Hej dziewczyny,
od kilku tygodni mianuję się singielką. I choć teraz powoli wracam do żywych to często jeszcze nie dowierzam temu co się stało, ale od początku.
Byliśmy razem 2 lata. W tym czasie po pół roku od naszego bycia razem zdecydowaliśmy się razem zamieszkać. I było nam w całym tym związku po prostu pięknie. Nie było większych sprzeczek, czy niedopowiedzeń. Kochaliśmy się, wspieraliśmy się, byliśmy swoimi przyjaciółmi i powiernikami sekretów. Mieliśmy też w swoim towarzystwie największy ubaw (przeszliśmy już chyba wszystkie stadia wygłupów - od bąków pod kołdrą po tańce szamana nago, żeby mnie rozbawić). U jego boku wszystko było łatwiejsze i cudowne a jego uśmiech od razu powodował uśmiech na mojej twarzy. Mieszkanie - choć bardzo się tego bałam, też nie generowało konfliktów. Jasne, kłóciliśmy się o pierdoły, ale zawsze godziliśmy się tego samego dnia żeby nie iść zezłoszczonym spać. Seks też był cudny. Pomimo lat i tego, że mieszkając ze sobą mieliśmy siebie pod dostatkiem i całym sobą to i tak zdarzało nam się zaskoczyć siebie w łóżku i w życiu. Idealnie wręcz. Do kwietnia.
W kwietniu powiedział mi że wydaje mu się że jego uczucie się zmieniło, że nie czuje już motyli i że czuje jakiś dziwny stres związany z naszym związkiem. Chciał odpocząć i przemyśleć sytuację, więc odseparowaliśmy się na tydzień czasu. Po tygodniu stwierdził, że to ciężka sytuacja, ale wolałby żebyśmy się rozstali. Nie dałam wtedy za wygraną. Byliśmy w świetnym związku, byliśmy dla siebie przyjaciółmi i super kochankami i po chwili rozmowy zdecydowaliśmy że spróbujemy na nowo mieszkać osobno, bo może decyzja była zbyt nagła. Ja pomagałam mu w szukaniu pokoju, on jeździł ze mną oglądać pokoje które sobie znajdywałam. Przy okazji naszych przeprowadzek był dla mnie największym wsparciem - jak nie mogłam spać sama to przyjeżdżał w środku nocy, a jak poryczałam się bo to był pierwszy dzień mieszkania osobno + mój okres to szybko zbiegł do sklepu kupić mi pakiet okresowy (czekoladę i inne łakocie) a potem tulił mnie i czekał aż się uspokoję. Osobno mieszkaliśmy przez miesiąc czasu, widząc się i tak niemal codziennie (nawet gdy już nie mieliśmy planów to pisał czy nie chcielibyśmy się zobaczyć). I pomimo że od kwietnia nie mówił mi już że mnie kocha, to w jego gestach, oczach i uśmiechu widziałam dużo miłości.
Początek kolejnego miesiąca zaczął się od poważnej rozmowy i jego decyzji że jednak dalej tego nie czuje. Że jest lepiej niż było, ale on nie wie czy mnie kocha. Walczyliśmy jeszcze o ten związek pół następnego miesiąca, by ostatecznie dać się sobie rozejść (on chciał odejść, ja walczyłam jak lwica i w końcu musiałam się poddać). Rozstanie było mało dojrzałe - bo pełne czułości, zrobiliśmy też tej nocy wszystko to co sprawiało nam najwięcej frajdy - wypiliśmy wspólnie wino, zjedliśmy lody, pół nocy przegadaliśmy, a kolejne pół spaliśmy w swoich ramionach). Rano pożegnaliśmy się. A ja dalej nie mogę uwierzyć że to się skończyło i że już nas nie ma. Nie wiem co się stało i nie mogę uwierzyć w to że jego miłość nagle się skończyła :c To dobry chłopak, serio. Taki, którego szuka się ze świecą i to jeszcze po zakamarkach.
Dziewczyny, czy miłość naprawdę tak o, mija? Czy jest szansa, że on jednak wróci? Brakuje mi wszystkiego. Jego głosu, śmiechu, dotyku, czułości, naszych rozmów i wygłupów. A najgorsze są sny :c
Ach co ważne, po rozstaniu troszkę pisaliśmy. Dowiedziałam się wtedy, że bierze tabletki na sen bo nie może spać od tygodnia i że dużo rozmawia z przyjaciółmi. Troszkę wtedy obudziła się we mnie też nadzieja, ale szybko zweryfikowałam to wyciągając od niego finalny powód rozstania. Powiedział jasno i wyraźnie, że mnie nie kocha.