Wszystko zaczyna się w dzieciństwie, u mnie ojciec, który nie pił, ale wprowadzał tak cholernie mocne napięcie, że potem nie umiesz "normalnie" żyć, tylko szukasz tego napięcia w swoim dorosłym życiu, raz mogliśmy oglądać TV z bratem, raz nie, wysyłał nas po zakupy, często za małego, bardzo ciężkie, biada! jak się reszta nie zgadzała, nie można było przyprowadzić koleżanki ani kolegi do domu, dla przykładu, gdy załóżmy wstawałam o 7 rano do toalety, a ojciec to zauważył, już nie pozwalał dospać, nawet w weekend. Siedzi we mnie to tak głęboko, że nawet teraz we własnym domu, często rano mam blokadę by iść do toalety.
Mama starała się i mam do niej wielki szacunek, ale wiadomo, że też miała nas bliźniaków "na głowie", dom - bardzo dobrze nim zarządzała, pracę - zawsze czynna zawodowo, oczywiście nie układało jej się ojcem. Osobne pokoje, często osobna lodówka. Rozwiedli się jak mieliśmy po 18 lat. Ojciec po tygodniu wyprowadził się z mieszkania, mama na rzecz tego zrzekła się alimentów, to było ojca mieszkanie.
Wydawało mi się, że skoro umiem odróżnić dobro od zła to dam sobie radę w życiu.
Pomyliłam się.
Udało mi się w swoim 28 letnim życiu wpakować nie raz w poważne kłopoty.
Związana byłam z żonatym mężczyzną, byłam wtedy młodziutka i bardzo niedoświadczona, po prostu uwiódł mnie, trwało to rok, wyplątałam się, od tamtej pory unikam jak ognia żonatych mężczyzn, a szczególnie tego lamentu i gorzkich żalów pt.:"nudne żony". Bynajmniej się czegoś nauczyłam
W pewnym momencie poznałam naprawdę porządnego chłopaka, takiego co to ze świecą szukać, ale nie doceniłam tego, bowiem dla takich kobiet jak ja, normalne życie to nudne życie, nauczona życia w napięciu, nie umiem odnaleźć się w spokoju, szukam wciąż tego cholernego napięcia, inaczej nie umiem funkcjonować.
Żeby za bardzo się nie rozpisywać, na początku było bardzo pięknie, tak jak być powinno, potem MI odbiło i zaczęłam szukać rozrywek na boku. Zdradzałam go...
Rozdrobniłam się do tego stopnia, że poczułam przerażającą pustkę wokół siebie, najgorsze w tym wszystkim było to, że szukałam "miłości".
Zmarnowałam to, do dziś mamy kontakt, wiem, że ten chłopak nadal mnie kocha, mimo, że ma żonę, ale spokojnie, nie wchodzę w to buciorami.
Dostałam od życia mocną nauczkę i całe szczęście w nieszczęściu umiem wyciągać wnioski.
Najgorsze były 2 lata u boku alkoholika, na dodatek spotkałam tego mężczyznę po latach, znamy się ze szkoły podstawowej, zawsze mi się podobał.
Alkohol - piciu byłam oczywiście winna ja, wyzwiska (potrafiłam odmówić sympatycznego wieczoru z kimś porządnym aby z nim spędzić sylwester - po czym on w czasie mojego snu sprawdzał mi komórkę, komputer i rano rzekł "spierdalaj dziwko" ), upokorzenie - zdradzał mnie ze swoją eks, samookaleczenia, doprowadził mnie do momentu, gdy ból psychiczny był nie do zniesienia.
Odchodziłam i wracałam.
Teraz jak to pisze i przypominam sobie nie mogę pojąć jak mogłam mu na to pozwolić, że nie jest wart jednej łzy, tych moich blizn i cierpienia, które już całe szczęście za mną.
Udało mi się kupić małe mieszkanko na drugim krańcu miasta, zrobić prawo jazdy, kupić samochodzik. Poszłam na studia, jeżdze konno, maluje na szkle, czytam.
