychiatryczne i zamiast czuć się lepiej, ty funkcjonujesz coraz gorzej.
Ale czy temu wszystkiemu winna jest ta kobieta?
Masz żal do swojego dziecka, które dzisiaj ma zaledwie trzy i pół roku, bo nie jest za tobą, tylko za swoim ojcem. Wcześniej pisałaś, że mała chodzi do przedszkola i z tego, co zapamiętałem, do przedszkola odprowadza dziecko ojciec, ty czasami, bo jesteś nocnym Markiem i lubisz sobie pospać. Czyli wynika z tego, że nie pracujesz, tylko siedzisz w domu i twój partner nawet dziecko w ciężkiej porze porannej ma na swojej głowie, bo ty średnio kontaktujesz o świcie. Mała idzie do przedszkola, tam je i ma opiekę oraz zapewnione zabawy z paniami i innymi dziećmi. Ty w tym czasie siedzisz w domu. Pytam się więc, co ty robisz w domu, skoro wcześniej pisałaś, że do sprzątania raczej nie masz serca i jeśli coś ugotujesz, to od wielkiego dzwonu. Może więc zajmij się chociaż domem i będziesz miała mniej czasu na rozmyślania o teściowej.
Pod wieczór wraca twój partner i mała lgnie do niego, a ciebie wręcz od siebie odpycha. No moja droga, ale ja tu widzę wyraźnie, że zbierasz owoce swojego zachowania. Traktujesz dziecko jako zło konieczne i przeszkodę w swoim życiu, bo gdyby nie mała, to ty mogłabyś w
żyć w spokoju, dalej miałabyś pracę, w której dużo by ci płacili, miałabyś wysoka pozycje społeczna i nie musiałabyś tkwić w związku z facetem, który przybył do ciebie na starej chabecie, bo nie miał pracy ani dachu nad głową i wszystko, co dzisiaj ma zawdzięcza tobie.
No nieźle rozumujesz. Dobre z ciebie ziolko. Wszyscy dookoła źli i niedobry, a tylko ty masz potencjał na bycie fajna, jednak jesteś uwiazana i dlatego musisz się poświęcać.
Teściowa baba rogata, partner koszmarny typ i jeszcze niedobre i wyrodne dziecko.
Jesteś w pułapce i źle się to wszystko skończy.

111

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

autorko, twoim największym problemem jest mąż, nie teściowa.
byłaś kiedyś silna i niezależna - a więc potrafisz, tylko nie pamiętasz.
musisz coś zmienić w życiu bo to co opisujesz to jakieś bagienko.
nikt za ciebie życia nie przeżyje, nikt nie da ci magicznej różdżki i nic samo się nie zmieni. musisz podjąć ważne kroki - nie ty pierwsza, nie ostatnia.

112

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
sosenek napisał/a:

autorko, twoim największym problemem jest mąż, nie teściowa.
byłaś kiedyś silna i niezależna - a więc potrafisz, tylko nie pamiętasz.
musisz coś zmienić w życiu bo to co opisujesz to jakieś bagienko.
nikt za ciebie życia nie przeżyje, nikt nie da ci magicznej różdżki i nic samo się nie zmieni. musisz podjąć ważne kroki - nie ty pierwsza, nie ostatnia.

Zmienić coś w swoim życiu. No jasne, że trzeba zmienić, tyle tylko, że nie wiadomo co, jak, od kiedy i jeszcze przewidzieć czy to w czymś pomoże.
A poza tym trzeba zmienić, tylko co zrobić, jak się komuś zwyczajnie nie chce?
Autorko, przeczytałam jeszcze raz cały twój wątek, od samego początku i po pierwsze stwierdziłam, że jest bardzo interesujący, a po drugie stanowi doskonały przykład na to, jak ludzie sami sobie robią kuku a potem maja pretensje do całego świata.
Zacznę od tego, że dla mnie źle brzmi osoba, która non stop narzeka i wszystkich obwinia za zło całego świata, a już szczytem jest widzieć wroga we własnym i to tak małym dziecku. Sama powinnaś kapnac się, że coś jest z tobą nie tak.
Mężowi zarzucasz wieczne malkontenctwo i ciągle krutykowanie ciebie. A niby z czego on ma być zadowolony? Facet ciężko pracuje, od świtu do nocy i zamiast mieć wsparcie w swojej kobiecie on widzi, że ta kobieta stacza się. Najważniejsze dla niej, to napić się piwka, olać obowiązki domowe, wyochnav niedobre dziecko do przedszkola i siedzieć w chalupie, gdzie panuje bałagan i gary świeca dnem, bo są puste. Facet przychodzi do domu po ciężkim dniu pracy i zastaje zmęczona kobietę, w domu syf i mogiła, na obiad czy kolacje nie ma nawet co liczyć i jeszcze biegnie do niego dzieciak, który odpycha matkę, bo woli tatę. I taki facet ma być zadowolony i ma może marzyć o ślubie z tą kobietą? No wolne żarty.
Na dodatek dla tej kobiety największym życiowym problemem jest jego matka, ale cóż? Matka to kobieta wyszczekana, pracowita i szybka w działaniu, ale pochodząca z plebsu i ta obca baba śmie pomagać pani smetce albo nie daj boże, jeszcze jej doradzać.
Wielkie pretensje o to, że ta kobieta powiedziała do syna "współczuję Ci bardzo synu, że żyjesz z kimś takim", no jasne, jak ona śmiała i co to ma znaczyć.
Autorko ona jest matką tego faceta i choćby z tego tytułu ma prawo interesować się losem swojego dziecka.
Masz jakieś dziwne i całkowicie odwrócone do góry nogami postrzeganie rzeczywistości, w której żyjesz.
Wyjedź gdzieś sama, odpocznij, naladuj akumulatory i w czasie tego eyjazfu przemyśl sobie wiele spraw. A potem zacznij zmiany i może wtedy uda ci się dostrzec coś dobrego w swoim życiu, bys mogła żyć sama ze sobą, dała żyć innym i dała żyć innym także z tobą.

113 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2019-12-17 11:51:51)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
ulle napisał/a:
sosenek napisał/a:

autorko, twoim największym problemem jest mąż, nie teściowa.
byłaś kiedyś silna i niezależna - a więc potrafisz, tylko nie pamiętasz.
musisz coś zmienić w życiu bo to co opisujesz to jakieś bagienko.
nikt za ciebie życia nie przeżyje, nikt nie da ci magicznej różdżki i nic samo się nie zmieni. musisz podjąć ważne kroki - nie ty pierwsza, nie ostatnia.

Zmienić coś w swoim życiu. No jasne, że trzeba zmienić, tyle tylko, że nie wiadomo co, jak, od kiedy i jeszcze przewidzieć czy to w czymś pomoże.
A poza tym trzeba zmienić, tylko co zrobić, jak się komuś zwyczajnie nie chce?
Autorko, przeczytałam jeszcze raz cały twój wątek, od samego początku i po pierwsze stwierdziłam, że jest bardzo interesujący, a po drugie stanowi doskonały przykład na to, jak ludzie sami sobie robią kuku a potem maja pretensje do całego świata.
Zacznę od tego, że dla mnie źle brzmi osoba, która non stop narzeka i wszystkich obwinia za zło całego świata, a już szczytem jest widzieć wroga we własnym i to tak małym dziecku. Sama powinnaś kapnac się, że coś jest z tobą nie tak.
Mężowi zarzucasz wieczne malkontenctwo i ciągle krutykowanie ciebie. A niby z czego on ma być zadowolony? Facet ciężko pracuje, od świtu do nocy i zamiast mieć wsparcie w swojej kobiecie on widzi, że ta kobieta stacza się. Najważniejsze dla niej, to napić się piwka, olać obowiązki domowe, wyochnav niedobre dziecko do przedszkola i siedzieć w chalupie, gdzie panuje bałagan i gary świeca dnem, bo są puste. Facet przychodzi do domu po ciężkim dniu pracy i zastaje zmęczona kobietę, w domu syf i mogiła, na obiad czy kolacje nie ma nawet co liczyć i jeszcze biegnie do niego dzieciak, który odpycha matkę, bo woli tatę. I taki facet ma być zadowolony i ma może marzyć o ślubie z tą kobietą? No wolne żarty.
Na dodatek dla tej kobiety największym życiowym problemem jest jego matka, ale cóż? Matka to kobieta wyszczekana, pracowita i szybka w działaniu, ale pochodząca z plebsu i ta obca baba śmie pomagać pani smetce albo nie daj boże, jeszcze jej doradzać.
Wielkie pretensje o to, że ta kobieta powiedziała do syna "współczuję Ci bardzo synu, że żyjesz z kimś takim", no jasne, jak ona śmiała i co to ma znaczyć.
Autorko ona jest matką tego faceta i choćby z tego tytułu ma prawo interesować się losem swojego dziecka.
Masz jakieś dziwne i całkowicie odwrócone do góry nogami postrzeganie rzeczywistości, w której żyjesz.
Wyjedź gdzieś sama, odpocznij, naladuj akumulatory i w czasie tego eyjazfu przemyśl sobie wiele spraw. A potem zacznij zmiany i może wtedy uda ci się dostrzec coś dobrego w swoim życiu, bys mogła żyć sama ze sobą, dała żyć innym i dała żyć innym także z tobą.

