Witajcie,
Od jakiegoś czasu bardzo dziwnie się czuję, dlatego chciałbym spytać czy ktoś miał może podobnie w pododbnej sytuacji.
Na wstępie zaznaczę, że od zawsze byłem osobą wrażliwą która może zbytnio przejmowała się niektórymi rzeczami. Zwykle jednak najpóźniej kilka dni po problem się rozwiązywał, ja poczułem "luz" i żyłem sobie dalej.
Chciałem też mieć kogoś, a mimo to że w pewnym momencie moi rówieśnicy byli już po paru związków ja dalej byłem bez takich doświadczeń. Było mi trochę smutno, ale żyłem sobie dalej jak żyłem samemu i ogarniałem życie. Chciałem kogoś mieć, ale nie za wszelką cenę. Wyobrażałem sobie, że jak jednak w końcu znajdę kogoś, to ta kobieta będzie miała ze mną jak w niebie, że będzie jej ze mną idealnie i że (co było błędnym zalożeniem), będziemy ze sobą już na zawsze...
Próbowałem poznawać przez internet. Jakiś czas zagadywałem i w końcu znalazłem wydawało się fajną dziewczyną z którą znalazłem wspólny język, zebrałem się w sobie i spotkaliśmy się po raz pierwszy
No i tak od słowa do słowa, od czynu do czynu rozpocząłem ten swój wyczekiwany związek jakoś w kwietniu 2018. Spotykaliśmy się regularnie, szukałem nowych atrakcji i miejsc na randki. Chciałem żeby było idealnie, sam chyba sobie stworzyłem jakąś wewnętrzną presję, że to tak musi super być. No i było, mimo tej presji czułem się dobrze w tym związku, działałem, ona to zauważała, poznawała moich znajomych rodzinę. W końcu zaczęły pojawiać się nieporozumienia, na których rozwiązaniu bardzo szybko mi zależało, bo przecież chciałem żeby było dobrze. Niekoniecznie zawsze wina była po mojej stronie, ale koniecznie chciałem szybko sprawę wyjaśnić, nawet gdy ona nie chciała o tym rozmawiać.
W końcu jednak coś we mnie pękło i na początku roku 2019 zacząłem odczuwać, że chyba to wszystko z nią wcale mnie nie cieszy. Zacząłem podchodzić bardziej obojętnie. Czułem, że np. powinienem się z nią spotkać w weekend, ale nie było już tu takiej chęci i przekonania jak wcześniej. Jakby pierwsze zauroczenie i fascynacja minęły, a ja nie do końca umiałem sobie z tym poradzić. Ostatecznie ona zauważyła że już nie jest tak jak było, ja mimo chęci i prób, by wszystko wróciło do stanu przedtem, nie byłem w stanie. Ostatecznie powiedziałem jej co czuję (czyli nic) i na początku lutego się rozstaliśmy. Wydawało mi się to najlepsze rozwiazanie dla obojga, ona też nie chciała dalej w to brnąć jeśli sama miałaby to ciągnąć.
Początkowo poczułem ulgę, stwierdziłem, że w końcu będę mógł się poświęcić pasjom, które nieco zaniedbałem będąc z nią. Nabrałem ochotę na wiele spotkań ze znajomymi, chciałem wypełnić sobie czas rzeczami, które przez prawie rok pomijałem. Myśli o tym co było cały czas gdzieś we mnie krążyły, wiele wspominałem, oglądałem zdjęcia, słuchałem naszych ulubionych piosenek, mimo to potrafiłem odwrócić uwagę od tych smutnych wspomnień. Wydawało mi się, że już jestem blisko do powrotu do pełnej równowagi i po 6 tygodniach totalnie bez kontaktu zacząłem znowu myśleć, że tak naprawdę nie umiałem wskazać powodu dla tego rozstania, wspomnienia odżyły, nie wyobrażałem sobie jakbym miał zobaczyć gdzieś jej jakieś zdjęcie z innym. Miałem jakieś pomysły w głowie, jak zrobić żeby było lepiej, wiedziałem już wtedy, że to pierwsze zauroczenie nie powróci, ale jednak wierzyłem że może znów i ona poczuje, że jest jej ze mną dobrze. Dziś już wiem, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię.
