Odkryłam, że jestem emocjonalnie uzależniona od chłopaka. Może mnie obrażać, kłócić się ze mną, prosić... Nie od razu, ale zgadzam się na bardzo dużo. Za dużo. To nie tak, że to jest w pełni jego wina....Wydaje mi się, że po części sytuacja wynika z mojej niskiej pewności siebie. Kocham go i boje się, że jeśli nie będę wystarczająco dobra to wybierze inną.
Doszło do tego stopnia, że zaproponował mi wprowadzenie się. Chciałam tego, ale było to sprzeczne z moimi zasadami moralnymi (jestem chrześcijanką). Bardzo cieszyłam się z przeprowadzki...Na początku. Choć miałam obawy, bo wiedziałam, że postępuję wbrew sobie i mojej religii. Ale pomyślałam, że jakoś to będzie. Rok temu byłam u spowiedzi i ksiądz odmówił mi rozgrzeszenia. Byłam zrozpaczona. Powiedziałam L., że muszę się wyprowadzić, bo to dla mnie za dużo. Ale przekonał mnie, żebym została. Od roku nie chodzę na spowiedz nawet na święta. Czuję się z tym okropnie. Na początku mówiłam o tym L., ale potem przestałam, bo nie miało to skutku. Po prostu odpuściłam tak ważną dla mnie rzecz...dla niego.
Takich sytuacji można przytoczyć więcej, ale ta gryzie mnie najbardziej.
Nie wiem co zrobić... Powinnam się wyprowadzić, ale czuję się dziwnie z tą myślą. Jakbym robiła krok do tyłu. Tak jakbym zrywała bez zrywania... Wiem, że gdybym to zrobiła to L. byłby wściekły. Boję się, że to popsułoby między nami i on by mnie zostawił.
Często się tak czuję... Myślę "Jeśli nie zrobię czegoś wbrew sobie dla dobra tego związku to on upadnie". Wiem, że to głupie i nie powinnam... Mam się szanować i nigdy nie robić nic wbrew sobie. Ale nie umiem postawić na swoim.
Co robić?