Tak, bo to jest zdrowe by matka mowila o synowej takie rzeczy, by matka doroslego konia wtracala sie w jego zycie i zeby on na to pozwalal.
Mhm, bardzo normalne i zdrowe. Bo to przeciez jej dziecko, malenki bobasek.

Nie wiem jak Ty, ale ja porad tesciowej nie potrzebuje, ani nie potrzebuje tesciowej by brala czynny udzial w moim malzenstwie.

114 Ostatnio edytowany przez ulle (2019-12-17 13:22:55)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Winter.Kween napisał/a:
ulle napisał/a:
sosenek napisał/a:

autorko, twoim największym problemem jest mąż, nie teściowa.
byłaś kiedyś silna i niezależna - a więc potrafisz, tylko nie pamiętasz.
musisz coś zmienić w życiu bo to co opisujesz to jakieś bagienko.
nikt za ciebie życia nie przeżyje, nikt nie da ci magicznej różdżki i nic samo się nie zmieni. musisz podjąć ważne kroki - nie ty pierwsza, nie ostatnia.

Zmienić coś w swoim życiu. No jasne, że trzeba zmienić, tyle tylko, że nie wiadomo co, jak, od kiedy i jeszcze przewidzieć czy to w czymś pomoże.
A poza tym trzeba zmienić, tylko co zrobić, jak się komuś zwyczajnie nie chce?
Autorko, przeczytałam jeszcze raz cały twój wątek, od samego początku i po pierwsze stwierdziłam, że jest bardzo interesujący, a po drugie stanowi doskonały przykład na to, jak ludzie sami sobie robią kuku a potem maja pretensje do całego świata.
Zacznę od tego, że dla mnie źle brzmi osoba, która non stop narzeka i wszystkich obwinia za zło całego świata, a już szczytem jest widzieć wroga we własnym i to tak małym dziecku. Sama powinnaś kapnac się, że coś jest z tobą nie tak.
Mężowi zarzucasz wieczne malkontenctwo i ciągle krutykowanie ciebie. A niby z czego on ma być zadowolony? Facet ciężko pracuje, od świtu do nocy i zamiast mieć wsparcie w swojej kobiecie on widzi, że ta kobieta stacza się. Najważniejsze dla niej, to napić się piwka, olać obowiązki domowe, wyochnav niedobre dziecko do przedszkola i siedzieć w chalupie, gdzie panuje bałagan i gary świeca dnem, bo są puste. Facet przychodzi do domu po ciężkim dniu pracy i zastaje zmęczona kobietę, w domu syf i mogiła, na obiad czy kolacje nie ma nawet co liczyć i jeszcze biegnie do niego dzieciak, który odpycha matkę, bo woli tatę. I taki facet ma być zadowolony i ma może marzyć o ślubie z tą kobietą? No wolne żarty.
Na dodatek dla tej kobiety największym życiowym problemem jest jego matka, ale cóż? Matka to kobieta wyszczekana, pracowita i szybka w działaniu, ale pochodząca z plebsu i ta obca baba śmie pomagać pani smetce albo nie daj boże, jeszcze jej doradzać.
Wielkie pretensje o to, że ta kobieta powiedziała do syna "współczuję Ci bardzo synu, że żyjesz z kimś takim", no jasne, jak ona śmiała i co to ma znaczyć.
Autorko ona jest matką tego faceta i choćby z tego tytułu ma prawo interesować się losem swojego dziecka.
Masz jakieś dziwne i całkowicie odwrócone do góry nogami postrzeganie rzeczywistości, w której żyjesz.
Wyjedź gdzieś sama, odpocznij, naladuj akumulatory i w czasie tego eyjazfu przemyśl sobie wiele spraw. A potem zacznij zmiany i może wtedy uda ci się dostrzec coś dobrego w swoim życiu, bys mogła żyć sama ze sobą, dała żyć innym i dała żyć innym także z tobą.

Tak, bo to jest zdrowe by matka mowila o synowej takie rzeczy, by matka doroslego konia wtracala sie w jego zycie i zeby on na to pozwalal.
Mhm, bardzo normalne i zdrowe. Bo to przeciez jej dziecko, malenki bobasek.

Nie wiem jak Ty, ale ja porad tesciowej nie potrzebuje, ani nie potrzebuje tesciowej by brala czynny udzial w moim malzenstwie.


Patrz na całokształt problemów, jakie ma że sobą autorka, a nie skupiaj się tylko na teściowej. Drzewo problemów autorki jest i tak bardzo rozgałęzione. Trzeba to więc rozwijać te jedna gałąź? Ona i tak utknela w gąszczu, ma pograzac się jeszcze bardziej?

A jeśli ty miałabyś syna (wiek syna bez znaczenia dla matki) i widzialabys jak on żyje, to nie bolałoby cię serce? Widzialabys syna, który od rana do wieczora ciężko pracuje, a gdy wraca do domu, to nie ma niczego ciepłego do zjedzenia, wchodzi do zaniedbanego mieszkania i na powitanie widzi zmęczona i niezadowolona kobietę, może nawet w stanie wskazującym i stesknionego dzieciaka, który lepi mu się do nóg i z ulga przyjmuje fakt, że tata nareszcie jest w domu. Jako matka mogłabyś patrzeć na coś takiego spokojnie? A gdy zechcialabys pomoc tej kobiecie, to ona w zamian zmieszalaby cię z błotem.
Daj spokój. Nie jestem zwolenniczką filozofowania i teorytezowania, na coś takiego jestem za bardzo praktyczna, więc prędzej skrecilyby mi się jelita patrząc na tak prowadzony dom, w którym żyje moje dziecko, niż miałabym robić dobra minę do złej gry.

115

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

A ja Ciebie doskonale rozumiem, wbrew temu co piszą tutaj niektórzy. U mnie na szczęście nie było dziecka, więc rozstanie przeszłam w miarę bezproblemowo. To co u mnie zadziałało (być może u Ciebie się sprawdzi, być może nie) to skupiłam się na sobie. Związek tego nie przetrwał, bo kiedy każdy myśli o sobie, nie ma nikogo kto pracowałby nad związkiem. Ta, jasne: chłop pracuje, a ona wydziwia. Autorko, nie daj sobie wciskać takich bzdetow. Zarówno on jak i Ty, oboje jesteście odpowiedzialni za ten związek. Być może w obecnym stanie Twojego zdrowia, zwyczajnie nie nadajesz się do budowania relacji ..przykre, ale prawdziwe. Wróć do siebie, otocz się opieką i troska, to inne rzeczy też się ułożą. A on, skoro chce być w małżeństwie z rodziną, niech tak zostanie. Moja 'tesciowa' dała mi przedsmak tego co mnie czeka. Jej drugi syn był wówczas do drugim rozwodzie i oba nadal obwiniała wszystkie kobiety świata, że nie ma żadnej która by na niego zasługiwała. Kierowała cała rodzinka, wszyscy tańczy do jej muzyki, ja się w porę wycofałam. Nie było czego zbierać (u mnie), bo i też nic nie powstało! Jedno wielkie kłamstwo i obłuda. Ja z nią w konflikty nie wchodziłam, bo nie byliśmy z partnerem ani w małżeństwie, nie mieszkaliśmy też razem, ale myślę, że wtrącała by się. Kto wie, może nawet o mnie rozmawiali. W końcu mój 'rycerz na białym koniu' przez parę lat nie potrafił się oświadczyć. O czym to świadczy? O siedzeniu pod pantoflem lub braku chęci brania ze mną ślubu. Zrozumiałam, że zasługuje na wartościowy związek, a nie ciągle życie w strachu, lęku. Wymiksowalam się z tego.

Usiądź i pomyśl. To, że on jest ojcem nie zmieni się nawet wtedy, kiedy przestaniecie być razem. Sorry, ja bym mu dała ultimatum. Albo bierzemy ślub i żyjemy jak ludzie albo do widzenia i układamy sprawy rodzicielskie.

