Witajcie,
Jestem matką 10 latka, od 4 lat jestem sama. Niedługo skończę 38 lat. Myślę, że rozdział związków jest już za mną, z wielu powodów, więc próbuję jakoś inaczej zapełniać i wypełniać swoją codzienność... Ale wciąż słyszę, że nie mam racji, że jestem jeszcze młoda, że dziecko dorośnie, a ja zostanę sama (jak gdybym teraz nie była... ), że wszystko się może zdarzyć... itd.
Czy waszym zdaniem bardziej sensowne jest zaakceptowanie rzeczywistości i świadome życie w pojedynkę, czy gonienie za złudną nadzieją, że jeszcze coś zmieni się na lepsze???
Najlepszym podejściem by było cieszenie się tym, co jest teraz, dzieckiem, zainteresowaniami swoimi, a jeśli akurat na swojej drodze spotkałabyś kogoś ciekawego, to po prostu pozwolić na to. Nie warto być pogodzonym z tym, że będzie się już zawsze samemu, ani nie warto za mocno gonić za facetami i dążyć do bycia z kimś za wszelką cenę. Po prostu życie napisze swój scenariusz, a Ty bądź otwarta na nowe znajomości.
Jak miło, że choć jedna osoba coś napisała - zakłopotana123451 dziękuję!
Też myślałam, że filozofia złotego środka i umiaru byłaby najrozsądniejsza... I w modelu idealnym pewnie tak by było... ale obawiam się, że życie nieco ją weryfikuje i trzeba się po prostu na coś konkretnie zdecydować...
Podoba mi się cieszenie się tym, co teraz Tak właśnie robię... Tylko nie chcę żyć w zawieszeniu i nie chcę na coś czekać..
Pozdrawiam wszystkich
Z każdym dniem dłużej obserwuję świat wokół i coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy znalezienie dobrego związku przez osoby "po przejściach" w ogóle jest możliwe? Gdzie nie spojrzę, wszędzie nie wychodzi... A tak bym chciała widzieć szczęśliwych ludzi Co jest z tym światem? Albo z ludźmi?
To nie czekaj Żyj tym co teraz, bez wybiegania w przyszłość i zastanawiania się co by było gdyby. Życie pisze różne scenariusze, niczego nie możesz być pewna.
Ja mam trochę inne obserwacje- właśnie pary "po przejściach" budują fajne, trwalsze związki.
Hm, byłoby rzeczywiście dobrze, gdyby to się udawało... może faktycznie szkoda, że nie znam takich osób, którym się udało dopiero za kolejnym podejściem... Ale to optymistyczne, że gdzieś jednak tacy są
Kolejny raz doszłam dzisiaj do wniosku, że samotność jest "niefajna"... przynajmniej w ogólnym rozrachunku... Można by mieć pewnie żal do losu, zadawać pytania: dlaczego ja? itd... Tylko po co? Chyba raczej trzeba jakoś radę dawać.. Jednak osobiście od czasu czasu tracę w tej swojej codzienności poczucie sensu... Zazwyczaj pomagają książki i upływ czasu... Może ktoś ma na podobny stan jakieś skuteczne remedium?
witam mam podobnie do ciebie , jestem sam z dwójką dzieci . Samotność dokucza , mam na to sposoby . Realizuje swoje zainteresowania czytam książki itd . Jestem otwarty na nowe znajomości . Lecz nie ważne ile by sie książek przeczytało oraz nie ważne gdzie wyjechało to i tak nostalgia samotności powraca .Ja niestety nie mam na to sposobu .
witam mam podobnie do ciebie , jestem sam z dwójką dzieci . Samotność dokucza , mam na to sposoby . Realizuje swoje zainteresowania czytam książki itd . Jestem otwarty na nowe znajomości . Lecz nie ważne ile by sie książek przeczytało oraz nie ważne gdzie wyjechało to i tak nostalgia samotności powraca .Ja niestety nie mam na to sposobu .
