Niektórzy mogą mnie kojarzyć z innych tematów, gdzie na ogół nikt się ze mną nie zgadzał. Teraz pewnie nie będzie inaczej.
Pochodzę z malutkiego miasteczka, gdzie wychowywała mnie samotnie babcia. Nie przelewało się, ale uporem jakoś wyszedłem na ludzi, choć nikt nigdy mi nie pomógł - nie miał kto, bo rodziny faktycznie nie mam żadnej. Los był okrutny.
Na studiach poznałem kilku świetnych przyjaciół, w tym właśnie tytułowego przyjaciela i przyjaciółkę. Pod koniec studiów zamieszkaliśmy razem. Były to moje najlepsze lata pod względem kontaktów towarzyskich. Jeszcze szczere i niepokomplikowane.
Imprezowaliśmy, piliśmy, eksperymentowaliśmy także z narkotykami. Szczęśliwie nie uzależniliśmy się od żadnej z takich używek, ale wręcz staliśmy się całkowicie samowystarczalni. Ja, on i ona. Bezgranicznie mogliśmy i nadal możemy na siebie liczyć.
Podczas którejś z rozmów gdy byłem z nią na obiedzie powiedziała mi, że miała z nim seks. Że to wyszło ot tak jakoś. Byłem zaskoczony, ale wdzięczny, że mi powiedziała. W końcu nie mieliśmy sekretów. Ale jakby to powiedzieć... wypadła z moich ram "czystej/nieskazitelnej" przyjaciółki.
W ciągu paru następnych dni nawet zabawne było obserwowanie przyjaciela, który nie wiedział, że ja coś wiem i jego kontaktów z nią w mojej obecności. Jednak po chyba ok. miesiącu i ja przeskoczyłem klasyczną przyjaźń, tak jak kolega wcześniej. Wyszło jak wyszło, bo i ja jakoś do tego dążyłem i zresztą ona również tłumacząc sobie że mi to była winna wobec drugiego przyjaciela. Wkrótce oświeciliśmy przyjaciela o tym jaka jest sytuacja.
Każde z nas ma dość dobrą pracę. Dalej mieszkamy razem. Po wielu naszych zawirowaniach towarzyskich żadne jakoś nie potrafiło z kimś innym związać się na dłużej. Ja w sumie nawet jakoś nieszczególnie próbowałem. Ale ona i on tak. Nie wychodziło. Znamy siebie i wiemy że układ ja + ona, lub on + ona byłby wybuchowy i nie miałby szans. Ale póki co dość egzotycznie trwa taki trójkąt.
Ze spraw technicznych: nie sypiamy "wszyscy razem". Już padały dość śmieszne takie oskarżenia zwłaszcza ze strony dwóch zszokowanych towarzyszek przyjaciela. Nie jestem homoseksualistą, on też nie. Daleko nam do tego. Jesteśmy przyjaciółmi, ale i ludźmi z temperamentem, mamy potrzeby.
Nie przeszkadza mi seks przyjaciela z przyjaciółką. Znają zasady. Idą na piętro, gdy jestem w domu, a i ja wtedy nie przeszkadzam. I na odwrót z przyjacielem.
Tyle na temat mojego dotychczasowego "układu".
Padło w końcu i na mnie. Poznałem kobietę, która wręcz raziła mnie swoją urodą. Poznałem przypadkowo. Ktoś podał jej swój zły nr, który był dobry do mnie. Poznała mnie, ale do tej pory spotykaliśmy się tylko właściwie w knajpie, kinie, lodowisku i u niej. Jest inteligentna ma dość osobliwe poglądy (lekka feministka) i strasznie sfiksowana na punkcie pracy. W sumie to dla niej jest najważniejsze.
Spotykamy się w sumie już prawie 4 miesiące. Dość to głupie, ale żadne z nas nie zwerbalizowało tego jako związek/para, czy naszych spotkań jako typowych randek. Chciałbym ją zaprosić do siebie, przedstawić jej moich przyjaciół. Nie wiem czy też przedstawić wszystkie "aspekty" naszej przyjaźni. Boję się szoku i podobnych reakcji, które już widziałem.
Rady o porzuceniu przyjaciół polecam sobie darować. To jedyni ludzie, którym ufam.
Jak więc powinienem postąpić z nową kobietą?