116

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
ulle napisał/a:

Masz żal do swojego dziecka, które dzisiaj ma zaledwie trzy i pół roku, bo nie jest za tobą, tylko za swoim ojcem. Wcześniej pisałaś, że mała chodzi do przedszkola i z tego, co zapamiętałem, do przedszkola odprowadza dziecko ojciec, ty czasami, bo jesteś nocnym Markiem i lubisz sobie pospać. Czyli wynika z tego, że nie pracujesz, tylko siedzisz w domu i twój partner nawet dziecko w ciężkiej porze porannej ma na swojej głowie, bo ty średnio kontaktujesz o świcie. Mała idzie do przedszkola, tam je i ma opiekę oraz zapewnione zabawy z paniami i innymi dziećmi. Ty w tym czasie siedzisz w domu. Pytam się więc, co ty robisz w domu, skoro wcześniej pisałaś, że do sprzątania raczej nie masz serca i jeśli coś ugotujesz, to od wielkiego dzwonu. Może więc zajmij się chociaż domem i będziesz miała mniej czasu na rozmyślania o teściowej.
Pod wieczór wraca twój partner i mała lgnie do niego, a ciebie wręcz od siebie odpycha. No moja droga, ale ja tu widzę wyraźnie, że zbierasz owoce swojego zachowania. Traktujesz dziecko jako zło konieczne i przeszkodę w swoim życiu, bo gdyby nie mała, to ty mogłabyś w
żyć w spokoju, dalej miałabyś pracę, w której dużo by ci płacili, miałabyś wysoka pozycje społeczna i nie musiałabyś tkwić w związku z facetem, który przybył do ciebie na starej chabecie, bo nie miał pracy ani dachu nad głową i wszystko, co dzisiaj ma zawdzięcza tobie.
No nieźle rozumujesz. Dobre z ciebie ziolko. Wszyscy dookoła źli i niedobry, a tylko ty masz potencjał na bycie fajna, jednak jesteś uwiazana i dlatego musisz się poświęcać.
Teściowa baba rogata, partner koszmarny typ i jeszcze niedobre i wyrodne dziecko.
Jesteś w pułapce i źle się to wszystko skończy.

To źle pamiętasz- do przedszkola zaprowadzam i odbieram zawsze ja, kilkukrotnie o tym pisałam. Partner tylko raz odprowadził córkę na własną prośbę gdy miał dzień wolny, żeby w razie czego wiedzieć jak to się wszystko odbywa. To, że jestem nocnym markiem, dotyczyło zupełnie czegoś innego, a mianowicie- że pomimo tego wszystko jest zrobione, tyle że o innej porze, a także różnic między mną a partnerem (on skowronek, ja sowa). Nie wiem coście sobie, niektórzy, ubzdurali z tym przedszkolem...

Córka teraz chodzi do przedszkola, ale przez ponad trzy lata to ja, tylko i wyłącznie, przebywałam z nią w domu, i to nie na zasadzie, że leżałam i pachniałam, a dziecko było zostawione same sobie albo siedziało na telefonie. Np wszyscy w przedszkolu byli i są w szoku, bo umie liczyć, obecnie do czternastu (słownie oraz fizycznie przedmioty), napisać trzy litery a rozpoznać każdą, podobnie cyfry, zna wiele słów po angielsku, oprócz polskich śpiewa angielskie piosenki, od stóp do głów ubiera się sama. To tylko przykłady. Kto ją tego wszystkiego nauczył? JA! Całkowicie poświęciłam jej te ponad 3 lata siedzenia w domu, starałam się z całych sił jak najlepiej zadbać o jej rozwój.

Nie zarzucaj mi, że traktuję ją jak zło konieczne, bo to nie ma nic wspólnego z prawdą! Po prostu jest mi strasznie przykro gdy jest niedobra dla mnie, partnera czy nawet naszych zwierzaków, bo przecież nie taki wzorzec jej pokazywałam, nie mam pojęcia skąd to się bierze. Że po powrocie partnera do domu chce się nim nacieszyć- doskonale rozumiem i popieram (nawet musiałam mu tłuc setki razy zanim zrozumiał, żeby po przyjściu wziął ją od razu na ręce, czego ona się zawsze domaga, a nie tłumaczył małemu dziecku, że weźmie ją jak się rozbierze, wykąpie, zje itd, co powodowało jej płacz, a jego nerwy). Smutno mi jednak np w soboty czy niedziele, gdy partner już z samego rana jedzie na działkę, a córka cały dzień powtarza "chcę do taty", płacze (a często drze się jak opętana, w całym bloku słychać), robi mi na złość, bije, drapie, nie słucha. Nie wiem co by było, gdybym odeszła od partnera i musiałybyśmy zamieszkać tylko we dwie, chyba by mnie totalnie znienawidziła sad.

Partner jest raczej dobrym i kochającym ojcem, ale wkurza mnie, że często córce pobłaża i dla świętego spokoju pozwala na wszystko. Chciałam jak najdłużej trzymać ją z dala od słodyczy, niestety przyjechała babka i potajemnie wkładała jej cukierki do buzi, w tym z alkoholem (gdy mała miała pół roku), na czym ją osobiście przyłapałam. Jak jedliśmy pizzę nalegała, żeby córce dać spróbować (jeszcze nie zaczęliśmy nawet rozszerzać diety). Przez ten miesiąc gdy była u nas, codziennie przynosiła siaty słodyczy, przez co córka nie chciała jeść nic innego, a zwracanie uwagi jest jak grochem o ścianę, bo partner też się rzucał na słodkości i mogłam sobie pogadać. Później jest utyskiwanie, że córka nie je i chudnie, a on ma zepsute zęby- kto wtedy musi na gwałtu rety mu załatwiać dentystę i słuchać jęków??? Ja sobie tego wszystkiego niestety nie wymyśliłam, czasem bywam tak zmęczona psychicznie, że głowa mała.

Jednak nie wytrzymałam i przepłakałam pół nocy (a rano, jak zawsze, odprowadziłam dziecko do przedszkola, gdyby ktoś miał wątpliwości wink).

Masz rację, sosenek, że problemem jest partner, ale on jest taki z powodu swojej matki. Gdy jej nie ma na horyzoncie, o wiele lepiej się dogadujemy. Uważa się za nie wiem jak odpowiedzialnego i w ogóle super, bo pracuje, a po robocie nie szwęda się z kolegami tylko albo jedzie na działkę, albo siedzi w domu. Ale czy to nie jest oczywista oczywistość??? Ma wielu kolegów z młodości, którzy są pijusami i ogólnie patologami, tylko czemu porównuje się z nimi, a nie z jakimiś normalnymi ludźmi?

Mam wrażenie, że on jest w wielu kwestiach niedojrzały, mimo że ciągle przechwala się jaki to on nie jest "myślący o rodzinie" itd. Tylko że ja się do owej rodziny widać nie zaliczam, skoro nie liczy się z moim zdaniem na tyle, na ile jako mój mężczyzna powinien, i gloryfikuje swoich rodziców. Ma nieodciętą pępowinę, do tego nie umie przejąć inicjatywy, do wszystkiego trzeba go przymuszać albo robić za niego, pilnować- po rozmowach z "teściową" rozumiem czemu tak jest. Ja nie jestem typem niani czy rządziciela (wbrew pozorom wink), najbardziej cenię partnerstwo i od początku starałam się tak postępować w związku, chociaż często nie wychodziło mi to na dobre, nie rozumiałam wtedy czemu. Np sytuacja ze ślubem- nie mamy go, bo nie wyobrażam sobie poniżania się i naciskania na partnera, za to on nawet ostatnio mi mówił, że "wszystkich facetów trzeba cisnąć o ślub" (jakoś mi się nie wydaje). Za to jego mama powiedziała mi w czasie tego miesiąca pomieszkiwania, że "myślała, że jestem bardziej obrotna" czy coś w tym stylu, dotyczyło to ślubu i ogólnego postępowania z partnerem. Ja mu zawsze dawałam bardzo dużo wolności wyboru i swobody, traktowałam jak sama chciałabym być traktowana. Niestety w tej familii rządzą baby, a moje postępowanie to wada, objaw niedostatecznej kontroli nad facetem, w ogóle be i fe.

117

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
nim2 napisał/a:

A ja Ciebie doskonale rozumiem, wbrew temu co piszą tutaj niektórzy. U mnie na szczęście nie było dziecka, więc rozstanie przeszłam w miarę bezproblemowo. To co u mnie zadziałało (być może u Ciebie się sprawdzi, być może nie) to skupiłam się na sobie. Związek tego nie przetrwał, bo kiedy każdy myśli o sobie, nie ma nikogo kto pracowałby nad związkiem. Ta, jasne: chłop pracuje, a ona wydziwia. Autorko, nie daj sobie wciskać takich bzdetow. Zarówno on jak i Ty, oboje jesteście odpowiedzialni za ten związek. Być może w obecnym stanie Twojego zdrowia, zwyczajnie nie nadajesz się do budowania relacji ..przykre, ale prawdziwe. Wróć do siebie, otocz się opieką i troska, to inne rzeczy też się ułożą. A on, skoro chce być w małżeństwie z rodziną, niech tak zostanie. Moja 'tesciowa' dała mi przedsmak tego co mnie czeka. Jej drugi syn był wówczas do drugim rozwodzie i oba nadal obwiniała wszystkie kobiety świata, że nie ma żadnej która by na niego zasługiwała. Kierowała cała rodzinka, wszyscy tańczy do jej muzyki, ja się w porę wycofałam. Nie było czego zbierać (u mnie), bo i też nic nie powstało! Jedno wielkie kłamstwo i obłuda. Ja z nią w konflikty nie wchodziłam, bo nie byliśmy z partnerem ani w małżeństwie, nie mieszkaliśmy też razem, ale myślę, że wtrącała by się. Kto wie, może nawet o mnie rozmawiali. W końcu mój 'rycerz na białym koniu' przez parę lat nie potrafił się oświadczyć. O czym to świadczy? O siedzeniu pod pantoflem lub braku chęci brania ze mną ślubu. Zrozumiałam, że zasługuje na wartościowy związek, a nie ciągle życie w strachu, lęku. Wymiksowalam się z tego.