No właśnie... Doskonale mnie zrozumiałeś... I dobrze to, i źle... Przyjemnie być rozumianym, ale szkoda, że tylu ludzi jest samotnych.. A w końcu tyle milionów po świecie chodzi
Mnie to najbardziej doskwiera przy wszystkich tych szczególnych okazjach: Sylwester, urodziny, wakacje etc. Na co dzień nie jest aż tak fatalnie, ale jednak...
Może sposobu po prostu brak?
Tymczasem rzucam palenie Może to i zdrowe i pochwały godne, ale... jakżesz się czuję samotna
11 2016-03-10 21:38:59 Ostatnio edytowany przez Astral Shadow (2016-03-10 21:41:32)
Witam Ciebie ja rzuciłem zwykłe palenie ale przesiadłem e papierosa i powiem że czuję się o niebo lepiej a tobie życzę wytrwałości . Co do samotności to masz racje że w niektórych chwilach przychodzi znacznie szybciej ,lecz trzeba zęby zacisnąć nie ogladać sie wstecz i iść dalej
Wytrwałam już tydzień! Łatwe to nie jest, ale jeszcze trwam...
Wytrwałam już tydzień! Łatwe to nie jest, ale jeszcze trwam...
Owacje na stojąco dla ciebie za wytrwałość
Trwam nadal... Znów poniedziałek... Chociaż mam wrażenie, że przez rzucanie palenia czas mi się liczy w godzinach, a nie w dniach... ciągnie się wszystko jak przysłowiowe flaki z olejem... czyli subiektywnie zdrowy tryb życia faktycznie przedłuża życie
Dziś koniec mojej antynikotynowej kuracji... 25 dni minęło... bardzo wolno minęło.. Co dalej? Nie wiem, nie stawiam sobie konkretnego celu... Ale jakoś to nie cieszy w samotności W sumie to raczej smutek czuję zamiast satysfakcji
Mnie cieszy twój sukces , ważne że udaje ci się pokonać ową słabość, uszy do góry napewno spotkasz kogoś dobrego na swej drodze i nie bedziesz sama ile to bedzie trwało nie wiem sam czeka i nie tracę wiary w lepsze jutro
Mnie cieszy twój sukces , ważne że udaje ci się pokonać ową słabość, uszy do góry napewno spotkasz kogoś dobrego na swej drodze i nie bedziesz sama ile to bedzie trwało nie wiem sam czeka i nie tracę wiary w lepsze jutro
Chyba właśnie tej wiary w lepsze jutro najbardziej mi brakuje.
Tak, czy inaczej, dzięki za dobre słowo
Moja znajoma (rozwiedziona, dwóch synów, dwa lata starsza ode mnie) stwierdziła dzisiaj, że nadal czeka na miłość! Nieco mnie powaliła tym stwierdzeniem... Nie wiem, czy jej żałuję z racji naiwności, czy też raczej zazdroszczę jej wiary i optymizmu???
Dlaczego to naiwnosc? Nigdy nie jest za pozno na milosc! i ja tez staram sie w to wierzyc i siebie sama o tym przekonac...
Mnie jest obce takie myślenie, raczej brzmi dla mnie jak rodzaj samooszukiwania, czekania na niczym nieuzasadnione lepsze jutro...
21 2016-03-31 18:48:34 Ostatnio edytowany przez Aga30 (2016-03-31 18:53:23)
Wiara w to, że się spotka miłość jeszcze nikomu nie zaszkodziła To raczej pomaga w lepszym, optymistycznym życiu, więc co Tobie przeszkadza wierzyć?
Doczytałam, że nie chcesz się oszukiwać, ale nawet, jeśli ostatecznie się nie ułoży, to o ile fajniejsze jest życie, gdy się wierzy, że będzie dobrze. Osobiście nie wyobrażam sobie dobrowolnie pozbawić się nadziei...
Nawet tak nie mysl! Nie warto sie dobijac takimi myslami. Trzeba myslec pozytywnie, wierzyc!
Szukanie partnera, według moich obserwacji, a trochę i doświadczeń, rodzi frustrację. Łatwo też z desperacji wpaść z deszczu pod rynnę.
