Witajcie. Mam duży problem. Pomóżcie... Mamy po 25 lat.
Spotkaliśmy się w październiku po raz pierwszy. Ona widywała mnie w pracy i bardzo się jej podobałem, więc stwierdziłem, czemu by nie napisać i się spotkać. I doszło do spotkania - kawa, miła gadka, później smsy, kolejne spotkanie i buziak z mojej strony. Bardzo się jej to spodobało, chciała tego co ja, wszystko toczyło się naturalnym torem. Od tamtej pory relacja zaczęła nabierać tempa... dwa tygodnie i weszliśmy w związek, bo tego chciała (ja w sumie też).
Minął miesiąc i pierwszy seks. Cudowny. Spotykaliśmy się średnio dwa razy tygodniu ze względu na pracę i za każdym razem kontakt intymny. Wtedy też powiedziała kocham Cię... potem zaczeły się smsy, że jestem najważniejszy, idealny, chce mnie na całe życie. Nie wyobrażała sobie życia beze mnie, w łóżku było cudownie, z żadnym nie było jej tak dobrze.
Tydzień temu - szok. Powiedziała, że chce życia towarzyskiego, spotkań z przyjaciółmi, a nie tylko, że spędzamy czas sam na sam. Zdziwiłem się, nigdy nie zaproponowała konkretnego dnia na spotkanie z kimś.
Napisała, że nie wie czego chce, zgubiła się, że związek ją przerósl i potrzebuje czasu na przemyślenie, wolności. Że nie będzie jednak ze mną szczęśliwa, chociaż wielokrotnie pisała, że jest najszczęśliwsza, że pasujemy do siebie, a teraz stwierdziła, że jednak nie. Dla mnie oznaczało to jedno - koniec.
Pokłóciliśmy się ostro. I zerwaliśmy... przez smsa. Napisała, że nie będziemy już razem. Nadal mnie kocha, ale powodu nie rozumiem nadal. Na 98% nie ma osób trzecich.
Teraz pytanie. Milczę, nie odzywam się, a jeśli nie zatęskni i nie napisze za kilka dni/tygodni, to odezwać się powiedzmy za dwa miesiące, trzy? Będzie sens to ratować, czy dać sobie spokój? Teraz ma cieżkie życie - praca, studia, sesja, praktycznie na nic czasu. I tak do czerwca.
Kocham ją....