Witojcie,
Minęło ponad cztery lata odkąd zakładałem ten wątek. Co jakiś czas wracałem do niego, czytałem i analizowałem co wtedy pisaliście. Przez bardzo długi czas nie za bardzo wiedziałem jak podejść do waszych wypowiedzi. Były całkowicie sprzeczne z ( MOJĄ ) rzeczywistością. Nie wiem czy jesteście jeszcze tu aktywni. Z pewnością nikt nie pamięta tego tematu. Tak czy inaczej pomyślałem, że odświeżę go i napiszę jak tam u mnie, bo trochę się działo przez ten czas. W tym roku pojawiła się tak okropnie kuriozalna dla mnie sytuacja, że tak naprawdę chyba zmieniłem swój cały światopogląd i widzę po prostu ten świat trochę inaczej. Wiem gdzie były przyczyny mojego myślenia.
Wtedy gdy rozmawialiśmy, powiedziałem dużo prawdy o sobie. Głupio się również przyznać, ale podkoloryzowałem też trochę rzeczy, kilka wpisałem nieprawdziwych. Chyba przyszedł czas żeby to odkręcić. santapietruszka w ostatnim poście miała sporo racji. Za bardzo przejmowałem się tym co pisał hehheh, byłem dziwnie chamski i zamiast w ogóle to olać, to pisałem jakieś głupoty.
Generalnie wszystko to na pierwszej stronie co pisałem jest prawdą. To jak się czułem, bardzo pokrótce jaką drogę przeszedłem w życiu itd. Co prawda z hehheh-em kłóciłem się nad jakimiś sterownikami, ale tak naprawdę niczego nie programowałem, byłem operatorem maszyn tylko. Linii technologicznych, pakujących itd. w fabryce. A jako że potrafiłem ogarnąć wszystkie maszyny co są na zakładzie to zrobili mnie kierownikiem zmiany, bo byłem sprytny, szybko potrafiłem rozwiązywać problemy i co najważniejsze byłem frajerem który mógł każdego operatora zastąpić, wszystkie maszyny sprawnie przezbroić, często coś naprawić i każdemu pomóc bo wszystko potrafiłem. Dlatego wszyscy chodzili na urlopy, a ja zapierdzielałem na 2 maszynach na raz i jeszcze kierowniczyłem. Faktycznie miałem zwykle pod sobą ze 20 osób i dbałem o ich bezpieczeństwo. Nie wiem dlaczego skłamałem. Pewnie dlatego, że wtedy myślałem, że status ogólnie jest ważny i jest to droga do poznawania ludzi... nie wiem. Jeśli chodzi o firemkę to tak. Zakładając ten wątek miałem za sobą dwa miesiące prowadzenia swojej działalności. Pisałem, że solidnie się do tego przygotowałem, ale tak naprawdę to bzdura. Wyglądało to tak, że nie wytrzymując ciśnienia w fabryce jako kierownik ( generalnie problemy z nawiązywanie relacji z ludźmi, dawałem się coraz bardziej dominować, nie chodziłem na przerwy, przemęczenie, wstyd że nie potrafię walczyć o swoje ) coraz bardziej miałem ochotę wycofać się z życia "towarzyskiego" (tak naprawdę jedyne jakie miałem wtedy to w pracy...) i w końcu działać coś samemu i mieć święty spokój. Jako, że jestem sprytny, zaradny i mam tendencję do ryzyka w ciągu kilku miesięcy mając zdolność w bankach kupiłem na kredyt mieszkanie, zwolniłem się z pracy, założyłem firmę i postawiłem siebie przed faktem dokonanym. Musiałem ogarnąć firmę, bo inaczej skończyłbym w śmietniku. Co prawda wtedy od jakichś dwóch lat na lewo odnawiałem wzmacniacze, gramofony, kolumny głośnikowe, zbudowałem kilka wzmacniaczy lampowych i parę groszy dorabiałem. Zakładając firmę postanowiłem, że skupię się na jednej z dziedzin sprzętu HI-Fi. Żeby pokupić sprzęt nabrałem kolejnych kredytów. Nie straciłem stabilności, wszystko miałem pod kontrolą dodatkowo wziąłem lokatorki na 75 metrowe 4 pokojowe mieszkanie. Było kilka momentów krytycznych na początku kiedy myślałem, że to koniec, ale poradziłem sobie. Lokatorek już nie ma ze dwa lata i jest ok. Było mi cholernie wstyd tej całej historii, jest jakaś taka nijaka, pewnie dlatego nie dodałem kilka lat temu tych wszystkich szczegółów. Pisząc ten wątek od kilku miesięcy byłem trochę sam, bez znajomych z którymi mógłbym pogadać o moich problemach z kobietami, czy w ogóle o kobietach. Nie mając nawet z kim popisać, czy pogadać założyłem wątek. Jeśli chodzi o moje pasje, to też namieszałem. W rzeczywistości mam pasje ale takie których było mi trochę wstyd na zewnątrz. Od dawna jestem modelarzem okrętowym, odwiedzam strzelnicę, od jakiegoś czasu zajmuje się bardzo delikatnie numizmayką, gram w szachy czyli po prostu zupełnie nie emocjonujące ludzi na zewnątrz, a na pewno nie kobiety rzeczy. Może dlatego dodałem jakieś lotnie, czy spadochrony, bo nikt nie zwrócił jakoś nigdy uwagi na to co robię, ani nikogo tym nie udało mi się zainteresować. A ja po prostu lubię to co robię. Dojrzałem do tego, żeby się zreflektować, przepraszam i cholernie jest mi głupio, że tak nazmyślałem.