Czasami bardzo boli mnie samotność, ale wiecie jaka? Wcale nie o faceta mi chodzi, choć oczywiście dobry mężczyzna mile widziany. Chciałabym się w niedzielne popołudnie mieć z kim przejść po mieście, choćby z jakąś koleżanką. Tych wolnych, mających czas jest jak na lekarstwo. I siedzę w tych czterech ścianach, i płakać mi się chce na swoim marnym losem. Przychodzą czasem takie chwile, że ani książka nie pomaga, ani film.
Umiem cieszyć się życiem w pojedynkę, ale nie dziś. Nie dziś...
Wiara w to, że się spotka miłość jeszcze nikomu nie zaszkodziła
To raczej pomaga w lepszym, optymistycznym życiu, więc co Tobie przeszkadza wierzyć?
Doczytałam, że nie chcesz się oszukiwać, ale nawet, jeśli ostatecznie się nie ułoży, to o ile fajniejsze jest życie, gdy się wierzy, że będzie dobrze. Osobiście nie wyobrażam sobie dobrowolnie pozbawić się nadziei...
No właśnie na tak postawionym pytaniu ten mój dylemat polega Trochę mam takie wrażenie, że nadzieja, obok całego tego swego czaru, bywa zwyczajnie wredna dla prostych, szarych ludzi
Szukanie partnera, według moich obserwacji, a trochę i doświadczeń, rodzi frustrację. Łatwo też z desperacji wpaść z deszczu pod rynnę.
Czasami bardzo boli mnie samotność, ale wiecie jaka? Wcale nie o faceta mi chodzi, choć oczywiście dobry mężczyzna mile widziany. Chciałabym się w niedzielne popołudnie mieć z kim przejść po mieście, choćby z jakąś koleżanką. Tych wolnych, mających czas jest jak na lekarstwo. I siedzę w tych czterech ścianach, i płakać mi się chce na swoim marnym losem. Przychodzą czasem takie chwile, że ani książka nie pomaga, ani film.
Umiem cieszyć się życiem w pojedynkę, ale nie dziś. Nie dziś...
Sama lepiej bym tego nie ujęła! Właśnie taka samotność aktualnie dużo bardziej mi doskwiera niż ta męsko-damska. O ileż byłoby łatwiej i przyjemniej, gdyby dało się wypełnić taką pustkę wtedy, kiedy trzeba
26 2016-03-31 21:36:55 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-03-31 21:38:38)
Ech, są lepsze i gorsze dni. I każdy ma jakieś własne sposoby na to. A czasami to po prostu trzeba przeżyć ten dołek i wierzyć, że jest przejściowy.
Mnie już lepiej, bo właśnie pogadałam przez FB ze znajomym. Zaraz sobie zrobię ciepłego kakao i włączę film, który od wieków obiecuję sobie obejrzeć.
Nie unikniemy bólu samotności, ale czasami udaj się go złagodzić. Latem poznałam fajną kobietę z sąsiedztwa, a przez nią właśnie tego znajomego. Przed chwilą mnie spytał, czy mam jakieś plany na weekend
Trzymaj się, Rampampam ciepło. Będzie lepiej!
Ech, są lepsze i gorsze dni. I każdy ma jakieś własne sposoby na to. A czasami to po prostu trzeba przeżyć ten dołek i wierzyć, że jest przejściowy.
Mnie już lepiej, bo właśnie pogadałam przez FB ze znajomym. Zaraz sobie zrobię ciepłego kakao i włączę film, który od wieków obiecuję sobie obejrzeć.
Nie unikniemy bólu samotności, ale czasami udaj się go złagodzić. Latem poznałam fajną kobietę z sąsiedztwa, a przez nią właśnie tego znajomego. Przed chwilą mnie spytał, czy mam jakieś plany na weekend
Trzymaj się, Rampampam ciepło. Będzie lepiej!