Czasem ciężko mi finansowo bowiem mieszkanie kupiłam na kredyt i jestem w kredycie sama, ale radzę sobie, staram się cieszyć z tego co mam.
I właśnie, nawet wtedy gdy w moim życiu było bardzo źle, próbowałam znaleźć klucz do tego mojego zachowania, bo wiedziałam, że pcha mnie do bólu, a nie rozumiałam dlaczego, przecież odczuwanie bólu było koszmarem. Szukałam tego, a nie znosiłam jednocześnie.
Trafiłam na stronę kobiece serca, po rozwiązaniu testów jakie tam się znajdują, wiedziałam już co mi jest.
Jestem typowym przykładem osoby uzależnionej od miłości.
Uzależnienie to jest tak samo niebezpieczne jak każde inne.
Podjęłam terapię i należę do SLAA.
Oczywiście książkę o jakiej mowa "Kobiety, które kochają za bardzo..." mam w swojej biblioteczce.
Jestem teraz w związku z mężczyzna trudnym, staram się go nie usprawiedliwiać i on wie o moich problemach, sam jednak pochodzi z dysfunkcyjnego domu. Problemem był ojciec.
Wspiera mnie.
Zdarzały się momenty, gdy po kłótni i jego wybuchu - jest dość impulsywny (typowy Skorpion), ja łagodziłam, ale z tym walczę. Ostatnio nie odzywałam się 6 dni, nie dla zasady aby "nie bo nie", ale żeby zmusić go do działania, udało nam się odnieść sukces, szczerze pogadaliśmy i staramy się oboje.
Na pewno kochamy się bardzo, ale nie ukrywam jest ciężko. To uparty typ, a ja lubię jak jest "dobrze", nawet kosztem siebie.
Ogólnie uważam, że dobrana z nas para.
Rozmawiamy, słuchamy się, myślę, że wyciągamy wnioski.
Oczywiście zdarzały się momenty, gdy chciałam rzucić to wszystko w diabły.
Zobaczymy, założyłam sobie pewną ramę czasu i odpowiednim momencie podejmę decyzję.
Dla mnie najważniejsze jest aby umieć przejść obok tego, że druga strona może się obrazić, skoro tak chce, niech się obraża.
A ja zawsze się bałam, że jak się pokłócimy, a ja nie załagodzę to nigdy się nie pogodzimy, on nigdy nie przyjdzie, takie to wszystko totalne jest we mnie.
A gdyby nie przyszedł, obraził się na zawsze ... to co? No to powinnam umieć zaakceptować to i zrozumieć, że to jakiś dziwny człowiek, życzyć mu powodzenia i iść swoją drogą.
A jeśli jego wybuch rano moje uczucia, to powiedzieć to jasno (robię to!!!) i umieć pilnować swoich granic - z tym na pewno mam problem...
Ale nie od razu Kraków zbudowano.
Jestem szczęśliwa, mimo tego, że czasem zdarza się zapłakać, że nie myślę już o samookaleczeniu się, to już na pewno za mną, że sprawy domowe bardzo dobrze funkcjonują, że mam obok siebie kogoś kto mi pomaga i nie unika sprzątania, gotowania, odkurzania i tej całej rutyny.
Że to co się wokół mnie dzieje, wpływa na mój rozwój, że uczę się akceptować smutek i ból.
Że jestem wierna i uczciwa i nie szukam pustych rozrywek.
Być może mój związek nie przetrwa, czasem o tym myślę, być może swoją wypowiedzią rutynowo usprawiedliwiam to, że mimo ciężkich momentów, jeszcze tego nie zrobiłam.
Ale widzę ogromny postęp w postrzeganiu rzeczywistości i świata. I uczę się dzięki terapii wyłapywać sygnały ostrzegawcze.
I tak dzień po dniu.
Staram się lubić spędzać czas sama z sobą - miałam z tym i nadal mam na pewno wielki problem.
Ale wynika to z tego, że od nowa muszę pokochać siebie, to swoje małe dziecko we mnie.
Nic innego się nie liczy.
Tym co przeczytali moje wypociny bardzo dziękuję