Poza tym nie wspomniałem, że jestem alkoholikiem. W tym roku minie 10 lat jak nie piję. To co mam zbudowałem sam. Zaczynałem od zera. W wieku 26 lat przestałem pić, teraz mam 36 prawie lat. Do tej pory nie miałem jakichś sukcesów z kobietami, ale chyba wiem co po prostu robiłem nie tak. Ja cały czas nieświadomie robiłem wrażenie takiego potulnego miśka. Ja sobie nie zdawałem z tego sprawy, ale gdy moi pijani rodzice od małego tłumili wszelkie przejawy mojej chęci budowania charakteru, szukali okazji do tego żeby poniżać mnie przy ludziach, to po prostu mój mózg wykształcił nawyki, że powiedzmy: trzeba być zawsze pomocnym, delikatnym, uległym i to wchodziło z automatu. I zawsze to się kłóciło z tym kim jestem naprawdę i z moimi potrzebami. Jeśli ja do kobiety podchodziłem w sposób bardzo uległy, to ona chyba też do mnie w ten sposób tak jakby się dopasowywała. Nie było flirtu, bo (tak mi teraz intuicja podpowiada) dziewczyna chyba chciała żebym sam się odciął. Nie wiem. A mnie zawsze pociągały diablice, intrygantki, wyrafinowane kobiety, a nie szare myszki. I ja tak zawsze twierdziłem, że to kobieta nie ma ochoty na nic, a ja jakbym się nie starał to i tak nic z tego nie mam. Czytałem i przerabiałem wiele materiałów odnośnie kobiet. Ale jednym z punktów wyjściowych było to, że kobiety są wygadane itd. Ja nigdy nie mogłem tego pogodzić z tym co się dzieje w moim życiu, ponieważ w moim życiu kobiety trzeba ciągnąć za język i prosić się o wszystko. Strasznie mnie to wkurzało. Pojawiła się u mnie w ostatnich tygodniach tak dziwna sytuacja której niestety nie mogę tu opisać, ze względu na prywatność i bezpieczeństwo relacji osób w niej uczestniczących, która wywróciła cały mój świat do góry nogami. Okazało się, że mieliście rację. Kobiety chcą bliskości, ale niestety póki co nie ze mną. I było to przede mną tak skrzętnie przez kobiety ukrywane, że dopiero znajomy który postawił na szali kilka swoich długoletnich znajomości pokazał mi to. Przez ukrywanie mam na myśli to, że kobieta przy mnie jest zupełnie kimś innym niż w rzeczywistości. Cicha, skryta, grzeczna, zupełnie niedostępna. A tak naprawdę to jest zupełnie kimś innym. Kimś mega fajnym. Diabłem szatańskim. Może to głupie, ale mam wrażenie, że kobiety robiły to, żeby w jakiś sposób mnie nie zranić i żebym sam dał sobie spokój.. Popierdzielone. Ale przez to, że mi o tym nie mówiły to ja nie miałem żadnej szansy się zmienić. I mijały lata a mój mózg najchętniej to by mnie zamknął w moim mieszkaniu, bo tam najbezpieczniej. Kontakty z kobietami kosztowały mnie masę nerwów, nadziei, pragnień, kasy też, a ja nie miałem z tego zupełnie nic, tylko rozczarowanie. Nawet palcem tyknąć nie mogłem, a jak tylko coś choćby zasugerowałem o dotyku, bliskości, czy seksie to zaraz oburzenie, szkoda gadać... A na mieszkaniu gdy nie miałem kontaktu z kobietami (lokatorki pozamykały się w pokojach) to byłem stabilny, wesoły i co najważniejsze spokojny. Powiedzmy, że porównam to do stacji kosmicznej. No niby istnieje. Można ją zobaczyć w telewizji. Coś tam o niej wiem. Tyle co każdy. I powiedzmy, że ja w kontakcie z ludźmi dowiaduję się, że przecież ta stacja jest dla każdego dostępna, że oni sobie tam chodzą i tam jest fajnie. I tak całe życie. Na moim miejscu każdy pomyślałby, że Ci ludzie to debile. Że na stację kosmiczną nie da się pójść ot tak. I na co dzień słyszałbym od ludzi jak to fajnie było na stacji kosmicznej. W pewnym momencie człowiek dostaje świra, bo zdaje sobie sprawę, że wokół niego jest jakiś dziwny podziemny świat z którego wszyscy korzystają a ja nie mam tam dostępu. Potem zamyka się, żeby tego nie słyszeć. Aż w końcu znajomy zaprowadza do mieszkania obok i pokazuje, że tu jest ta stacja. Jak chcesz to możesz tam wejść. Tylko musisz się postarać. Teraz kontakt mi się z nim urwał ze dwa tygodnie temu. Może kiedyś się jeszcze zgadamy. Czas pokaże.
