Pisałam,że skopałam sprawę z rozmową, bo przez to,że miała ona formę kolejnej awantury mógł ją odebrać jako moje "humorki" i czepialstwo. Dlatego mi zależało żeby to była sucha rozmowa bez emocji. Ale niestety, dałam się sprowokować.
I absolutnie nie widział nic niestosownego w piwku z kolegą dzisiaj po egzaminach. Dzisiaj co prawda próbował mi już wcisnąć,że nie dlatego jedzie pociągiem ( jedzie bo jest śnieg - a On musiał intuicyjnie wiedzieć,że ten śnieg spadnie w nocy prawda? No do pracy jeździ autem mimo śniegu ale gdzie na egzamin?!)
Dzisiaj trochę pisaliśmy jak już pojechał i była to zupełnie "inna śpiewka" niż wczoraj podczas rozmowy. Aha i wiecie co mi napisał? Że jak on ma czuć ,że ma dziecko JAK GO NA USG NIE WIDZIAŁ. Zapytałam więc czy mnie też musi najpierw na usg zobaczyć.
Ja nie liczę już na to,że on pokaże,że mu zależy. Nie pokaże chociażby dlatego,że niewiele dla niego znaczymy.
Mimo,że nie chce to wciąż to analizuje w głowie. I doszłam do wniosku,że to On traci w tym układzie.
Może byłam marudą i zołzą ale po prostu brakowało mi już siły i cierpliwości. Przez bardzo długi czas starałam się stworzyć mu fajny, ciepły dom i mieć z nim rodzinę, być tą rodziną. Czekałam z ciepłym obiadem, pomagałam w pracy, robiłam herbatkę , rozmawiałam, interesowałam się, pytałam. Cieszyłam się kiedy wracał z pracy, robiłam małe niespodzianki w postaci cukierków cichaczem dorzuconych do śniadania czy jego ulubionej przekąski kiedy wiedziałam,ze będzie wieczorem oglądał mecz.
I starałam się żeby czuł więź z małym, bo rozumiem,że trudno to poczuć kiedy nie jest się w ciąży. Więc kładłam jego ręke na brzuchu kiedy mały kopał, pokazywałam jak się rozpycha. Mówiłam przy nim do brzucha.
Urządzałam te nasze pokoje tak żeby było przytulnie. Nakupiłam pierdół, poduszek, ramek , lampek żeby było fajnie i nastrojowo.
I w zasadzie nie dostałam od Niego nic. Już jakiś czas temu mu komunikowałam,że nie mam już siły, że chyba nie będę już o nas walczyć ( to był ten czas kiedy byłam taka oschła) . Powiedział,że on będzie walczył. Nie wiem czy po prostu nie zaczął czy ja nie zauważyłam?
Więc kiedy mu znikniemy, zostanie mu praca. I nic więcej bo jego rodzice nie tworzą "rodzinny".
Kiedy on zniknie to co mi zostanie? wszystko to co mam teraz. Ubędzie mi łez, smutków,zmartwień, obelg, awantur i poczucia beznadziejności... I wiecie co? Ja nawet nie będę musiała robić zadnego przemeblowania, nie będę musiała nic zmieniać. Bo jego tu prawie nie było. Bo sama to urządzałam, sama tu sprzątałam, robiłam. I nic nie skojarzę z nim.
Powyciągałam zdjęcia z ramek i wiszą, z takimi szarymi dziurami w miejscach gdzie były piękne zdjęcia z naszego ślubu. I tak będą teraz wisieć żebym zapamiętała ,że zaczynam od nowa i te puste miejsca będą uzupełnione za jakiś czas.