Usiądź i pomyśl. To, że on jest ojcem nie zmieni się nawet wtedy, kiedy przestaniecie być razem. Sorry, ja bym mu dała ultimatum. Albo bierzemy ślub i żyjemy jak ludzie albo do widzenia i układamy sprawy rodzicielskie.

Myślę, że żartujesz z tym ślubem.

118

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Smentka napisał/a:
ulle napisał/a:

Masz żal do swojego dziecka, które dzisiaj ma zaledwie trzy i pół roku, bo nie jest za tobą, tylko za swoim ojcem. Wcześniej pisałaś, że mała chodzi do przedszkola i z tego, co zapamiętałem, do przedszkola odprowadza dziecko ojciec, ty czasami, bo jesteś nocnym Markiem i lubisz sobie pospać. Czyli wynika z tego, że nie pracujesz, tylko siedzisz w domu i twój partner nawet dziecko w ciężkiej porze porannej ma na swojej głowie, bo ty średnio kontaktujesz o świcie. Mała idzie do przedszkola, tam je i ma opiekę oraz zapewnione zabawy z paniami i innymi dziećmi. Ty w tym czasie siedzisz w domu. Pytam się więc, co ty robisz w domu, skoro wcześniej pisałaś, że do sprzątania raczej nie masz serca i jeśli coś ugotujesz, to od wielkiego dzwonu. Może więc zajmij się chociaż domem i będziesz miała mniej czasu na rozmyślania o teściowej.
Pod wieczór wraca twój partner i mała lgnie do niego, a ciebie wręcz od siebie odpycha. No moja droga, ale ja tu widzę wyraźnie, że zbierasz owoce swojego zachowania. Traktujesz dziecko jako zło konieczne i przeszkodę w swoim życiu, bo gdyby nie mała, to ty mogłabyś w
żyć w spokoju, dalej miałabyś pracę, w której dużo by ci płacili, miałabyś wysoka pozycje społeczna i nie musiałabyś tkwić w związku z facetem, który przybył do ciebie na starej chabecie, bo nie miał pracy ani dachu nad głową i wszystko, co dzisiaj ma zawdzięcza tobie.
No nieźle rozumujesz. Dobre z ciebie ziolko. Wszyscy dookoła źli i niedobry, a tylko ty masz potencjał na bycie fajna, jednak jesteś uwiazana i dlatego musisz się poświęcać.
Teściowa baba rogata, partner koszmarny typ i jeszcze niedobre i wyrodne dziecko.
Jesteś w pułapce i źle się to wszystko skończy.

To źle pamiętasz- do przedszkola zaprowadzam i odbieram zawsze ja, kilkukrotnie o tym pisałam. Partner tylko raz odprowadził córkę na własną prośbę gdy miał dzień wolny, żeby w razie czego wiedzieć jak to się wszystko odbywa. To, że jestem nocnym markiem, dotyczyło zupełnie czegoś innego, a mianowicie- że pomimo tego wszystko jest zrobione, tyle że o innej porze, a także różnic między mną a partnerem (on skowronek, ja sowa). Nie wiem coście sobie, niektórzy, ubzdurali z tym przedszkolem...

Córka teraz chodzi do przedszkola, ale przez ponad trzy lata to ja, tylko i wyłącznie, przebywałam z nią w domu, i to nie na zasadzie, że leżałam i pachniałam, a dziecko było zostawione same sobie albo siedziało na telefonie. Np wszyscy w przedszkolu byli i są w szoku, bo umie liczyć, obecnie do czternastu (słownie oraz fizycznie przedmioty), napisać trzy litery a rozpoznać każdą, podobnie cyfry, zna wiele słów po angielsku, oprócz polskich śpiewa angielskie piosenki, od stóp do głów ubiera się sama. To tylko przykłady. Kto ją tego wszystkiego nauczył? JA! Całkowicie poświęciłam jej te ponad 3 lata siedzenia w domu, starałam się z całych sił jak najlepiej zadbać o jej rozwój.

Nie zarzucaj mi, że traktuję ją jak zło konieczne, bo to nie ma nic wspólnego z prawdą! Po prostu jest mi strasznie przykro gdy jest niedobra dla mnie, partnera czy nawet naszych zwierzaków, bo przecież nie taki wzorzec jej pokazywałam, nie mam pojęcia skąd to się bierze. Że po powrocie partnera do domu chce się nim nacieszyć- doskonale rozumiem i popieram (nawet musiałam mu tłuc setki razy zanim zrozumiał, żeby po przyjściu wziął ją od razu na ręce, czego ona się zawsze domaga, a nie tłumaczył małemu dziecku, że weźmie ją jak się rozbierze, wykąpie, zje itd, co powodowało jej płacz, a jego nerwy). Smutno mi jednak np w soboty czy niedziele, gdy partner już z samego rana jedzie na działkę, a córka cały dzień powtarza "chcę do taty", płacze (a często drze się jak opętana, w całym bloku słychać), robi mi na złość, bije, drapie, nie słucha. Nie wiem co by było, gdybym odeszła od partnera i musiałybyśmy zamieszkać tylko we dwie, chyba by mnie totalnie znienawidziła sad.

Partner jest raczej dobrym i kochającym ojcem, ale wkurza mnie, że często córce pobłaża i dla świętego spokoju pozwala na wszystko. Chciałam jak najdłużej trzymać ją z dala od słodyczy, niestety przyjechała babka i potajemnie wkładała jej cukierki do buzi, w tym z alkoholem (gdy mała miała pół roku), na czym ją osobiście przyłapałam. Jak jedliśmy pizzę nalegała, żeby córce dać spróbować (jeszcze nie zaczęliśmy nawet rozszerzać diety). Przez ten miesiąc gdy była u nas, codziennie przynosiła siaty słodyczy, przez co córka nie chciała jeść nic innego, a zwracanie uwagi jest jak grochem o ścianę, bo partner też się rzucał na słodkości i mogłam sobie pogadać. Później jest utyskiwanie, że córka nie je i chudnie, a on ma zepsute zęby- kto wtedy musi na gwałtu rety mu załatwiać dentystę i słuchać jęków??? Ja sobie tego wszystkiego niestety nie wymyśliłam, czasem bywam tak zmęczona psychicznie, że głowa mała.

Jednak nie wytrzymałam i przepłakałam pół nocy (a rano, jak zawsze, odprowadziłam dziecko do przedszkola, gdyby ktoś miał wątpliwości wink).

Masz rację, sosenek, że problemem jest partner, ale on jest taki z powodu swojej matki. Gdy jej nie ma na horyzoncie, o wiele lepiej się dogadujemy. Uważa się za nie wiem jak odpowiedzialnego i w ogóle super, bo pracuje, a po robocie nie szwęda się z kolegami tylko albo jedzie na działkę, albo siedzi w domu. Ale czy to nie jest oczywista oczywistość??? Ma wielu kolegów z młodości, którzy są pijusami i ogólnie patologami, tylko czemu porównuje się z nimi, a nie z jakimiś normalnymi ludźmi?

Mam wrażenie, że on jest w wielu kwestiach niedojrzały, mimo że ciągle przechwala się jaki to on nie jest "myślący o rodzinie" itd. Tylko że ja się do owej rodziny widać nie zaliczam, skoro nie liczy się z moim zdaniem na tyle, na ile jako mój mężczyzna powinien, i gloryfikuje swoich rodziców. Ma nieodciętą pępowinę, do tego nie umie przejąć inicjatywy, do wszystkiego trzeba go przymuszać albo robić za niego, pilnować- po rozmowach z "teściową" rozumiem czemu tak jest. Ja nie jestem typem niani czy rządziciela (wbrew pozorom wink), najbardziej cenię partnerstwo i od początku starałam się tak postępować w związku, chociaż często nie wychodziło mi to na dobre, nie rozumiałam wtedy czemu. Np sytuacja ze ślubem- nie mamy go, bo nie wyobrażam sobie poniżania się i naciskania na partnera, za to on nawet ostatnio mi mówił, że "wszystkich facetów trzeba cisnąć o ślub" (jakoś mi się nie wydaje). Za to jego mama powiedziała mi w czasie tego miesiąca pomieszkiwania, że "myślała, że jestem bardziej obrotna" czy coś w tym stylu, dotyczyło to ślubu i ogólnego postępowania z partnerem. Ja mu zawsze dawałam bardzo dużo wolności wyboru i swobody, traktowałam jak sama chciałabym być traktowana. Niestety w tej familii rządzą baby, a moje postępowanie to wada, objaw niedostatecznej kontroli nad facetem, w ogóle be i fe.

