„Jak można zdradzić, lub co gorsza zdradzać regularnie swojego partnera/męża/żonę? Jakim trzeba być człowiekiem żeby to robić, a potem jak gdyby nigdy nic wrócić do domu i żyć normalnie!? Zdrada to świństwo i policzek w twarz dla ukochanego. Tracisz swój honor, szacunek dla siebie i dla drugiej osoby. Po co tak komplikować sobie życie?” – Jeszcze jakieś dwa lata temu to mogła być moja wypowiedź- teraz wszystko się zmieniło. Mam 28 lat i zdradzam męża z facetem 15 lat starszym. A może lepiej powiedzieć to w czasie przeszłym- bo to już skończone. Teraz chcę podzielić się moimi wnioskami.
Otóż kiedyś wydawało mi się, że ten temat mnie nie dotyczy, ponieważ wierność była dla mnie ważna i stanowiło to dla mnie fundament związku. Skoro zdradzasz to znaczy, że nie zasługujesz na bycie ze swoim mężem, bo jesteś szmatą. Mój mąż miał identyczne zdanie. Jest człowiekiem honorowym i jak twierdzi nie zrobił by mi tego nigdy. Mnie też tak się wydawało, dopóki jedna osoba nie wywróciła mojego świata do góry nogami.
Banalna historia. Jak każda inna. Poznaliśmy się w pracy. Gdy się pojawił, ja pracowałam dopiero kilka miesięcy. Od razu go polubiłam. Był konkretny, stanowczy, pracowity, inteligentny. Tak samo mówił o mnie. Na początku czysta sympatia. Pracujemy w korporacji. Nigdy nie interesowały mnie plotki, byłam na takim stanowisku, że miałam dużo pracy, inni pracę olewali. On jako że w hierarchii był wyżej niż ja potrzebował dobrych ludzi. Załatwił żebym przeszła do jego działu. Tam nie wiele się na początku zmieniło. Byliśmy skupieni na pracy, dużo rozmawialiśmy. Po jakimś czasie naszym stałym rytuałem była kawa, na której rozmowy schodziły też na tematy prywatne. On ma żonę i dziecko, ja mam męża, sprawa jasna. Po pracy- pisaliśmy do siebie sms, nadal w tematach zawodowych. Lubiliśmy swoją pracę, ale czasem pisaliśmy żeby ponarzekać na szefa, omówić to i owo czego nie zdążyliśmy w pracy. Wtedy zauważyłam jego inne cechy np. poczucie humoru, błyskotliwość, ogólnie same pozytywy. Mój mąż skupiony na swojej nowej pasji, cóż nawet nie zauważył że częściej korzystam z telefonu. Do sedna. Kawa, sms, stały się codziennością, zaczęliśmy się do siebie zbliżać, zaczęły się niewinne flirty w stylu „pięknie dziś wyglądasz” oczywiście że to banały, ale mi się podobało że ktoś mnie docenia w taki sposób, że jeszcze komuś mogę się podobać. Mój mąż przestał mnie już adorować, bo jak mi powiedział zdobyłem cię raz i już jesteś moja. A zatem flirt trwał. Pozwalałam na to, żeby sytuacja się rozkręcała. Sms zaczęły wychodzić poza godziny przyzwoitości czyli na pory późno wieczorne. Komplementy, miłe słówka, coś czego mi brakowało całe życie. Cóż, przygoda zaczęła się…
Mój mąż akurat pojechał sam na imprezę. Miał wrócić rano. Oczywiście wieczorne sms, już coraz bardziej pikantne, umówiliśmy się jeszcze w tę samą noc. Zostaliśmy kochankami. Trwało to kilka miesięcy. Zostawaliśmy „nadgodziny” w pracy, nic dziwnego, nie było to trudne. Romans się rozkręcał. Nasi małżonkowie nie zauważyli niczego. Trwało to kilka miesięcy. Seks w zasadzie był kilka razy, pozostałe spotkania to były pocałunki i rozmowy, tego nam bardziej brakowało. Tęskniliśmy do siebie. Patrzyłam na męża i nie czułam wyrzutów sumienia. Nie chciałam go zostawiać. Kochałam go. Ale jednocześnie byłam zakochana w innym. Czy można kochać dwie osoby jednocześnie?
