Witam
Moja córka zaczęła naukę w prywatnej szkole.Czesne nie jest małe,ale byłam na to przygotowana.Nie byłam natomiast przygotowana na zbiórkę kasy na odremontowanie klasy,dokupienie pomocy naukowych i wyposażenia.A tu na rozpoczęciu roku jedna z mam- aktywistek rzuciła hasło,że składamy się na rolety,odmalowanie sali i takie tam.I że ona już kupiła np tablice korkowe i mamy się zrzucić.Stwierdziłam,że to chyba leży w gestii dyrekcji i że szkoła na działa pierwszy rok więc jakies wyposażenie powinna posiadać.Okazało się,że nauczycielka,które zajmowała tą salę odeszła z wielkim hukiem zabierając pomoce naukowe i wyposażenie bo były to rzeczy na które składali się rodzice.
Po dwóch tygodniach stwierdziłam,że trudno,zrzucę się,w końcu moje dziecko będzie w tej klasie najbliższe trzy lata i tak samo jak inne dzieci będzie ze wszystkiego korzystać.Ale zamierzam też porozmawiać na ten temat z dyrekcją- w końcu czesne powinno być na takie rzeczy wydawane a poza tym remontu nie robi się w roku szkolnym.
Widzę z jakimi dziećmi ma do czynienia moja córka: jest ich dziewięcioro a te,które zaobserwowałam to rozpuszczone potworki bogatych rodziców,które nie pracują w domu,nie są nauczone zachowania na lekcji i generalnie nie są wychowane.
Moja córka nie ma wszystkiego czego by chciała- musi umieć wybierać rzeczy ważniejsze od mnie ważnych,mniej przydatnych,potrzebnych choć moja sytuacja finansowa nie jest kiepska i na wiele mnie stać.Ale to jest element wychowania,dla mnie bardzo ważny- docenienie pracy innych i mądre rozporządzanie owocami tej pracy.Często jej mówię o tym,że wiele dzieci ma gorzej,muszą pracować,żeby mieć co jeść,ich rodziców nie stać na podręczniki szkolne i że np 100 zł,które dostanie od babci to dużo pieniędzy i trzeba pomyśleć,żeby je mądrze wydać.
Ale do rzeczy: parę dni temu zorganizowano zebranie na temat uroczystości pasowania na pierwszaka.Była rozmowa na temat drobnych słodkich upominków,strojów,w których dzieci będą występować i reprezentować szkołe przez najbliższe trzy lata.No i rzecz dla mnie szokująca: padła propozycja zorganizowania słodkiego poczęstunku w...wykwintnej restauracji.Oczywiście zaprotestowałam,to w końcu tylko pasowanie nie wesele,powinno odbyć się w klasach.Ale wszyscy zadecydowali już za mnie,że tak będzie lepiej.
Jestem zszokowana bo według mnie to przegięcie,przecież szkoła ma też wychowywać a jak do tego się ma organizowanie fety w knajpie?
Pewnie jest też grupka rodziców,których nie stać zwyczajnie na takie wymysły ale sądzę,że czują się po prostu zaszantażowani przez tych bogatszych.
Zamierzam porozmawiać jutro jeszcze z dyrektorem,choć znajoma,która miała tam dziecko uswiadamia mnie,że w takich szkołach,za takie pieniądze o większosci sprawach decydują rodzice.
Wiem jedno- moje dziecko nie weźmie udziału w imprezie w restauracji- i już wytłumaczyłam jej dlaczego.
Mało tego,jestem tak wściekła na pustotę rodziców,że noszę się z zamiarem przeniesienia córki do innej,prywatnej szkoły.Nie wiem tylko czy nie wpadne z deszczu pod rynnę?
Co byście zrobili w mojej sytuacji? Czy jest sens rozmowy z dyrekcją?Czy we wszystkich prywatnych szkołach rządzą ograniczeni społecznie i mentalnie bogaci rodzice?