Autorko, jak na razie to przedstawiasz sama siebie w dość idealnym świetle, a we wszystkich swoich bliskich, nie wyłączając małego dziecka, widzisz tylko wady.
Skoro jestes takim dobrym drzewem, to dlaczego owoce z twojego drzewa są niezdrowe? Przecież jako dobre zdrowe drzewo powinnaś rodzic tylko smaczne i dorodne jabłka. Nie sądzisz?
Wiesz jak ja to widzę?
Od ponad trzech lat siedzisz w chalupie i odbiłas się od rzeczywistości. Jesteś zmęczona, zdegustowana i masz wszystkiego dosyć. Przez to siedzenie w domu zwyczajnie zapuscilas się i straciłas energię.
Druga rzecz- otóż uważam, że wy z tym facetem kompletnie do siebie nie pasujecie. Gdyby nie dziecko już dawno temu byście się rozstali i oboje czulibyscie ulgę.
Jak widzisz swoje życie, swoje sprawy np za pół roku? Odetnij się od swoich aktualnych problemów i zastanów się, co będziesz robiła za pół roku.

119

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
ulle napisał/a:
Winter.Kween napisał/a:
ulle napisał/a:

Zmienić coś w swoim życiu. No jasne, że trzeba zmienić, tyle tylko, że nie wiadomo co, jak, od kiedy i jeszcze przewidzieć czy to w czymś pomoże.
A poza tym trzeba zmienić, tylko co zrobić, jak się komuś zwyczajnie nie chce?
Autorko, przeczytałam jeszcze raz cały twój wątek, od samego początku i po pierwsze stwierdziłam, że jest bardzo interesujący, a po drugie stanowi doskonały przykład na to, jak ludzie sami sobie robią kuku a potem maja pretensje do całego świata.
Zacznę od tego, że dla mnie źle brzmi osoba, która non stop narzeka i wszystkich obwinia za zło całego świata, a już szczytem jest widzieć wroga we własnym i to tak małym dziecku. Sama powinnaś kapnac się, że coś jest z tobą nie tak.
Mężowi zarzucasz wieczne malkontenctwo i ciągle krutykowanie ciebie. A niby z czego on ma być zadowolony? Facet ciężko pracuje, od świtu do nocy i zamiast mieć wsparcie w swojej kobiecie on widzi, że ta kobieta stacza się. Najważniejsze dla niej, to napić się piwka, olać obowiązki domowe, wyochnav niedobre dziecko do przedszkola i siedzieć w chalupie, gdzie panuje bałagan i gary świeca dnem, bo są puste. Facet przychodzi do domu po ciężkim dniu pracy i zastaje zmęczona kobietę, w domu syf i mogiła, na obiad czy kolacje nie ma nawet co liczyć i jeszcze biegnie do niego dzieciak, który odpycha matkę, bo woli tatę. I taki facet ma być zadowolony i ma może marzyć o ślubie z tą kobietą? No wolne żarty.
Na dodatek dla tej kobiety największym życiowym problemem jest jego matka, ale cóż? Matka to kobieta wyszczekana, pracowita i szybka w działaniu, ale pochodząca z plebsu i ta obca baba śmie pomagać pani smetce albo nie daj boże, jeszcze jej doradzać.
Wielkie pretensje o to, że ta kobieta powiedziała do syna "współczuję Ci bardzo synu, że żyjesz z kimś takim", no jasne, jak ona śmiała i co to ma znaczyć.
Autorko ona jest matką tego faceta i choćby z tego tytułu ma prawo interesować się losem swojego dziecka.
Masz jakieś dziwne i całkowicie odwrócone do góry nogami postrzeganie rzeczywistości, w której żyjesz.
Wyjedź gdzieś sama, odpocznij, naladuj akumulatory i w czasie tego eyjazfu przemyśl sobie wiele spraw. A potem zacznij zmiany i może wtedy uda ci się dostrzec coś dobrego w swoim życiu, bys mogła żyć sama ze sobą, dała żyć innym i dała żyć innym także z tobą.

Tak, bo to jest zdrowe by matka mowila o synowej takie rzeczy, by matka doroslego konia wtracala sie w jego zycie i zeby on na to pozwalal.
Mhm, bardzo normalne i zdrowe. Bo to przeciez jej dziecko, malenki bobasek.

Nie wiem jak Ty, ale ja porad tesciowej nie potrzebuje, ani nie potrzebuje tesciowej by brala czynny udzial w moim malzenstwie.


Patrz na całokształt problemów, jakie ma że sobą autorka, a nie skupiaj się tylko na teściowej. Drzewo problemów autorki jest i tak bardzo rozgałęzione. Trzeba to więc rozwijać te jedna gałąź? Ona i tak utknela w gąszczu, ma pograzac się jeszcze bardziej?

A jeśli ty miałabyś syna (wiek syna bez znaczenia dla matki) i widzialabys jak on żyje, to nie bolałoby cię serce? Widzialabys syna, który od rana do wieczora ciężko pracuje, a gdy wraca do domu, to nie ma niczego ciepłego do zjedzenia, wchodzi do zaniedbanego mieszkania i na powitanie widzi zmęczona i niezadowolona kobietę, może nawet w stanie wskazującym i stesknionego dzieciaka, który lepi mu się do nóg i z ulga przyjmuje fakt, że tata nareszcie jest w domu. Jako matka mogłabyś patrzeć na coś takiego spokojnie? A gdy zechcialabys pomoc tej kobiecie, to ona w zamian zmieszalaby cię z błotem.
Daj spokój. Nie jestem zwolenniczką filozofowania i teorytezowania, na coś takiego jestem za bardzo praktyczna, więc prędzej skrecilyby mi się jelita patrząc na tak prowadzony dom, w którym żyje moje dziecko, niż miałabym robić dobra minę do złej gry.

Wiesz ulle, zdaje sobie sprawę że wiele osób może mnie oceniać negatywnie i zakładałam ten wątek z pełną tego świadomością, jednak nie do końca jest ze mną tak źle, jak tu przedstawiłaś. To fakt, że nie jestem Perfekcyjną Panią Domu i nawet tego nie chcę (jestem typową ChPD, polecam przejrzeć profil na Fejsie jeśli ktoś nie zna wink), ale z tym syfem czy brakiem czegoś do jedzenia to jednak przesada.

Poza tym uważam, że ludzie w związku powinni swoje sprawy załatwiać między sobą, a nie pozwalać na mieszanie się osób trzecich. Ja nie mam żadnego "adwokata" podczas naszych scysji, a o problemach piszę tylko tu oraz spotykam się co kilka miesięcy z koleżankami, którym sytuację przedstawiam raczej w formie żartu. Nikt nie wie jak mnie to wszystko boli, niedługo dowie się terapeutka, już mam zapowiedziany temat następnej sesji.

Mam prawie 40 lat i nie pasuje mi, że matka mojego faceta traktuje go (i mnie) jak małe dziecko, a nasze lokum jako arenę do podpisywania się swoim idealnym gospodarzeniem. Jeśli jej dorosły syn jest ze mną tyle lat, to widać pewne rzeczy nie przeszkadzają mu aż tak bardzo, z resztą sama go nakłaniam do zwracania mi uwagi bo wiem, że często zdarza mi się coś przeoczyć.

Firanki czy wystrój zmienia się u siebie w domu, a nie gdzieś, gdzie się jest gościem, przynajmniej ja tak uważam. Mój brat mieszkał kilka lat z dziewczyną w mieszkaniu, które kiedyś było notarialnie nasze, tam to dopiero był syf mogiła i smród, nawet partner po dziś dzień to przytacza. I co, miałabym się tam wpierdzielać, udzielać porad czy sprzątać? Bo co, bo brat jest dużo młodszy, a ja po śmierci mamy przejęłam wiele obowiązków związanych z tym, żeby wyszedł na ludzi i mu trochę matkowałam? A niech sobie mieszkają w smrodzie i syfie, co mi do tego skoro tak im dobrze? Nawet się tam za bardzo nie rozglądałam ani nic nie mówiłam (chociaż jak oni się tam myli, załatwiali, gotowali nie mam pojęcia).

Wolnoć Tomku w swoim domku, czyli widocznie "teściowa" już się czuje jak u siebie, mimo że jeszcze się nie wyprowadziliśmy. Nie pozwolę sobie na to i tak jak jej powiedziałam, póki nasza trójka jest razem, to JA jestem osobą decyzyjną i "panią domu", choćby i bardzo marną. Jak jej syneczkowi nie odpowiada, to niech rozmawia ze mną, a nie pozwala się prukwie szarogęsić, bo to źle świadczy i o nim jako o mężczyźnie.

120

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

ChPD? To na zwykłe lenistwo i niechlujstwo już zdążyli wymyślić jakąś nowomowe? Co jeszcze wmowia tym ludziom?
Od fejsa trzymam się z daleka, więc niczego z tego nowoczesnego bełkot nie zamierzam czytać.
Dziewczyno, weź się ty obudź i zacznij normalnie myśleć oraz normalnie żyć, bo nabijasz sobie głowę jakimiś bzdetami, a robota czeka i kto ją ma wykonać?
Strasznie nienawidzisz te swoją niedoszły teściową i to za co właściwie? Za to, że chciała pomoc ci w jakiejś pierdół typu zawieszenie nie takiej firanki? To taka zbrodnia? Zamiast starać się żyć w zgodzie z rodziną swojego partnera, ty szukasz tylko okazji do kłótni. Zobaczysz, że przyjdzie taki czas, że wszystkiego ci się odechce i obyś nigdy nie musiała ugiac karku przed tą kobietą.
A zresztą, napiszę do ciebie później, bo teraz czas mnie goni.

