Postaram się opisać sytuację zwięźle i na temat.
Otóż oboje mamy dzieci z poprzednich związków. Ja mam 6- letnią córkę, którą wychowujemy wspólnie. On ma 5- letnią córkę i 3- letniego syna. Wychowuje je jego była.
Od ponad roku trwa batalia w sądzie o władzę rodzicielską. W sensie była chce pozbawić mojego narzeczonego praw całkowicie. Nie chce, aby widywał się z dziećmi i miał w ogóle cokolwiek do powiedzenia w kwestii ich wychowania. Wyszła za mąż, urodziła trzecie dziecko i po co dzieciom ojciec biologiczny, skoro mają nowego tatusia (tak, zadbała o to, aby dzieci mojego narzeczonego mówiły "tato" do jej obecnego męża)? Badania psychologiczne, które zlecił sąd wykazały, że co prawda relacje dzieci-ojciec się rozluźniły (jego była uniemożliwiała kontakty, znikała bez słowa na 2, 3 miesiące, ciągle zmieniała miejsce zamieszkania), ale są poprawne wbrew temu co twierdzi jego była.
Na moją prośbę wynajął adwokata, aby walczyć o dzieci.
I tak trwała ta przepychanka, aż do piątku...
Wieczorem dostał wiadomość, gdzie jego była stwierdziła, że...ODDA MU DZIECI bo wie, że sąd mu praw nie odbierze, a ona wychowywać ich wspólnie nie będzie. Ponadto będzie płaciła na ich rzecz alimenty, ale nie chce się z nimi widywać bo "pękło by jej serce". Mało tego- pierwszy raz od roku dała nam dzieci na cały dzień (który spędziliśmy cudownie), a potem od tak napisała, że dzieci mogą zostać u nas na noc i że następny weekend też będą mogły spędzić u nas.
Do rzeczy...Co o tym myśleć? Skąd taka zmiana i w dodatku tak nagle? Czy to jakaś prowokacja? O co tu chodzi? Dodam, że niebawem odbędzie się kolejna sprawa, na której ona chce zrzec się praw na rzecz mojego narzeczonego (napisała mu to w wiadomości).
Pomocy