Hej, długo wzbraniałam się przed napisaniem na forum, lęk przed oceną i brakiem zrozumienia jakoś nie pozwalał mi się otworzyć.
Od kiedy pamiętam nosiłam w sobie poczucie bycia gorszą. Mam 20 lat, a 6 lat temu zdiagnozowano u mnie depresję. Ostatni epizod przeżyłam rok temu, myślałam że mam to już za sobą. O wszystko obwiniałam niewłaściwy wybór kierunku studiów. Zmieniłam kierunek, tryb studiów z dziennych na zaoczne, poszłam do pracy. Przez jakiś czas dawałam sobie radę psychicznie i fizycznie. Obecnie przebywam na zwolnieniu zdrowotnym zarówno w pracy jak i na uczelni. Spokojnie mogę powiedzieć, że znajduję się w swoim małym piekle. Czuję, że znów przegrałam. Czuję się winna i jest mi wstyd. Przecież powinnam być silniejsza z każdym upadkiem... Nie wiem ile jeszcze wytrzymam... Każdy dzień, jest dla mnie jak tortura.Wstanie z łóżka to wyczyn. Z każdym kolejnym wieczorem, kładąc się do łóżka, praktycznie błagam o to, żeby Bóg mnie zabrał. Nic mnie nie cieszy, nie mam siły na normalne obowiązki. Nie widzę swojej dalszej przyszłości, nie mam na nią pomysłu. Czuję, że moje życie nie ma sensu, czuję się jak pasożyt we własnym domu, który praktycznie przestałam opuszczać ( z wyjątkiem terapii i wizyt u lekarza). Coraz częściej myślę, że nie jestem nikomu potrzebna,że jakoś rodzina i przyjaciele poradzili by sobie z tą stratą (dla mnie to żadna strata) Chociaż mam wspaniałe przyjaciółki i o dziwo chłopaka ! Mam również normalną rodzinę ( o ile istnieje kryterium normalności), to wszystko wpędza mnie w jeszcze większe poczucie winy... Bo przecież ludzie mają większe problemy i jakoś żyją, ba nawet się tym życiem cieszą.
A ja nie mam już siły, już nie wierzę że będzie jeszcze dobrze. Nie chcę moje życia, gdyby była taka możliwość to oddałabym komuś swoje.
Przepraszam za ten wywód, sama nie wiem do końca do czego zmierzam. Może jest tu po prostu ktoś, kto wytrwał i pokonał siebie, pokonał depresje. I da mi choć iskierkę nadziei, że da się...