121 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2019-12-17 14:32:33)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Smentka napisał/a:
ulle napisał/a:
Winter.Kween napisał/a:

Tak, bo to jest zdrowe by matka mowila o synowej takie rzeczy, by matka doroslego konia wtracala sie w jego zycie i zeby on na to pozwalal.
Mhm, bardzo normalne i zdrowe. Bo to przeciez jej dziecko, malenki bobasek.

Nie wiem jak Ty, ale ja porad tesciowej nie potrzebuje, ani nie potrzebuje tesciowej by brala czynny udzial w moim malzenstwie.


Patrz na całokształt problemów, jakie ma że sobą autorka, a nie skupiaj się tylko na teściowej. Drzewo problemów autorki jest i tak bardzo rozgałęzione. Trzeba to więc rozwijać te jedna gałąź? Ona i tak utknela w gąszczu, ma pograzac się jeszcze bardziej?

A jeśli ty miałabyś syna (wiek syna bez znaczenia dla matki) i widzialabys jak on żyje, to nie bolałoby cię serce? Widzialabys syna, który od rana do wieczora ciężko pracuje, a gdy wraca do domu, to nie ma niczego ciepłego do zjedzenia, wchodzi do zaniedbanego mieszkania i na powitanie widzi zmęczona i niezadowolona kobietę, może nawet w stanie wskazującym i stesknionego dzieciaka, który lepi mu się do nóg i z ulga przyjmuje fakt, że tata nareszcie jest w domu. Jako matka mogłabyś patrzeć na coś takiego spokojnie? A gdy zechcialabys pomoc tej kobiecie, to ona w zamian zmieszalaby cię z błotem.
Daj spokój. Nie jestem zwolenniczką filozofowania i teorytezowania, na coś takiego jestem za bardzo praktyczna, więc prędzej skrecilyby mi się jelita patrząc na tak prowadzony dom, w którym żyje moje dziecko, niż miałabym robić dobra minę do złej gry.

Wiesz ulle, zdaje sobie sprawę że wiele osób może mnie oceniać negatywnie i zakładałam ten wątek z pełną tego świadomością, jednak nie do końca jest ze mną tak źle, jak tu przedstawiłaś. To fakt, że nie jestem Perfekcyjną Panią Domu i nawet tego nie chcę (jestem typową ChPD, polecam przejrzeć profil na Fejsie jeśli ktoś nie zna wink), ale z tym syfem czy brakiem czegoś do jedzenia to jednak przesada.

Poza tym uważam, że ludzie w związku powinni swoje sprawy załatwiać między sobą, a nie pozwalać na mieszanie się osób trzecich. Ja nie mam żadnego "adwokata" podczas naszych scysji, a o problemach piszę tylko tu oraz spotykam się co kilka miesięcy z koleżankami, którym sytuację przedstawiam raczej w formie żartu. Nikt nie wie jak mnie to wszystko boli, niedługo dowie się terapeutka, już mam zapowiedziany temat następnej sesji.

Mam prawie 40 lat i nie pasuje mi, że matka mojego faceta traktuje go (i mnie) jak małe dziecko, a nasze lokum jako arenę do podpisywania się swoim idealnym gospodarzeniem. Jeśli jej dorosły syn jest ze mną tyle lat, to widać pewne rzeczy nie przeszkadzają mu aż tak bardzo, z resztą sama go nakłaniam do zwracania mi uwagi bo wiem, że często zdarza mi się coś przeoczyć.

Firanki czy wystrój zmienia się u siebie w domu, a nie gdzieś, gdzie się jest gościem, przynajmniej ja tak uważam. Mój brat mieszkał kilka lat z dziewczyną w mieszkaniu, które kiedyś było notarialnie nasze, tam to dopiero był syf mogiła i smród, nawet partner po dziś dzień to przytacza. I co, miałabym się tam wpierdzielać, udzielać porad czy sprzątać? Bo co, bo brat jest dużo młodszy, a ja po śmierci mamy przejęłam wiele obowiązków związanych z tym, żeby wyszedł na ludzi i mu trochę matkowałam? A niech sobie mieszkają w smrodzie i syfie, co mi do tego skoro tak im dobrze? Nawet się tam za bardzo nie rozglądałam ani nic nie mówiłam (chociaż jak oni się tam myli, załatwiali, gotowali nie mam pojęcia).

Wolnoć Tomku w swoim domku, czyli widocznie "teściowa" już się czuje jak u siebie, mimo że jeszcze się nie wyprowadziliśmy. Nie pozwolę sobie na to i tak jak jej powiedziałam, póki nasza trójka jest razem, to JA jestem osobą decyzyjną i "panią domu", choćby i bardzo marną. Jak jej syneczkowi nie odpowiada, to niech rozmawia ze mną, a nie pozwala się prukwie szarogęsić, bo to źle świadczy i o nim jako o mężczyźnie.

Moim zdaniem Smentka, ty sie ogolnie "zapusciłaś". Nie masz pracy, nie czujesz się komfortowo, pozwoliłas swojemu partnerowi aby przejął całkowicie "dyszel" od waszego wozu i tutaj akurat twoje postępy w pracy nad sobą nie spowodowaly niczego dobrego dla ciebie. Dlaczego tak myślę? Bo po tych leczeniach, psychiatrach, psychologach i tabletach stałaś się potulna, usłużna i spolegliwa, straciłas swoje dotychczasowe "zęby" i partner to widzi oraz skrzętnie wykorzystuje.
Dziecko cię denerwuje, bo wpadlas w błędne koło. Zamiast zajmowac się dzieckiem, to łykasz tabletkę na uspokojenie i wymagasz aby dziecko było cicho bo ci przeszkadza. Dziwisz się, że jak ojciec wraca do domu to córka piszczy z radości? Jesli on jej niczego nie zabrania i mogą "trzodzic" ile im wejdzie?
Zajmij się sobą, znajdż jakieś zajęcie, a w ogole dlaczego ty jeszcze nie pracujesz? coś stoi na przeszkodzie? Poza tym, okaż córce więcej zainteresowania, nie zakazuj tylko bierz udział w jej grach i zabawach a odzyskasz dziecko. Tylko nie siedz i nie dramatyzuj. Lekarz powinien wiedzieć o twoich skłonnościach do alkoholu, nawet jesli są według ciebie nieszkodliwe. Branie leków na depresję i picie alkoholu powoduje najczęsciej ogólne splątanie i niechęć do wczesnego wstawania z łożka, a w dzień podenerwowanie i dążenie do "świętego spokoju". specjalnie używam tu potocznego języka, żebyś wszystko dobrze zrozumiała. 

Ogarnij się kobieto i zrób coś ze swoim życiem, bo na razie przelatuje ci jak piasek między palcami.

Czy powinnaś być z partnerem tego ci nie powiem, bo nie wiem. Ale dopóki nie rozmawiacie jak równy z równym to każda taka rozmowa nie ma sensu.

122

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
nim2 napisał/a:

A ja Ciebie doskonale rozumiem, wbrew temu co piszą tutaj niektórzy. U mnie na szczęście nie było dziecka, więc rozstanie przeszłam w miarę bezproblemowo. To co u mnie zadziałało (być może u Ciebie się sprawdzi, być może nie) to skupiłam się na sobie. Związek tego nie przetrwał, bo kiedy każdy myśli o sobie, nie ma nikogo kto pracowałby nad związkiem. Ta, jasne: chłop pracuje, a ona wydziwia. Autorko, nie daj sobie wciskać takich bzdetow. Zarówno on jak i Ty, oboje jesteście odpowiedzialni za ten związek. Być może w obecnym stanie Twojego zdrowia, zwyczajnie nie nadajesz się do budowania relacji ..przykre, ale prawdziwe. Wróć do siebie, otocz się opieką i troska, to inne rzeczy też się ułożą. A on, skoro chce być w małżeństwie z rodziną, niech tak zostanie. Moja 'tesciowa' dała mi przedsmak tego co mnie czeka. Jej drugi syn był wówczas do drugim rozwodzie i oba nadal obwiniała wszystkie kobiety świata, że nie ma żadnej która by na niego zasługiwała. Kierowała cała rodzinka, wszyscy tańczy do jej muzyki, ja się w porę wycofałam. Nie było czego zbierać (u mnie), bo i też nic nie powstało! Jedno wielkie kłamstwo i obłuda. Ja z nią w konflikty nie wchodziłam, bo nie byliśmy z partnerem ani w małżeństwie, nie mieszkaliśmy też razem, ale myślę, że wtrącała by się. Kto wie, może nawet o mnie rozmawiali. W końcu mój 'rycerz na białym koniu' przez parę lat nie potrafił się oświadczyć. O czym to świadczy? O siedzeniu pod pantoflem lub braku chęci brania ze mną ślubu. Zrozumiałam, że zasługuje na wartościowy związek, a nie ciągle życie w strachu, lęku. Wymiksowalam się z tego.

