To ja moze opowiem swoja historie i ocenicie, czy moge miec do czynienia z narcyzem. Postaram sie przedstawic fakty, same fakty i ich nie przejaskrawiac.
A zaczelo sie banalnie, to byl moj pacjent. Nie wydaje mi sie, zebym byla jakos specjalnie i przesadnie mila na pierwszej wizycie, po prostu taka jestem, ale chyba uznal to za flirt. Potem wymiana maili, nic specjalnego 'bede musial szukac pretekstu zeby zajrzec ponownie'. Ale to wszystko, az pewnej nocy przegladalam messengera i w folderze 'inne' znalazlam wiadomosc od niego, sprzed siedmiu tygodni (czyli mniej wiecej od daty ostatniego maila). Rozsadek mi mowil, nie odpisuj, ale jednak to zrobilam. Bylam wrecz pod wrazeniem, ile uwagi mi poswieca i jak chce mnie poznac, jak komplementuje, nikt przedtem mnie tak nie komplementowal. Podobalo mi sie to... Spotkalismy sie. Kawa rozmowa, czego chcemy od tej relacji. Z zalozenia to mial byc romans, oboje mamy rodziny, ale szczerze powiedzialam mu, ze interesuje mnie relacja kolezenska, z reszta pomyslalam, ze nawet nie jest w moim typie. Pod koniec spotkania zaczal mnie calowac, ale nie porwaly mnie te pocalunki. Od tamtego spotkania byl niemal codziennie u mnie w gabinecie, codziennie pisal, codziennie komplementowal, codziennie z samego rana widzialam 'dzien dobry' na messengerze. Po niedlugim czasie zaczelismy ze soba sypiac. W dalszym ciagu przychodzil do mnie dosc czesto, oczywiscie wtedy kiedy on mial czas. Raz nawet zarezerwowal hotel i ublagal mnie, zebysmy sie spotkali, przeciez i tak wychodze do kolezanki to moge do niej dotrzec pozniej. Czulam sie tak dobrze jak nigdy, ze nie zauwazylam czerwonych lampek: uzaleznienie od niego, zawlaszczanie ('spusc na drzewo tamtego faceta, jestes moja'), zazdrosc (kiedy odezwal sie do mnie dawny kolega to bylo wypytywanie 'co to za facet, czy jest ci bliski'). Na poczatku snul wizje zebysmy spedzili ze soba cala noc gdzies w hotelu, on zaplaci i bedziemy sie 'kochac ile sil' (kochac, nie uprawiac seks, co mnie troche zdziwilo). I ze czego on nie chce ze mna robic, co moglibysmy sprobowac. Jak sie domyslacie, nic z tego nie zostalo zrealizowane. Kolejna czerwona lampka, ktora powinna mi sie zaswiecic- kiedy mu nie odpisywalam przez kilka godzin, bo zwyczajnie zle sie czulam to byla pretensja 'gdzie cie zawialo' a potem milczenie z jego strony, pozniej rozmowa ze mna jakby od niechcenia. Postanowilam sie nie narzucac i tez nic nie pisalam, wtedy on zaproponowal spotkanie, napisalam, ze wole jutro ale przeforsowal ze spotkamy sie za dwie godziny. Kupil mi czekoladki, to byly mikolajki. Kiedy jechalam na spotkanie z nim wyslal mi zdjecie na ktorym zalotnie patrzy w obiektyw i sie pręży (i to nie bylo sefie sprzed chwili, tylko na pewno zrobione jakieś 3 tygodnie wczesniej, mial na nim dluzsze wlosy), po czym stiwerdzil, oj nie to mialo isc do mnie i wyslal mi inne zdjecie. Nie zaragowalam. Oczywiscie po spotkaniu och jak cudownie bylo i jak mnie uwielbia. Znowu dalam sie wciagnac. Potem stopniowo dawal mi mniej, wiec zaczelam sie bardziej starac. On rzadko kiedy mogl sie ze mna spotkac jak ja proponowalam, bo praca, bo cos, mimo ze na poczatku to praktycznie byl u mnie codziennie lub co drugi dzien (i praca nie była wymówką)
W pewnym momencie bylo mi juz ciezko, bo to ja czulam sie odurzona i odrzucona jednoczesnie, ze cos we mnie peklo i napisalam mu maila, ze to juz koniec. Napisalam, ze ta relacja przestaje mi odpowiadac i napisalam tez dlaczego. Ale wszystko odczytal po swojemu, dodatkowo zostawil pewne niedomowienie, postanowilam sie z nim skontaktowac po kilku dniach i to wyjasnic, i oczywiscie jak cma w ogien, czy jestem pewna, ze to juz koniec, w koncu tak swietnie nam sie rozmawialo, to nie byl sam seks. Zaczelismy sie znowu spotykac, ja odpuscilam czekanie na jego wiadomosci, ale