No i fajnie, aż miło czytać treści takowe Też pozdrawiam
Jeśli masz ochotę, pisz, nie mam nic przeciwko powspieraniu się nawzajem, choć najbardziej brak mi ludzi w realu.
Dziewczyny, nie chodzi o to, by obsesyjnie faceta szukać, ale co nam szkodzi wierzyć, że samotne do końca życia nie będziemy?...
Ehh, ten mój ostatni optymizm nie wziął się z niczego. Jest ktoś, choć to zwykły układ, to jednak nastrój lepszy Chwilowo
A co do braku nie męskiej bratniej duszy, to bardzo dobrze to znam. W większości czas spędzam sama lub z dzieckiem. Smutne
Ja mam wrażenie, ze w ogóle ludzie jacyś niechętni się zrobili do wychodzenia, spotykania się, robienia czegoś razem... Ileż razy wychodziłam z inicjatywą wobec różnych znajomych to nawet nie zliczę... A to się nie chce, a to może innym razem, a to to, a to tamto... To okropne jest!
Aga, sądzę, że łatwiej zachować optymizm osobom, którym choć raz się udało bądź przytrafiło. Wtedy jest szansa na wiarę w to, że trafi się znowu. Ja mam z tym kłopot, bo po pierwsze się nie przytrafiło, a po drugie mam taką naturę typu "szkiełko i oko" - jak nie widzę, to nie ma, jak nie mam realnych danych, to przesłanek brak... etc. Pewnie to trochę nieadaptacyjne, ale taka moja uroda
Mnie jest obce takie myślenie, raczej brzmi dla mnie jak rodzaj samooszukiwania, czekania na niczym nieuzasadnione lepsze jutro...
Chyba dobrze rozumiem, o czym mówisz. Nadzieja kojarzy mi się z ciągłym wyczekiwaniem, niezgodą na stan obecny. To jest bardzo bolesne. Wolę nie czekać, tylko zostać kiedys mile zaskoczoną.
Jeśli masz ochotę, pisz, nie mam nic przeciwko powspieraniu się nawzajem, choć najbardziej brak mi ludzi w realu.
Doskonale rozumiem ten brak w realu. Po rozwodzie musiałam się przeprowadzić. Straciłam w ten sposób sieć społeczną budowaną ponad 10 lat. Nie było łatwo na nowo się przystosować. Wprawdzie ważniejsze dla mnie było, żeby moje dziecko dobrze się zaadaptowało w nowym miejscu, ale jednak. I cóż, wiadomo, że teraz jest inaczej i to już nie jest to samo... Wprawdzie ludzie są wszędzie jacyś i żyje się wszędzie tak samo, ale ciężko zbudować od zera, szczególnie gdy wchodzi się w świat, w którym relacje już się toczą czas jakiś...
Trochę miałam nadzieję na więcej, ale cóż, życie zweryfikowało. Dlatego też wolę chyba zapomnieć o wierze w lepsze jutro i poprzestawać na dziś - w końcu doba i tak ma aż 24 godziny!
33 2016-03-31 22:17:33 Ostatnio edytowany przez Aga30 (2016-03-31 22:20:52)
A coś robisz w tym kierunku, by przesłanki były?
Niestety to prawda, że bardzo trudno teraz o trwałe i szczere więzi z drugim człowiekiem. Wszędzie widzę powierzchowność relacji i grę. Nie moja bajka
Ja mam wrażenie, ze w ogóle ludzie jacyś niechętni się zrobili do wychodzenia, spotykania się, robienia czegoś razem... Ileż razy wychodziłam z inicjatywą wobec różnych znajomych to nawet nie zliczę... A to się nie chce, a to może innym razem, a to to, a to tamto... To okropne jest!