Usiądź i pomyśl. To, że on jest ojcem nie zmieni się nawet wtedy, kiedy przestaniecie być razem. Sorry, ja bym mu dała ultimatum. Albo bierzemy ślub i żyjemy jak ludzie albo do widzenia i układamy sprawy rodzicielskie.

Gdybyśmy nie mieli dziecka, to pewnie dawno byśmy się rozeszli- i nie dlatego, że córka jest przeszkodą w czymkolwiek, tylko nas scala, nawet jeśli już jesteśmy sobie dalecy. Jakby partner był naprawdę bardzo zły, pił, bił, znęcał się nad dzieckiem- wtedy sytuacja byłaby o wiele "prostsza", a tak on bardzo kocha córkę, ona jego... Ja też ją bardzo kocham, dlatego bronię się przed zafundowaniem jej koszmaru rozstania rodziców. Po ostatniej awanturze byłam w ciężkim szoku jak ona to przeżyła, trzęsła się w nocy, majaczyła, kręciła się... Nigdy czegoś takiego nie widziałam i nie chcę więcej widzieć.

Co do ślubu, to jest już za późno na takie ultimatum, poza tym mnie też już przeszła ochota po tylu nieprzyjemnościach, wystarczy że sobie wyobrażę na co byłabym skazana będąc jego żoną i częścią tej szacownej familii... Nie, nie ma opcji, chyba że jego rodzice jakimś cudem znikną z tego świata (co raczej nie nastąpi przez najbliższych kilkadziesiąt lat).

Co do myślenia o sobie- faktem jest, że sama siebie porzuciłam, zaniedbałam. Partner z matką zarzucają mi egoizm i myślenie tylko o sobie w sytuacji, gdy śmiem w ogóle upomnieć się o swoje racje. Ponad 3 lata poświęciłam córce zapominając kompletnie o sobie, swoim ciele i duchu (chociaż, ku zgrozie "teściowej", przynajmniej nadal dużo czytam). Wyglądam okropnie, roztyłam się, zero makijażu, po domu chodzę w mało ciekawych ciuchach (po co mam się stroić, skoro zaraz się ubrudzę od zabaw z córką czy sprzątania, po co się malować, skoro i tak nikt mnie nie widzi, wolę sobie dłużej pospać ;P ). Przestałam być atrakcyjną kobietą, a na tym mi zawsze zależało, kiedyś ćwiczyłam, zawsze miałam zrobione pazurki, makijaż, długie włosy, fajne ciuchy... Teraz nawet fryzurę mam jak strach na wróble, bo mi się eksperymentów zachciało, upolowane na promocjach kosmetyki leżą i marnieją, jedynie staram się dbać o ubiór, chociaż mam coraz mniejsze możliwości manewru przez tuszę... Tak, powinnam znowu zacząć myśleć o sobie, może wtedy inni też by o mnie myśleli...

ulle napisał/a:

ChPD? To na zwykłe lenistwo i niechlujstwo już zdążyli wymyślić jakąś nowomowe? Co jeszcze wmowia tym ludziom?
Od fejsa trzymam się z daleka, więc niczego z tego nowoczesnego bełkot nie zamierzam czytać.

ChPD to akurat nie fleja i leń, tylko osoba daleka od PPD, ale potrafiącą sobie doskonale radzić niekonwencjonalnymi sposobami wink. Nie jest to strona dla gimbazy czy gloryfikująca bycie ułomnym, naprawdę nie zdajesz sobie sprawy ile kobiet się identyfikuje z tym żartobliwym określeniem, jak są zaskakująco pomysłowe, jak sobie radzą. Ta grupa ma założenie, że nie trzeba być perfekcyjnym, żeby być szczęśliwym, dobrym, spełnionym. Też nie przepadam za Fejsem, ale ta stronka jest naprawdę godna polecenia wink

123 Ostatnio edytowany przez nim2 (2019-12-17 17:40:44)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Napiszę ogólnie do wszystkich, bo ciężko odnieś się do poszczególnych notek.

Nie, nie żartuję ze ślubem. Co jest w tym dziwnego, że dwoje "dorosłych" ludzi siada i spokojnie rozmawia na temat tego dokąd zmierza ich związek? Wręcz uważam, że w tej sytuacji to konieczne. Oni ze sobą nie rozmawiają, warczą na siebie, nikt nikogo nie słucha. A dzięki zadawaniu pytań...otrzymuje się odpowiedź smile jakie to proste. Piszę o sobie i swoich doświadczeniach, nikogo do niczego nie zmuszam. Poprzez ślub rozumiem fizyczne , mentalne i życiowe odcięcie pępowiny z rodzicami.

Albo inaczej, komunikujesz partnerowi w piątek wieczorem, że w sobotę wychodzisz i prosisz, aby zajął się dzieckiem. Jedzie na działkę? Niech ją weźmie. Jest głodny? Niech ugotuje dla siebie i dziecka. Ty znikasz i wracasz wieczorem. Powoli bym go do tego przyzwyczajała - jeden dzień dla siebie (spacer, fryzjer, praca co tam chcesz). Masz w tym czasie zająć się sobą w konstruktywny sposób. Nie wiem, nie znam Was, ale może właśnie spróbuj go zaangażować w prace domowe, dzięki czemu będziesz miała czas na poszukanie pracy, załatwienie spraw. Powodzenia!
Ps. Jeśli terapia nie przynosi rezultatu, poszukalabym innego terapeuty. Walcz o siebie!

124 Ostatnio edytowany przez ulle (2019-12-17 18:34:43)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Smentko, jesteś wiec zapuszczona, jak wiele innych kobiet, które od lat przymusowo  siedzą w domu. Jednak od września mała chodzi do przedszkola, więc dlaczego ociagasz się ze znalezieniem pracy? Rozumiem, że się zasiedzialas, ale może pora najwyższa, byś zaczęła wychodzić do ludzi? Twój partner cały dzień pracuje, więc czym ty się zajmujesz przez ten czas? Siedzisz i czytasz jakieś głupoty i szpikujesz sobie głowę jakąś nowomowa, żyjesz w oderwaniu od rzeczywistości. Zamiast czytać o babach leniach, którym nie chce się normalnie zajmować domem, tylko wymyślają sobie jakieś alternatywne sposoby na samorozwoj, to może wzielabys do ręki scierke i posprzatala w chalupie? Tu kilka dni temu był wątek kobiety z ChpD, która z tych nudów i niespelnienia wzięła sobie boczniaka i tak się dowartosciowywala. Dobrze, że chociaż się roztylas i ogólnie zapuscilas, to przynajmniej gachy ci nie w głowie. Tamta, od tego wątku niczego innego nie robiła, tylko siedziała przed lustrem i się stroila dla boczniaka.
Ty chociaż takich zapedow nie masz, przynajmniej póki co.
Nie imponuja ci kobiety, które dbają o dom, są pracowite jak mrówki i wkładają dużo serca oraz pasji w to, by czynić swój dom coraz piękniejszym i przytulniejszym. No cóż, bywają i takie kobiety. Czy twojemu facetowi to odpowiada? Ty uważasz, że tak, bo jest z tobą już tyle lat i jakoś wytrzymuje. Twojej teściowej na pewno coś takiego się nie podoba i ty wiesz o tym doskonale.
Czytając to, co o niej piszesz wnioskuję, że ty traktujesz ja jako rywalke, z którą walczysz o swoją pozycję, ale z góry wiesz, że koniec końców i tak będziesz ta przegraną. Dlatego uciekasz w jakieś ChpD i wmawiasz w siebie głupoty. Jeśli jest coś do zrobienia, to po prostu robi się to- to żelazna zasada w domu. Twój partner jest nadzwyczaj pracowity, energiczny i szybki w działaniu, a robota pali mu się w rękach. Napisałaś, że cała jego rodzina jest taka. A skoro tak jest, że domyślam się, że działasz na nerwy temu człowiekowi, tak jak on tobie. Przychodzi weekend i on od rana ucieka z domu, bo ma robotę na działce, a chciałabyś, żeby siedział w domu pił piwo i patrzył, jak po domu chodzi lelumpolelum, wiecznie niezadowolone i zaniedbane, no istna ofiara losu.
Zmień terapeuta, bo coś mi się wydaje, że trafiłaś na jakąś babe gadajaca po nowemu i być może z syndromem ChpD i tak obie siedzicie i utwierdzacie w tych swoich poglądach niemajacych niczego wspólnego z normalnym życiem.

125

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Olej te teksty o tym, ze musisz byc perfekcyjna pania domu. Nic nie musisz.