Pod koniec marca doszło do naszego pierwszego spotkania po przerwie i z każdym krokiem wracaliśmy do tego co było, w zasadzie można powiedzieć że na początku kwietnia już byliśmy znów razem. Jednak ja znów poczułem, że się męczę, ale wierzyłem że w końcu poczuję coś, może nie to co kiedyś, ale jakąś taką rzeczywistą chęć do spędzania czasu z nią. Zacząłem działać trochę wbrew temu co czułem, robiłem to co myślałem, że ona by oczekiwała. I ona to zauważała, doceniała, dlatego też w jej głowie rodziła się nadzieja, że jednak się nam uda. Jednak takie działanie jak moje ma chyba swoje granice, i znowu nie dałem rady, już po majówce zaczęła jakieś swoje gierki, że daje z siebie tyle ile dostaje itp (oczywiście dawała mało, ale ja też). Ja mimo, że nie czułem się komfortowo, nie chciałem sam tego kończyć, chyba głupio się czułem, że wróciłem i znowu było to samo... Ostatecznie pod koniec maja sama stwierdziła, że chyba traci wiarę, że to nam się chyba nie uda, i że powinniśmy to skończyć. Ja już tutaj nie protestowałem, nie umiałem sam tego skończyć, to ona to zrobiła za mnie, a ja już nie byłem w stanie nijak tego ratować.
Sytuacja wydawała się podobna do tej z lutego - czułem smutek, żal, ale jednak trochę ulgę, tym razem ten związek był już dla mnie sprawą zamkniętą, znowu myślałem o tym co będę mógł robić, zająć się trochę sobą a może po jakimś czasie poznać kogoś nowego. Minął weekend i nagle coś mnie wzięło... Pierwszy raz miałem takie coś, to rąbnęło mnie tak nagle - że jednak wcale nie mam ochoty na to wszystko o czym myślałem, że najchętniej położyłbym się na łóżku i leżał..., myślałem już naprawdę, że to jakaś depresja, koszmarne uczucie, jakbym dostał za swoje, za to co robiłem tej dziewczynie... Z dużą trudnością wykonywałem codzienne czynności. W ogóle nie myślałem już o tym związku, nie myślałem o tych wspomnieniach, a jednak w mojej głowie pojawił się jakiś dziwny lęk co to będzie dalej, jednak nie było tak kolorowo. Z czasem trochę się poprawiło, trochę pomógł mi męski wyjazd nad jezioro, gdzie jednak zajmowałem się dobrą zabawą. Ale po powrocie dalej było dziwnie... I jest do dziś. Jestem 2 miesiące po rozstaniu, a jednak... Miewam dziwne stany - czuję czasem dziwny lęk, chociaż nie mam powodu. Powinienem teraz odżyć a nie mogę - niby to ja sprowokowałem głównie zakończenie związku, a miewam czasem takie dni że mam wrażenie jakbym miał zaraz się popłakać. Nie umiem się zrelaksować, odprężyć. Bywa raz lepiej raz gorzej, ale nie jest to to, co było w lutym, i nawet w pierwszym momencie po rozstaniu. Teraz pewnie za bardzo rozkminiam i analizuje swój stan i z tego mogą wynikać kolejne sprawy, ale jednak nie spodziewałem się tego po rozstaniu, którego tak naprawdę... chciałem... Jakby doszło do jakiegoś przeciążenia stresu w mojej głowie. Sam nie wiem, czy to w końcu minie? Czy ktoś miał coś podobnego?
Mam świadomość, że robiłem tej dziewczynie niezłą sieczkę i że ją skrzywdziłem, po takim doświadczeniu nigdy na pewno nie zrobię czegoś takiego. Ale jednak nie myślę już o niej, a czyżby gdzieś w mojej podświadomości pozostało coś co mnie doprowadziło do takiego stanu? Nie proszę o krytykę tego co jej zrobiłem, tylko o pomoc w sprawie tego stanu jaki teraz mam