Aga, sądzę, że łatwiej zachować optymizm osobom, którym choć raz się udało bądź przytrafiło. Wtedy jest szansa na wiarę w to, że trafi się znowu. Ja mam z tym kłopot, bo po pierwsze się nie przytrafiło, a po drugie mam taką naturę typu "szkiełko i oko" - jak nie widzę, to nie ma, jak nie mam realnych danych, to przesłanek brak... etc. Pewnie to trochę nieadaptacyjne, ale taka moja uroda
Oglądałam kiedyś serial "Dom" i tak sobie myślałam, że w takim wspólnym wielkim domu nawet osamotniona wdowa nie była zupełnie samotna. Wychodziło się przed kamienicę, rozmawiało, wiedziało się, co słychać u Kowalskiej z drugiego i u sąsiada spod trójki. Wpadało się pożyczyć soli i zostawało na godzinę. To były czasy. Dziś ludzie odgradzają się murem, zazdrośnie strzegą swojej prywatnośći, a o braku elementarnej życzliwości miałam okazję kilka razy się przekonać. Przykre to.
A coś robisz w tym kierunku, by przesłanki były?
Przeszłam chyba swego czasu przez wszystkie dostępne sposoby "szukania" faceta: od swatania przez znajomych po portale w internecie...
A coś robisz w tym kierunku, by przesłanki były?
Niestety to prawda, że bardzo trudno teraz o trwałe i szczere więzi z drugim człowiekiem. Wszędzie widzę powierzchowność relacji i grę. Nie moja bajka
Aga, a jak to się robi?
rampampam napisał/a:Ja mam wrażenie, ze w ogóle ludzie jacyś niechętni się zrobili do wychodzenia, spotykania się, robienia czegoś razem... Ileż razy wychodziłam z inicjatywą wobec różnych znajomych to nawet nie zliczę... A to się nie chce, a to może innym razem, a to to, a to tamto... To okropne jest!
Aga, sądzę, że łatwiej zachować optymizm osobom, którym choć raz się udało bądź przytrafiło. Wtedy jest szansa na wiarę w to, że trafi się znowu. Ja mam z tym kłopot, bo po pierwsze się nie przytrafiło, a po drugie mam taką naturę typu "szkiełko i oko" - jak nie widzę, to nie ma, jak nie mam realnych danych, to przesłanek brak... etc. Pewnie to trochę nieadaptacyjne, ale taka moja uroda
Oglądałam kiedyś serial "Dom" i tak sobie myślałam, że w takim wspólnym wielkim domu nawet osamotniona wdowa nie była zupełnie samotna. Wychodziło się przed kamienicę, rozmawiało, wiedziało się, co słychać u Kowalskiej z drugiego i u sąsiada spod trójki. Wpadało się pożyczyć soli i zostawało na godzinę. To były czasy. Dziś ludzie odgradzają się murem, zazdrośnie strzegą swojej prywatnośći, a o braku elementarnej życzliwości miałam okazję kilka razy się przekonać. Przykre to.
Też lubiłam ten serial - tylko tę pierwszą serię...
Ale rzeczywiście to jest przykre. Często, gdy kogoś zapraszam czy namawiam do jakiegoś wyjścia, ma jakieś powody czy wymówki, a potem się okazuje, że w zasadzie to nic konkretnego nie było, całe popołudnie gapienie się w tv... Nie ma w ludziach potrzeby doświadczania, przeżywania, bycia razem???
Zresztą, w temacie związków podobnie: tylu samotnych ludzi po świecie chodzi i jakoś ... dalej są samotni...
rampampam napisał/a:Mnie jest obce takie myślenie, raczej brzmi dla mnie jak rodzaj samooszukiwania, czekania na niczym nieuzasadnione lepsze jutro...
Chyba dobrze rozumiem, o czym mówisz. Nadzieja kojarzy mi się z ciągłym wyczekiwaniem, niezgodą na stan obecny. To jest bardzo bolesne. Wolę nie czekać, tylko zostać kiedys mile zaskoczoną.
Właśnie! A to czekanie jest bardzo wyczerpujące i stale przynosi rozczarowania. Ja osobiście wolę sobie życie ułatwiać niż utrudniać, sporo negatywnych emocji na mnie w życiu spadło, nie chcę więcej niż to konieczne... Zresztą: mieć nadzieję czy nie to wybór na poziomie niuansu, bardzo skomplikowane rozróżnienie...