wczoraj minelo 7 lat mojego bycia z moim wybrankiem. Jakoś 3 tygodnie temu zabrał mnie na świetne wakacje ( tydzien ) razem zero kłotni, zero stresu tylko MY. Nie wiedziałam o nich sam to zorganizował.. I na tych wakcjach były rozmowy o ślubie mieszkaniu razem.... Po tych wakacjach bylo normalnie ciagle pisal dzwnoił był. Az do momentu kiedy bylismy u jego brata. Przegiął z alkoholem i rozpetała sie klotnia ... On nie rozumie ze zle postąpił. I tak następnego dnia cisza, kolejny tydzien cisza. Aż jakoś nie wytrzymałam i tydzien temu zadzwonilam zapytalam co dalej zamierza, kiedy sie zobaczymy itd. On ze sie nie zobaczymy nie bedzie go i nie chce rozmawiac... Mowilam mu ze mi zalezy ze tesknie nic go nie przekonalo. Minela godzina od rozmowy przyjechal.... Został jak zwykle u mnie myslalam ze ok a on rano mowi ze jedzie do domu. Nie rozumialam tego przeciez prawie 2 tygodnie sie nie widzielismy nie rozmawialismy... Oczywiscie sie wkurzylam, powiedzial mi ze nie musi siedziec ze mna cale 2 dni i nawrzucał mi ze ON MNIE NIE ZMUSZA bycia ze soba, jak mi nie odpowiada droga wolna. Ze on nie zamierza nic zmieniac... a jeszcze na wakacjach mowil co innego i przez te lata tez. Tego dnia jak pojechal pisałam czy DOTARŁ ( bo taka mamy umowe) informuje mnie jak dotrze. Nic cisza , zadzwonilam nie odebrał po jakims czasie napisał ,, JESTEM W DOMU NIE PANIKUJ" wiec myslalam ze jest ok. Poznym wieczorem dzwonilam do niego jak zwykle raz drugi trzeci nie odebrał nie odpisal ... Napisalam mu ze myslalm ze jest juz ok i ze nie WIEM CO MAM JUZ ROBIC Z WSZYSTKIM....
I od tej pory czyli to bylo 10.09 ani slowem sie do mnie nie odezwał....
Nie wiem o co chodzi, nie rozumiem.
Co dalej robic?