Problem Twoj jest taki:
Ty masz problem by zajac sie soba i Twoim zyciem. Nie zyciem dziecka ,nie meza, nie rodziny. Swoim wlasnym. Wlasnymi marzeniami i ambicjami. Juz masz ten problem sama ze soba.
W dodatku jestes otoczona ludzmi, ktorzy juz nazywaja Cie egoistka, ciagle sciagaja Cie w dol.
Matka sie wtraca gdzie jej wcale byc nie powinno. Maz jest despotyczna wkurzajaca maruda.
Nie ma znaczenia co ludzie mysla o Tobie. Tak, nawet bliscy.
Wedlog mnie powinnas isc do pracy i zerwac z mezem polubownie.
Inaczej bedziesz sie meczyc.

126 Ostatnio edytowany przez Smentka (2019-12-18 01:32:29)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku
Salomonka napisał/a:

Moim zdaniem Smentka, ty sie ogolnie "zapusciłaś". Nie masz pracy, nie czujesz się komfortowo, pozwoliłas swojemu partnerowi aby przejął całkowicie "dyszel" od waszego wozu i tutaj akurat twoje postępy w pracy nad sobą nie spowodowaly niczego dobrego dla ciebie. Dlaczego tak myślę? Bo po tych leczeniach, psychiatrach, psychologach i tabletach stałaś się potulna, usłużna i spolegliwa, straciłas swoje dotychczasowe "zęby" i partner to widzi oraz skrzętnie wykorzystuje.

Też mi się wydaje, że jednak wolał mnie taką, jaka byłam- tylko że oprócz zalet byłam też non stop sfochowana, obrażałam się gdy on się nie domyślał o co mi chodzi itd.

Pytacie mnie czemu nie poszłam jeszcze do pracy- przede wszystkim dlatego, że pierwsze dwa miesiące były okresem adaptacji córki w przedszkolu, nie było łatwo w ogóle namówić ją do wyjścia, działy się dantejskie sceny. Poza tym choroby- choćby dwa tygodnie temu nie chodziła do przedszkola tydzień. Ciężko mi sobie wyobrazić sytuację, gdy idę do nowej pracy i od razu muszę brać wolne, partner nie mógłby mnie zastąpić w siedzeniu w domu, bo za nieobecności nie ma płacone w ogóle. Praca musiałaby być do max 15:30, żebym zdążyła przed zamknięciem przedszkola. Jest to wykonalne, ale wybór znacznie się zawęża.

Poza tym moim marzeniem jest iść na pewien kurs doszkalający, który sporo kosztuje, a może mi go sfinansować UP- z tym, że dopiero za miesiąc do dwóch. Próbowałam szukać szkoleń na koniec roku i owszem, są- z podstaw angielskiego, obsługi komputera, nawet na wózki widłowe mi proponowano wink. Planuję poczekać aż będą fundusze, zrobić kurs i wtedy szukać pracy.

Jesteście ciekawi jakie były efekty dzisiejszego spotkania z "teściami"? Córeczka dopiero usypia po kilkukrotnych, ciężkich wymiotach spowodowanych napasieniem jej słodyczami, całą pościel i łóżko pokrywały niestrawione resztki czekolady, orzechów, ciastek i czego oni jej tam nie dali. Wymiotowała 5 razy w życiu, z czego dwa w ciągu dwóch tygodni- poprzednie były przez to, że "teściowa" dała jej na kolację stare parówki (ta idealna gospodyni nie widzi problemu w zjedzeniu czegoś, co leży w lodówce kilka dni i jest obślizgłe, śmierdzące, nawet próbowała mi udzielać rad jak powinnam takie rzeczy "odświeżać" <rzyg>).

Zostawiłam ich tylko na godzinę ("teściów", córkę i partnera), musiałam iść do apteki bo mam grypę i prawie 40 stopni gorączki. Partner dostał szału, obwiniał dziecko że się "obżera słodyczami", rzucał do mnie tekstami typu "ja wiem, że ty jesteś najmądrzejsza, a moi rodzice beznadziejni" itd. Musiałam się wściec i bardzo dobitnie mu wytłumaczyć kto powinien odpowiadać za to, co dziecko je, i że to nie córki wina, że "dorośli" ją zarzucili pakami słodyczy, a ona je zjadła. Nie wiem co jutro zrobię, ale jestem po prostu niewyobrażalnie rozwścieczona nieodpowiedzialnością "teściów". Partner deklaruje, że zakaże dawania córce słodyczy, ale jakoś marnie to widzę.

Nawrzeszczałam na niego, że ma do mnie ciągłe pretensje o czepianie się jego "idealnych rodziców", a ile razy powtarzałam, żeby nie dawać córce słodyczy??? Że nie szanuje mojego zdania, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić, ale jakim jest człowiekiem i rodzicem skoro ma gdzieś to, że ktoś mu po prostu otruł dziecko??? Zaczął mówić, że ok, miałam rację, a ja odpowiedziałam, że nie chcę żadnych racji, tylko żeby zaczął słuchać i szanować co ja mówię!!!

Najchętniej wzięłabym teraz jakiegoś kija, najlepiej nabijanego gwoździami, i sprała "teściów". Z natury jestem zwolenniczką rozmów, nie dążę do agresji fizycznej, ale po tym, jak moja córeczka przez ponad godzinę cierpiała, wymiotowała na odległość, płakała, trzęsła się, nie rozumiała co się dzieje... Nie myślałam nawet żeby nagrywać, ale powinni zobaczyć do czego doprowadzili. Chociaż znając ich i tak byłoby na mnie, że sobie coś wymyślam i czepiam się tak krystalicznych osób, jak oni...

127 Ostatnio edytowany przez IsaBella77 (2019-12-18 09:47:02)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

autorko, ale zostawiłaś dziecko z teściami i tatą.
ok- teściowie źle zrobili dając dziecku słodycze ale za przyzwoleniem i aprobatą taty.
znowu- on powinien do tego nie dopuścić, żeby dziecko się nimi tak objadało.
to jemu nalezy się największa wulgaryzm.

128

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Córka jednak wymiotowała do samego rana, bałam się czy to się nie skończy szpitalem.

Po prostu klasyka gatunku moich problemów z "teściami" i partnerem- mówię coś, a tak jakbym nie wypowiedziała ani słowa. To dotyczy wielu spraw. O słodycze batalia jest odkąd się znamy z partnerem- najpierw co kilka miesięcy dostawaliśmy parokilogramową pakę, prosiłam żeby tego nie robili, bo on się obżerał i miał problemy z żołądkiem i zębami, a i mnie czasem ciężko było się powstrzymać od jedzenia, co źle się odbijało na mojej sylwetce. Dopiero awantura po paru latach sprawiła, że... wysyłają mniej hmm. Przy ostatniej aferze nawiązałam do tego tematu, a "teściowa" stwierdziła, że przecież mogłam nie jeść- jasne, tylko dlaczego nie można było przyjąć argumentów i nie wystawiać nas na takie pokusy?

Nie mam pojęcia czemu ci ludzie są tak uparci jak osły nawet w z pozoru błahych sprawach. Zawsze, ale to zawsze po ich wizytach zostaje jakiś smród. To nie jest tylko kwestia mojego nastawienia.

Partner zachował się źle pozwalając córce zjeść nawet nie wiem ile tych słodkości, ale też mnie to szczególnie nie dziwi, niemal codziennie walę grochem o ścianę, gdy wracając z pracy przynosi dziecku a to batonika, a to wafelka... Tak bardzo mi zależało, żeby trzymać córkę jak najdalej od tego syfu, żeby nie miała problemów z wagą jak ja, a "teściowie" i partner szybko mi zniszczyli ten plan, bo co? "Bo każdy daje dzieciom słodycze" hmm

Naprawdę, z samym partnerem ciężko jest postępować, a on plus jego starzy to już w ogóle dramat. Z nimi się nie da grzecznie, po prostu trzeba o wszystko robić awanturę. Nie potrafię zrozumieć motywów takiego postępowania.

129 Ostatnio edytowany przez nim2 (2019-12-18 15:30:39)

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Napiszę wprost, co zamierzasz zrobić i jaki masz plan? Wiesz, że brak decyzji to też decyzja? Moim zdaniem otrzymujesz cały czas komunikaty i informację zwrotną, pytanie jak zareagujesz. A z tego co piszesz, nie widzę nic konstruktywnego.

Yyy jakie pokusy.. Smetko, jesteś osobą dorosłą i może pora wziąć za siebie odpowiedzialność? Nie pisze w złej wierze czy złośliwie. Zadbanie o siebie nie jest czymś egoistycznym, serio pomyśl o zmianie terapeuty.

A propos córki. To dziecko samo nie wie co jest przez Was akceptowalne, a co nie. Zarówno Ty jak i Twój partner ciągnięcie w swoją stronę, to i dzieciak jest skołowany. Dorosły by nie wyrobił, a co dopiero dzieciak w takim kotle.

130

Odp: Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Czy Waszym zdaniem to, że chciałam wysłać do "teściów" lakoniczny sms z "podziękowaniami", że po raz kolejny mimo próśb przywieźli słodycze i córka się zatruła, jest "sianiem fermentu"? Bo właśnie usłyszałam to od partnera...

Posty [ 66 do 130 z 148 ]

Strony Poprzednia 1 2 3 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » Różnice temperamentów, charakterów w 7-letnim związku

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024