Zacząłem pracować nad sobą. Na razie jestem w powijakach, ale pracuję. Próbuję namierzać debilne nawyki mojego mózgu jeszcze, których nie zdawałem sobie sprawę że są kompletnie Idiotyczne. To bardzo trudne. Żeby zobaczyć większość nawyków będę potrzebował pomocy, bo sam ich nie dostrzegę. Ale zobaczyłem światełko. To tak jak z moją firmą. Kiedyś sprzedałem jeden, drugi wzmacniacz i zobaczyłem, że da się zarobić. I wyszło. Tu też, cała sytuacja była tak blisko mnie, że widzę cel do którego mogę dążyć. I jestem cholernie zdeterminowany. Muszę poznać nowych ludzi. Którzy są biegli w relacjach z kobietami. Ja mam fantastycznych znajomych, mogę na nich polegać, ale oni są poukładani życiowo i troszkę konserwatywni chyba. W takim sensie, że nie podrywanie im w głowie, bo mają rodziny i dzieciaki i całkiem inaczej ukierunkowane myślenie. Ja taki nie jestem i teraz rozumiem dlaczego w tych kwestiach nie mogłem się z nimi dogadać. Po prostu. Zawsze w rozmowach z kobietami wykładałem siebie na tacy od razu, akceptowałem to, że kobieta nie chce ze mną flirtować, rozmawiać o bliskości bo myślałem, że taka jest. Że takie po prostu są kobiety i czekałem w nadziei, że może się rozkręci. To idiotyczne, ale to chore nawyki mojego mózgu. Muszę z nimi walczyć i je zmienić. A to tylko kropla w morzu. Najtrudniej jest zacząć. Bo nie ma z kim pogadać. A żeby ćwiczyć, to trzeba mieć z kim. Okropnie kłócę się ostatnio ze swoim mózgiem.
Podsumowując, to wy kobiety jesteście bardzo fajne. Ale trzeba się wami nauczyć obsługiwać. Zachęcić was do siebie. I to o tyle będzie dla mnie trudne, bo kręcą mnie bardzo wymagające kobiety, a mam praktycznie zerowe doświadczenie. Ja muszę siebie wrzucać na głęboką wodę, bo inaczej nic z tego nie będzie. Ale wierzę w siebie i w to, że uda mi się być fajnym facetem dla was. Choć może minąć trochę czasu. Zrozumiałem chyba też co to znaczy być fajnym facetem. I nie chodzi tu o to co się ma, czy co się robi. Tylko o to, żeby powodować uśmiech na waszej twarzy. Doceniać drobne rzeczy, bo nawet żeby zrobić sobie fajnie paznokcie wkładacie sporo wysiłku. Obiecuję że już nigdy nie będę wylewał na was złych emocji, bo z nimi powinienem radzić sobie sam, bo one są moje i ja za nie odpowiadam. Ani na forum, ani w życiu. Niezależnie czy będę czuł się skrzywdzony, czy też nie. Będę trenował flirtowanie i odwagę. Będę zaskakiwał. Będę jak dzik. Dzikie bydle z lasu. Jak trzeba będzie będę szorstki, będę miał odwagę żeby rozczochrać pięknie zrobioną fryzurę, ale będę dawał do zrozumienia swoim zachowaniem, nie słowami, że ze mną nic wam nie grozi. Nie będę przejmował się odrzuceniem, bo macie święte prawo do tego żebym ja, jako osoba, wam nie odpowiadał. Ale będę walczył, nie będę odpuszczał. Bo mam walecznego ducha. To zrobię na początek.
Dziękuję wam za wasze wypowiedzi z przed 4 lat w temacie. Napisało wtedy do mnie prywatnie dwie z was. Ale ja kompletnie nie byłem gotowy, żeby z wami pogadać. Wtedy zabrałbym wam tylko czas.
Dziewczyny jesteście super! Im bardziej diabelskie, wyrachowane, zimne, rozpalone tym bardziej super! Nawet jeśli akurat jednej, czy drugiej ja nie odpowiadam to i tak jesteście super! I super, że macie swoje potrzeby i miejcie ich jak najwięcej! Im więcej doświadczeń z facetami tym bardziej super! Cieszę się, że żyję na świecie po którym wy sobie też chodzicie!
Dziękuję też kolegom którzy wypowiedzieli się temacie. Pomogliście mi zrozumieć w jakiejś części samego siebie, choć nie od razu. Dzięki!