sam jego stosunek do mnie sie poprawil. Znowu pisal niemal codziennie, a przynajmńiej wysylal buziaka, milo. Nie spotykalismy sie juz tak czesto, ale gdzies wyczytalam madre stwierdzenie-wracasz do narcyza, myslisz, ze wracasz po wiecej, a tak naprawde wracasz po mniej. I faktycznie po mniej wrocilam, rzadsze spotkania, rzadsze pisanie. Z mojej strony tez raczej milczenie, ale kiedy czul, ze traci kontrole, podejmowal zawsze proby jej odzyskania, udane proby. Ja zawsze traktowalam go tak samo, odpowiadalam z usmiechem. U niego roznie, czasami pisal oschle, czasami mi sie zwierzal, oczekujac dobrego slowa (oczywiście pocieszałam), no ale zazwyczaj pisal do mnie milo. Standardem bylo oczywiscie, juz od poczatku relacji, ze wysylal mi duzo selfie, albo zdjecia, co aktualnie robi. No i teraz dochodzimy do tego, co wydarzylo sie ostatnio. Rano krotka wymiana wiadomosci, wieczorem wyslalam mu tylko emotke, na ktora nie odpowiedzial...ale odczytal. Kilka dni milczenia z jego strony. Myslę - poczekam. Nie narzucam się. Weszlam na jego profil- poblokowal wszytskie posty, ktore mial jako publiczne (nie jestesmy znajomymi na fb, ale niektore rzeczy mial wrzucone jako publiczne, glownie duzo selfie), dodatkowo jeszcze zmienil nazwe uzytownika na "beznadziejnytyp". Szczerze pomyslalam wtedy, ze zona sie dowiedziala i czeka mnie niemila konfrontacja. Napisalam do niego, czy cos sie stalo, ale napisal mi, ze ma problemy w domu i zebym dala mu czas na ogarniecie sie, odezwie sie. No wiec nie naciskalam. W miedzyczasie poszlam na terapie i dowiedzialam sie o narcyzach. Duzo czytalam. Po kilku dniach widzialam, ze jego nazwa uzytkownika wrocila do normy, ale sie nie odezwal, pomyslalam, ok. Tak ma byc, ja sobie ukladam w glowie, czytam o tym zaburzeniu. W sumie minal niecaly tydzien, chociaz wydaje sie, ze dluzej, kiedy dostalam powiadomienie '****** wyslal ci wiadomosc' ...a juz bylo lepiej, u mnie, obudzilam sie z usmiechem na ustach, poszlam na trening. Wrocilam i oslupialam, nie odpisalam od razu, a on zaczal swoja standardowa spiewke, jak sie mam i czy mam czas sie spotkac. Spotkalismy sie. Pierwszy raz w zyciu nie wygladal dobrze, a kiedy powiedzialam mu, ze autentycznie sie wystraszylam, ze zona cos odkryla, to przeprosil i powiedzial, ze nie, ze mieli wieksze sprzeczki. Po wszytskim podziekowal mi, za naprawde fajnie spedzony czas. Po raz pierwszy spojrzalam na niego nieco z boku. Ile nas ma ? Ciezko powiedziec. Raz mi sie przyznal, ze kiedys mial juz romans, ale skonczyl sie on stalkowaniem go ze strony kochanki przez pol roku. Troche sie jej nie dziwie, jesli ja tez tak omotał....i może ona też była zaburzona, ale prawdy się nie dowiem. A ja, znowu wrocilam, znowu po mniej. Bo teraz odzywa się raz na kilka dni, czyli przetestował kolejną granicę - jak mało może dać, żebym była jeszcze dalej chętna.Ciesze sie z jednego, ze spotkania z psychologiem jednak troche pomagaja odbudowac mi sile i wiare w siebie. Bo za kazdym razem, kiedy on dawal mniej, czulam sie odrzucona, nieatrakcyjna i taka nijaka. Teraz kiedy sie nie odzywa, czuje ulge. Teraz jest tak, że moja madra kolezanka nakładła mi do łba - jaki by nie był, narcyz czy nie - nie musi dawac z siebie wiecej, niz mu sie podoba a Ty się nie musisz na to godzić. I święta racja. Przestaję o nim mysleć, czytam dużo, skupiam się na swojej głowie. Czasami tylko mysle, czy nie oceniam go nazbyt surowo - moze to kryzys wieku sredniego (ma ponad 40 lat), może zdobyl i uznal, ze jestem jego, wiec nie musi sie wysilac. Hitem jest tylko to, ze ostatnio byłam na badaniach u mojej przyjaciolki po fachu, zrobiła mi "ciuś, ciuś - masz wirusa przenoszonego drogą płciową, nie bój sie bo jest niegroźny" - na pewno nie mam tego od mojego stałego partnera, jedyną możliwością jest kochanek albo żona kochanka...