Myślałam wtedy, że gdyby mi powiedział że zostawi dla mnie żonę to ja zostawiłabym męża. Ale nigdy nic takiego nie powiedział. A ja na tą chwilę wiem że nic by z tego nie wyszło. Zranilibyśmy wszystkich, on swoją żonę, ja męża, oni na to nie zasługiwali, rodzina znienawidziła by mnie za coś takiego, a mąż obrócił by wszystkich znajomych przeciwko mnie. Zostałabym w ich oczach zwykłą szmatą. Tak jestem tylko w swoich. A zatem byliśmy „szczęśliwi” i tylko my o tym wiedzieliśmy.
Tylko że coś zaczęło mi przeszkadzać. Byłam coraz bardziej zakochana, a co za tym idzie zaczynałam cierpieć, tęsknić jeszcze bardziej. Ukrywałam swoje emocje skutecznie, ale cierpiałam w środku, płakałam po kątach, byłam zazdrosna że wraca do żony nie do mnie, bolało mnie gdy nie było go długo. Wyjechał z rodziną na wakacje- kolejne cierpienie. Wiedziałam kiedy mogę zadzwonić a kiedy nie. Byłam szczęśliwa gdy był obok, a gdy nie znów ból. W pracy zachowywaliśmy się profesjonalnie, żeby nikt niczego nie zauważył. Było to skuteczne.
Po przemyśleniach doszłam do wniosku że mi bardzo na nim zależy ale nie ma szans na ten związek. Nadal kochałam męża i jego jednocześnie. Kiedyś uznałabym to za idiotyzm teraz jest to dla mnie faktem. Postanowiłam przerwać to, bo cierpienie zaczęło być większe niż szczęście. Zmieniłam pracę. Oficjalnie z powodów ekonomicznych, nieoficjalnie bo zaczęłam popadać w czarną rozpacz, że nie mogę być z kimś kogo kocham. Nasze kontakty mocno się ograniczyły ale nie zakończyły definitywnie. Zaczęłam jednak zauważać że on ma coraz mniej czasu dla mnie, wspólna praca nas łączyła, a teraz już przestała. Nadal pisaliśmy, spotykaliśmy się czasem, ale to zaczęło spowrotem schodzić na zwykłą przyjaźń. Jako że nie chciałam być nachalną desperatką, czekałam aż on odezwie się pierwszy, ponieważ w ostatnim czasie ja to robiłam. Cóż, mogłam tak czekać tygodniami.
Obecnie minęło już kilka miesięcy, mamy ze sobą kontakt, już nie jest on erotyczny, czysta życzliwość i sympatia. Nie wiem co on czuje, w każdym razie ja wciąż tęsknię, ale prócz kilku koleżeńskich wiadomości nie dzieje się nic.
Pora na wnioski. Wtedy żyłam dewizą że „w życiu piękne są tylko chwile”, że należy cieszyć się właśnie tą chwilą. I nadal mam je wszystkie w pamięci. Ale wraz z tymi wspomnieniami są też łzy, że wszystko co dobre szybko się kończy. Myślę że jest on moją prawdziwą miłością, ale nie mogę jej mieć. Może to tylko złudzenie, zauroczenie, nie wiem, wiem tylko że muszę żyć dalej. Nie żałuję tego choć nadal mam ból w sercu. Cierpię, a mój mąż gdyby wiedział cierpiał by jeszcze bardziej. Jest dobrym człowiekiem i gdybym mu powiedziała nie przeżyłby tego. Więc życie toczy się dalej. Wiem już na pewno że drugi raz nie pakowałabym się w taką sytuację, finalnie przyniosło mi to więcej cierpienia niż radości. Wyciągnęłam wnioski i żyję dalej.
W waszych oczach jestem dziwką, która nie zasługuje na wspaniałego męża. W swoich też jestem jednak nie interesuje mnie zdanie obcych ludzi. Życie czasem przynosi takie niespodzianki. Mnie uderzyła strzała amora w złym czasie. Nie wszystko jest czarne albo białe.
Piszę to nie dla waszych opinii ale z dwóch powodów. Po pierwsze aby inni zdradzający mogli przez chwilę się zastanowić czy warto … po drugie żeby ulżyć samej sobie.
PS. Nie warto:-)